sobota, 29 kwietnia 2023

Oby nie przesadzić z tym przesadzeniem.

Pogoda w kratkę, ale cały czas pracujemy w ogrodzie, by go doprowadzić do stanu sprzed wycinania tui. Musimy też przygotować nowe miejsce pod basen. W zawiązku z tym likwiduję jedną grządkę kwiatową, a robię nową w innym miejscu. Przesadziliśmy już trzy potężne liliowce i teraz czekam, aż przekwitną narcyzy, by je też z tego miejsca wykopać. Przesadziliśmy odrost milinu (te odrosty wyrastają na trawniku jak chwaściska), szkoda było go wyrzucić. Tym sposobem wzdłuż płotu, co jakiś kawałek, jest posadzonych 6 milinów. Cztery z nich mają takie same kwiaty- czerwone, jeden ma żółte, a jeden pomarańczowe.  Najśmieszniejsze jest to, że mamy taki duży ogród, ale kiedy szukałam miejsca na te przesadzane rośliny, to się mocno nagłówkowałam, gdzie je wsadzić. W zeszłym roku myślałam, że teraz już mam ogród zrobiony, nic nowego nie będę sadzić, bo już siły nie te. A tu masz, wiosenne przemeblowanie i znowu wyścig z czasem i nerwówka z pogodą. Oczywiście nowość też zasadziłam- hibiskus. W planie są jeszcze dwa do posadzenia obok tego

Dzisiaj wymieniliśmy stare skrzynie, przy płocie przed dużym tarasem, na nowe. Fotek nie zrobiłam, zaczęło padać. Pokażę, jak rośliny trochę, w tych skrzyniach, podrosną. Posadziłam też kwiaty w donicach- pierwszy rzut. W przyszłym tygodniu podsadzę następne. Jednak w tym roku będzie ich mniej, ceny zwalają z nóg.

Narcyzy już przekwitają. W sierpniu posadzę nowe cebule w różne  miejsca ogrodu. Najpierw chciałam kupić te najpiękniejsze- pełne białe, pełne żółte z czerwonymi płatkami oraz pełne z różowym środkiem i białymi płatkami w dokoła. 


 


 

Jednak z nich zrezygnuję, bo kiedy tylko zaczynają kwitnąć, mają tak ciężkie kwiaty, że łodygi nie wytrzymują i łamią się. W tym roku dodatkowo zaszkodził im mocny przymrozek oraz deszcze. Jest ich parę kęp, dlatego nie ma naporu na posiadanie następnych.

Posadzę żółte z dużą trąbką, może małe, strzępiaste żółte botaniczne i jeszcze kilka innych gatunków. 

I pojawiły się nowe narcyzy- żółte z trzema kwiatami na jednej łodydze. Prześliczne. 


Mamy w ogrodzie chyba z 15 (teraz 17) gatunków narcyzów. Pokazałam je w tym poście.

Sadzę je w różnych miejscach- pod drzewami, pod krzewami, koło płotu, w trawniku. Posadziłam kilka na grobie (w lasku) mojego pekińczyka Agata. W tym roku pięknie zakwitły. W podobny sposób rozsadzam konwalie, fiołki (te sieją się też same) i śnieżyczki. I w ten sposób mamy, na wiosnę, w ogrodzie pełno kwitnących kącików.

Kosy i drozdy wyprowadziły z gniazd pierwszy lęg. Słychać teraz popiskujące w różnych miejscach podloty. Zaskroniec lub zaskrońce, nadal mieszkają pod tarasem i wygrzewają się pod kranem przy ścianie. 

Jeże przezimowały. Przedwczoraj, późnym wieczorem, spotkałam jednego jest nieduży, to chyba zeszłoroczny ostatni miot. Ale oczka miał bystre i igły zdrowe. Zdjęcie zrobiłam przy świetle latarki, bo nie chciałam go oślepić błyskiem lampy.

Kwitną czeremchy, a wieczorami słychać żabie koncerty z pobliskich stawów.

Jeszcze przekwitająca forsycja


 Szalejąca miodunka

I kwitnący pigwowiec


A w ogóle to jestem zła, bo miałam zdjęcia czeremchy, tawuł i inne, i gdzieś mi je wcięło.

 No i rudasy znikły. Ech....

Jutro jedziemy do Czech zwiedzać kolejne zamki i pałace, liczę na dobrą zabawę i kupę wrażeń. 

Miłej majówki.



 

 

 

 

czwartek, 27 kwietnia 2023

Oooo… ja cierpię dolę, czyli drżyjcie poganie.

Wklejam ten tekst nie dlatego, że chodzi tu o ewangelików, chociaż to bardzo ważny głos, ale dlatego, że jest w tym artykule dobrze wyjaśnione, o co chodzi w ustawie „o obronie chrześcijan”. Wygląda na to, że szykuje się nam  polska Święta Inkwizycja.

Warszawska parafia przeciw ustawie "w obronie chrześcijan": Może posłużyć do prześladowania obywateli

Chcemy zapraszać ludzi do naszych wspólnot religijnych, nie straszyć ich karami. Chcemy pokazać im Boga miłości, nie Boga kodeksu karnego" - napisali o ustawie "w obronie chrześcijan" warszawscy ewangelicy.

"Jako wspólnota chrześcijan, warszawskich ewangelików reformowanych, zabieramy w tej niezwykle ważnej sprawie głos obywatelski i mówimy stanowcze NIE dla dzielenia świata na lepszych i gorszych, wierzących i niewierzących, tych, którzy „wiedzą, jak kochać Boga", i tych, którzy rzekomo „błądzą" i trzeba ich ukarać" - czytamy w stanowisku na temat przygotowywanej ustawy.

Oświadczenie wydało Ogólne Zgromadzenie Zboru parafii ewangelicko-reformowanej w Warszawie, która należy do Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Kościół wywodzi się ze szwajcarskiego nurtu reformacji. Jego warszawscy wierni spotykają się na nabożeństwach w neogotyckim kościele przy al. Solidarności.

"Przesyłam oświadczenie ogółu parafian" - napisał do nas jeden z członków parafii po tym, jak kilka dni temu opisaliśmy przygotowywaną nowelizację kodeksu karnego.

Stoi za nią Solidarna Polska, która zebrała pod projektem 400 tys. podpisów i złożyła w Sejmie jako obywatelski. W grudniu projekt przeszedł pierwsze czytanie. W kwietniu zaakceptowała go sejmowa komisja. Głosowanie nad ustawą może odbyć się na najbliższym posiedzeniu Sejmu w maju. 

"Państwo prawa nie może dopuszczać, by jego obywatele byli atakowani ze względu na wyznawaną religię" - uzasadnili autorzy projektu. Ale ewangelicy - którzy wydali swoje oświadczenie jeszcze przed pierwszym czytaniem projektu - przyjęli zmiany "z niepokojem i zdziwieniem". 

Te przepisy będą jak pałka 

"Intencją projektodawców wydaje się być nadanie Kościołom i związkom wyznaniowym immunitetu przed krytyką i satyrą, na które w ramach życia publicznego w państwie demokratycznym w sposób naturalny Kościoły i związki wyznaniowe muszą być gotowe" - czytamy w oświadczeniu.

Chodzi o przepisy o obrazie uczuć religijnych. Ziobryści chcą z nich usunąć znamię  „obrazy uczuć religijnych", tak aby ściganie nie było już uzależnione od subiektywnego odczucia wiernych. Po zmianach kara do dwóch lat więzienia będzie grozić za publiczne lżenie Kościoła lub innego związku wyznaniowego, wyszydzanie jego zasad doktrynalnych czy znieważenie przedmiotu czci.

"Obawiamy się, że te przepisy mogą służyć tłumieniu wolności debaty publicznej i być użyte raczej do prześladowania obywateli niż realnego budowania mądrej wspólnoty nastawionej na dialog" - czytamy w oświadczeniu zboru warszawskiej parafii.

Jej członkowie zastrzegają, że przepisy o obrazie uczuć religijnym w obecnym kształcie nie są idealne, bo opierają się na niezwykle subiektywnym poczuciu urażonego obywatela, ale stosuje się je z rozwagą. "Natomiast proponowane zmiany idą w kierunku używania ich jako pałki" - dodają.

Dyskryminacja ukryta za fasadą wiary 

Zgromadzenie zboru krytycznie oceniło także "szerszą penalizację zachowań, które mogą być klasyfikowane jako przeszkadzanie w sprawowaniu obrzędów religijnych". Dziś karane jest wyłącznie złośliwe przeszkadzanie w mszach, ziobryści chcą jednak usunąć znamię "złośliwości". To reakcja na wyroki sądów, które uniewinniały ludzi protestujących w kościołach po wyroku TK ws. aborcji. Po zmianie prawa uczestnikom podobnych protestów groziłoby skazanie, chociaż nie działali złośliwie.

"Chcemy zapraszać ludzi do naszych wspólnot religijnych, nie straszyć ich karami. Chcemy pokazać im Boga miłości, nie Boga kodeksu karnego" - napisali warszawscy ewangelicy.

Ich sprzeciw budzi również pomysł zwolnienia z odpowiedzialności karnej ludzi, którzy w swoich opiniach będą się powoływać na naukę Kościołów. "Otwiera to drogę do głoszenia obraźliwych i dyskryminujących poglądów ukrytych za fasadą – jakkolwiek rozumianej – wiary" - czytamy.  

"Projektodawcy podkreślają rzekomą potrzebę zwiększenia ochrony chrześcijan. Czy oby na pewno chodzi tu o ochronę wszystkich chrześcijan?" - pytają ewangelicy. "To samo środowisko, które proponuje zmiany w kodeksie karnym, podjęło próbę wykreślenia z rejestru związków wyznaniowych Reformowanego Kościoła Katolickiego za udzielanie w ramach własnej doktryny ślubów parom tej samej płci" - dodają. W 2020 r. dążył do tego prokurator generalny Zbigniew Ziobro

"Przesyłam oświadczenie ogółu parafian" - napisał do nas jeden z członków parafii po tym, jak kilka dni temu opisaliśmy przygotowywaną nowelizację kodeksu karnego.

Stoi za nią Solidarna Polska, która zebrała pod projektem 400 tys. podpisów i złożyła w Sejmie jako obywatelski. W grudniu projekt przeszedł pierwsze czytanie. W kwietniu zaakceptowała go sejmowa komisja. Głosowanie nad ustawą może odbyć się na najbliższym posiedzeniu Sejmu w maju. 

"Państwo prawa nie może dopuszczać, by jego obywatele byli atakowani ze względu na wyznawaną religię" - uzasadnili autorzy projektu. Ale ewangelicy - którzy wydali swoje oświadczenie jeszcze przed pierwszym czytaniem projektu - przyjęli zmiany "z niepokojem i zdziwieniem". 

Te przepisy będą jak pałka 

"Intencją projektodawców wydaje się być nadanie Kościołom i związkom wyznaniowym immunitetu przed krytyką i satyrą, na które w ramach życia publicznego w państwie demokratycznym w sposób naturalny Kościoły i związki wyznaniowe muszą być gotowe" - czytamy w oświadczeniu.

Chodzi o przepisy o obrazie uczuć religijnych. Ziobryści chcą z nich usunąć znamię  „obrazy uczuć religijnych", tak aby ściganie nie było już uzależnione od subiektywnego odczucia wiernych. Po zmianach kara do dwóch lat więzienia będzie grozić za publiczne lżenie Kościoła lub innego związku wyznaniowego, wyszydzanie jego zasad doktrynalnych czy znieważenie przedmiotu czci.

"Obawiamy się, że te przepisy mogą służyć tłumieniu wolności debaty publicznej i być użyte raczej do prześladowania obywateli niż realnego budowania mądrej wspólnoty nastawionej na dialog" - czytamy w oświadczeniu zboru warszawskiej parafii.

Jej członkowie zastrzegają, że przepisy o obrazie uczuć religijnym w obecnym kształcie nie są idealne, bo opierają się na niezwykle subiektywnym poczuciu urażonego obywatela, ale stosuje się je z rozwagą. "Natomiast proponowane zmiany idą w kierunku używania ich jako pałki" - dodają.

Dyskryminacja ukryta za fasadą wiary 

Zgromadzenie zboru krytycznie oceniło także "szerszą penalizację zachowań, które mogą być klasyfikowane jako przeszkadzanie w sprawowaniu obrzędów religijnych". Dziś karane jest wyłącznie złośliwe przeszkadzanie w mszach, ziobryści chcą jednak usunąć znamię "złośliwości". To reakcja na wyroki sądów, które uniewinniały ludzi protestujących w kościołach po wyroku TK ws. aborcji. Po zmianie prawa uczestnikom podobnych protestów groziłoby skazanie, chociaż nie działali złośliwie.

"Chcemy zapraszać ludzi do naszych wspólnot religijnych, nie straszyć ich karami. Chcemy pokazać im Boga miłości, nie Boga kodeksu karnego" - napisali warszawscy ewangelicy.

Ich sprzeciw budzi również pomysł zwolnienia z odpowiedzialności karnej ludzi, którzy w swoich opiniach będą się powoływać na naukę Kościołów. "Otwiera to drogę do głoszenia obraźliwych i dyskryminujących poglądów ukrytych za fasadą – jakkolwiek rozumianej – wiary" - czytamy.  

"Projektodawcy podkreślają rzekomą potrzebę zwiększenia ochrony chrześcijan. Czy oby na pewno chodzi tu o ochronę wszystkich chrześcijan?" - pytają ewangelicy. "To samo środowisko, które proponuje zmiany w kodeksie karnym, podjęło próbę wykreślenia z rejestru związków wyznaniowych Reformowanego Kościoła Katolickiego za udzielanie w ramach własnej doktryny ślubów parom tej samej płci" - dodają. W 2020 r. dążył do tego prokurator generalny Zbigniew Ziobro

"A co z tymi, którzy wyznają inne systemy wartości, oparte choćby na świeckim humanizmie? Co z niewierzącymi, agnostykami?" - pytają. 

"Chrześcijaństwo to głębia i radość spotkania z Bogiem, a nie tropienie wrogów. Chrześcijaństwo to umiejętność dostrzeżenia Boga w drugim człowieku, niezależnie od tego, jak ten drugi człowiek byłby od nas – chrześcijan – inny, a nie legitymacja do wypowiadania upokarzających tego innego człowieka sądów" - napisali jeszcze członkowie warszawskiej parafii.

Ich zdaniem przepisy szykowanej ustawy "mogą tylko zniechęcać społeczeństwo do chrześcijaństwa, do religii i do życia duchowego". "Tworzą bowiem obraz małych, przestraszonych, sfanatyzowanych wyznawców zastygłych w swoich dogmatach i domagających się realizacji ich wizji moralności. Jako chrześcijanie i ewangelicy reformowani zdecydowanie sprzeciwiamy się takiej wizji Kościołów i związków wyznaniowych" - dodali. 


Co dokładnie jest w ustawie "w obronie chrześcijan"

Złożony w Sejmie projekt został zmodyfikowany na etapie prac w komisji. Poprawka PiS wprowadziła do niego m.in. nowe typy przestępstw zagrożone surowszymi karami. Niżej przedstawiamy szykowane zmiany. 

Art. 195 kk przewiduje dziś karę do dwóch lat więzienia za złośliwe przeszkadzanie w wykonywaniu aktów religijnych. Po zmianach z treści przepisu zniknie znamię "złośliwości". Umożliwi to karanie za umyślne przeszkadzanie w mszach czy pogrzebach, bez względu na motywację. A jeśli sprawca doprowadzi do przerwania nabożeństwa, kara ma wynieść nie do dwóch, lecz do trzech lat więzienia.

Art. 196 kk. przewiduje karę do dwóch lat więzienia za obrażanie uczuć religijnych innych osób poprzez publiczne znieważanie przedmiotu czci czy miejsca kultu. Ziobryści chcą usunięcia znamienia „obrazy uczuć religijnych". Po zmianach karane będzie:

  • publiczne lżenie Kościoła lub innego związku wyznaniowego;
  • wyszydzanie jego zasad doktrynalnych i obrzędów;
  • publicznie znieważenie przedmiotu czci religijnej lub miejsca wykonywania obrzędów. 

Za wyszydzanie, lżenie, znieważanie ma grozić do dwóch lat więzienia. A jeżeli sprawca dopuści się któregoś z tych czynów w trakcie mszy albo za pomocą środków masowego komunikowania, maksymalna kara ma być wyższa o rok.

Zmienić ma się nie tylko kodeks karny, ale także ustawa o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Ma to zapewnić swoisty immunitet osobom powołującym się na naukę Kościołów. 

"Nikt nie może ponosić odpowiedzialności cywilnej, karnej lub innej odpowiedzialności prawnej za wyrażanie przekonań, ocen lub opinii obecnych w nauce głoszonej przez Kościół lub inny związek wyznaniowy" - brzmi proponowany przepis. Spod szykowanej dla wierzących ochrony mają zostać wyłączone przypadki znieważania czy zakłócania porządku publicznego.”

https://wyborcza.pl/7,75398,29698129,warszawska-parafia-przeciw-ustawie-w-obronie-chrzescijan.html#S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy

 


Zdjęcia z Internetu.

Mem jest oryginalnej wielkości- po zmniejszeniu pismo jest mało czytelne.

wtorek, 25 kwietnia 2023

Są Ślązakami, czy też nie.

 


Na Śląsku Cieszyńskim mieszkam już 40 lat (z małą przerwą)  i nigdy nie czułam się tutaj u siebie. Urodziłam się na Górnym Śląsku, dzieciństwo oraz młodość przeżyłam tam  i to odcisnęło tak mocne piętno, że nadal czuję się Ślązaczką a nie Cieszynianką (a przecież Śląsk Cieszyński, to też Śląsk). Niemniej wszystko, co związane  z  Ziemią Cieszyńską bardzo mnie interesuje. Jest na Facebooku strona, na której zamieszczane są różne teksty, dotyczące Śląska Cieszyńskiego. Dzisiaj tekst z tej strony, jest w nim poruszony temat śląskości Cieszyniaków- są, czy też nie są Ślązakami i jak to tak naprawdę wygląda na tle historycznym oraz kulturowym.

 


„TUSTELANIZM SKANSENOWY ALBO DLACZEGO ABORYGENI ZJEDLI COOKA

Usłyszano w Brennej:

- Je Gucio?

- Nima go. Pojechoł na Ślónsk.

W naszej przestrzeni regionalnej okresowo pojawia się spór dotyczący prawidłowości wyrażenia „stela”, często poprawianego na „tustela” (lub „tu stela”), jak miało to miejsce dwa dni temu, gdy administrator grupy w największej sieci społecznościowej zmienił jej nazwę, zastępując pierwszy wyraz drugim. Aby zapobiec kolejnym recydywom, spróbujmy wyjaśnić raz na zawsze daną kwestię z lingwistycznego punktu widzenia.

Jest ona podobna do sporu o poprawność użycia odpowiedniego zaimka osobowego w następujących zdaniach: „Daj MI to!” / „Daj to MNIE!”. Kto zagłosuje za pierwszą opcję, a kto za drugą? 😉Nie czekając na podsumowanie wyników retorycznego sondażu, powiedzmy wprost: obie wersje są poprawne. Prawidłowe użycie konkretnej formy zaimkowej zależne jest od kontekstu. Jeśli zwyczajnie o coś prosimy, użyjemy wersji krótszej, a w przypadku potrzeby podkreślenia końcowego adresata przekazania „tego czegoś” zastosujemy dłuższą.

Identycznie wygląda sprawa z naszymi gwarowymi przysłówkami: stwierdzając w zwykłej wypowiedzi oznajmiającej fakt pochodzenia czegoś stąd, użyjemy STELA, zaś gdy pragniemy to zaakcentować, np. w opozycji do innych opcji, powiemy, że wywodzimy się TU STELA (lub TUSTELA, jeśli uznamy już ową formę za zrost składniowy), a nie np. TAM STELA (TAMSTELA, a nawet STAMTELA). Analogicznie moglibyśmy postąpić, wyrażając się polszczyzną literacką: „Nie jestem stamtąd, a tu stąd”. Spór ten jest zatem całkowicie jałowy i bezsensowny, niemniej wygodny dla tych, którzy delektują się kłótniami miejscowej ludności na temat spraw trzeciorzędnych. 

 

Poruszmy zamiast tego bardziej istotną kwestię, mającą kluczowe znaczenie dla rodzimej kultury:

– Dlaczego dziś rdzenni mieszkańcy Śląska nie nazywają siebie Ślązakami, tylko „Cieszyniokami, Hanysami, Bryniokami, Zaolziokami, góralami, dolanami” itp.,

– na pytanie o swoje pochodzenie odpowiadają powyższymi przysłówkami „stela/tustela”, a nie „ze Śląska”,

– rozmawiają nie po śląsku, a „po naszymu”?

No i dlaczego „śląskość” budzi tak wielką niechęć lub wstyd, że nie przechodzi im przez gardło?

Zastanawiając się chwilę nad tym, można wysnuć trzy zasadnicze powody:

1) Deklarowanie śląskości odbierane jest w podświadomości jako pewna „zdrada stanu”, bowiem wypiera ona przywiązanie do polskości/czeskości/niemieckości niczym równorzędne określenie identyfikacyjne. Ciężko się temu dziwić, ponieważ w tradycji środkowoeuropejskiej, ukształtowanej na idei prawa narodów do samostanowienia, nie ma zwyczaju nazywania kogoś polskim/czeskim/niemieckim Ślązakiem ani śląskim Polakiem/Czechem/Niemcem. Jeśli jednak zapoznamy się z biografią i twórczością miejscowych dziewiętnastowiecznych „szermierzy ruchów narodowych”, okazuje się, że ci nie mieli problemu nie tylko z takim dwuczłonowym samookreśleniem, ale nawet z jednosłowną deklaracją swojej śląskości, traktowanej przez nich (a to przecież „ikony” w oczach ich spadkobierców duchowych) jako część składową (podukład) narodu, z jakim się akurat utożsamiali. Zaznaczmy, że wielu z nich przechodziło drogę od niemieckości przez słowiańskość aż do polskości lub czeskości. Jednocześnie niejeden „ruch odrodzeńczy” w Europie zajmował się w epoce „Wiosny Ludów” odtwarzaniem bądź wyodrębnianiem osobnego języka, by nowo wskrzeszony naród w ogóle miał „z czym iść na targ”. W ten sposób pojawia się nowoczesny język czeski, słowacki, ukraiński, macedoński, a np. z serbochorwackiego ostatecznie nawet cztery języki narodowe. Stan ich wszystkich na przełomie XVIII i XIX wieku przypominał przedwojenną kondycję dialektu śląskiego, na kodyfikację którego jednak nie pojawiło się takie zlecenie polityczne ani popyt społeczny.

2) Podawanie się za Ślązaków kojarzy się źle ze względu na negatywną interpretację działalności politycznej ruchu ślązakowskiego, kształtującego się w czasach konstruowania nowych państw po pierwszej wojnie światowej i skupionego wokół osoby Józefa Kożdonia (stąd też nazywanego „kożdoniowskim”), inspiratora współczesnego Ruchu Autonomii Śląska. Mimo iż fenomen ten jest dziś znany niewielu laikom, w pewien sposób do dziś determinuje ich niechęć przyznawania się do śląskości (nota bene słowa, podkreślanego w różnych komputerowych edytorach tekstowych z funkcją sprawdzania pisowni), by uniknąć potencjalnych oskarżeń o wspieranie tendencji separatystyczno- irredentystycznych.

3) Część populacji owej historycznej piastowskiej dzielnicy nie chce utożsamiać się z jej pozostałymi częściami, dlatego np. mieszkańcy południowych rejonów starają się uniknąć trafienia do jednej szufladki z Hanysami i innymi „prusokami”, co można potraktować jako pozostałość (a zarazem wciąż żywą barierę mentalną) po czasach przebywania w różnych państwach, bowiem po intronizacji Marii Teresy „przy Austrii z ogrodu śląskiego pozostał tylko płot”. A ponieważ przeciętny Kowalski obecnie kojarzy Śląsk z aglomeracją katowicką, nie warto prowokować rozmów o istnieniu również zielonego Śląska, hojnie odwiedzanego i zasiedlanego przez „rozmaitych ...-orzy” (sapienti sat).

Z kolei „kompromisowe” rozwiązanie w postaci samookreślenia „Ślązak Cieszyński” u niejednego słuchacza wyzwala skojarzenie z zabawną postacią ze świata fauny i flory typu „konik polny” lub „zawilec gajowy”.

Z podobnych pobudek podkreślają swoją zaolziańskość śląskojęzyczni mieszkańcy czeskiej strony regionu, żeby ich przypadkiem nie wzięto za agitatorów wcielenia tego skrawka ziemi do Polski albo nie kojarzono z tymi „z Opawy”.

Można, rzecz jasna, dokopać się jeszcze do kilku powodów stanowczego unikania „śląskich przydomków” (w tym zwykłej ignorancji) w procesie autoidentyfikacji, jednak wszystkie w ten lub inny sposób demonstrują (diagnozują) stopień przywiązania do „żywiołu śląskiego”, a zarazem rodzimej kultury. Pomijając kwestię tego, komu tak bardzo zależało i dotąd zależy na takim stanie rzeczy, zdajmy sobie sprawę z pewnego dialektycznego ciągu: brak określającego słowa prowadzi do braku pojęcia, brak pojęcia do braku zainteresowania przedmiotem, brak zainteresowania do braku przywiązania, brak przywiązania do wykorzenienia, zaś wykorzenienie w ogóle do „braku laku”. Mówiąc barwniej, jednostki określające się jako górale stela mówiący po naszymu upodabniają się do australijskich aborygenów, którzy – zgodnie z legendą – na pytanie „przypadkowych żeglarzy” o to, jak nazywa się to dziwnie skaczące na tylnych łapach stworzenie z kieszonką, odpowiadali „gangurru”, co w gwarze plemienia Guugu Jimidhirr oznacza „nie rozumiem, o co pytasz”, a wcale nie kangura. Przypomnijmy, że w 1942 r. "cywilizowani najeźdźcy" deportowali cały lud do innego miejsca, a następnie zdziesiątkowali, pozostawiając kilka okazów muzealnych, wystawianych od 1949 r. w wiosce (skansenie) Hope Vale.

Na Śląsku w ciągu minionego wieku już przeprowadzono kilka deportacji. Obecnie trwa skansenizacja, symbolizowana przez wielogeneracyjne konkursy gwarowe, na których uczestnicy w nowo uszytych strojach ludowych recytują wykute na pamięć utwory napisane przez ich dwudziestowiecznych przodków, a furorę robią „bajtle, co rozprowiajóm ganc jako kieby godka ich przodków była baj ich jynzykym ojczystym”. Samą gwarę rozczłonkowano już nie tylko na „góralską” i „dolańską”, ale nawet na „breńską”, „istebniańską”, „strumieńską”, zachowując w każdej kilka egzotycznych perełek, śmieszących turystów oglądających tustelańskich tubylców, by od nich kupić jakiś „etno suwenir”, „cyganiónóm bryndze abo (o)scypek”. Taka dywergencja nieuchronnie prowadzi do logicznego rozwiązania „kwestii śląskiej”, dlatego ostatni mohikanie spieszą ratować ocalone artefakty, podczas gdy ci, którzy z tytułu swoich funkcji powinni dbać o zachowanie spuścizny kulturowej, zaciekle bronią praw autorskich anonimowych (i zbiorowych) twórców przeszłości, ograniczając dostęp do zbiorów bezcennych eksponatów. Co będzie dalej: jedzenie robali, a ostatecznie kanibalizm – jak u tych Hawajczyków, którzy ze smakiem zjedli kapitana Cooka? 😉

To przecież oczywiste, że każdy mieszkaniec gór lub nizin jest skądś i mówi po swojemu – co w tym oryginalnego lub samookreślającego? Pytającemu chodzi o kulturowe określenie autoidentyfikacyjne, a nie o geograficzno-socjologiczne oczywistości. Nawet egzorcysta wypędzający demony pyta ich o imię, ponieważ „nazywanie czegoś czy znajomość jakiejś nazwy oznacza posiadanie władzy nad tą rzeczą”, zaś jej brak świadczy o pustce. Słowo, które rzekomo było na początku, to nie tylko potężne narzędzie kreowania i sterowania, ale także myślenia. Myślimy bowiem pojęciami, będącymi kombinacją wyobrażeń obrazowo-muzycznych oraz konstrukcji leksykalnych. Dlatego brak słowa uniemożliwia uchwycenie zjawiska, a także jego zgłębienie – zgodnie z zasadą „wielu rzeczy nie rozumiemy nie dlatego, że nie możemy ich pojąć, a dlatego, iż rzeczy owe nie wchodzą w krąg naszych pojęć”. Bez pojęcia nie ma rozumienia, ponieważ nie ma go czym opisywać. Jak w rosyjskiej piosnce dziecięcej „o dupie”:

„Widzę jasno i wyraźnie

ów niedorzeczny sekret:

wszak «takowo nie bywajet -

żopa jest', a słowa niet».

Powszechne wyparcie „śląskości” ze słownictwa identyfikacyjnego prowadzi więc do własnego wykorzenienia z rodzimej tradycji tych, którzy taką posiadali, posiadają lub zamierzają posiadać, a wraz z tym do dobrowolnego wyzbycia się stabilnego punktu orientacyjnego w postrzeganiu i pojmowaniu złożonego i coraz bardziej „przyspieszającego” świata. Dlatego ci, którym zamiast uszczuplania własnych horyzontów i perspektyw zależy na przetrwaniu chociażby części spuścizny przodków, powinni – niczym egzorcyści wypędzający diabła (z greki „kłamcę” i „oskarżyciela”) z opętanego własnego ciała – nazywać rzeczy po imieniu, a nie bezwiednie przybliżać kres przedmiotu swojego zaangażowania.

Co wy na to, drodzy Ślązacy i inni mieszkańcy śląskiej krainy, rządzący/gwarzący/rozprawiający/godający/padający po śląsku? Jaka jest wasza opinia lub dygresja na ten temat? Czy jest w tej śląskości coś na tyle wstrętnego, wstydliwego i niedopuszczalnego, by poddawać ją ostracyzmowi werbalnemu i tabuizacji (również słowo polinezyjskiej proweniencji), czy może nigdy się nad tym nie zastanawialiście – jak Wysocki nad tym, dlaczego wpierw aborygeni zjedli Cooka, a następnie wylądowali w rezerwatach lub od razu na tamtym świecie (w odróżnieniu od nieinteresujących ich kangurów)? 😉

No, po co szukać wciąż nowego kraju?

Już lepiej w starym żyć jak młody bóg,

Dzień wspominając, gdy cudowny brzeg Hawajów

Odkrył - przypadkowo! - żeglarz Cook.

Najpierw pomyślał, że przypłynął do Australii,

Albowiem ląd daleki ukrył się za mgłą...

A na tym lądzie kanibale wśród azalii

Jedli - spécialité de la maison.

I właśnie tam Aborygeni zjedli Cooka.

Dlaczego? Przyczyn nie zna nauka.

Ja myślę, że się nikt sensacji nie doszuka -

Jeść im się chciało, więc zjedli Cooka.

A może ich zawiodła translatorska sztuka

I zdanie: Świetny smak ma kok w załodze Cooka!

Zabrzmiało jak zachęta, żeby go zaciukać,

Lecz zamiast koka stuknęli Cooka.

Kok miał w kokpicie kokę, Cook na koka fukał:

Nie roznoś koki po kajutach, do kaduka!

Zginiemy, gdy wśród nocnych wacht powstanie luka!

I Cook miał rację, bo nie ma Cooka.

Kok zrozpaczony zażył koki na frasunek

I krzyknął: Dzicy zjedli Cooka przez szacunek!

Inną teorią niech pamięci nikt nie bruka -

Chwilą milczenia uczcijmy Cooka!

Więc wódz krajowców, chociaż miał naturę mruka,

Przeprosił koka, gdy mu zwracał kości Cooka,

A kok kokilką kokosową się z nim stukał...

Już mu się śniła Cooka peruka!

Do dziś Aborygeni z Cookiem kłopot mają,

Gryzą się i kuku na muniu wprost dostają,

Gdy na historii ludożerstwa uczeń duka,

Że dobry człowiek był z tego Cooka!”

https://www.facebook.com/cieszynisko

 


Źródła zdjęć:

 http://www.wspolnotapolska.org.pl/konkursgwar/polacy_na_zaolziu.php

https://silesia.travel/article/1017913/kolory-i-smaki-pogranicza-brenna-gorki-wielkie-i-male-dziegielow

https://redro.pl/obraz-saint-nicholas-rotunda-chapel-in-cieszyn-silesia-poland-during,183348591



poniedziałek, 24 kwietnia 2023

I jak to pokonać? Tylko szturmem.

 Siedzę w ogrodzie, odchwaszczam, chcę zdążyć przed deszczami, a jest tego sporo.

Dzisiaj film z wczorajszej wyprawy do lasu mojego dzieciństwa.

Beza w akcji- leśny tor przeszkód.


 
I jeszcze poranna, niedzielna drzemka gadzinki wśród konwalii, obok tarasu.


czwartek, 20 kwietnia 2023

Podtrzymujemy tradycję.

Nie chcę ani o zbożu ukraińskim, ani o głupiej polityce pisowskiej, ani o komuniach, co to paniezastawsięapostawsię, ani o kościółkowych tudzież innych nonsensach.

Szukam spokoju, mam też dużo do pokazania z naszych spacerów oraz wypraw. I nieważne, że czeskie, słowackie czy też  polskie przaśne, tutejsze, my to lubimy, a różnych widoczków, momentów sytuacji przyrodniczych jest tyle, że trudno nadążyć z ich rejestrowaniem oraz przekazem.

Od paru lat budujemy tradycję zaglądania nad Zalew Goczałkowicki, na wiosnę i jesienią.

Ostatnia niedziela marca- pogoda nieszczególna, wieje straszliwy wiatr, ale cudnie świeci słońce. Trzeba „futro” przewietrzyć po zimowym zastoju, czyli jedziemy nad zalew. Ładujemy Bezę do samochodu- czuje, że będzie wycieczka, piszczy i chodzi po całym tylnym siedzeniu. uspokaja się, kiedy wyjeżdżamy na główna ulicę. Potem siedzi cicho i patrzy przez okno. Dojazd do miejsca, gdzie parkujemy, trwa 20 minut.

Beza wniebowzięta jazdą, wyskoczyła z samochodu i od razu zaczęła obwąchiwanie terenu. 

 Z parkingu do wału trzeba przejść kawałek leśną drogą. 

 Las jeszcze uśpiony, tylko pojedynczy ptak pośpiewuje w koronach drzew. Bohater, bo te gną się w podmuchach mocnego wiatru i stwarzają zagrożenie dla takich ptaszorków. No, ale one przyzwyczajone i radzą sobie. Denerwuje mnie ten huk w koronach. Mam wrażenie, że zaraz jakiś czub sosny spadnie nam na głowy. 


Przy drodze. Wśród traw kwitną kępki podbiałów. I to na razie jedyne kwiaty, jakie widzimy. A nie, jeszcze kwitnie forsycja przy przepompowni.


Wychodzimy na wał.

Przed nami zalew. Wody trochę przybyło od zeszłego lata, jednak ciągle jest jej mało. Ludzi zero, tylko paru wędkarzy tkwi na brzegu, ale oni to takie bardziej posążki nabrzeżne. Siedząc nieruchomo, wpatrzeni w spławik, w ogóle nie reagują na otoczenie. 

Byli nad wodą z lewej strony wału, my poszliśmy w prawo. 

Beza, kiedy nie ma w pobliżu ludzi, chodzi bez smyczy. Nie oddala się, pilnuje nas, ale jest zadowolona z takiej wolności. I oczywiście korzysta z niej w pełni. Zanim się spostrzegliśmy, zeszła do połowy wału, a potem galopem wróciła na górę.
 

Zaskoczyła mnie cisza na wodzie. Powierzchnia mocno zmarszczona podmuchami wiatru. Raz ciemnoniebieska innym razem skrząca się srebrzyście.

Brzeg szary, na nim zeschnięta trawa, sitowie i sypiące się pałki wodne. 

 

Taki śliczny zakątek wodny z zieleniejącymi wierzbami w tle.

Mało ptactwa- trochę krzyżówek, parę perkozów, a po drugiej stronie wody, para łabędzi. Ani jednej czapli, żadnej, ani tej siwej, ani tej białej. 



Łabędzie spały, kołysząc się na wodzie. Byliśmy dosyć daleko, dlatego nie czuły się zagrożone. Wyglądały jak dwie ogromne cukrowe bezy.
Ogólnie było spokojnie, sennie nic się nie działo. Na wale wiatr chciał urwać nam głowy, zimno trochę rekompensowało słońce, które cały czas świeciło, choć chmury również były. Tworzyły przedziwne formacje na bardzo błękitnym niebie.

 

W lesie, który rośnie wzdłuż wału- nie ma liści, nagie gałęzie poruszane wiatrem, skrzypią, trzeszczą i wydają piskliwe tony. Poza tym jakiś dziwny zastój. Tam też nie widać ptaków.  

Przy wale w wodzie zaczyna się rozrastać wierzba. W innym miejscu zalewu, gdzie chodziliśmy na spacery, tak bardzo się rozrosła, że z wału nie widać wody. Cały teren jest objęty programem Natura 2000, dlatego łozy nie wolno wycinać. Akurat kwitła, a na kwiatach było sporo pszczół, mimo silnego wiatru. Całymi kępami rośnie łoza z żeńskim kwiatostanem i obok rosną kępy z męskim kwiatostanem.

A wśród nich krzak kaliny z zeszłorocznymi owocami. Piękny czerwony akcent w tej beżowo-szarej scenerii. Po prostu jest się czym zachwycać



 Natura sama tworzy i daje nam do obejrzenia takie dzieła. Zestawienie korzenia z kwitnącym podbiałem, na tle falującej niebieskiej wody, jest niesamowite.

Dosyć daleko od nas, wśród zeschniętych traw, buszowała wrona siwa. Podskakiwała, coś dziobała, potem zeszła na nasyp. Udało się mi zrobić  jedno zdjęcie wyraźniejsze..

 

 Widok na zalew, uwielbiam takie przestrzenie wodne i te lasy na dalekich brzegach.




I jeszcze widok na zaporę w Goczałkowicach


Beza ma już 10 lat i długie spacery zaczynają ją męczyć. 

 Nasze kolana i kręgosłupy też zaczęły odmawiać nam posłuszeństwa. Czasem wkurza mnie taka sytuacja. Chciało by się jeszcze iść i iść, a tu mdłe ciało nie pozwala- dusza się rwie, a "opakowanie" się buntuje.

Wracamy, tradycja (jakkolwiek by to dziwnie brzmiało) została utrwalona. Nie wiem, czy zauważyliście- ostatnio sowo "tradycja", przyjęło ujemny wydźwięk. Aż strach się bać, by go użyć, a tym bardziej przyznać się, że kultywuje się jakąś tradycję, a już, nie daj boże, świąteczną. Zaraz zakraczą wrony i gawrony.