Byliśmy wczoraj kupić lampę sufitową do pokoju dziennego. Stara ma 15 lat i już patrzeć na nią nie mogę. W dodatku coś tam nie łączy, żarówki migoczą, jak jedna skończy włącza się druga. Oszaleć można. Żarówki maleńkie, wymienia się je z narażeniem uszczerbku szklanego klosza- tak silne są blaszki rozprężające, podtrzymujące klosz. Mam jej po prostu dość.
Okazuje się, że kupić lampę sufitową, jaką się chce, nie tak prosto. Najpierw byliśmy w jednym markecie- nic, zero, nul. Owszem, lamp pełno, co jedna to w dziwniejszym dizajnie. Może i ładne, ale nie o takie nam chodziło. Postanowiliśmy, że to ma być żyrandol o prostym kształcie, wysoko podwieszany i z pięcioma otwartymi kloszami skierowanymi w dół, bo pokój duży- lampa ma świecić na cały.
Wczoraj spróbowaliśmy szczęścia w innym markecie. I znowu historia ta sama- lamp zatrzęsienie, ale co jedna to dziwniejsza. Takie siakie, owakie,klosze białe, "druciaki', przeźroczyste, owalne, okrągłe, podłużne. jakieś kryształki, migoty, łańcuszki...Chodzimy, patrzymy w górę, karki nas już bolą i w tej całej masie lampowych propozycji, wybraliśmy cztery lampy, odpowiadające naszym wymaganiom. Prosimy panią, pokazujemy wybrane i tu ZONK. W czym problem? Ano w umocowaniu żyrandola u sufitu. Nasz dom ma 30 lat, wszystkie lampy mocowano dawniej na hakach, wbitych w sufit i to w sufit betonowy. A teraz większość lamp mocuje się na śrubach wwiercanych w sufit. Niby mały problem, ale nie w przypadku naszego domu. Już parę razy przekonaliśmy się, że sufity tu są tak twarde, że nawet udarem trudno się wbić- lampy nadal muszą być mocowane na hakach.
Dwie, tylko dwie z wybranych przez nas, miały takie mocowanie. Jedna miała trzy lampy, druga miała ich pięć. Czyli krótka piłka. Kupiliśmy tę z pięcioma. Całe szczęście, że reszta postawionych przez nas lampie wymagań, była zgodna z jej wyglądem. No i lampa zdjęta z wystawy, bo to był ostatni egzemplarz.
A i jeszcze taka ciekawostka- lampa może świecić rozdzielnie- trzy żarówki, wszystkie lub dwie żarówki tylko. Ale... no zawsze pod wiatr, nie może być łatwo. Aby w ten sposób lampę podłączyć, trzeba najpierw rozkręcić jej ozdobny element. Kiedyś po prostu podłączano odpowiednio przewody w kostce, która znajduje się w górnej części lampy. Teraz nie, no NIE- to jest w elemencie ozdobnym i chyba potrzeba do tego kogoś, kto potrafi potem te przewody porozdzielać na każdą z żarówek.
Zostawiamy świecące naraz wszystkie pięć żarówek. Tym bardziej, że one są energooszczędne, a górna lampa w tym pokoju zapalana jest dosyć rzadko. Do pracy mamy inną, wiszącą na biurkami.
Czyli kupiliśmy lampę, a potem poszliśmy zobaczyć, czy jest węgiel workowany. Ano jest, jest orzech w workach po 25 kilo. I jest cena za jeden worek, cena za 25 kilo węgla- 98,99 zeta.
My palimy węglem na zasadzie dosypania dwóch łopat do palącego się drewna, by podtrzymać węglem temperaturę na dłużej. Głównie palimy drewnem, ale jak spadnie temperatura przez parę dni poniżej 5 stopni w dzień, dosypujemy tę trochę węgla. Jeden worek starcza na trzy dni. Przy takiej cenie, węgiel na tydzień, kosztowałby nas 200 złotych, na miesiąc 800 złotych. A to tylko przy minimalnym zużycie węgla. Jakiś horror normalnie.
Na inny węgiel nie ma raczej szans.
I pomyśleć, że być może, pod naszym domem są złoża węgla, bo stoi on na terenie zagrożonym szkodami górniczymi. No ironia losu wprost.