Naprawdę, dawno nie widziałam, w ogrodzie i na polach, tylu owoców różnorodnych. Codziennie zbieramy po parę dorodnych grzybów, które rosną już w kilku miejscach ogrodu. Są na bieżąco zjadane.
Pozbierałam pigwy spod dwóch krzaków, a jeszcze na jednym wiszą i dojrzewają. To jest połowa zbioru, połowę musiałam wyrzucić, bo się nie nadawała do przetworzenia. Wrzuciłam do skrzynki, skrzynka codziennie wynoszona jest na słońce i pigwy w niej dojrzewają. Na krzakach są jeszcze zielone owoce pigwowców. Te dojrzeją dopiero późną jesienią. Bedzie następny zbiór
Orzechy - część spadła na naszą miedzę z gałęzi orzecha rosnącego w ogrodzie siostry, większość pozbierana spod jednego naszego orzecha. Są jeszcze cztery inne drzewa, ale orzechy z nich są małe i bardzo źle się rozłupują. Te zostawiamy wiewiórkom, myszom i innym, zainteresowanym nimi, zwierzakom.
Orzechy jeszcze spadają i zbieramy je codziennie.
Na wszystkich cisach mnóstwo jagód. Jest już koniec września, a one jeszcze wiszą. W poprzednich latach szybko znikały w dziobach kosów i szpaków. Te ostatnie robiły stadne najazdy na krzewy w połowie września, żerowały intensywnie i potem odlatywały. W tym roku nie widziałam na cisach ani jednego szpaka, a kosy skubią owoce jakby od niechcenia.
Tak, w tym roku, owocuje jeden z 6. jarząbów, rosnących w ogrodzie.
Pięknie owocują wszystkie krzewy berberysów. Każdy z nich ma mocno oblepione owocami gałęzie. Ale na razie nie znajdują amatorów swoich owoców.
Dużo owoców jest również na trzmielinach
Dojrzewają na bieżąco żółte maliny
Było również trochę winogron, ale zanim zrobiłam zdjęcia, zostały zjedzone.
A to taki ładny grzyb, który wykluł się z "jajka". Jeszcze została "smocza otoczka".
W ogrodzie rośnie dużo różnych grzybów, których nie zbieramy. Są gołąbki, gąski, dzikie pieczarki, jakieś malutkie, może i halucynogenne, były klasyczne muchomory oraz kania, zaplątana w stosie desek, jakieś purchawki i dużo innych. Wszystko to rośnie, potem parszywieje i gnije. Część zjadają ślimaki. Podczas spacerów widuję takie grzybie cmentarzyska. To też należy do uroków tego ogrodu.
U nas jeszcze dojrzewają pomidory i papryki, rzodkiew i rzodkiewka. Orzechów zatrzęsienie. Lubię ten jesienny klimat- słońce, które nie parzy, ciepło, przez które nie oblewam się potem, mgły. To jest moja porą roku, mój czas.
OdpowiedzUsuńMłodzi uprawiają namiętnie rzodkiewkę. Cały czas dosiewają i mają fajne plony. Ja też lubię ten czas. Jest chłodniej, ale jakoś się już przyzwyczaiłam. Na początku września było trudniej, bo chłód przyszedł po upałach. No i zaczyna się kolorowa jesień, a kolory są przepiękne.
Usuńco do grzybów halucynogennych /a dokładniej: psychodelicznych/, to sezon na muchomora czerwonego zasadniczo już się kończy, a sezon na te malutkie, psylocybki vel "krasnale" /łysiczka lancetowata i czeska/ jeszcze nie zaczął, trzeba poczekać do połowy października, aczkolwiek przy wariactwa klimatycznych ostatnich lat rozmaicie to może wyglądać...
OdpowiedzUsuń...
z tym nadmiarem owoców to też mamy kłopot, bo na nowym terenie jest dość spory i urozmaicony sad, myśmy jeszcze wszystkiego nie ogarnęli, tyle innych zajęć jest, a przy tym urodzaju faktycznie wiele nie daliśmy rady zebrać, a o jakimś ich przetwarzaniu to nawet mowy nie było... na przykład wcześniej były morele, które bardzo lubię, to już w pewnym momencie miałem przesyt... co do orzechów to jeszcze w Wawie zauważyłem, że z roku na rok były coraz mniejsze i też się kulawo łupały, ale tu moim zdaniem chodzi o niedobór wody podczas lata...
p.jzns :)
Przechowuj jabłka, a potem wynoś do zagajników. Zimą zwierzyna nie pogardzi takim żarełkiem. Zresztą w ogrodzie ptakom też wykładam. Nawet wiewiórki jabłka jedzą. Nie wiem, jak z innymi owocami, ale chyba gruszki też się nadają.
UsuńTe malutkie grzybki są takie delikatne jak mgiełka. Na cieniutkich nóżkach, strach w ogóle je dotykać, by nie zniszczyć. Raczej psychodele mnie nie interesują, wolę je podziwiać, a nie jeść:)
tak w ogóle to mi przypomniałaś, że muszę ruszyć tyłek i zobaczyć, co z orzechami u nas, ostatnio trochę kropiło, to raczej skupiałem uwagę na zajęciach pod dachem, a na dwór/pole wychodziłem tylko z jakiejś niezbędnej konieczności...
Usuń...
na grzybkach psylo, tak jak na każdych innych, trzeba się znać... nikomu nie polecam zbierania ich samemu na podstawie jedynie jakiejś fotki w necie, nie polecam rzecz jasna ich próbowania, nawet jak są te właściwe, to powinna być przemyślana decyzja, zwłaszcza że wszelkie psychodeliki /wspominałem o tym kiedyś u siebie/ to większy kaliber, niż zwykłe narkotyki, takie jak na przykład swojskie piwko, czy wódeczka...
swego czasu jeździliśmy kiedyś na krasnalskie łączki całą paczką, w sumie nie wiadomo, czy bardziej nam chodziło o te grzybki, czy o samą wycieczkę, bo łączyło się to wtedy z fajnym przemarszem przez Puszczę Kampinoską, a kto chciał, to je jadł, czasem już na miejscu, aby urozmaicić sobie drogę powrotną, albo na after party po powrocie, czy jakiejś innej imprezce, a niektórym wystarczało samo przewietrzenie tyłka... potem paczka się jakoś rozpadła i wycieczki się skończyły... już potem, ale zanim wyjechałem z Wawy, to chyba przez dobre kilka lat wybierałem się z kumplem na te łąki, ale jakoś nigdy to nie doszło do skutku, tak jak z tymi sójkami za morze :)
p.s. te wycieczki to w ogóle były zabawne: najpierw była draka, kłótnia skowronków z sowami o której rano się zbieramy, kończyło się to jakimś kompromisem, potem dojazd i marsz przez las... jak już doszliśmy, to trzeba było wzrok przyzwyczaić, aby te krasnale w ogóle znaleźć, potem było zbieranie, a potem nagle "znikały", bo światło dnia tak operowało, że nic już nie było widać... wreszcie powrót, po drodze popas w wiejskim sklepiku na "małe conieco", a do przystanku docieraliśmy już po ciemku, jak jeszcze wpadliśmy na pomysł jakichś skrótów, to już w ogóle było wesoło... zawsze potem było co opowiadać i dużo śmiechu po takiej wyprawie...
UsuńJak się było w kwiecie wieku, to każdy pretekst do wybycia w teren był dobry. Ale myśmy wtedy o grzybkach nie myśleli. Wtedy to browar lub czysta były "pod krechą" i trzeba było mocno uważać, by się przed starszymi nie wsypać.
UsuńPodoba mi się, kiedy piszesz : dwór/pole. Ja ciągle stosuję zamiennie te dwa terminy. Raz idę na dwór, a raz wyganiam Bezę na pole. Dla mnie to wszystko jedno, ale są osoby, które bardzo się dziwią i od razu szukają przynależności regionalnej. Nie mam pojęcia, gdzie którą nazwę się używa.
bo tak wracając do tych orzechów, to ja dopiero jestem drugi dzień w domu, bo cały zeszły tydzień byłem w Kraku, a ma to pewien związek, bo warszawsku jest "na dwór", a po krakowsku "na pole" i trochę mi się miesza, zwłaszcza że Moja jest spod Krakowa i zawsze mówi "na pole", a tutaj to już w ogóle jest dziwne, bo jak wychodzę na podwórze to nagle wyłapałem manierę mówienia "na obiekt", pojęcia nie mam skąd mi się to wzięło, a jak do miasta, to "do miasta" i w ogóle jest jeden bałagan w tym wszystkim...
UsuńW sumie to tutaj tez mówi się na pole. Z kolei w moim domu rodzinnym mówiono zamiennie. Na podwórko raczej nie, chyba, kiedy mieszkaliśmy w bloku. Tylko w leśniczówkach były podwórka kurze. I jak mówiło się idź na podwórko, wiadomo było, że właśnie tam, gdzie jest wybieg dla drobiu i zwierząt.
UsuńOrzechy dopiero spadają. Ważne, by je przesuszyć na powietrzu- ja suszę na słońcu- potrząsam nimi w skrzynce, by wszystkie dobrze przeschły. Potem do kosza lub takiej siaty i w miejsce suche, by nie spleśniały.
w Wawie zbierałem orzechy zwykle do nieużywanej kociej kuwety, potem się to sypało do przewiewnego siatko-worka i wieszało gdzieś... potem długo tam wisiały, a potem większość szła na mąkę z której się piekło różne ciekawostki, łupałem je sukcesywnie przez ileś tam dni oglądając jakiś film wieczorami, aż się wszystko złupało... w zeszłym roku, jeszcze w Wawie w ogóle olałem temat, nie zbierałem, bo były już tak marne, że ich łupanie było zbyt upierdliwe, ale tutejsze wyglądają na dość przyzwoite, mam już jakiś koszyk na to, jakąś skrzynkę, tych skrzynek teraz wala się całe mnóstwo po przeprowadzce... a czas zrywania młodziutkich na orzechówkę medyczną po prostu przegapiłem...
UsuńZrobiliśmy, parę lat temu, orzechówkę, ale nic specjalnego. Podobno jest bardzo lecznicza, jednak ja nie mam zwyczaju robić alkoholu w celach leczniczych. Takie nalewki robię w celach konsumpcyjnych, bo mają mi przynieść radochę z degustowania.
Usuńtakie małe z twardą łupiną zostawiamy wiewiórom. mamy jeszcze cały koszyk zeszłorocznych i teraz z te będziemy zużywać, a tegoroczne będą sobie leżakowały.
orzechówka medyczna i rekreacyjna to są dwie zupełnie różne orzechówki... moja babcia tą pierwszą robiła z bardzo młodziutkich orzechów, patent był prosty: kroiła je na ósemki, zalewała spirytusem, swoje musiało odstać i jedna flaszka to był zapas na parę lat, dawkowało się to skromnie i rzadko, bo w końcu ile razy w roku można mieć niestrawność?... a ta konsumpcyjna, to... to ja się w sumie mało na tym znam... pamiętam taką dawną, sklepową, nawet była niezła, a teraz na rynku jest całe mnóstwo różnych wynalazków i nie idzie się w tym rozeznać...
UsuńPiękny przegląd urodzaju, faktycznie wszędzie widać ogrom owoców, także na dzikich jabłonkach i śliwach i nikt tego nie zbiera.
OdpowiedzUsuńKiedyś mówiono, że jak obficie obrodzi, to zima będzie sroga. Teraz wydaje mi się, że to już nieaktualne. Widzę też, że zwierzaki i ptaki raczej nie szaleją z objadaniem się i zbieraniem zapasów. Wiewiórki są, ale orzechy pod drzewami nadal w takiej samej ilości, jak przed tygodnie, leżą. Ptaki siadają na jarząbie, na cisach i ledwo skubią owoce. Szpaków w ogóle nie było. Może gdzieś indziej najadły się?
Usuńu mnie juz tylko maliny i jeszcze zielone pigwy...od kilku dni w zlewie gnija śliwki...nie mam siły
OdpowiedzUsuńPrzyjdą siły, zrobisz porządek i ze śliwkami i z pigwami, które pewnie dojrzeją.
UsuńZajrzałam i zostanę, jeśli mogę.
OdpowiedzUsuńFajnie, cieszę się, zapraszam na mój blog, jeśli Ci się podoba:)
UsuńPodoba mi się, dużo mądrych postów do poczytania. Dziękuję.
UsuńKocham kanie i dzikie pieczarki, żadnej nie dałabym się zmarnować. Smażę, duszę, suszę i marynuję. Ależ u Ciebie jaskółko hojne i obfite babie lato.
OdpowiedzUsuńNie wiem,czy akurat te pieczarki nadają się do jedzenia, bo to leśne, a nie te rosnące na łąkach. Nie chce ryzykować. Te na łąkach mają niepowtarzalny aromat i smak, dawno ich nie jadłam. One muszą mieć krowi obornik i rosną na łąkach, gdzie wypasa się krowy, a tych teraz brak- i łąk i krów.
UsuńNadal nie mogę u Ciebie komentować, zaczyna mnie to wkurzać. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego się tak dzieje.
pod pieczarki najlepsza jest kupa końska, ale odkąd rządzący neokomuniści wydali wojnę koniom /np. casus Janowa Podlaskiego/, to nie jest tak łatwo o tą kupę...
UsuńPod pieczarki uprawiane owszem, daje się obornik koński, ale te rosnące na łąkach, potrzebują krowiego i krów, które wypasają trawę. Być może potrzebują i koni na łąkach. I jedne, i drugie pieczarki mają coraz mniejsze szanse, bo rzeczywiście coraz mniej krów, i coraz mniej koni hoduje się.
Usuń