Na Śląsku Cieszyńskim mieszkam już 40 lat (z małą przerwą) i nigdy nie czułam się tutaj u siebie. Urodziłam
się na Górnym Śląsku, dzieciństwo oraz młodość przeżyłam tam i to odcisnęło tak mocne piętno, że nadal
czuję się Ślązaczką a nie Cieszynianką (a przecież Śląsk Cieszyński, to też Śląsk). Niemniej wszystko, co związane z Ziemią
Cieszyńską bardzo mnie interesuje. Jest na Facebooku strona, na której zamieszczane
są różne teksty, dotyczące Śląska Cieszyńskiego. Dzisiaj tekst z tej
strony, jest w nim poruszony temat śląskości Cieszyniaków- są, czy też nie są Ślązakami
i jak to tak naprawdę wygląda na tle historycznym oraz kulturowym.
„TUSTELANIZM SKANSENOWY ALBO DLACZEGO ABORYGENI ZJEDLI COOKA
Usłyszano w Brennej:
- Je Gucio?
- Nima go. Pojechoł na Ślónsk.
W naszej przestrzeni regionalnej okresowo pojawia się spór
dotyczący prawidłowości wyrażenia „stela”, często poprawianego na „tustela”
(lub „tu stela”), jak miało to miejsce dwa dni temu, gdy administrator grupy w
największej sieci społecznościowej zmienił jej nazwę, zastępując pierwszy wyraz
drugim. Aby zapobiec kolejnym recydywom, spróbujmy wyjaśnić raz na zawsze daną
kwestię z lingwistycznego punktu widzenia.
Jest ona podobna do sporu o poprawność użycia odpowiedniego
zaimka osobowego w następujących zdaniach: „Daj MI to!” / „Daj to MNIE!”. Kto
zagłosuje za pierwszą opcję, a kto za drugą? Nie czekając na podsumowanie wyników
retorycznego sondażu, powiedzmy wprost: obie wersje są poprawne. Prawidłowe
użycie konkretnej formy zaimkowej zależne jest od kontekstu. Jeśli zwyczajnie o
coś prosimy, użyjemy wersji krótszej, a w przypadku potrzeby podkreślenia
końcowego adresata przekazania „tego czegoś” zastosujemy dłuższą.
Identycznie wygląda sprawa z naszymi gwarowymi przysłówkami:
stwierdzając w zwykłej wypowiedzi oznajmiającej fakt pochodzenia czegoś stąd,
użyjemy STELA, zaś gdy pragniemy to zaakcentować, np. w opozycji do innych
opcji, powiemy, że wywodzimy się TU STELA (lub TUSTELA, jeśli uznamy już ową
formę za zrost składniowy), a nie np. TAM STELA (TAMSTELA, a nawet STAMTELA). Analogicznie
moglibyśmy postąpić, wyrażając się polszczyzną literacką: „Nie jestem stamtąd,
a tu stąd”. Spór ten jest zatem całkowicie jałowy i bezsensowny, niemniej
wygodny dla tych, którzy delektują się kłótniami miejscowej ludności na temat
spraw trzeciorzędnych.
Poruszmy zamiast tego bardziej istotną kwestię, mającą
kluczowe znaczenie dla rodzimej kultury:
– Dlaczego dziś rdzenni mieszkańcy Śląska nie nazywają siebie
Ślązakami, tylko „Cieszyniokami, Hanysami, Bryniokami, Zaolziokami, góralami,
dolanami” itp.,
– na pytanie o swoje pochodzenie odpowiadają powyższymi
przysłówkami „stela/tustela”, a nie „ze Śląska”,
– rozmawiają nie po śląsku, a „po naszymu”?
No i dlaczego „śląskość” budzi tak wielką niechęć lub wstyd,
że nie przechodzi im przez gardło?
Zastanawiając się chwilę nad tym, można wysnuć trzy
zasadnicze powody:
1) Deklarowanie śląskości odbierane jest w podświadomości
jako pewna „zdrada stanu”, bowiem wypiera ona przywiązanie do
polskości/czeskości/niemieckości niczym równorzędne określenie identyfikacyjne.
Ciężko się temu dziwić, ponieważ w tradycji środkowoeuropejskiej,
ukształtowanej na idei prawa narodów do samostanowienia, nie ma zwyczaju
nazywania kogoś polskim/czeskim/niemieckim Ślązakiem ani śląskim
Polakiem/Czechem/Niemcem. Jeśli jednak zapoznamy się z biografią i twórczością
miejscowych dziewiętnastowiecznych „szermierzy ruchów narodowych”, okazuje się,
że ci nie mieli problemu nie tylko z takim dwuczłonowym samookreśleniem, ale
nawet z jednosłowną deklaracją swojej śląskości, traktowanej przez nich (a to
przecież „ikony” w oczach ich spadkobierców duchowych) jako część składową
(podukład) narodu, z jakim się akurat utożsamiali. Zaznaczmy, że wielu z nich
przechodziło drogę od niemieckości przez słowiańskość aż do polskości lub
czeskości. Jednocześnie niejeden „ruch odrodzeńczy” w Europie zajmował się w
epoce „Wiosny Ludów” odtwarzaniem bądź wyodrębnianiem osobnego języka, by nowo
wskrzeszony naród w ogóle miał „z czym iść na targ”. W ten sposób pojawia się
nowoczesny język czeski, słowacki, ukraiński, macedoński, a np. z
serbochorwackiego ostatecznie nawet cztery języki narodowe. Stan ich wszystkich
na przełomie XVIII i XIX wieku przypominał przedwojenną kondycję dialektu
śląskiego, na kodyfikację którego jednak nie pojawiło się takie zlecenie
polityczne ani popyt społeczny.
2) Podawanie się za Ślązaków kojarzy się źle ze względu na
negatywną interpretację działalności politycznej ruchu ślązakowskiego,
kształtującego się w czasach konstruowania nowych państw po pierwszej wojnie
światowej i skupionego wokół osoby Józefa Kożdonia (stąd też nazywanego
„kożdoniowskim”), inspiratora współczesnego Ruchu Autonomii Śląska. Mimo iż
fenomen ten jest dziś znany niewielu laikom, w pewien sposób do dziś
determinuje ich niechęć przyznawania się do śląskości (nota bene słowa,
podkreślanego w różnych komputerowych edytorach tekstowych z funkcją
sprawdzania pisowni), by uniknąć potencjalnych oskarżeń o wspieranie tendencji
separatystyczno- irredentystycznych.
3) Część populacji owej historycznej piastowskiej dzielnicy
nie chce utożsamiać się z jej pozostałymi częściami, dlatego np. mieszkańcy
południowych rejonów starają się uniknąć trafienia do jednej szufladki z
Hanysami i innymi „prusokami”, co można potraktować jako pozostałość (a zarazem
wciąż żywą barierę mentalną) po czasach przebywania w różnych państwach, bowiem
po intronizacji Marii Teresy „przy Austrii z ogrodu śląskiego pozostał tylko
płot”. A ponieważ przeciętny Kowalski obecnie kojarzy Śląsk z aglomeracją
katowicką, nie warto prowokować rozmów o istnieniu również zielonego Śląska,
hojnie odwiedzanego i zasiedlanego przez „rozmaitych ...-orzy” (sapienti sat).
Z kolei „kompromisowe” rozwiązanie w postaci samookreślenia
„Ślązak Cieszyński” u niejednego słuchacza wyzwala skojarzenie z zabawną
postacią ze świata fauny i flory typu „konik polny” lub „zawilec gajowy”.
Z podobnych pobudek podkreślają swoją zaolziańskość
śląskojęzyczni mieszkańcy czeskiej strony regionu, żeby ich przypadkiem nie
wzięto za agitatorów wcielenia tego skrawka ziemi do Polski albo nie kojarzono
z tymi „z Opawy”.
Można, rzecz jasna, dokopać się jeszcze do kilku powodów
stanowczego unikania „śląskich przydomków” (w tym zwykłej ignorancji) w
procesie autoidentyfikacji, jednak wszystkie w ten lub inny sposób demonstrują
(diagnozują) stopień przywiązania do „żywiołu śląskiego”, a zarazem rodzimej
kultury. Pomijając kwestię tego, komu tak bardzo zależało i dotąd zależy na
takim stanie rzeczy, zdajmy sobie sprawę z pewnego dialektycznego ciągu: brak
określającego słowa prowadzi do braku pojęcia, brak pojęcia do braku
zainteresowania przedmiotem, brak zainteresowania do braku przywiązania, brak
przywiązania do wykorzenienia, zaś wykorzenienie w ogóle do „braku laku”.
Mówiąc barwniej, jednostki określające się jako górale stela mówiący po naszymu
upodabniają się do australijskich aborygenów, którzy – zgodnie z legendą – na
pytanie „przypadkowych żeglarzy” o to, jak nazywa się to dziwnie skaczące na
tylnych łapach stworzenie z kieszonką, odpowiadali „gangurru”, co w gwarze
plemienia Guugu Jimidhirr oznacza „nie rozumiem, o co pytasz”, a wcale nie
kangura. Przypomnijmy, że w 1942 r. "cywilizowani najeźdźcy"
deportowali cały lud do innego miejsca, a następnie zdziesiątkowali,
pozostawiając kilka okazów muzealnych, wystawianych od 1949 r. w wiosce
(skansenie) Hope Vale.
Na Śląsku w ciągu minionego wieku już przeprowadzono kilka
deportacji. Obecnie trwa skansenizacja, symbolizowana przez wielogeneracyjne
konkursy gwarowe, na których uczestnicy w nowo uszytych strojach ludowych
recytują wykute na pamięć utwory napisane przez ich dwudziestowiecznych
przodków, a furorę robią „bajtle, co rozprowiajóm ganc jako kieby godka ich
przodków była baj ich jynzykym ojczystym”. Samą gwarę rozczłonkowano już nie
tylko na „góralską” i „dolańską”, ale nawet na „breńską”, „istebniańską”,
„strumieńską”, zachowując w każdej kilka egzotycznych perełek, śmieszących
turystów oglądających tustelańskich tubylców, by od nich kupić jakiś „etno
suwenir”, „cyganiónóm bryndze abo (o)scypek”. Taka dywergencja nieuchronnie
prowadzi do logicznego rozwiązania „kwestii śląskiej”, dlatego ostatni
mohikanie spieszą ratować ocalone artefakty, podczas gdy ci, którzy z tytułu
swoich funkcji powinni dbać o zachowanie spuścizny kulturowej, zaciekle bronią
praw autorskich anonimowych (i zbiorowych) twórców przeszłości, ograniczając
dostęp do zbiorów bezcennych eksponatów. Co będzie dalej: jedzenie robali, a
ostatecznie kanibalizm – jak u tych Hawajczyków, którzy ze smakiem zjedli
kapitana Cooka?
To przecież oczywiste, że każdy mieszkaniec gór lub nizin
jest skądś i mówi po swojemu – co w tym oryginalnego lub samookreślającego?
Pytającemu chodzi o kulturowe określenie autoidentyfikacyjne, a nie o
geograficzno-socjologiczne oczywistości. Nawet egzorcysta wypędzający demony
pyta ich o imię, ponieważ „nazywanie czegoś czy znajomość jakiejś nazwy oznacza
posiadanie władzy nad tą rzeczą”, zaś jej brak świadczy o pustce. Słowo, które
rzekomo było na początku, to nie tylko potężne narzędzie kreowania i
sterowania, ale także myślenia. Myślimy bowiem pojęciami, będącymi kombinacją
wyobrażeń obrazowo-muzycznych oraz konstrukcji leksykalnych. Dlatego brak słowa
uniemożliwia uchwycenie zjawiska, a także jego zgłębienie – zgodnie z zasadą
„wielu rzeczy nie rozumiemy nie dlatego, że nie możemy ich pojąć, a dlatego, iż
rzeczy owe nie wchodzą w krąg naszych pojęć”. Bez pojęcia nie ma rozumienia,
ponieważ nie ma go czym opisywać. Jak w rosyjskiej piosnce dziecięcej „o
dupie”:
„Widzę jasno i wyraźnie
ów niedorzeczny sekret:
wszak «takowo nie bywajet -
żopa jest', a słowa niet».
Powszechne wyparcie „śląskości” ze słownictwa
identyfikacyjnego prowadzi więc do własnego wykorzenienia z rodzimej tradycji
tych, którzy taką posiadali, posiadają lub zamierzają posiadać, a wraz z tym do
dobrowolnego wyzbycia się stabilnego punktu orientacyjnego w postrzeganiu i
pojmowaniu złożonego i coraz bardziej „przyspieszającego” świata. Dlatego ci,
którym zamiast uszczuplania własnych horyzontów i perspektyw zależy na
przetrwaniu chociażby części spuścizny przodków, powinni – niczym egzorcyści
wypędzający diabła (z greki „kłamcę” i „oskarżyciela”) z opętanego własnego
ciała – nazywać rzeczy po imieniu, a nie bezwiednie przybliżać kres przedmiotu
swojego zaangażowania.
Co wy na to, drodzy Ślązacy i inni mieszkańcy śląskiej
krainy, rządzący/gwarzący/rozprawiający/godający/padający po śląsku? Jaka jest
wasza opinia lub dygresja na ten temat? Czy jest w tej śląskości coś na tyle wstrętnego,
wstydliwego i niedopuszczalnego, by poddawać ją ostracyzmowi werbalnemu i
tabuizacji (również słowo polinezyjskiej proweniencji), czy może nigdy się nad
tym nie zastanawialiście – jak Wysocki nad tym, dlaczego wpierw aborygeni
zjedli Cooka, a następnie wylądowali w rezerwatach lub od razu na tamtym
świecie (w odróżnieniu od nieinteresujących ich kangurów)?
No, po co szukać wciąż nowego kraju?
Już lepiej w starym żyć jak młody bóg,
Dzień wspominając, gdy cudowny brzeg Hawajów
Odkrył - przypadkowo! - żeglarz Cook.
Najpierw pomyślał, że przypłynął do Australii,
Albowiem ląd daleki ukrył się za mgłą...
A na tym lądzie kanibale wśród azalii
Jedli - spécialité de la maison.
I właśnie tam Aborygeni zjedli Cooka.
Dlaczego? Przyczyn nie zna nauka.
Ja myślę, że się nikt sensacji nie doszuka -
Jeść im się chciało, więc zjedli Cooka.
A może ich zawiodła translatorska sztuka
I zdanie: Świetny smak ma kok w załodze Cooka!
Zabrzmiało jak zachęta, żeby go zaciukać,
Lecz zamiast koka stuknęli Cooka.
Kok miał w kokpicie kokę, Cook na koka fukał:
Nie roznoś koki po kajutach, do kaduka!
Zginiemy, gdy wśród nocnych wacht powstanie luka!
I Cook miał rację, bo nie ma Cooka.
Kok zrozpaczony zażył koki na frasunek
I krzyknął: Dzicy zjedli Cooka przez szacunek!
Inną teorią niech pamięci nikt nie bruka -
Chwilą milczenia uczcijmy Cooka!
Więc wódz krajowców, chociaż miał naturę mruka,
Przeprosił koka, gdy mu zwracał kości Cooka,
A kok kokilką kokosową się z nim stukał...
Już mu się śniła Cooka peruka!
Do dziś Aborygeni z Cookiem kłopot mają,
Gryzą się i kuku na muniu wprost dostają,
Gdy na historii ludożerstwa uczeń duka,
Że dobry człowiek był z tego Cooka!”
https://www.facebook.com/cieszynisko
Źródła zdjęć:
http://www.wspolnotapolska.org.pl/konkursgwar/polacy_na_zaolziu.php
https://silesia.travel/article/1017913/kolory-i-smaki-pogranicza-brenna-gorki-wielkie-i-male-dziegielow
https://redro.pl/obraz-saint-nicholas-rotunda-chapel-in-cieszyn-silesia-poland-during,183348591