W nawiązaniu do zawetowania Ustawy o uznaniu języka śląskiego za język regionalny przez
pożalsięboże prezydenta Dudę .
Dla tych, co to ciągle twierdzą, że
język śląski nie jest autonomicznym językiem regionalnym i dla tych, dla których pan Miodek
jest autorytetem w kwestii języka
polskiego. Tak, w kwestii języka polskiego, ale nie śląskiego (za jaki
chciałby i tu uchodzić)- dla mnie ten językowy autorytet
przestał istnieć- zbyt wiele ma kompromitujących go, jako naukowca, wpadek metodologicznych i merytorycznych.
I jak zawsze, przytaczając jakiś
artykuł, piszę- to jest moje zdanie, zgadzam się z autorem tej polemiki prowadzonej z panem
Miodkiem, ale każdy ma prawo mieć odmienne, od naszego, na ten temat. Jednak najpierw
trzeba przeczytać dokładnie cały artykuł
i spróbować zrozumieć, dlaczego pan Miodek myli się.
G"Grzegorz Kulik: Archanioł nigdzie nie przyfurgoł, czyli jak bardzo prof. Miodek mylił się w sprawie języka śląskiego
W ostatnich tygodniach często
cytowany i przedrukowywany jest wywiad, którego Jan Miodek udzielił Teresie
Semik w „Dzienniku Zachodnim” w 2011 roku. Ponieważ tekst ten po trzynastu
latach nadal działa na szkodę Ślązaków, postanowiłem go omówić, żeby wykazać
zupełną nieprawdziwość tez w nim zawartych oraz fakt, że prof. Jan Miodek jest
osobą niekompetentną do wypowiadania się na temat języka śląskiego.
Zdaję sobie sprawę z tego, że prof. Miodek w
późniejszych latach zrobił pół kroku wstecz ze swoimi twierdzeniami, ale nigdy
wprost nie odżegnał się od tego wywiadu, dlatego nadal jest brany na sztandary
przez adwersarzy języka śląskiego jako regionalnego i nadal jest za swoje słowa
odpowiedzialny.
Dwa razy dwa jest pięć
Prof. Miodek mówi: „Oczekiwanie
ode mnie, że ja powiem: »Tak, śląszczyzna nadaje się do kodyfikacji w piśmie«
jest takim samym zadaniem, jakie by postawiono matematykowi żądając
udowodnienia, że czasem dwa razy dwa jest pięć”.
Popełnia on tutaj kardynalny błąd albo świadomie
manipuluje. Matematyka jest nauką ścisłą, dającą dokładne i zawsze
identyczne odpowiedzi. Dwa razy dwa równało się cztery pięć tysięcy
lat temu dokładnie tak samo jak dziś. Jednak pięć tysięcy lat temu nikt nie
słyszał o języku polskim, który jest obiektem pracy oraz źródłem fascynacji i
autorytetu Miodka. Dlaczego więc dziś można być badaczem polskiego, a kiedyś
nie? Bo grupa ludzi się umówiła, że jest język polski, po czym stworzyła jego
odmianę standardową, by następnie prof. Miodek mógł się nad nią rozwodzić.
Wystarczyłoby się jednak cofnąć o tysiąc lat i Miodek ze swoją wiedzą i
opiniami byłby nikim. To dlatego, że językoznawstwo nie jest nauką
ścisłą i zależnie od kontekstu może dawać różne odpowiedzi. Stawianie
go obok matematyki jest skrajnie nieuczciwe.
Prof. Miodek mówi: „Cała ta dyskusja o śląskim
języku w piśmie jest żenująca i dlatego starałem się zachować neutralność.
Kiedy jednak słyszę, że na Śląsku atakuje się ludzi uważających inaczej, to
trudno jest zachować spokój”.
Kogo się atakuje? Kogo się atakowało w 2011 roku?
Doskonale pamiętam, jak w tamtych czasach odsądzano kodyfikatorów od
czci i wiary. Nazywano ich separatystami, folksdojczami, zdrajcami, renegatami
albo kazano się wynosić za Odrę. Zresztą w 2024 wystarczy otworzyć
media społecznościowe, żeby przeczytać te same rzeczy. Więc kto tu kogo
atakuje? Być może Miodek jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy wokół niego
się z nim zgadzają, dlatego nie radzi sobie sobie po prostu z próbami dyskusji
i odbiera je jako ataki. Przykro mi, ale to nie jest nasz problem. A mówienie, że
„dyskusja o śląskim języku w piśmie jest żenująca” dobitnie świadczy o tym, że
profesor posługuje się nacjonalistycznymi dogmatami i nie przyjmuje, że każdy
kod można zapisać. Śląski nie jest wyjątkiem.
Polska nauka przeczy Miodkowi
Prof. Miodek mówi: „Jedna z tych zatroskanych
osób mówi do mnie: »No przecież my zawsze rzykali po polsku. Teroz momy nie
rzykać po polsku?«. To pokazuje, że myślący Ślązak miał zawsze oficjalną
odmianę swojej mowy regionalnej i tą oficjalną odmianą była polszczyzna ogólna.
Tak było przez wieki i tak jest dziś”.
Po pierwsze, prof. Miodek podaje argument
anegdotyczny, że jakaś jedna osoba do niego zadzwoniła. Nie zrobił
badań, nie zorientował się w temacie, tylko usłyszał coś od jednej osoby, która
– notabene – nie za bardzo sobie radzi z mówieniem po śląsku, skoro mówi
„przecież”, zamiast „przecã”. Druga sprawa: Ślązacy przez wieki swoją mowę
nazywali „po polsku”. Nawet moja ōma po trzydziestu latach w Hesji rzuciła
jednego dnia: „Jŏ już tyla lŏt w Niymcach miyszkōm, a jŏ durch dobrze po
polsku gŏdōm”. To też jest argument anegdotyczny, ale zapraszam do rozmowy
z tysiącami starych Ślązaków, którzy moje słowa potwierdzą. Osoba przywołana
przez Miodka prawdopodobnie nie rozumiała, o co chodzi. Toć, dycki my rzykali
po polsku. Po naszymu polsku. Niżej to udowodnię.
Prof. Miodek w powyższej wypowiedzi twierdzi też,
że Ślązak miał zawsze oficjalną odmianę swojej mowy regionalnej i tą oficjalną
odmianą była polszczyzna ogólna. Jak to się ma do tego, co pisała prof. Alina
Kowalska, absolutnie czołowa badaczka oficjalnych dokumentów Górnego Śląska z
minionych wieków, która w artykule „Sytuacja językowa na Górnym Śląsku w
okresie habsburskim” pisze „Wprowadzając w XVI w. do pism urzędowych
język polski, posłużono się jego regionalną odmianą śląską”? Jak to
się ma do tego, co pisał Stanisław Rospond w pracy „Protokolarz miasta Woźnik”,
gdzie czytamy: „Po »nieliterackiej« pisowni protokołów należy
oczekiwać »nieliterackiej« wymowy, tzn. odzwierciedlającej lokalne naleciałości
fonetyczne […]”?
Zatem badania polskich właśnie naukowców
wskazują, że Ślązak nie miał „zawsze” polszczyzny ogólnej jako oficjalnej
odmiany swojej mowy. Kowalska pisze okrężnie o „regionalnej odmianie
śląskiej”. Rospond nazywa lokalną wymowę „naleciałością”, choć przecież lokalna
wymowa jest oryginalna, wyuczona w domu. Ci ludzie raczej po prostu pisali po
śląsku z polskimi naleciałościami; czasem większymi, czasem mniejszymi. Więc
nie, panie profesorze Miodek, Ślązacy nie mieli „zawsze” polszczyzny ogólnej
jako oficjalnej odmiany swojej mowy i nie „było tak przez wieki”.
Ślązaków w stronę polskiego języka ogólnego pchnęli
Niemcy w XIX wieku. Stało się tak, ponieważ Niemcy twierdzili, że Ślązacy nie
mówią po polsku, tylko posługują się językiem zepsutym i bezwartościowym,
mieszanką polsko-niemiecko-czesko-morawską, dla której nie ma ratunku i Ślązacy
muszą się nauczyć cywilizowanego języka, czyli niemieckiego. W niemieckiej
terminologii XIX wieku język śląski nazywano „Wasserpolnisch” i było to
określenie nacechowane ekstremalnie negatywnie. Reakcją Ślązaków na takie
traktowanie ich języka była teza, którą sprowadzała się do stwierdzenia: „Wasserpolski
to tak samo dobry język jak każdy inny polski”.
Śląski gburowaty, nieudolny, ubogi...
Ksiądz Michał Przywara, badacz języka śląskiego z
przełomu XIX i XX w., pisał w „Narzeczach śląskich”: „Niemcy twierdzą,
z największą pewnością siebie, że język śląski jest gburowaty, gruby,
nieudolny, ubogi, tak że do wysłowienia jakiej lepszej myśli musi się
zapożyczyć u Czechów, Niemców i Bóg wie kogo. Te wszystkie ujemne
przymioty się skupia w wyrazie »wasserpolnisch«. Wasserpolnisch jest
przypuszczeniem, twierdzeniem i matematycznym dowodem, jest to pewnik, na który
ministrowie w Berlinie i politycy w kneipach przysięgać gotowi. A czemu? Bo tak
powiadają, więc tak jest, nie tylko tak jest, ale tak być powinno, musi tak
być, aby Ślązacy wzgardą i nienawiścią do swego języka się przejęli”.
Pisał w 1894 roku Karol Myśliwiec w broszurze „O
bogactwie i piękności polskiego języka Ślązaków”: „Przecież przywykliśmy do
tego, że przeciwnicy nasi, albo zresztą ludzie, powierzchownie ślązkie stósunki
znający, mówią o wielkim u nas braku wyrazów, a więc o ubóstwie i
niedoborze języka z jednej, i o gburowatości i nieudolności jego z drugiej
strony”. A dalej: „Mnie […] będzie chodziło o to dowieść, że język
nasz, który już niektórzy ludzie za wcale nie polski okrzyczećby chcieli, jest
tak samo czystopolskim i ma tak samo swoje zalety, jak język Wielkopolan,
Krakowian lub Warszawian i że jako taki możemy go słusznie nazwać pięknym i
bogatym”.
Podobne twierdzenia można znaleźć w numerze
124/1896 „Nowin Raciborskich” w artykule „Nie ma mowy wasserpolskiej!”:
„[...] dr. G. umyślnie czy
nieumyślnie przedstawia rzecz tak, jakby jedynie w języku polskim i to też
tylko na Górnym Szląsku zachodziła różnica między tak zwanym językiem pisanym,
uczonym w szkołach, a językiem ludowym. [...] Taka różnica zachodzi nie tylko u
Polaków, ale w ogóle u każdego narodu, także u Niemców. Ani Niemiec z Dolnego
Szląska lub z Pomorza, ani Brandenburczyk, Meklenburczyk lub Westfalczyk nie
mówią takim językiem, jaki w szkole wykładają, lecz językiem ludowym, którego
człowiek nieoczytany z ledwością zrozumie, a jednak ich język jest także
niemieckim. Prawda, że język polski na Górnym Szląsku zawiera w niektórych
okolicach wiele wyrazów niemieckich, ale czy język niemiecki w okolicach, gdzie
się Niemcy stykają z inną narodowością, n. p. w Alzacyi i Lotaryngii, jest
wolny od przymieszek zaczerpniętych z języka, którym ów sąsiedni lud włada?
Ktoby chciał być sprawiedliwym, musiałby powiedzieć wedle tych samych zasad, że
język, którym Niemcy mówią w Alzacyi i Lotaryngii, jest »wasserdeutsch«, — a
jednak żaden Niemiec tego nie powie”.
Zatem Ślązacy dopiero w drugiej połowie XIX
wieku, w obliczu ataków germanizatorów, zwrócili się ku polskiemu językowi
standardowemu, wychodząc z założenia, że skoro Niemcy mają inny język
pisany, a inny mówiony, podobnie będzie w polskich realiach.
Archanioł przyfurgoł do frelki Maryjki?
Prof. Miodek mówi: „Można w żartach
przetłumaczyć nawet Biblię i powiedzieć: »Archanioł Gabryjel przyfurgoł do
frelki Maryjki i Jej pedzioł, co bydzie miała karlusa, kierymu nado imie
Jezus...«. Można przy tym rechotać ze śmiechu, jak rechoczą moi koledzy z
Warszawy, Wrocławia czy Poznania, kiedy im takie śląskie zdania wygłaszam”.
Haha, no jak śmiesznie, gdy się odpowiednio
ustylizuje język. „Archanioł Gabriel przyfrunął do panienki Marysi i
Jej powiedział, że będzie miała młokosa, któremu nada imię Jezus”.
Jakże niepoważnie brzmi ten polski język, prawda? Zupełnie się nie nadaje do
tłumaczenia Biblii.
Na pytanie: „Modlitwa »Ojcze nasz...« nigdy
nie była zamieniana na wersję gwarową?” Miodek odpowiada: „Nigdy.
Pierwszy druk polski z modlitwami »Ojcze nasz...«, »Zdrowaś Mario...«, »Wierzę
w Boga...« powstał na Śląsku pod koniec XV wieku. A teraz po śląsku będziemy
mówić »Łojcze nas...«? Śląscy biskupi, wielu księży mówią mi, że nie wyobrażają
sobie kazania po śląsku ani mszy po śląsku, bo ona nigdy po śląsku odprawiana
nie była".
Po pierwsze w tym druku nie ma „Ojcze nasz”, tylko
„Otcze nasz”, nie ma „Zdrowaś Mario”, tylko „Zdrawa Maria” i nie ma „Wierzę w
Boga”, tylko „Wiarze w Boga”. Zwracam na to uwagę, ponieważ polskość tego druku
jest tylko umowna. Nie są to teksty w literackim języku polskim. Typowe
myślenie w Polsce polega na tym, że gdy się powie „polski druk z XV wieku”, to
ludzie to odbierają, jakby to był druk we współczesnym polskim języku
literackim. Stare druki są tylko i aż podobne do dzisiejszego polskiego i ich
polskość zależy od przyjętych kryteriów. Tak samo prawdziwe byłoby
stwierdzenie, że są to stare teksty w języku śląskim.
Nigdy w kościele nie mówiono po śląsku?
Prof. Miodek pyta też, czy teraz będziemy mówić
„Łojcze nasz”. Gdyby zajrzał na stronę 129 pierwszego tomu słownika „Der
Wortschatz der Polnischen Mundart von Sankt Annaberg”, to znalazłby tam całość
„Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario” zapisane alfabetem fonetycznym (nie potrafię go
tutaj przytoczyć, ale można samodzielnie zweryfikować) i oto czytamy „Łojcze
nasz”. Coś takiego!
Odstąpię tu od kolejności i najpierw zajmę się
twierdzeniem, że msza nigdy po śląsku nie była odprawiana. Po pierwsze należy
pamiętać, że do 7 marca 1965 roku liturgia była odprawiana po łacinie i zmienił
to Sobór Watykański II. Profesor Miodek miał wtedy 19 lat, więc dla niego polskość
mszy też nie jest wieczna. Założę się, że jeszcze 6 marca 1965 roku
mszy po polsku też sobie nie wyobrażał.
Do 1965 roku podczas mszy w języku lokalnym było
kazanie, czytanie ewangelii, modlitwy i śpiew wiernych. Miodek – znowu
anegdotycznie – twierdzi, że „wielu” księży mu mówi, że „nie wyobrażają sobie
kazania po śląsku”. To bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę to, że w numerze
25/1891 „Nowin Raciborskich” czytamy: „Dziecko nauczy się w domu rodzicielskim
zepsutego lub zaniedbanego dyalektu górnoszlązkiego. W szkole i często
w kazaniach słyszy tę samą mowę zepsutą”. Wspomniany wcześniej artykuł
„Nie ma mowy wasserpolskiej!” tej samej gazety wskazuje do tego: „Nie pojmujemy
przeto wcale a wcale, jak może człowiek rozsądny powiedzieć, aby
wykładanie prawd religii w języku górnoszląskiem miało być obniżaniem i
bezczeszczaniem wiary. Na takie zdanie może się zdobyć tylko ślepa
zaciekłość przeciwko językowi polskiemu. Wszakże wieki całe opowiadano
u nas w tym języku wzniosłe prawdy wiary w kościele i w szkole, a czy
u nas wiara się obniżyła lub zbezczeszczoną została? Przeciwnie!”.
Dziesięć lat przed udzielonym przez Miodka wywiadem
ukazało się opracowanie prof. Jadwigi Wronicz pod tytułem „Kazania cieszyńskie
z XVIII wieku ks. Henryka Brauna”. Są to kipiące najwyższej klasy retoryką i
krasomówstwem kazania po śląsku. Prof. Miodek i przywoływani przez niego księża
mogą sobie do nich zajrzeć, żeby mieć wgląd do tego, jak wyglądał język kazań
na Śląsku w dawnych czasach. Może wtedy będą mogli sobie wyobrazić
kazanie po śląsku.
Platon był z Ostrołęki
Na pytanie: „Nie można w gwarze śląskiej
wypowiedzieć abstrakcyjnych, filozoficznych treści?” Miodek odpowiada: „Nie
można, bo brzmi to groteskowo. Może być językowo ciekawe i niegroteskowe coś,
co prymarnie zostało w tym języku wytworzone. Kiedy ks. prof. Józef Tischner
pisze o Platonie po góralsku, odbieram to pierońsko sztucznie. Mówię po śląsku
»pierońsko sztuczne«, przy całym szacunku dla Tischnera”.
Groteskowość jest kategorią naukową, czy może
raczej osobistym odczuciem kogoś, kto ewidentnie jest uprzedzony wobec języka
śląskiego? Warto poza tym zwrócić uwagę, że Miodek mówi, że coś musi
być „prymarnie” w danym języku wytworzone, po czym podaje przykład Platona.
Platon pisał po polsku? Może był z Ostrołęki? A Cyceron na pewno wychowywał się
w ziemiańskiej rodzinie ze Szczaworyża. Rozumiem, że dzieła obu były „prymarnie
wytworzone” w języku polskim, skoro po polsku nie brzmią Miodkowi groteskowo.
Prof. Miodek mówi: „Jeśli powiem po śląsku
»ewidyntny«, »permanyntny« zamiast ewidentny i permanentny, to będzie groteska.
Schodzimy na tak żenujący poziom tych dyskusji, że zaczynam się wstydzić”.
A dlaczego niby miałaby to być groteska? Czy słowa
„ewidentny” i „permanentny” są jakimiś rdzennie polskimi słowami, czy może
raczej internacjonalizmami zapożyczonymi z łacińskich „evidens” i „permanens”,
obecnymi właściwie w każdym języku europejskim? Dlaczego według Miodka śląski
jest jakiś wyjątkowy i w nim te zapożyczenia miałyby nie funkcjonować? Jeżeli
mu nie przeszkadzają w innych językach, a w śląskim tak, to znaczy, że jest
zwyczajnie uprzedzony.
Naiwność połączona z fanatyzmem
Prof. Miodek mówi: „[…] nikt tej kodyfikacji
nie wykona. Te dążenia są naiwnością połączoną z fanatyzmem. Myślę, że znajdą
się językoznawcy gotowi na wszystko. Ja umywam ręce. Jak Piłat. I wątpię w
kompetencje historyczno-językowe tych gotowych na wszystko”.
I znowu opinie wynikające z uprzedzeń. Każdy inny
język można skodyfikować, tylko śląskiego nie. Bo śląski to specjalny kod,
który nie ma prawa istnieć na papierze, nie ma prawa być tworzywem literackim, najlepiej
żeby w ogóle nie był używany poza jakimiś cepeliowymi konkursami gwary.
Wątpi on też w kompetencje historyczno-językowe
kodyfikatorów. Wyżej wykazałem za pomocą tekstów polskich
naukowców i polskich aktywistów, że tak naprawdę to Jan Miodek
jest niekompetentny w tych sprawach. Po jakiej stronie jest więc ten fanatyzm?
Prof. Miodek mówi: „Powtórzę za Henrykiem
Borkiem, Ślązakiem z Jędryska, dziś części Kalet, który 40 lat temu napisał – a
ja to potwierdzam – nie ma ani jednej cechy dialektu śląskiego, która by go
różniła od innych dialektów, w aspekcie historyczno-językowym. Wszystko to, co
jest na Śląsku, jest gdzie indziej.[…] Proszę nie przesadzać z jakąś
niewyobrażalną odrębnością śląszczyzny. W gruncie rzeczy nie ma ani jednej
cechy gramatycznej tylko śląskiej. Ani jednej. One są wspólne dla wszystkich
dialektów”.
A ja mogę powtórzyć za prof. Alfredem Zarębą,
autorem m.in. „Atlasu językowego Śląska”, który w pracy „Śląskie teksty
gwarowe” pisał: „[...] istotą odrębności dialektów śląskich jest
określony zespół cech wymawianiowych, w takim układzie typowy dla Śląska i poza
nim nie spotykany”.
Naprawdę nie potrafię zrozumieć mentalności
stojącej za tego typu argumentacją. Każdą cechę języka śląskiego bierze się
oddzielnie i twierdzi albo że gdzieś tam pod Tłuszczem jest taka sama cecha,
albo że pięćset lat temu po polsku też tak mówiono. Co z tego? Czy
samolot jest samochodem, bo też ma kółka? Liczy się całość, a nie
pojedyncze cechy. To twierdzenie, że śląski to tak naprawdę archaiczny polski
też nie wytrzymuje zderzenia z logiką. Czy to znaczy, że polski to
archaiczny czeski, bo w polskim zachowały się samogłoski nosowe „ą” i „ę”,
które w czeskim zanikły? Bądźmy poważni. Porównuje się obecny stan
dwóch języków, a nie wybiera sobie á la carte, byle tylko pod
nacjonalistyczną tezę pasowało.
Kodyfikacja krzywdą dla gwar
Miodek mówi: „Jest konflikt między rozsądkiem a
jego brakiem, między znajomością historii dialektu śląskiego i nieznajomością
tej historii”.
Dokładnie tak, tylko że te brak rozsądku i
nieznajomość historii nie są po stronie ludzi krytykowanych przez Miodka.
Miodek mówi: „Kapitałem dialektu śląskiego
jest jego mozaikowość. Na ten dialekt śląski składa się kilkadziesiąt gwar.
Próba kodyfikacji będzie zawsze z krzywdą dla którejś z tych gwar. Nie dajmy
się zwariować”.
Nie. Język standardowy przynosi szkodę
tylko w polskiej rzeczywistości, to znaczy takiej, w której wszyscy mają mówić
jak książka. My chcemy stworzyć dla Ślązaków środowisko nauki
inkluzywne, w którym mowa każdego regionu ma stać na pierwszym miejscu, a
materiały pisane mają tylko pomagać.
Miodek mówi: „Znam domy śląskie od pradziejów,
w których się gwarą w ogóle nie mówi”.
No i? Pewnie się nie mówi, bo polska edukacja tę
„gwarę” wytępiła.
Miodek mówi: „Konkurs Marii Pańczyk »Po
naszymu, czyli po śląsku« to jest skansen”.
Zgadza się.
Miodek mówi: „Gwara zanika”.
A zanika przez kogo? Przez ludzi, którzy
chcą ten język ratować tak, jak potrafią, czy może przez uprzedzonych
profesorów, którzy wypowiadają się poza swoimi kompetencjami, a w
rozwoju tylko tego konkretnego języka widzą groteskę?
Miodek mówi: „Zmuszą teraz ludzi, żeby się
uczyli gwary? Gdzie? Tu mieszka dziś więcej nie-Ślązaków niż Ślązaków”.
W 2011 roku od sześciu lat funkcjonował język
regionalny kaszubski i dzieci chodziły na lekcje dobrowolnie. Ale Miodek
tego nie wiedział i opowiadał o jakimś zmuszaniu, choć wystarczyło się
zorientować w temacie.
Jaki wariant śląskiego byłby literacki?
Miodek mówi: „Czy mam powiedzieć: »widzam tam
krowam«, »widzym tym krowym«, a może »widza ta krowa«? Z jakiej racji ma być
»widza ta krowa«? Bo ja jestem z Tarnowskich Gór i tak mówię? Opolanin powie:
ja chcę, żeby było »widzam tam krowam«, a ktoś z Cieszyna: »widzym tym krowym«.
Który wariant wybiorą zwolennicy kodyfikacji?”.
We frazie „czy mam powiedzieć”
wyraźnie widać niewolnicze przywiązanie Miodka do polskich ram myślowych. Język
standardowy jako język, którym wszyscy mają mówić, funkcjonuje tylko w polskiej
rzeczywistości. W żadnym normalnym kraju się nie produkuje użytkowników języka
standardowego jako mówionego. Nawet polski język standardowy nazywa się „literacki”.
Nie „mówiony”, nie „ustny”, nie „głosowy”. Literacki, czyli służący do
pisania. Polacy w którymś punkcie swojej historii o tym zapomnieli i
zarżnęli przez to swoje dialekty. My swoich zarżnąć nie pozwolimy. (Interesujesz
się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
W 2011 od dwóch lat funkcjonował alfabet
ślabikŏrzowy, który zapisuje podaną w przykładzie frazę jako „widzã tã krowã”. Zależnie
od tego, jakim wariantem się dana osoba posługuje, przeczyta ona to po swojemu.
Specjalnym przypadkiem jest wariant cieszyński, który ma swoją
ponadtrzystuletnią tradycję piśmienniczą, a od 150 lat jest zapisywany
właściwie bez zmian. Głupio byłoby przyjść do Cieszynioków z ledwo co opracowanym
alfabetem i namawiać ich do przejścia na niego. Dlatego – podobnie jak w wielu
innych językach – przyjmujemy, że język śląski ma dwa standardy:
cieszyński i opolsko-katowicki. W ten sposób Cieszyniocy mogą
korzystać z ram, które daje status języka regionalnego, ale tak, jak chcą. A
nam nic do tego.
Miodek mówi: „Od wieków dla wielu pokoleń
Ślązaków punktem odniesienia była polszczyzna ogólna. Ona integrowała, a w tej
chwili ma dzielić?”
Tak, polszczyzna ogólna była takim punktem
odniesienia, że artykuł „Nasz język polski” w „Gazecie Górnoszląskiej” nr
31/1880, wydawanej przez wszechpolskich agitatorów z Wielkopolski, zaczyna się
słowami: „Z początkiem wydawnictwa naszego, wielu z Górnoszlązaków narzekało na
to, iż pisma naszego dobrze nie rozumieją […]”.
Gdy Miodek brzmi jak Ślązak
Prof. Miodek mówi: „Mogę mówić o pewnych
błędach powojennej Polski popełnionych na tym terenie. Mogę mówić, że nie można
na siłę wymuszać od kogoś deklaracji polskości”.
Wreszcie się zgadzamy, choć „pewne błędy” to eufemizm
na miarę Anglika, który pożar swojego domu nazwałby nie najlepszą sytuacją.
Poza tym nacjonalistyczne i centralistyczne podejście władz, oczekujące od
Ślązaków, że będą z nich Polacy jak z fabryki, nie zaczęło się po 1945 roku,
ale już w 1922. Bezmyślność i arogancja wobec Śląska i Ślązaków nie są
komunistyczne, ale po prostu polskie. Wojciech Korfanty prawie ćwierć
wieku walczył o Polskę na Śląsku, potem tej Polsce wystarczyło pięć lat, żeby z
Korfantego-endeka zrobić Korfantego-zaciekłego śląskiego regionalistę, a
kolejne dwanaście, żeby go życia pozbawić.
Miodek mówi: „Jeśli ktoś chce powiedzieć:
jestem Polak Ślązak albo Ślązak Polak, proszę bardzo. Chce powiedzieć: jestem
Ślązak i nic więcej, proszę bardzo. Chce powiedzieć: jestem Ślązak Niemiec albo
Niemiec Ślązak, proszę bardzo”.
Tutaj nareszcie Jan Miodek brzmi jak prawdziwy
Ślązak.
Żeby kodyfikować, trzeba się znać
Prof. Miodek mówi: „Natomiast proszę ode mnie
nie wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym językiem. Proszę
ode mnie nie żądać jej kodyfikacji, bo to jest nonsens”.
To prawda. Nie można żądać od prof. Miodka
kodyfikacji języka śląskiego, ponieważ żeby kodyfikować język, trzeba
być w nim wszechstronnie zorientowanym. Prof. Miodek jest kompetentny
jako preskryptywista języka polskiego, ale na języku śląskim się nie
zna. Nie udowodni też, że śląszczyzna jest odrębnym językiem, ponieważ
wyuczył się językoznawstwa w czasach najgorszego polskiego nacjonalizmu, gdy
nauka i dogmaty propagandy wzajemnie się przenikały.
A wyrwanie się z dogmatów jest zawsze trudne, bo
wiąże się przyznaniem przed samym sobą, że się było w błędzie."
https://www.slazag.pl/grzegorz-kulik-archaniol-nigdzie-nie-przyfurgol-czyli-jak-bardzo-prof-miodek-mylil-sie-w-sprawie-jezyka-slaskiego