Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)
Po raz pierwszy na
Żwirkowisko pojechaliśmy z Jaskółem motocyklem. Był to rekonesans przed zlotem
motocyklowym, który organizowaliśmy. Chcieliśmy zobaczyć, jak ono wygląda i czy
warto tam pojechać całą grupą. Zlot miał się odbyć w czerwcu, na Żwirowisko, które znajduje się na wzgórzu Kościelec w Cierlicku, pojechaliśmy
pod koniec maja. Sprawdzaliśmy również, jakimi drogami tam dojechać. No i wtedy
tak samo, jak ostatnio, zaliczyłam niezłą „jazdę” na tych morawskich wzniesieniach i
zakrętach. A na motocyklu jeszcze mocniej odczuwa sięstromizny, zakręty prawie 90 stopni, hopki i
jazdę góra- dół, góra- dół. Cała motocyklowa zabawa, podczas zlotów, polega na tym, by zaliczać
interesujące trasy. A im bardziej stromo, im więcej zakrętów oraz jazdy na łeb
na szyję, tym frajda większa. Stwierdziliśmy, że trasa OK. Emocji nie
zabraknie. A Żwirowisko wtedy wyglądałodosyć atrakcyjnie i miejsce powinno się podobać, nie mówiąc już o całej
historii katastrofy.
Zdjęcia majowe były robione
w 2012 roku, zdjęcia bez ”zieleni’ teraz.
Tego drzewa po prawej stronie, które mija Jaskół, już nie ma. Kiedy podczas ostatniej wycieczki, wyszłam z samochodu na parking, od razu wyczułam, że coś się zmieniło, zrobiła się przestrzeń. Dopiero na starych zdjęciach zobaczyłam, że wycięto to wielkie drzewo.
W ogóle całe miejsce zrobiło na mnie, w tym roku, przygnębiające wrażenie. Z wycieczki motocyklowej zapamiętałam słońce, śpiew ptaków, i zielone kępy na trawnikach. Oczywiście, że kwiecień różni się od czerwca, niemniej i tak było ponuro, pustawo.
Tak było w maju- jedna tablica z informacjami na temat lotników i katastrofy. Widok od strony pomnika, po lewej stronie jest parking.
A tak wygląda to miejsce teraz. Tablice postawiono bliżej parkingu. Teraz są trzy i zawierają więcej informacji.
Widok od strony pomnika na symboliczne groby Żwirki i Wigury.
Tak wyglądały w 2012 roku.
Na grobach liliowce, które sprawdzają się w każdych warunkach, są dekoracyjne i bezobsługowe.
Krzyż kamienny, który postawiono zaraz po katastrofie. Znajduje się po prawej stronie drogi. Potem wkomponowano go w kamienny murek, który odgradza stok od drogi. A ta droga to taka bardziej leśna. Wysypana żwirkiem do miejsca, gdzie kończy się "obszar pomników".
Pomnik poświęcony lotnikom znajduje się u szczytu wzniesienia.
Tej zieleni majowo-czerwcowej, podczas tegorocznego pobytu na Żwirkowisku bardzo mi brakowało. Zdjęcie zrobione od strony grobów pilotów.
Na szczycie pomnika znajduje się postać lotnika, oparta o śmigło samolotowe. No powiedzmy lotnika- jedni twierdzą, że lotnika, inni, że Ikara. Ta figura jest raczej symbolem niebezpieczeństwa, jakie niesie pilotowanie samolotów, czy wznoszenie się w przestworza.
Mniej więcej, w połowie postumentu znajdują się godła Polski i Czech.
I u podstawy tablice z takimi napisami
Trochę razi mnie (i nie tylko mnie) napis "polegli", bo przecież to słowo oznacza "zginąć w boju, zginąć na polu walki". Mimo zgłoszonych wielokrotnie uwag, nie zdecydowano się na zmianę wyrazu "polegli" na "zginęli".
Mnie to od razu kojarzy się z idiotycznym, uporczywym gadaniem, że pasażerowie rządowego samolotu, który rozbił się w Smoleńsku, polegli w katastrofie.
Tak wygląda pomnik od strony parkingu.
Kiedy byliśmy na Żwirkowisku w 2012 roku, tej tablicy nie było. Zamontowano ją przed obchodami 85. rocznicy katastrofy.
Tablica informuje, że prezydent Mościcki przybył na miejsce katastrofy, w 1938 roku, by oddać hołd lotnikom.
Na obchody 85. rocznicy, Jaskół z kolegami,wybrali się na motocyklach.
Jeden z nich jest lotnikiem i stał w poczcie sztandarowym. Dla niego udział w uroczystości był ważnym momentem. Jest lotnikiem, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się wydarzyło w momencie katastrofy i jak ważna jest pamięć o lotnikach, którzy w dodatku byli wówczas jednymi z najlepszych w Europie.
Samą rocznicę obchodzono hucznie. Były poczty sztandarowe, była replika dzwonu, zwiedzanie wystawy, msza w kościele, składanie wieńców pod pomnikiem, pamiątkowe zdjęcia.
Więcej o obchodach można przeczytać ( i zobaczyć) tu:
A to jest zdjęcie z naszego rajdu motocyklowego na Żwirkowisko w 2012 roku.
Niestety, nie dojechaliśmy z Jaskółem na to miejsce na naszym motocyklu (pojechaliśmy samochodem znajomego). Już na samym początku rajdu mieliśmy pewną przygodę, która wyeliminowała nasz motocykl z jazdy. Może kiedyś opiszę, przy okazji wspomnień z naszego zlotu motocyklowego w 2012 roku.
I jeszcze jedno zdjęcie z tegorocznego pobytu- droga w las za grobami pilotów.
Kiedy byliśmy tam poprzednio, w 2012 roku, droga była zarośnięta, teraz jest uczęszczana, co widać po koleinach. I chyba to też sprawiło, że samo miejsce, wydało mi się jakby obdarte ze "świętości", tego "ducha", który zawsze unosi się w miejscach pamięci. Ot, taka droga przelotowa, a po jej jednej stronie pomnik i po drugiej groby.
Niemniej warto zwiedzić Żwirkowisko, ale najlepiej zrobić to latem. Przy okazji można również zobaczyć zalew w Cierlicku albo ten w Żermanicach.
Kryzys
w PAŻP zaczął się dwa lata temu po wprowadzeniu na szerszą skalę tzw. trybu
pojedynczego kontrolera (SPO - Single Person Operations). W tvn24.pl i na
antenie TVN24 alarmujemy o tym, jak ten tryb może wpływać na bezpieczeństwo na
polskim niebie:
„Rząd
reglamentuje dostęp do nieba z Warszawy. Tysiące pasażerów stracą bilety na loty
Konflikt
rządu z kontrolerami lotów zostawia na lodzie tysiące pasażerów. Premier
Mateusz Morawiecki postanowił, że od 1 maja lotniska Chopina i w Modlinie będą
działać tylko przez 7,5 godziny dziennie. Nieliczne trasy obsłuży głównie LOT.
Ryanair poskarżył się Komisji Europejskiej na dyskryminację.
Nocne
rozporządzenie Rady Ministrów zaskoczyło branżę lotniczą i pasażerów, którzy
szykują się do podróży w maju. Premier Mateusz Morawiecki ustalił
tylko 32 "priorytetowe kierunki" z Okęcia
i Modlina. Dwa stołeczne lotniska ucierpią najbardziej z powodu trwającego od
wielu miesięcy protestu kontrolerów lotów. Pierwsza grupa odeszła z pracy od
początku kwietnia. Powoduje to duże opóźnienia w rejsach samolotów i
odwoływanie połączeń już teraz. Kolejne blisko 140 osób opuści wieże
kontroli lotów za kilka dni. Negocjacje Ministerstwa Infrastruktury ze
związkami zawodowymi dotyczące bezpieczeństwa pracy i
kwestii wynagrodzeń wciąż nie przynoszą rezultatów.
Wczoraj
26 kwietnia, ponad 10 godzinna runda rozmów między przedstawicielami PAŻP a
związkowcami z wieży kontrolnej na Lotnisku Chopina znów zakończyła się brakiem porozumienia. Punktami spornymi
wciąż pozostają kwestie wynagrodzeń i regulaminu pracy.
Kryzys
na lotniskach. Od 1 maja obcięte loty i czas pracy lotnisk
Lotniska
regionalne na południu i zachodzie Polski mają być obsługiwane
przez własnych kontrolerów albo pracujących w krajach sąsiednich -
Czechach i Niemczech. W Warszawie decyzją rządu od 1 maja zostaną połączenia
głównie z wybranymi stolicami europejskimi, a także z Nowym Jorkiem,
Chicago, Toronto, Tel Awiwem, Seulem, Dubajem, Tbilisi oraz krajowe z Rzeszowem
i Szczecinem. Okęcie i Modlin mają być czynne tylko w godz. 9.30-17.
Według rządowego rozporządzenia ma tak być od 1-go do 31 maja.
-
To będzie wszystko dociskane kolanem. Po odejściu kontrolerów z pracy, a
kolejni mogą przecież jeszcze wziąć zwolnienie lekarskie, powstanie problem,
żeby obsłużyć nawet "kierunki priorytetowe". Może już zabraknąć
czasu na te dodatkowe starty i lądowania - uważa Tomasz Stańczak,
prezes spółki lotniskowej w Modlinie. Według niego jeszcze kilka dni temu
rozważano, by tutejszy terminal pasażerski zamknąć całkowicie. Ostatecznie mają
zostać tylko dwie trasy linii Ryanair - do Londynu Stansted i Dublina.
- Dekret
premiera [Morawieckiego] bezprawnie dyskryminuje Ryanaira, największą polską
linię lotniczą. Jeśli będzie obowiązywał w maju, rejsy dla ponad 300 tys.
naszych pasażerów zostaną odwołane, a LOT będzie nadal obsługiwał w połowie
puste odrzutowce regionalne na trasach krajowych. Wzywamy do interwencji
komisarzy Unii Europejskiej Adina Valean ds. transportu i Margrethe Vestager
ds. konkurencji, aby zapewnić przestrzeganie podstawowych zasad prawa UE przez
polskiego premiera i zapobiec rażącej dyskryminacji Ryanair i naszych klientów
- stwierdził Michael O’Leary, szef Ryanaira.
Dodał,
że decyzja polskiego rządu zakłóci plany podróży ponad 11 tys. pasażerom
linii Ryanair dziennie.
W
trudnej sytuacji znaleźli się też turyści i urlopowicze, którzy szykują się do
wylotu z Okęcia czarterami. Dużą część z nich obsługują tu linie Enter
Air. Lotnisko Chopina skupia 70 proc. ruchu tego przewoźnika w Polsce.
Premier
Morawiecki stwierdził wczoraj: - Jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, że jakieś
loty zostaną anulowane, będziemy starali się również skompensować utratę
środków, przynajmniej częściowo, tym osobom, które już wcześniej wpłaciły
środki na te loty.
Dziś,
27 kwietnia, kolejna runda rozmów między kontrolerami lotów a stroną rządową.”
Rząd rozmawia z resztką kontrolerów, bo większość przyjęła wypowiedzenia, które im wręczył pracodawca. I trzeba dodać, że tym pociągnięciem kontrolerzy postawili rząd pod ścianą, a ten z kolei, jakby nie widział powagi sytuacji, nadal rżnie głupa i zrzuca winę na wszystkich, nie przyjmując do wiadomości, że to on zawalił na całej linii i to już kilka lat temu.
Kontrolerzy
Lotów nie strajkują-to kolejne kłamstwo PISiaków.
Oni
dostali wypowiedzenia dotychczasowych warunków pracy i te wypowiedzenia
przyjęli.
Jaki
kretyn wymyślił, aby wypowiadać temu zawodowi pracę, proponować
"nowe" warunki, dużo gorsze, a potem napuszczać na nich, że
"strajkują w tak ciężkim czasie (wojna) o kasę"
Według
związkowców średnie pensje przez nowy regulamin wynagradzania spadną na poziom
15 tysięcy brutto, a już teraz nie są astronomiczne, w niektórych przypadkach
sięgając 6-7 tysięcy na rękę.
Związkowcy
żądają wyliczeń zarobków kontrolerów na piśmie, po tym jak Adamczyk zarzucił im
że "zarabiają miliony".
PIS
odmawia bo..uwaga..RODO, co jest kłamstwem, bo na żądanie osób
zainteresowanych, można podawać wysokość zarobków. To pracownik decyduje, czy
jego zarobki ujawnić czy nie.
PIS
wykręca się RODO, aby nie wyszło,ze znowu kłamią i znowu oczerniają uczciwych
ludzi."
Mija drugi miesiąc strasznej wojny, a oni bronią się i nie mają zamiaru poddać swojej ojczyzny...
"Pieśń „Podaj rękę Ukrainie” autorstwa Karola Kusa i zespołu Taraka w wykonaniu zespołu Teatru Ateneum z udziałem specjalnych gości oraz studentów Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i Warszawskiej Szkoły"
" Чекав з нетерпінням... Варто було! І хоч очі мої від сліз мокрі, а серце дзвоном аж під кадик підійшло - вірю, що Україна ніколи не вмре! А перед вами - чудовими виконавцями - низенько хилю чоло в подяці за зворушливе виконання. Я почув не те, що є в тексті і нотах, але ТЕ - що в Ваших серцях живе - братерське співчуття, впевненість і силу духа. Уклінно дякую! 🇵🇱🇺🇦 Слава Україні і її Героям, а Польщі і Полякам - велика і щира подяка. Разом нас багато - нас не подолати! "
"Nie mogłem się doczekać... Warto było!
I choć oczy mam mokre od łez, a serce bije dzwonkiem – wierzę,
że Ukraina nigdy nie umrze!
A przed tobą – świetni wykonawcy – niskie czoło w podziękowaniu
za wzruszające przedstawienie.
Słyszałem nie to, co jest w tekście i notatkach,
ale TO - co żyje w waszych sercach - braterskie współczucie,
pewność siebie i siła ducha.
Dziękuję bardzo! 💙💛🇵🇱🤝🇺🇦 ❤🙏 Chwała Ukrainie i jej Bohaterom
oraz wielka i szczera wdzięczność Polsce i Polakom.
Razem jest nas wielu, nie zostaniemy pokonani! ✌💪✌"
Żwirkowisko- pierwszy raz o
katastrofie lotniczej w tym miejscu, dowiedziałam się od babci, której dom stał
niedaleko Cieszyna, na wprost wzgórz cierlickich, miejsca wypadku lotników. W
słoneczne popołudnie zabrała nas babcia na kępę, wznoszącą się nad jej domem, z
której był widok na czeską stronę. Na szczyt kępy szło się miedzami, położonymi
między polami, w poprzek stoku. Czasem na miedzy rosły śliwy, grusze i
czereśnie, wtedy już stare (a były to lata sześćdziesiąte XX wieku), czasem
pasła się krowa. Niby kępa nie znów taka ogromna, ale dotarcie na jej szczyt
zajęło nam prawie godzinę. Na samej górze usiadłyśmy sobie na trawie, wśród
kwitnących mleczy. Było ciepło, leniwie, pachnąco słodkawo- babcia opowiadała o
polach na zboczu kępy, o ich właścicielach, opowiadała o tym, że w pobliskim
lesie powiesił się jakiś pan i nawet pokazała rosnący na skraju tego lasku dąb
wisielca. W pewnym momencie wskazała ręką na wzgórza za Olzą i powiedziała, że
tam, na tych wzgórzach po czeskiej stronie, rozbili się przed wojną polscy
lotnicy. Mówiła, że burza była wtedy okropna i pamięta, jaki straszny
wicher wiał, a potem dowiedziała się o katastrofie. Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że to stało się przecież może z 15 kilometrów od domu babci. Wtedy całe opowiadanie babci
gwizdnęło mi obok ucha jako ciekawostka. Co tam jakaś katastrofa kiedy ma się
dziesięć lat, a świat wokoło jest realnie piękny i interesujący. O tej katastrofie wspominał też mój ojciec, ale dopiero wiele lat potem, przed
kolejnym zlotem motocyklowym, organizowanym przez nas, kiedy to układaliśmy
plan wycieczki na Zaolzie, poznałam dokładnie historię Żwirki i Wigury.
„Kapitan
Franciszek Żwirko i inżynier Stanisław Wigura
to najsłynniejsza para polskich
lotników, których błyskotliwa kariera została przerwana w wyniku katastrofy RWD
6 pod Cierlikiem Górnym; miało to miejsce zaledwie trzy lata po tym, jak
poznali się w Akademickim Aeroklubie Warszawskim.
Wigura był zdolnym
konstruktorem samolotów, obok Stanisława Rogalskiego i Jerzego Drzewieckiego
jednym z założycieli wytwórni RWD (nazwa pochodzi od pierwszych liter nazwisk
założycieli). Ich pierwszy wspólnie skonstruowany samolot – RWD 1 – powstał w
1928 roku. Niedługo po tym kontakt z konstruktorami nawiązał doświadczony
instruktor pilotażu i pilot wojskowy por. Żwirko, który wysoko oceniał
konstrukcje lotnicze młodych inżynierów. Żwirko i Wigura w sierpniu 1929 roku
oblecieli Europę, dzięki czemu marka RWD stała się bardziej znana, a produkcja
nad kolejnymi „erwudziakami” zaczęła przyspieszać.
Dużym osiągnięciem
tego lotniczego duetu było zakwalifikowanie się do prestiżowych zawodów Challenge
Internationale des Avions de Tourisme w 1930 roku. Z powodu awarii silnika
polska załoga nie ukończyła tych zawodów, lecz dwa lata później, w III
Challenge’u odbywającym się Berlinie, Żwirko i Wigura uzyskali pierwsze miejsce
i stali się bohaterami podziwianymi przez wszystkich Polaków i nie tylko.
Zwycięstwo to odczytywano nie tylko w kategoriach sportowego triumfu, lecz
również sukcesu polskiej myśli technicznej – RWD 6 nie ustępował technicznie
samolotom renomowanych dużych europejskich firm lotniczych, a wręcz – według
międzynarodowej komisji technicznej – zasługiwał na najwyższą liczbę punktów.
Zwycięska załoga po powrocie z zawodów zaczęła otrzymywać zaproszenia do
wzięcia udziału w różnych imprezach, jak chociażby meeting lotniczy w Pradze.
W niedzielę, 11
września 1932 roku lotnicy wylecieli do Pragi; w okolicach Cieszyna zaskoczyła
ich nawałnica, która spowodowała uszkodzenia samolotu, a następnie upadek w
Cierliku Dolnym w Czechosłowacji. Władze czeskie z honorami przekazały ciała
polskich bohaterów stronie polskiej na moście w Cieszynie. Msza pogrzebowa
została odprawiona w Świętym Krzyżu w Warszawie, natomiast pogrzeb na
Powązkach.
Tragicznie zmarłych mogło żegnać, wedle szacunków, nawet 300 tysięcy
rodaków. W pogrzebie wzięli również udział marszałek Józef Piłsudski oraz
prezydent Ignacy Mościcki.”
„Kilkanaście dni
po berlińskim sukcesie, 11 września 1932 r. pilot i konstruktor wylecieli z
Warszawy na spotkanie z czeskimi kolegami i meeting lotniczy. Żwirko i Wigura
wystartowali RWD-6 z mokotowskiego lotniska tuż po 6 rano. Była piękna,
słoneczna, choć nieco wietrzna niedziela. W rejonie Cieszyna pogoda zaczęła się
pogarszać, wiatr osiągał huraganową siłę. Samolot był już na terenie
Czechosłowacji, gdy w związku z pogodą prawdopodobnie usiłował zwrócić, by
przeczekać w spokojniejszym miejscu. Nie udało się.
Tak o ostatnich
chwilach chwilach ojca, widzianych przez mieszkańców Cierlicka, pisał w książce
"Polskie skrzydła" Henryk Żwirko: "Nagle oderwało się skrzydło,
ucichł silnik i z nieba posypały się drobne, srebrzyste płatki. Szczątki
samolotu uderzyły o dwa wyniosłe świerki na skraju zagajnika (...) Na ziemi
szczątki samolotu, obok, na leśnej ścieżce leżało ciało człowieka. Był martwy,
zmasakrowany. Szukali drugiego. Leżał kilkanaście metrów dalej. Z kurtki
wiatrówki wysunęły się dokumenty - to Żwirko (...)
Na miejsce katastrofy
przybyli żandarmi, żołnierze. Ciała obu lotników na zwykłym wozie, wysłanym
słomą przewieziono do kaplicy cmentarnej przy kościele. Dwóch żołnierzy
zaciągnęło wartę. Wiadomość o śmierci Żwirki i Wigury lotem błyskawicy obiegła
Polskę".
Imię Żwirki i
Wigury nosi wiele ulic i szkół, są patronami drużyn harcerskich i aeroklubów.
Miejsce ich tragicznej śmierci nazwane "żwirkowiskiem" opieką
otoczyła okoliczna ludność. Trzy lata po ich śmierci powstało tam małe
mauzoleum w formie kapliczki, zniszczone podczas wojny przez Niemców.
Obecnie
znajduje się tam pomnik, symboliczne mogiły lotników i pamiątkowy kamień
zachowany z okresu przedwojennego.
W Cierlicku
powstał Dom Żwirki i Wigury, którego częścią jest m.in. sala historii
lotnictwa.”
Nikt już nie
pamięta, kto nazwał to miejsce „Żwirkowiskiem”, ale nazwa wzięła się zapewne
stąd, że po katastrofie lotniczej w Cierlicku pierwszego odnaleziono
właśnie Franciszka Żwirkę. Rzeczywiste groby lotników są na warszawskich
Powązkach, ale w Cierlicku 89 lat po tym wypadku znajdują się nie
tylko symboliczne miejsca pochówku Żwirki i Wigury, lecz także pamiątkowy
kamień i pomnik.
Nagrobki są niemal
identyczne i składają się z porośniętych niskopienną roślinnością
mogił, zwieńczonych głazem, z jakby ukruszonym wierzchołkiem.
W górnej części wyryto krzyż, poniżej umiejscowiono granitową tabliczkę
z napisem „Żwirko”, a na grobie drugiego pilota widnieje napis
„Wigura”. Oba nagrobki otacza kute, metalowe ogrodzenie.
Pomiędzy mogiłami
znajduje się pomnik. Funkcjonuje on pod różnymi nazwami i różne są jego
interpretacje. Jedni mówią, że to pomnik lotnika, inni, że Ikara. Intryguje
podwójne autorstwo obelisku – ze strony polskiej to rzeźbiarz
i medalier Jan Raszko, czeskiej – Julius Pelikán, dzięki któremu też
rzeźba przetrwała wojnę. Obiekt ma postać statui złożonej z trzech części.
Jej podstawę stanowi prostokątny, kamienny postument z przytwierdzonymi
tablicami w języku polskim i czeskim. Inskrypcja brzmi „Pamięci
lotników polskich Żwirki i Wigury, którzy na tym miejscu polegli
w katastrofie swego samolotu”. Trzon stanowią poustawiane na sobie
bloki z kamieni. Na wysokości około jednej trzeciej znajduje się
przełamanie w formie obręczy z wyrzeźbionymi godłami – orłem
i czeskim lwem z podwójnym ogonem. Zwieńczenie stanowi klasycystyczna
figura lotnika-Ikara, przywołująca na myśl z jednej strony
zmartwychwstałego Jezusa, z drugiej – zwycięską Nike. Postać młodego
mężczyzny odziana jest w przepaskę, zwaną perizonium. W prawej ręce
trzyma gałązkę, być może palmową, zaczerpniętą z chrześcijańskiej
symboliki męczeńskiej, lewą dłonią wspiera się o śmigło samolotu,
na głowie ma okulary lotnicze, jego stopy zaś, w kontrapoście,
dotykają półkuli – w domyśle – Ziemi. Pomnik otoczony jest po bokach
niewielkim metalowym ogrodzeniem.
Szekspirolog Jan
Kott pisał, że „Najbardziej widomym znakiem po zmarłym, jego jeszcze ostatnią
obecnością na ziemi jest grób”. Tak też jest w przypadku Franciszka
Żwirki i Stanisława Wigury. Tylko przeniesiono ich ciała do kościoła
na Kościelcu, a natychmiast zaczęto zabezpieczać po nich „relikwie”.
Odłamki samolotu, fragmenty wyposażenia, a może przede wszystkim
– dwa ułamane w katastrofie drzewa. Tuż obok nich zawisł napis
„Żwirki i Wigury start do wieczności”.
Komitet pod
patronatem konsula RP w Ostrawie wraz z miejscową Polonią
i Aeroklubem Morawskośląskim postanowił wykupić teren i uczynić go
miejscem pamięci. Niestety ówczesne polsko-czechosłowackie stosunki nie należały
do najcieplejszych, wciąż była żywa pamięć o konfliktach zbrojnych
i sporach o zwierzchnictwo nad tzw. Zaolziem, a współpraca
dyplomatyczna nie układała się najlepiej.
Plany pomnika
przeleżały wiele lat, zanim w końcu je zrealizowano w Cierlicku. Odlano
też dzwon, do którego dołożyło się państwo polskie, oddając
na przetopienie armaty z demobilu.
Choć także tu w poprzek,
i to dwukrotnie, stanęła wielka polityka. Najpierw Czesi nie zgodzili
się na transport do Cierlicka, potem już Niemcy zarekwirowali ten 13‑tonowy
olbrzym na potrzeby swojej armii. Wtedy także zniszczono kaplicę,
określaną, ze względu na swój kształt, mianem mauzoleum, a nawet
kikuty drzew, zwane masztami śmierci, oraz wszystko to, co tworzyło lotnicze
cmentarzysko w Cierlicku.
Po wojnie także
łatwiej nie było. Najpierw zrezygnowano z brzozowego krzyża
na ogrodzeniu, potem trwały spory o inskrypcję na pomniku.
Miejscowe władze umieściły ponoć tam napis „Lotnikom poległym w walce
z faszyzmem za wolność i demokrację”. Kustosz Żwirkowiska, Jan
Przywara, deklaruje jednak, że nie znalazł żadnych, poza ustnymi, potwierdzeń
na wprowadzenie takiej frazy. Pewne jednak jest, że po polskiej
interwencji w 1957 r. pojawiła się tablica znana do dziś. Choć
nie zawiera ona historycznych przekłamań, to wnikliwi obserwatorzy zauważą
słowo „poległy”, które według językoznawców wyraźnie odnosi się do śmierci
na polu walki.
Wszystko wskazuje
jednak na to, że w 90. rocznicę katastrofy lotniczej, dzięki
współpracy obu narodów, nad Żwirkowiskiem znowu zawiśnie pamiątkowa tablica
„Start do wieczności”.
" W Cierlicku na kościeleckim wzgórzu, 400m nad
Żwirkowiskiem stoi także drugi pomnik, jakim jest Dom Polski Żwirki i
Wigury. Ten „żywy” pomnik powstał dzięki społecznej pracy i ogromnemu
osobistemu zaangażowaniu wspaniałych ludzi po jednej i po drugiej
stronie granicy. Powstawał on w latach 1989-1994 ; przy wejściu do
obiektu marmurowa tablica ufundowana przez firmę Marbet z Bielska-Białej
informuje:
Dom Polski im. Żwirki i Wigury powstał staraniem
miejscowego Koła PZKO Cierlicko-Kościelec przy współudziale organizacji,
przedsiębiorstw i instytucji z Zaolzia, Polski i Wielkiej Brytanii,
lotników i spadochroniarzy polskich, a także dzięki ofiarności osób
prywatnych. Dom ten jest miejscem najróżniejszych imprez kulturalnych,
towarzyskich i rodzinnych. Odbywają się tutaj koncerty, przedstawienia,
wystawy, zabawy młodzieżowe a także zebrania."
Przytoczyłam tu
dużo informacji o tych wspaniałych pilotach, o tragicznej katastrofie, o budowie pomnika oraz organizowaniu miejsca pamięci, ale myślę, że warto o nich
pamiętać, warto pamiętać jak zginęli i warto wiedzieć, że istnieje takie
miejsce jak Żwirkowisko. Wszak w tym roku, we wrześniu mija 90. rocznica
katastrofy.
W następnym poście
pokażę, jak wygląda Żwirowisko w czasach współczesnych.
„W sobotę nad ranem doszło
do tąpnięcia w Kopalni Zofiówka należącej do Jastrzębskiej
Spółki Węglowej. Nie ma kontaktu z dziesięcioma pracownikami. Trwa akcja
ratunkowa.
Robert Wnorowski,
rzecznik prasowy CSRG poinformował w rozmowie z TVN24,
że do akcji ratowniczej skierowano cztery zastępy ratowników: dwa
z CSRG w Bytomiu oraz dwie dyżurujące w Okręgowej Stacji
Ratownictwa Górniczego w Wodzisławiu Śląskim.”
W kopalni Borynia-Zofiówka Ruch
Zofiówka w sobotę nad ranem doszło do wstrząsu - poinformowała Jastrzębska
Spółka Węglowa. Utracono kontakt z 10 pracownikami, trwa akcja ratownicza -
dodano.
Do "wstrząsu
wysokoenergetycznego połączonego z intensywnym wypływem metanu" doszło o
godzinie 3.40.
"W rejonie wypadku było 52
pracowników, 42 z nich wyszło o własnych siłach. Do zdarzenia doszło w sobotę o
3:40. Trwa akcja ratownicza" - przekazała JSW. Z 10 pracownikami nie ma
kontaktu.
Robert Wnorowski, rzecznik
Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, mówił w TVN24 o wybuchu w kopalni
Borynia-Zofiówka.
- O godzinie 4 otrzymaliśmy
wezwanie do akcji ratowniczej w Zofiówce, zadysponowaliśmy dwa zawodowe zastępy
ratownictwa górniczego z centralnej stacji oraz dwa zespoły dyżurujące w
Wodzisławiu Śląskim. Pojechało z naszej strony też pogotowie pomiarowe -
przekazał. Dodał, że "na miejscu działa już sztab akcji ratowniczej"
i został wyznaczony kierownik tej akcji.
Kolejny wybuch w kopalni w ciągu kilku
dni
To kolejny wybuch w polskiej
kopalni w ciągu ostatnich dni. W środę w nocy w kopalni Pniówek w Pawłowicach
doszło do wybuchu i zapalenia metanu. W czasie, gdy akcję prowadziły dwa
zastępy ratowników, poszukujące trzech pracowników, doszło do wtórnego wybuchu.
W czwartek wieczorem w kopalni doszło do kolejnych wybuchów metanu.
Dotąd potwierdzono śmierć pięciu
ofiar katastrofy, los siedmiu nie jest znany. Po czwartkowych wybuchach sztab
zdecydował o odstąpieniu od akcji poszukiwawczej siedmiu zaginionych górników i
o izolowaniu tej części kopalni, żeby nie zagrażała ludziom w pozostałej części
zakładu.”
Kopalnia Borynia- Zofijówka leży w pobliżu
kopalni Pniówek w Pawłowicach.
To wysokometanowe kopalnie. Pracują
już kilkadziesiąt lat i nie było w nich większych wybuchów, czy zawałów, do
czasu, bo…w artykule jest odpowiedź, dlaczego teraz doszło do wybuchów metanu i
przyczyna jest przerażająca. Te stanowiska nadane z ramienia PiSu, te
kombinacje górniczych związków zawodowych, ten wyścig na zysk, doprowadziły do
tragedii. Trzeba dodać, że po pierwszych akcjach ratowniczych na Pniówku, stężenie metanu wzrosło, a mimo to posłano pod ziemię następną grupę ratowniczą- 10 ludzi.
"Po pierwszym wybuchu w kopalni Pniówek stężenie metanu rosło. Dlaczego wysłano tam ratowników?
W
chwili pierwszego wybuchu na kopalni Pniówek stężenie metanu wynosiło zabójcze
6 procent. Potem rosło, a mimo to ktoś zdecydował o wysłaniu pod ziemię
ratowników. W kopalni nie było też dyrektora, bo odszedł na emeryturę i przez
kilkanaście dni nie powołano jego następcy.
Kopalnia
Pniówek w Pawłowicach należy do notowanej na giełdzie Jastrzębskiej Spółki
Węglowej. To zakład o czwartym, najwyższym stopniu zagrożenia metanowego.
Oznacza to, że podczas wydobywania węgla może tam w każdej chwili dojść do uwolnienia
metanu. Mieszanina tego gazu z powietrzem w stężeniu od 5 do 15 procent ma
właściwości wybuchowe. Eksplozję może zainicjować nawet iskra z jakiegoś
urządzenia. Fala uderzeniowa ma temperaturę sięgającą 2 tysięcy stopni i
niszczy wszystko na swojej drodze.
„Zefir"
zarejestrował gwałtowny wzrost metanu
20
kwietnia w nocy w kopalni Pniówek na poziomie 1000 metrów doszło do eksplozji
metanu. Pod ziemią pracowało wtedy kilkudziesięciu górników. Na pomoc
wysłano dwa zastępy ratowników. W trakcie akcji doszło do kolejnego wybuchu.
Pod ziemią zginęło czterech górników, piąty zmarł w szpitalu. 25 osób zostało
rannych, stan kilku z nich jest bardzo ciężki. Pod ziemią - w zagrożonym
rejonie - nadal przebywa siedmiu górników, z którymi nie ma żadnego kontaktu.
„Wyborcza"
dotarła do zapisu z kopalnianego systemu „Zefir". To coś w rodzaju czarnej
skrzynki, która monitoruje wszystkie podziemne urządzenia i czujniki
zamontowane pod ziemią. „Zefir" zapisuje dane z czujników metanu, systemów
przeciwpożarowych, ciśnieniomierzy. Widzi, która tama jest otwarta, monitoruje
ruch powietrza w chodnikach, a także pracę kombajnów. W nocy z 19 na 20
kwietnia „Zefir" nie odnotował stopniowego wzrostu stężenia metanu.
Dopiero o godzinie 0.12 czujnik znajdujący się na początku ściany, gdzie
pracowali górnicy, zarejestrował gwałtowny skok stężenia metanu do poziomu 6
procent. Zaraz potem nastąpiła eksplozja. Może to świadczyć o tym, że w czasie
fedrunku przypadkowo odkryto jakiś ujęcie metanu.
Z
zapisów „Zefira" wynika, że po pierwszym wybuchu pod ziemią prawie cały
czas utrzymywało się niebezpieczne stężenie metanu. - Był moment, że w pewnym
miejscu miało wartość nawet 18 procent - mówi nasz informator. Mimo to ktoś
zdecydował, żeby wprowadzić pod ziemię ratowników.
-
Formalnie to był błąd, bo nie wysyła się ratowników w miejsca, gdzie panują
warunki zagrażające ich życiu. Po ludzku ich jednak rozumiem, chcieli ratować
kolegów - mówi Jerzy Markowski, były ratownik górniczy i wiceminister
górnictwa.
O
godzinie 3.10 system „Zefir" odnotował kolejny podziemny wybuch metanu w
chodniku N12. Prowadził on do miejsca, gdzie doszło do pierwszej eksplozji metanu.
Pod ziemią zostało pięciu ratowników oraz dwóch górników, na pomoc którym
śpieszyli. - W chwili drugiej eksplozji poziom metanu w chodniku N12 wynosił 5
procent - mówi nasz informator.
Kto
zdecydował o prowadzeniu akcji ratunkowej, choć poziom metanu pod ziemią był na
niebezpiecznym poziomie?
-
Przyczyny wypadku będzie wyjaśniała komisja Wyższego Urzędu Górniczego i do
czasu zakończenia jej prac nie będę się wypowiadał na temat okoliczności tej
tragedii - stwierdził Sławomir Starzyński, rzecznik prasowy JSW.
Od
31 marca kopalnia Pniówek nie miała dyrektora. Józef Jaszczyk, jej wieloletni
szef, został wysłany na emeryturę. Odszedł, bo JSW naciskało na niego, aby
przekonał jednego ze swoich zastępców, aby ten zrezygnował ze stanowiska i
przeszedł na stanowisko inspektora z pensją 3 tys. zł.
-
Za tym wszystkim stali działacze związkowi, którzy domagali się tej zmiany
personalnej. Dyrektor Jaszczyk nie zgodził się na to, uniósł się honorem i
odszedł na emeryturę - mówi nasz informator. Do dnia katastrofy JSW nie
powołała nowego dyrektora. Czy jego brak mógł mieć wpływ na przebieg akcji
ratunkowej? Rzecznik górniczej spółki nie odpowiedział na to pytanie.
JSW zmieniła
zasady przetargów
Trzy
lata temu górnicza spółka zmieniła natomiast politykę odmetanowiania kopalń.
Przez lata tymi pracami na kopalniach zajmowały się specjalistyczne firmy
zewnętrzne. Budowały rurociągi, wierciły i likwidowały otwory drenażowe,
montowały i serwisowały aparaturę pomiarową. W 2019 r. JSW zdecydowała o
powołaniu własnych służb odmetanowiania i przejęciu obsługi stacji
odmetanowiania w poszczególnych zakładach. Jednocześnie w drodze przetargu
wyłoniono firmy zewnętrzne, które wykonują tam prace wiertnicze oraz
kompleksowe odmetanowanie w wyrobiskach eksploatacyjnych.
„Taki
model funkcjonuje w wielu innych kopalniach i pozwala na większą kontrolę
ujęcia i zarządzania ujmowanym gazem, co również w znacznym stopniu poprawia
efektywność odmetanowania, a więc bezpieczeństwo pracy" - napisała
„Wyborczej" Katarzyna Jabłońska-Bajer, zastępca dyrektora biura
komunikacji i PR JSW.
„Wyborcza"
dotarł do pism, w których w 2019 r. przedstawiciele firm zajmujących się
odmetanowieniem ostrzegali zarząd JSW, że zmiana zasad przetargów może
negatywnie odbić się na bezpieczeństwie. Dlaczego? Do postępowań na te prace
dopuszczono firmy nieposiadające polis OC, zminimalizowano próg posiadanego doświadczenia,
a także zrezygnowano z weryfikacji ekonomicznej. Do postępowań dopuszczono
firmy z kapitałem zakładowym na poziomie 5 tysięcy złotych.
„Przy
wykonywaniu usług odmetanowienia kluczową i priorytetową rolę powinny grać
kwestie bezpieczeństwa. W naszej ocenie prowadzone obecnie przez JSW S.A.
działania skierowane na osłabienie spółek wykonujących tę usługę na podstawie
zawartych umów oraz dopuszczenie do przetargów podmiotów niegwarantujących
prawidłowego wykonywania usług rodzi duże ryzyko w zakresie bezpieczeństwa
załóg oraz ciągłości wydobycia" - ostrzegali zarząd JSW szefowie firm
zajmujących się odmetanowianiem.
Co
na to górnicza spółka? „Próba insynuacji, że działania te mogły mieć
jakikolwiek wpływ na pogorszenie bezpieczeństwa pracy, są absolutnie
bezpodstawne i nieprawdziwe" - napisała nam Katarzyna Jabłońska-Bajer.
W ścianie
fedrowano bez przerwy
Górnicy
z kopalni Pniówek mówią, że ściana, w której doszło do katastrofy, była bogata
w złoża węgla. Fedrowano tam non stop. - Wszystko wedle zasady „pierdolę
zdrowie, pierdolę życie, na grubie liczy się wydobycie" – mówią górnicy.
10
maja rozstrzygnięty zostanie konkurs na nowy zarząd JSW. Tomaszowi Cudnemu,
prezesowi JSW, i czterem jego zastępcom skończyła się kadencja. Starają się o
reelekcję. Czy dla dobrych wyników w kopalni Pniówek śrubowano wydobycie?
Spółka nie odpowiedziała na to pytanie.
W
piątek kierownictwo JSW zdecydowało o wstrzymaniu akcji poszukiwawczej siedmiu
zaginionych górników. Zwłoka może potrwać nawet kilka miesięcy. - To bardzo
trudna decyzja, ale wysyłanie ratowników w tak niebezpieczny rejon byłoby
nieodpowiedzialną decyzją - powiedział Tomasz Cudny, prezes JSW.
"Do tej pory potwierdzono zgon pięciu
pracowników JSW. Cztery zmarły na stanowiskach pracy, jedna w szpitalu w
Siemianowicach Śląskich. 10 osób przebywa w siemianowickiej
oparzeniówce. Ich stan jest ciężki, pięciu z nich znajduje się na
OIOM-ie. Kolejnych 11 poszkodowanych hospitalizowano w lecznicach na
Śląsku. Ich stan lekarze określali jako dobry.