piątek, 18 sierpnia 2023

Zbiory, myszołów i ryby

Przedwczoraj i wczoraj dwie krótkie ulewy bez mocniejszego wiatru. Burze rozdzieliły się nad Przełęczą Jabłonkowską- jedna część poszła na północny zachód i zalała Opolszczyznę, druga poszła na północny wschód i zalała tamtą część Śląska. U nas tylko lekko zagrzmiało i te ulewy spadły (takie przez 15 minut). Pisałam już, że mamy jakiś dziwny mikroklimat, w którym omijają nas gwałtowne burze i ulewy oraz silne opady śniegu i mróz. Owszem zdarzają się takie rzeczy i u nas, ale jakby więcej ich było wokół nas.

Dzisiaj sierpniowy mglisty poranek, teraz 27 stopni ciepła i lekkie zachmurzenie. Można wytrzymać. Tyle pogodowego sprawozdania, bo przecież zawsze pogoda "rządzi" nami.

Narobiło mi się zaległości w tym, co chciałabym na blogu pokazać oraz opisać, ale jakiś marazm twórczy mnie ogarnął. Niechciej mną rządzi i tyle.

No to może nie te „wielkie opisy”, a  nadal coś domowego?

Kiszenia małosolnych ciąg dalszy- jedne porcje pożerane w tempie zastraszającym i następne już w kiszeniu. To sprzed tygodnia, teraz jeden słoik nastawiony, a już młodzi meldują, że jeszcze ogórki będą. Na wszelki wypadek, w lodówce czekają dwa gotowce z zieleniną- koper, liście i korzeń chrzanu oraz główka czosnku w jednym pakiecie.


Z borówki amerykańskiej, której owoców wysyp, co roku, jest obfity, zrobiłam dżemy na żelfixie. 

Banalnie prosta praca- kilogram owoców borówki zblendować, podgrzać w garze, dosypać żelfixu, dosypać 35 dag cukru, gotować (3 minuty), gorące wlać do wyparzonych słoików (moje poparzone łapy jako bonus do wysiłku), zakręcić i postawić słoiki denkiem do góry. Gotowe.
 

Kiedyś robiłam bardzo dużo przetworów, a ponieważ nie było takich różnych ułatwiaczy, to mi ta praca zbrzydła na tyle, iż postanowiłam więcej się w nią nie ładować. Tym bardziej, że potrzeby na przetwory w naszym domu drastycznie zmalały, a wyrzucać paroletnich (jak się to kiedyś zdarzało) nie mam zamiaru.
Specjalnie użyłam małych słoiczków, by porcje były niewielkie. Zdarzało się, że dżemy w małych słoikach obrastały pleśnią, ponieważ nie ma u nas na nie amatorów.
Pierwsze grzyby, w lasku, zebraliśmy w czerwcu. Teraz pokazały się kolejne. Na razie jest ich niewiele. Każdego roku jest wyścig między nami a ślimolami. Chodzi o to,  by jednak grzyb wyrósł, zanim go ślimaki pożrą. Tym razem się nam udało.

Jak Wam się podoba nasz fikuśny obrus kuchenny w pieseczki? Mnie poprawia nastrój, a uszyty z reszki materiału, który pozostał po uszyciu poszewek na jaśki. Szyję je z materiałów w ptaszki, konie, pingwiny, kolorowe tukany, kotki itp. Uważam, że nie muszę być, akurat w kwestii wyboru powleczki na jaśki, poważna.

Moja miłość do nowoczesnych maszyn rolniczych nie gaśnie. Dwa tygodnie temu, miałam okazję zobaczyć z bliska kombajn do rzepaku. Następna cudna maszyna, która w krótkim czasie tnie i młóci rzepak.


 

Moją największą miłością są kombajny do buraków- kto z pola ręcznie, jesienią, w zimny czas, rwał buraki, okrawał je z naci, to mnie zrozumie. A na drugim miejscu są kombajny zbożowe- kto stał w upale, w ciasnej stodole, w kurzu oraz hałasie, na młockarni, ciął powrózła na snopach i podsuwał je do maszyny, ten wie dlaczego tak kocham kombajny.

Jedyne, co mogę im zarzucić, ale nie narzekam, to straszliwy hałas przy pracy. Przez cały tydzień chodziły kombajny i nawet z odległości pół kilometra było słychać, gdzie taki aktualnie żniwuje. 

Dzisiaj od rana, nad pobliskim zagajnikiem nawoływały się myszołowy. To znak zbliżającej się jesieni. Taki sam, jak poranna cisza w ogrodzie- żaden ptak już nie śpiewa. Wilgi chyba odleciały- od tygodnia też nie odzywają się.

Udało mi się, kołującego nad ogrodem myszołowa,  sfilmować.


 Liście zaczynają nabierać kolorów, a przecież nawet babie lato się jeszcze nie zaczęło.


 Inny grzyb- piękniejszy od tych jadalnych.

No i ryby sobie na bieżniku wyhaftowałam, ale jak zwykle, zdjęcie do kitu. Na zdjęciach hafty nie są tak fajne jak w oryginale. Szkoda.


Wzór widziałam, w Necie, na starym kaftanie japońskim, a potem znalazłam w rosyjskiej książce z haftami (na Pintereście). To jest jeden motyw, powtórzony trzy razy- mała i duża ryba. Kolory dobrałam sama, a ściegi, mniej więcej, są takie same, jak w oryginale.

 

 

 

18 komentarzy:

  1. Uwielbiam kombajny, choć trochę kurza.🙂 W ogóle lubię się przyglądać pracom polowym,w tym roku miałam dużo okazji.Też wykorzystuje końcówkę lata na przetwory( głównie warzywa , w ilości wrecz symbolicznej), pozdrawiam,Jaskolko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kombajny zbożowe i rzepakowe strasznie kurzą, hałasują, ale to pikuś w porównaniu z tym, jaką pracę wykonują za ludzi. Ja jestem z tego pokolenia, co to jeszcze wiązało snopy ( u babci do końca, bo kombajn na stok nie mógł wjechać, ze snopowiązałki też nie korzystano, nie wiem dlaczego). Pierwszy kombajn wjechał na nasze pole kiedy miałam 13 lat. Przez 3 lata (od 10 roku życia) stałam na młockarni i podawałam snopy do maszyny, bo uznano, że taka praca jest dla mnie niezbyt ciężka. Oczywiście tata pilnował bezpieczeństwa i cały czas mnie upominał, bym uważała. Nie wiem, co bardziej mi dokuczało- kurz, upał, zaduch, hałas, czy upierdliwość ojca. Mógł sam tam wejść i podawać snopy, zamiast gonić jak kura wokół kurcząt, dookoła młockarni i "instruować' wszystkich. Starsza siostra odbierała słomę spod maszyny, a matka w ogóle nie bawiła się w takie roboty- ona miała wyższe cele do zrealizowania:):):)
      Kiszę ogórki i robię dżemy, bo obrodziło. W tym roku Młodzi po raz pierwszy postawili foliak i mają kawałek grządek. Jak na pierwszy raz, to plonuje im świetnie. Nie uprawiam już warzyw, a kwiatowy coraz bardziej ograniczam do krzewów i bylin.
      Tobie również pozdrowienia ciepłe:)

      Usuń
    2. A i jeszcze dodam- kiedy kombajn wjechał na pole była 22 wieczorem.Pierwszy pas skombajnował ( przy reflektorach), nawrócił i stanął- awaria. Grzebali przy nim do północy. Następnego dnia zholowali go do PGRu, a na pole wjechała kosiarka No i po raz trzeci stanęłam na młockarni:):):)

      Usuń
  2. Mamy zwykły kombajn firmy Zmaj i taki do kukurydzy, ale mój mąż najbardziej lubi traktor i produkcję rolobali.
    Obrus w moim guście bardzo, ogóreczki takoż, a co do wieloletnich przetworów to moja babcia.zawsze zabraniała jeść o czasie i tak sobie plesnialy przez nawet 30 lat😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta maszyna do rolobali strasznie "trzaska". Ale mnie te hałasy nie przeszkadzają, bo mam w pamięci żniwa sprzed "kombajnów"- upiorna praca, dlatego niech hałasują, stukają, kurzą, piszczą, wyją, ale niech pracują.
      Bardzo mi się ten wzór rybi podobał, zrobiłam, w realu efekt super, na zdjęciach porażka.
      Kiedy wprowadziłam się do tego domu, założyłam duży ogród kwiatowo-warzywny i jeszcze posadziłam 20 krzaków porzeczek, 4 agresty, duży kawał malin. Do tego drzewa owocowe i 5 brzoskwiń. No.... robiłam te przetwory, kompoty, soki, ale weszły soczki w pudełkach i moje poległy. Kompoty pleśniały w piwnicy, ogórki nie były w łaskach... Przestałam. Zresztą zostaliśmy w trójkę, a dzieciaki jakoś za przetworami nie przepadały. Przez kilka lat zmniejszałam uprawy, potem wycięłam sad, bo i tak drzewa chorowały. Minęło 30 lat i nie ma mowy o ogródku warzywnym, uprawianym przeze mnie. Młodzi teraz mają ten czas i różności sadzą.

      Usuń
    2. Ja mam ogród teściowej, sama bym się nie podjela w życiu, bo nie lubię i nie znam się. Kartofle sądzi maszyna, na szczęście, tesciwa ma swoje ukochane warzywa czyli groch z kapustą, ja swoje głównie ze szklarni.
      Czasem mi wpadnie do głowy zrobienie jakiegoś przetworu, robię małosolne, tutaj zupełnie nieznane, ale żebym godzinami sloikowla dżemy, ,torebki szwagierka wywiezie dk Włoch, to nie😀

      Usuń
    3. Nie torebki, tylko które 😃

      Usuń
    4. Sadzarki to też świetna sprawa. Wychowałam się "w ogrodach" i to dużych, to i powieliłam u siebie. Lubię pracować w ogrodzie, ale już siły nie te. A jak się mam męczyć to wolę redukować prace, czyli zmniejszać areał kwiatowy, a powiększać trawniki.
      też nie "słoikuję", ale mnóstwo kobiet wróciło do robienia przetworów. Nie każda to lubi, ale z oszczędności robi i czując nad sobą presję innych kobiet. Cała sytuacja mnie trochę wkurza, bo znów kobiety harują, a mogłyby oddech złapać.

      Usuń
    5. Ano mogłyby. Jak kto lubi- ok. Ale presja to już narzędzie przymusu

      Usuń
    6. Pytam takiej narzekającej, że musiała tyle a tyle słoików zagotować- kto jej każe? Długie milczenie i potem tysiąc tłumaczeń i żadne nie ma tak naprawdę sensu.
      Swoisty masochizm, powtarzający się każdego lata.

      Usuń
  3. Ogórki może zrobię, ale nie wiem kiedy, bo ciągle gdzieś jeździmy.
    skoro taki urodzaj borówki, to dlaczego nadal droga?
    Haftujesz pięknie, oczy znaczy dobre!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy gdzieś indziej jest urodzaj na borówki. my mamy 6 krzaków borówki amerykańskiej i ona świetnie owocuje.
      Czy są borówki w lasach, nie mam pojęcia, ale są takie obostrzenia dotyczące zbiorów, ze chyba nie opłaca się zbierać borówek w lesie.
      Jeżeli chodzi o ceny owoców i warzyw- myślę, że koszt produkcji musi się zwrócić, a ten jest coraz wyższy. Nie ma chętnych do zbiorów na plantacjach, a jeżeli są, to chcą dużo za godzinę.
      Oczy mam coraz bardziej zmęczone, ale haftuję przy pomocy podświetlanej dużej lupy.

      Usuń
  4. Moim zdaniem tylko kombajn Bizon i traktor Ursus. :) Reszta to tylko wariacje na temat są.

    Przetwory robią wrażenie. Co by nie mówić jak ma się chęć to takie warzywa/owoce na jesieni czy w zimie to jest coś.

    Pozdrawiam!
    Mozaika Rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed Bizonem była jeszcze poczciwa Vistula i to ta się zepsuła podczas kombajnowania na naszym polu. Starego Ursusa ma sąsiad. Nie chciałbyś być w ogrodzie, kiedy on nim jeździ po polu- spaliny sieje tak gęste i śmierdzące, że TIRy mogą się schować. Te stare traktory z lat 60. to zakała wsi.
      Teraz rolnicy mają taki sprzęt, że głowa boli- kabiny klimatyzowane, z radiami, po cztery reflektory Z przodu, z tyłu) skomputeryzowane, wielkie i szybkie. Super.
      Przetwory robię do bieżącego konsumowania. Nic na zimę.

      Usuń
  5. Buraki rwałem,gdy spadł pierwszy śnieg.Pomagałem przy młóceniu zboża.Ze stodoły wyciągano ogromnego Diesla,młockarnie,zakładano pas i jazda.Ale najbardziej dało mi w kość gaszenie wapna.Zabrakło wody w studni,trzeba było wodę dowozić beczką.Wieczorem to już mi się mózg lasował.
    Szaleni są ci ludzie z gór...ogórki,"kombajny"sanie rogate i ładna muzyczka:)
    https://youtu.be/BgbnSyltoKY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wiesz, o czym piszę i dlaczego chwalę pod niebiosa maszyny rolnicze:)
      Wapno gasić też mi się trafiło. I takim świeżo gaszonym, nie przeżartym malowałam ściany, Wapno się nie zgasiło, a mnie opuszki palców wyżarło przy tym malowaniu. Ale wtedy musiałam wybielić szybko ściany przed przeprowadzką.
      Uśmiałam się przy tym filmiku- samo życie, fajne dzieciaki, no i tak wyglądała wieś w 50 latach.

      Usuń
  6. Moją wieś też omijają intensywne burze i inne klęski żywiołowe. Niektórzy łączą to z obecnością cudownego obrazu w naszym małym drewnianym kościółku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może Ci niektórzy mają rację z tym obrazem? Wszak niezbadane się (wyroki) humory boże:):):)- uczynił On obraz jako tarczę, dla Waszej wsi, przed żywiołami. :):):):)

      Usuń