Proszę przeczytajcie
całość, bo oprócz tego, jak M. Miniszewski
opowiada o swojej pomocy uchodźcom, jest jeszcze sporo informacji niejako
uzupełniających obraz tego, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej.
Zwłaszcza wypowiedź dotycząca prawa wojny, w kontekście tej sytuacji brzmi
bardzo interesująco.
„Agata Szczęśniak 5 października 2021
„Słyszę wycie dziecka na granicy przez
całą noc. Miejcie odwagę przyjechać i spojrzeć mu w twarz”
"Jednego
dnia spotkałem Irakijczyka. Młodego chłopaczka, który ma prawie zgniłe nogi w
zgniłych butach, ledwo udało nam się założyć na te chore nogi suche skarpety.
Zjadł łapczywie trzy czekolady, wypił dwie butelki wody, leżał, dysząc na
trawie i patrzył na mnie. Potem przez trzy godziny ryczałem" - opowiada
Mirosław Miniszewski.
Mirosław
Miniszewski to filozof, pisarz, który mieszka kilkaset metrów od granicy z Białorusią.
Codziennie spotyka ludzi, którzy idą przez granicę, są wypychani do lasu przez
straże graniczne, głodni, zmarznięci, w fatalnym stanie.
„Mam żal do
państwa polskiego, że wystawia moje człowieczeństwo na próbę. Nie mogę
przechodzić obojętnie wobec osoby, która jest umierająca. Jeśli państwo
oczekuje, że będę domniemywał, czy osoba, która umiera, jest terrorystą, to
nastąpiła jakaś pomyłka” – mówi OKO.press
„Nie wierzę, że
nie ma możliwości, żeby przynajmniej częściowo pomóc tym ludziom. Zdaję sobie
sprawę, że problem migracji w dużej części jest nierozwiązywalny, ale zdaję
sobie też sprawę, że to my jako Zachód zdestabilizowaliśmy Bliski Wschód. Od
czasu pierwszej wojny światowej Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone
destabilizowały ten region. Chodziło o ropę. Epoka kolonialna spustoszyła ten
świat, który teraz chce do nas przyjść. Nie mam na to odpowiedzi na takim
poziomie abstrakcji.
Ale nie
może być tak, że na moich oczach mają umierać ludzie, bo ktoś uważa, że ja
swoją pomocą destabilizuję państwo polskie, bo kwestionuję bezpieczeństwo”.
Opowiada o swoim
bólu, żalu i działaniach, które podejmuje z grupą znajomych i przyjaciół, by
pomóc ludziom idącym przez granicę. To niezwykła spowiedź.
Agata
Szczęśniak, OKO.press: Spotyka pan na co dzień ludzi, którzy przechodzą przez
granicę polsko-białoruską.
Mirosław
Miniszewski: Po prostu są
wokół mnie.
Są momenty, kiedy
chce mi się wyć. Jednego dnia spotkałem młodego Irakijczyka. Opowiadał mi o
swoim życiu. Widziałem młodego chłopaczka, który ma prawie zgniłe nogi w
zgniłych butach, ledwo udało nam się założyć na te chore nogi suche skarpety.
Zjadł łapczywie trzy czekolady, wypił dwie butelki wody, leżał, dysząc na
trawie i patrzył na mnie. Potem przez trzy godziny ryczałem, nie mogłem do
siebie dojść. A nie jestem specjalnie rozemocjonowanym człowiekiem.
Dla mnie już nie
ma powrotu do tego, co było. To doświadczenie całkowicie zmienia wszystko.
Ludzie snują
jakieś teoretyczne rozważania na podstawie tego, co zobaczyli w mediach. A tego
nie jest w stanie oddać żadna relacja, nawet te dobre media, które
relacjonowały tę sytuację.
Kiedy stoi pani na
mokrej zimnej łące i słyszy wycie dziecka przez całą noc, to nie ma takiego
medium, które jest w stanie to przekazać. Dlatego mówię: miej odwagę przyjechać
i spójrz tej osobie w twarz.
Pan pomaga tym
osobom. Co pan robi?
Niestety, prawda
jest taka, że coraz bardziej boimy się to robić. Ogólnie polega to na tym, że
mamy przygotowane pakiety, w których są podstawowe środki pozwalające uzupełnić
kalorie. Są skarpety, czapka, rękawiczki. Jeżeli kogoś spotkamy, to
przekazujemy te pakiety. Nie jest tak, że specjalnie jeździmy i szukamy, ci
ludzie sami do nas trafiają. Często jest tak, że mamy kilka minut, żeby to dać,
bo po chwili pojawia się straż graniczna.
Folia, skarpety, kalosze
Co jest w takim
pakiecie?
Batony,
najczęściej proteinowe, albo zwykłe batony typu Snickers. Te osoby są tak
wycieńczone, że potrzebują natychmiast uzupełnić kalorie. Najlepiej, żeby
dostały roztwór glukozy, ale nie mamy jak go przygotować. Więc są batony z
czekolady, orzechy, coś, co można zabrać ze sobą w dalszą podróż. Co będą mogli
zjeść po drodze, jeśli zostaną zatrzymani przez straż graniczną albo
przerzuceni na białoruską stronę.
Jest folia NRC.
Czasami, jeżeli mamy takie możliwości, płaszcz przeciwdeszczowy, czapka,
rękawiczki, środki higieny osobistej – typu mokre chusteczki higieniczne.
Węgiel aktywowany, ibuprom.
Mamy też ubrania,
najczęściej używane ciepłe kurtki. Mamy trochę ciepłych butów, kaloszy.
Część tych rzeczy
dostajemy od organizacji, które pracują na miejscu, od konsorcjum „Granica”.
Oni nie mogą wjechać na nasz teren, ale udostępniają nam te rzeczy. Dostaję
dużo rzeczy od przyjaciół. Pytają, co potrzeba, jadą, kupują, przywożą.
Nie zbieramy
pieniędzy. Nie chcemy, żeby nie były jakiś podejrzenia, przyjmujemy wyłącznie
gotowe rzeczy.
Część rzeczy nie
nadaje się do wyprawy w teren, przykładowo nie możemy dawać bawełnianych skarpetek,
bo stanowią zagrożenie, jeżeli namokną. Używamy skarpetek sportowych,
termoaktywnych, które odprowadzają wilgoć, albo wełnianych. Jeżeli coś nie
nadaje się, przekazujemy to do organizacji, które zawożą to do ośrodków, gdzie
ci ludzie się znajdują. Tam też są duże potrzeby.
Te rzeczy
umieszczamy w worku strunowym, żeby można je było łatwo ze sobą zabrać. Mamy
też trochę plecaków sportowych.
Ile takich
pakietów rozdaliście do tej pory?
Nie jestem w
stanie powiedzieć, nie liczę.
Raczej
piętnaście, pięćdziesiąt czy pięćset?
Sam przekazałem
kilkadziesiąt. Ile ich było w sumie – nie wiem, nie sprawdzamy siebie nawzajem.
Umieszczamy też te pakiety u sąsiadów, u ludzi, którzy chcą je mieć, gdyby ktoś
zapukał w nocy z prośbą o jedzenie, żeby mogli bez zamieszania taki pakiet
przekazać.
Wożę te pakiety ze
sobą jawnie, w samochodzie na tylnym siedzeniu, jak straż graniczna czy policja
mnie sprawdza, to je widzą. Na razie nie było żadnych pytań.
Nie komentują?
Nie pytają, po co to panu?
Nie. Ja się z tym
nie ukrywam. Specjalnie chcę, żeby to było na wierzchu i żeby funkcjonariusze
widzieli. Nie chcę działać w konspiracji, w niejawności. Ja te rzeczy robię
jawnie.
Mówi pan „my”.
Napisał pan na Facebooku: „nigdzie nie należymy, po prostu tu mieszkamy”. „My”,
czyli kto?
Grupa kilkunastu
przyjaciół. Znamy się, od lat tutaj mieszkamy. Postanowiliśmy, że w sytuacji, w
jakiej się znaleźliśmy, będziemy to robić. Spotykamy się, sortujemy te rzeczy,
przepakowujemy, jak komuś pakietów zabraknie, to ktoś dowozi.
To nie jest tak,
że mamy tutaj kierownictwo, wytyczne. Robimy to, co wydaje nam się konieczne i
oczywiste w tej sytuacji.
Kogo
spotykacie? To pojedyncze osoby, grupy, rodziny?
Wszystko. Są osoby
pojedyncze, są grupy, są rodziny. Część tych osób sama prosi, żeby zadzwonić na
straż graniczną. Miałem taką sytuację: jeden człowiek poprosił o wezwanie
straży granicznej i zrobiłem to. Uważam, to była dorosła, świadoma osoba,
dobrze mówiąca po angielsku. Oni liczą, że w ten sposób będą mieli możliwość
złożenia wniosków [o ochronę].
Wicerzecznik
PiS Radosław Fogiel powiedział, że na granicy nie mamy do czynienia z kryzysem
humanitarnym. „Polska tam, gdzie pomoc jest potrzebna jej udziela” –
powiedział. Czyli: nie ma tam ludzi, którzy potrzebują pomocy.
Jest to sprzeczne
z moimi doświadczeniami, z tym, czego jestem świadkiem.
Kiedy
zaczęliście to robić?
W zasadzie
pierwszego dnia, kiedy media udostępniły informacje o tym, co się dzieje w
Usnarzu. Już pierwszej nocy do tych ludzi trafiły jakieś rzeczy typu pieluchy.
To było jeszcze o tyle proste, że straż graniczna sama tych ludzi karmiła.
Pierwszej nocy myśmy przekazali te rzeczy strażnikom i oni dali tamtym ludziom.
Kiedy ci ludzie
zaczęli być widywaniu już w tragicznym stanie tutaj w terenie, to wpadliśmy na
pomysł, że warto coś mieć przy sobie. Najpierw mieliśmy podstawowe rzeczy luzem
w samochodzie. Sytuacja wymusiła to, żeby robić to sprawniej, zanim straż
graniczna dotrze. W ciągu kilkudziesięciu sekund możemy takie rzeczy przekazać.
Czasami się udaje, czasami nie.
Te rzeczy dzieją się na schodach mojego domu
Pamięta pan ten
moment, kiedy pomyślał pan, że należy to robić?
To nie jest tak,
że pomyślałem. Ten mój imperatyw pomagania nie wystąpił na poziomie umysłu, ja
mam to na poziomie ciała. Za dużo o tym nie myślę, bo gdybym zaczął, to już
dawno bym zwariował.
Zresztą i tak
większość z nas jest w tragicznym stanie psychicznym, ale to nie jest czas,
żebyśmy się użalali sami nad sobą. Ale myślę na przykład o moich koleżankach.
Często któreś z nas potrzebuje wsparcia.
Zdarza się, że
nieraz w nocy do siebie dzwonimy, żeby porozmawiać, ponieważ to tak nas dotyka.
Jest taki chłopak,
z którym się zaprzyjaźniłem. Był fotoreporterem, był w Syrii, Afganistanie,
zjeździł cały świat. Mówi mi: „Musisz się zdystansować, bo inaczej wykorkujesz”.
Odpowiadam: „Stary, ja nie mam jak się zdystansować, ty się mogłeś
zdystansować, bo mogłeś wrócić do domu, do hotelu, powiedzieć: dziś nie
pracuję”. Ja nie mogę.
Te rzeczy dzieją
się na mojej łące, na schodach mojego domu, w drodze do sklepu. Nie mogę się
zdystansować, kiedy samolot rozpoznania elektronicznego leci 40 metrów nad moją
głową, kiedy śmigłowce latają nad moją głową, wszędzie jest wojsko, policja.
Jak ja mam się zdystansować? Jeżeli państwo polskie oczekuje ode mnie
obojętności…
Nawet jeżeli
nigdzie nie jedziemy, nikogo nie spotykamy i nic się nie dzieje, to w nas
uderza. Ciągle latają nad głową samoloty, śmigłowce, ciągle są kontrole i cały
czas atmosfera wojny. Nie robi to dobrze na głowę.
Nie używam słowa „uchodźcy”
Proszę
powiedzieć trochę więcej o tym, dlaczego to jest takie obciążające i trudne.
Czuję się
bardzo źle w sytuacji, w której muszę się zastanowić nad każdym gestem pomocy.
Muszę to robić tak, żeby to nie zostało uznane za przestępcze pomocnictwo.
Czyli jest nieustanny lęk o to, że robię coś nielegalnego, coś złego i że może
to być źle widziane. Boję się kary, konsekwencji prawnych… To pierwsza rzecz.
Boję się o
swoją rodzinę. Mieszkamy tutaj z rodziną, z dzieckiem. Może gdybym był sam,
byłbym skłonny bardziej się angażować, ale mogę robić to na tyle, na ile mam
możliwości.
Trzecia sprawa
jest taka, że nigdy w życiu nie spodziewałem się, że będę robił rzeczy, o
których pisałem kilkanaście lat w pracy doktorskiej. Jestem filozofem, pisałem
pracę doktorską o Holocauście. Nie sądziłem, że będę widział te procesy na
własne oczy. Oczywiście to nie jest to samo co do skali czy skutków. Ja tego
nie porównuję do finalnego
aspektu Holocaustu, jakim były obozy zagłady. Natomiast
wstęp wyglądał mniej więcej w taki sposób. Czyli była nagonka na ludzi.
W czym
konkretnie widzi pan to podobieństwo?
Są ludzie uznani
za zbędnych, odczłowieczamy ich poprzez język. Język, którym się posługujemy,
jest kluczowy. Na początku używałem pojęcia
imigranci, potem się okazało, że to nie są nielegalni imigranci tylko
uchodźcy.
A w tej chwili już
nie używam słowa „uchodźcy”, tylko za wszelką cenę staram się mówić „ludzie”.
Nie uważam, że należy ich w jakiś sposób stygmatyzować takim określeniem
[uchodźcy]. Nie ma adekwatnego słowa w języku, aby to określić. Dla mnie to są
ludzie, którzy potrzebują pomocy.
Staram się w
ogóle nie myśleć, skąd oni są, jaki był ich cel, jakie były ich intencje. Oni
po prostu są w stanie kompletnego wycieńczenia i zasługują na pomoc, bo są
ludźmi. Mamy w Polsce kulturę dokarmiania kotów w Polsce. To jest okrutne, ale
jeśli mamy litość wobec zwierząt, to mamy obowiązek jako ludzie pomagać innym.
To jest imperatyw gatunkowy.
Są ludzie dobrzy, są ludzie źli i są ludzie obojętni
Sąsiedzi,
znajomi wiedzą o tym, co robicie. Jak reagują?
Większość wie. Ja
się nie kryję, jestem dosyć znaną osobą w okolicy, piszę jawnie na Facebooku.
Wypowiadam się w mediach. Policjant, który koło mnie stacjonował, poznał mnie i
mówi: „A, to pan się w telewizji wypowiadał”.
Staram się nie
rozmawiać z ludźmi, którzy nie chcą o tym rozmawiać.
Jest taka
narracja, że tutaj panuje rodzaju zmasowanego szmalcownictwa – donoszenia do
straży granicznej. Oczywiście są osoby, które same dzwonią na straż graniczną,
są takie, które nie dzwonią, są takie, które starają się nic nie widzieć.
Myślę, że ten przekrój postaw społecznych jest tutaj dokładnie statystyczny.
Nie ma sensu generalizować, każdy reaguje na swój sposób. Nie jestem od tego,
żeby oceniać sumienia innych ludzi.
Myślę, że są
ludzie dobrzy, są ludzie źli i są ludzie obojętni. Jest dokładnie tak samo, jak
w całej reszcie populacji na świecie. Nie ma tutaj jakiejś szczególnej
nienawiści. Na Facebooku czytam wykształcone osoby, które piszą gorsze rzeczy
niż słyszę tutaj. Ludzie zachowują się w różny sposób, no bo jakby miało być
inaczej?
Jeden z
polityków powiedział mi niedawno, że ludzie z tych terenów dzwonią do nich i
mówią, że są wdzięczni za stan wyjątkowy, bo dzięki temu jest większy spokój.
Może niektórzy tak
mówią, nie wiem. Ja nie widzę tutaj spokoju. Kilkanaście kontroli dziennie to
nie jest sytuacja, która sprawia, że człowiek czuje się bezpiecznie. Kiedy jadę
z pięcioletnim dzieckiem, z naszym chłopaczkiem, otwieram okno i widzę
policjantów z bronią maszynową przy piersi. To nie jest sytuacja, w której
czuję się bezpiecznie. Widok długiej broni nie jest tym, co chciałbym oglądać i
nie chciałbym, żeby oglądało to moje dziecko.
Prawo wojny
Oglądałam dziś
TVP Info. Mówiono tam, że osoby przekraczające granicę są powiązane z
organizacjami terrorystycznymi. Czy pomagając, bierze pan pod uwagę, że tak
może być?
Tak, biorę to pod
uwagę. Z tym, że ja nie jestem osobą, która może weryfikować tego typu rzeczy.
Jeśli
widzę grupę leżących na ziemi, bosych ludzi, w tym małe dzieci, to ciężko mi
dostrzec w nich terrorystów.
Ale powiem coś, co
umyka uwadze wszystkich: mamy coś takiego jak prawo wojny.
Wyobraźmy sobie ludzi jawnie wrogo nastawionych wobec nas. Strzelają. Jedna
armia strzela do drugiej. Kiedy jedna armia pokonuje drugą, mamy do czynienia z
jeńcami. Gdy są pojmani, rozbrojeni lub ranni, stają się nietykalni, nie można
ich już zabić. Stają się podmiotami prawa wojny i zgodnie z konwencjami
genewskimi muszą mieć zapewniony opatrunek, pomoc lekarską, suche miejsce,
wyżywienie.
Prawo
wojny wykształciliśmy jako cywilizacja w bardzo długim procesie humanitaryzacji
naszych postaw wobec drugich osób. Nawet jeżeli mielibyśmy do czynienia z
osobami, które rzeczywiście mają wrogie nastawienie, to kiedy nie są uzbrojone,
są w sytuacji zagrożenia życia, to takie osoby też zasługują na ochronę.
Mam żal
do państwa polskiego o to, że doprowadziło do sytuacji, w której muszę myśleć o
takich rzeczach. To wystawia moje człowieczeństwo na próbę. Nie mogę
przechodzić obojętnie wobec osoby, która jest umierająca. Jeśli państwo polskie
oczekuje, że będę domniemywał, czy osoba, która umiera, jest terrorystą i
oczekuje, że jej nie pomogę, bo jest takie podejrzenie, to tu nastąpiła jakaś
pomyłka. Ja tego nie rozumiem.
Jeżeli chcą
pilnować tej granicy, to niech to zrobią w taki sposób, żeby granica była
nieprzekraczalna. Są na to środki, są metody.
Natomiast nawet
jeżeli mam do czynienia z wrogiem, który leży i umiera, to ja jako osoba mam
obowiązek pomóc. Potem można ją sądzić, sprawdzać, itd. Tak mówi prawo wojny.
Jeżeli polskie
państwo posługuje się retoryką wojny, to niech patrzy na tych ludzi jak na
jeńców. Kiedy są aresztowani, przestają być wrogami, stają się jeńcami. W
warunkach prawdziwej wojny, gdyby ktoś przejął jeńców, rozbroił ich i w
sytuacji zagrożenia życia w nocy wyrzuciłby ich boso do lasu tak, żeby
zamarzli, to Międzynarodowy Trybunał Karny uznałby takie coś za zbrodnię
wojenną. Wystarczy poczytać statut Międzynarodowego Trybunału Karnego w
rozdziale o zbrodniach wojennych. Tam jest to wyraźnie napisane.
Napisał pan, że
ma nadzieję być kiedyś świadkiem przed tym Trybunałem.
Tak, mam nadzieję,
że będę kiedyś świadkiem przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym.
Uważam,
że to, co tutaj Europa robi, nie mówię tylko o polskim państwie, ale o całej
Europie, to jest po prostu eksterminacja. To jest moje zdanie.
Wyrzuca
się małe dzieci na granicę, w nocy, w stronę bandyckiego państwa. Bo po drugiej
stronie nie mamy do czynienia z Niemcami ani z Czechami, ani nawet z
cywilizowanymi Ukraińcami, tylko z bandytami białoruskimi, którzy strzelają do
tych ludzi. Niektóre relacje uchodźców są takie, że tam się do nich strzela,
oczywiście nikt nie może tego w żaden sposób zweryfikować, ale ci ludzie mówią,
że po stronie białoruskiej leżą trupy. Jeżeli o tym wiemy i tam ich odsyłamy,
to dla mnie to wyczerpuje znamiona eksterminacji.
Mówienie, że to są
osoby, które gwałcą krowy, pedofile, to nie jest żadna informacja, bo nikt nie
potrafi tego sprawdzić ani zapobiec tej sytuacji. Przy moim domu biegnie
granica. Co 200 metrów jest posterunek, gdzie siedzą nasi pogranicznicy, widać
ich z drogi. Między tymi posterunkami ci ludzie dalej przechodzą. Więc ochrona
granicy jest po prostu nieskuteczna.
Ludzie z innej kultury są irytujący
Napisał pan
też, że obecność uchodźców jest dla pana irytująca. Dlaczego?
Przychodzą ludzie,
którzy nie powinni się tutaj znaleźć. Są w miejscu świata, które kompletnie nie
nadaje do tego, żeby się tu znaleźli. Swoją obecnością powodują zachwianie
równowagi. Nie byli tutaj oczekiwani. Ja tych ludzi tutaj nie oczekiwałem.
Nigdzie na świecie
uchodźcy nie są oczekiwani – powiedzmy sobie prawdę w oczy. To nie jest
sytuacja: „O, jak wspaniale! Przyszli ludzie, mogę teraz pokazać, jaki jestem
dobry i że im pomagam”. To nie jest tak. Życzyłbym sobie, żeby to ustało.
Człowiek nie
działa na jednym poziomie i jest taki poziom mnie, który mówi: chciałbym mieć
spokój. Nie chciałbym tej sytuacji, chciałbym, żeby wróciło to, co było.
Oczywiście możemy marzyć o świecie, w którym ludzie nie muszą nigdzie uciekać.
Ale powiem więcej: sam byłem nielegalnym imigrantem. Z grupą kolegów, jeszcze
zanim Polska wstąpiła do UE, na wizie turystycznej wjechaliśmy do Wielkiej
Brytanii. I tam przez wiele lat nielegalnie pracowaliśmy, mimo że mieliśmy
pieczątkę w paszporcie, że jest zakaz pracy. Przebywaliśmy tam dłużej, niż
pozwalało na to prawo. Cała masa moich znajomych nielegalnie pracowała w
Wielkiej Brytanii przez wiele, wiele lat. Znam do dzisiaj Polaków, którzy
nielegalnie pracują w Stanach Zjednoczonych, przebywają tam bez wizy. Polacy
byli w Wielkiej Brytanii źródłem wielkiej frustracji ludzi tam mieszkających.
Byłem tego świadkiem.
Ludzie z obcej
kultury są irytujący, ponieważ zachowują się w sposób, którego my nie
rozumiemy. Trzeba mieć dużo dobrej woli i otwartości, żeby móc żyć w innej
kulturze, z ludźmi, którzy przychodzą z innych kultur. Proszę mnie dobrze
zrozumieć, to nie jest tak, że ja coś do nich mam. Dużo jeździłem po świecie,
byłem także w krajach arabskich, to nie jest tak, że ja wartościuję. Nie chodzi
o to.
Wie pani:
niechciany gość w domu. Nawet jeśli przyjeżdża do mnie serdeczny przyjaciel o porze,
której z nim nie ustalałem i wchodzi do domu i siedzi zbyt długo, to też jest
dla mnie irytujące. To jest na tym poziomie. Jak niespodziewanie przyjeżdża
teściowa czy teść, to też jest irytujące, bo nie chcemy ich obecności teraz, w
tym momencie. O to chodzi, to jest ta analogia.
Kiedy czyta pan
sondaż, że 52 proc. osób chce, żeby nie wpuszczać tych ludzi, a jeśli im się
uda przekroczyć granicę, to należy ich zawracać – rozumie pan motywację osób,
które tak uważają, czy złości się pan na nich?
Znowu odpowiem jak
filozof: to zależy. Rozumiem tę postawę na poziomie pewnego socjologicznego
uwarunkowania. Rozumiem te procesy i wiem, jak one przebiegają. Wiem, że są
ludzie, dla których wartości polityczne i fetyszyzacja czegoś takiego, jak
granica, armia, wojsko to są ważne rzeczy.
Natomiast na
poziomie ludzkim, takim codziennym, uważam, że gdyby ktoś miał to
doświadczenie, co ja, musiał patrzeć w oczy człowieka, który jest przerażony,
głodny, wyziębiony i wie, że grozi mu śmierć…
Chciałbym, żeby te
osoby, które mają takie poglądy, przyjechały tutaj, potowarzyszyły mi przez
jedną noc, kiedy takiej pomocy staram się udzielić. Spojrzały w oczy tej osobie
i potem poszły spokojnie spać. Bo ja mimo tego, że mam postawę pomocową, od
wielu tygodni nie mogę spokojnie spać. Ciągle śnią mi się koszmary, ciągle
widzę te oczy. Kiedy patrzę na tych ludzi wygłodniałych, wycieńczonych, to ich
oczy mają dokładnie taki sam wyraz, jak są zdjęcia z obozów koncentracyjnych
czy zdjęcia Żydów w gettach w czasie wojny. To jest ten sam wyraz twarzy. I
chciałbym, żeby osoba, która takie radykalne sądy wygłasza, miała to samo
doświadczenie, potem jeszcze raz się zastanowiła i mówiła dalej.
Jeżeli po czymś
takim ktoś może iść spokojnie spać, to ja z taką osobą nie mam o czym
rozmawiać, ta osoba nie pozostaje w polu mojej uwagi, bo to jest sytuacja
graniczna.
Tutaj nie
rozmawiamy o polityce, my tu rozmawiamy o życiu, o biologicznym przetrwaniu.
Kolega katolik
mówi: jest katolicki porządek miłości, najpierw rodzina, dzieci dom, siostry, kuzyni,
przyjaciele, dopiero na końcu ci ludzi. Co to za brednie! Ja mam lekką nadwagę,
moja partnerka ma lekką nadwagę, dziecko jest dobrze odżywione, siedzimy w
ciepłym domu. O jakim porządku miłości mówimy, jeśli jako cywilizacja
wypieprzamy jedną trzecią jedzenia do śmieci? Każda polska rodzina mogłaby
trzydzieści procent jedzenia przeznaczyć dla uchodźców.
Mówił pan
o prawie wojny, o którym nie mówimy. Coś jeszcze pomijamy?
Największym
problemem jest dezinformacja. Nie tylko
w znaczeniu tego, co robią polskie media. Powinno się zaangażować
międzynarodowe organizacje. ONZ powinien w tych bądź co bądź w tej chwili
normalnych w miarę krajach, jak Irak czy Pakistan, skąd ci ludzie przylatują,
umieścić na lotniskach wolontariuszy, którzy będą tym ludziom rozdawać ulotki i
tłumaczyli, że oni lecą w pułapkę. Tam powinno się informować tych ludzi, że
tutaj nie ma żadnej możliwości przedostać się do Europy. Bo oni myślą, że są w
Niemczech. Kiedy im mówię: „Do Niemiec to macie w linii prostej 600
kilometrów”, to oni patrzą i nie wierzą.
Ktoś
tych ludzi oszukał. Powinno się tam robić kampanię informacyjną zakrojoną na
szeroką skalę: „Nie lećcie tutaj! Nie wierzcie Białorusi, ponieważ nigdzie stąd
się nie wydostaniecie. Zabiorą wam wszystkie pieniądze, okradną was z całego
dobytku i zostaniecie w lesie”.
A kiedy
pan słyszy, że bezpieczeństwo to jest podstawowa wartość?
Za jaką cenę? Jaką
cenę mamy zapłacić za bezpieczeństwo?
Nie wierzę, że nie
ma możliwości, żeby przynajmniej częściowo pomóc tym ludziom. Zdaję sobie sprawę,
że problem migracji w dużej części jest nierozwiązywalny, ale zdaję sobie też
sprawę, że to my jako Zachód zdestabilizowaliśmy Bliski Wschód. Od czasu
pierwszej wojny światowej Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone
destabilizowały ten region. Chodziło o ropę. Epoka kolonialna spustoszyła ten
świat, który teraz chce do nas przyjść. Nie mam na to odpowiedzi na takim
poziomie abstrakcji.
Ale
nie może być tak, że na moich oczach mają umierać ludzie, bo ktoś uważa, że ja
swoją pomocą destabilizuję państwo polskie, bo kwestionuję bezpieczeństwo.
Mirosław
Miniszewski opisał co czuje i widzi mieszkając przy granicy, i co robi, by nie
zatracić człowieczeństwa w przejmującym wpisie na Facebooku, 3 października
2021. Poniżej możesz go przeczytać.
Redaktorka,
publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej.
Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i
stosunki międzynarodowe. Dumna z mazowiecko-podlaskich korzeni. W OKO.press
pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.”
https://oko.press/slysze-wycie-dziecka-na-granicy-przez-cala-noc-miejcie-odwage-przyjechac-i-spojrzec-mu-w-twarz/?fbclid=IwAR12tU3kp0I64K5HHVeromCWXPwWnYlIZ1Xs5GIAnzskIRe-6i_KMxG_WMo
Proszę, aby w komentarzach powstrzymać się od charakteryzowania imigrantów w różnych krajach.
Nie ma sensu pisać o tym, jacy to imigranci są źli, jak okradają
obywateli różnych państw, że to lenie, rozrabiacze.
To, co wklejam, dotyczy
konkretnej sytuacji, a nie całego problemu imigrantów, który jest bardzo
złożony, a domyślam się, że nawet piszący tu o tym, mają zbyt mało wiedzy, by
stawiać pewniki. Pomijam subiektywne odczucia, które często mijają się z
obiektywną prawdą. A, przepraszam bardzo, mnie jest teraz potrzebna obiektywna
prawda, a nie mącenie wody „nie na temat”.
Podkreślenia i zaznaczenia kolorem tekstu są moje.