wtorek, 29 marca 2016
niedziela, 27 marca 2016
"Po czynach ich poznacie..."
"W pogoni za brunatnym jeleniem: Zaolziański przykład chrześcijańskiego miłosierdzia (felieton)
W
ciągu ostatniego miesiąca niewielka wieś Śmiłowice między
Frydkiem a Trzyńcem na Zaolziu przyjęła pierwsze grupy uchodźców
z Iraku. Przybyli tu legalnie, za aprobatą czeskich władz, z
inicjatywy czeskiej organizacji pozarządowej NF Generace 21, która
zdobyła na to środki pozaunijne i pozarządowe.
Uchodźcy
są chrześcijanami z Syrii i Iraku. Udało im się uciec z piekła
nazywanego państwem islamskim. W grudniu zeszłego roku rząd
czeski wyraził zgodę na ich przyjęcie przez państwo czeskie.
Teraz 153 uchodźców czyli 37 chrześcijańskich rodzin z Bliskiego
Wschodu uciekających przed wojną, przemocą i prześladowaniem
znalazło schronienie w kilku ośrodkach prowadzonych przez czeskie,
protestanckie organizacje charytatywne, m.in. w Śmiłowicach.
Sprowadzenie
uchodźców z piekła państwa islamskiego do Czech przez
organizację NF Generace 21 i sposób, w jaki zaopiekowała się
nimi Śląska Diakonia w Śmiłowicach, są godne najwyższego
uznania i mogłyby być brane jako wzór chrześcijańskiego
miłosierdzia w działaniu przez organizacje chrześcijańskie i
parafie wszystkich wyznań w całej Europie, a zwłaszcza w Polsce.
Ile dobrej woli, dobrej wiary, cierpliwości, empatii, mądrej
solidarności, rozsądnej odwagi, nieustępliwego poświęcenia,
ofiarnej pracy, żmudnych zabiegów i zwykłej codziennej rutyny
wymagało uratowanie tych rodzin? Można się o tym przekonać,
czytając raporty na stronie internetowej NF Generace 21
www.gen21.cz. Można tam również
dowiedzieć się, kim są przybyli na Zaolzie uchodźcy i jakie
straszliwe zło spotkało ich w ich ojczyźnie, skąd musieli uciec,
aby zachować życie swoje i swoich dzieci.
Na
czym konkretnie polega pomoc dla uchodźców, co trzeba zrobić,
żeby zapewnić im bezpieczeństwo, godziwe warunki bytowania,
integrację z tutejszą społecznością i perspektywę normalnego i
godnego życia w przyszłości? Czym się zajmują uchodźcy na
Zaolziu? Jak wygląda teraz ich codzienność? Jak się czują? Co z
nimi dalej będzie? O tym z kolei można przeczytać na stronie
internetowej Śląskiej Diakonii, tutaj.
Śląska Diakonia potrafiła uchodźców z piekła państwa
islamskiego przyjąć po ludzku, tak jak tego potrzebuje człowiek w
najgorszym zagrożeniu, potrafiła zaopiekować się nimi w
najprostszy, ale kompleksowy i wszechstronny sposób, podobnie jak
to robi z innymi potrzebującymi przynależącymi do tutejszej
społeczności.
Ciekawe,
jak lokalna społeczność Śmiłowic i okolic Trzyńca zareagowała
na kwestię uchodźców? Na wieść o tym, że gmina ma przyjąć
uchodźców, pojawił się, oczywiście, niepokój, strach, a nawet
petycje i protesty. - Zrobimy wszystko, żeby im się u nas nie
spodobało - zapowiadali niektórzy miejscowi. Nie wszyscy jednak
protestowali. Liczba protestujących zmniejszała się, zresztą, w
miarę nabywania rzetelnej wiedzy o tym, kim są uchodźcy, dlaczego
uciekli z Syrii i Iraku, jaka jest ich sytuacja. Owszem, to
Arabowie, ale chrześcijanie, ludzie innej kultury, obyczaju i
języka, ale podobni do nas. Oni też znają przypowieść o
miłosiernym Samarytaninie, a do biblijnej Samarii ze swojej
ojczyzny mieli znacznie bliżej niż Czesi czy Polacy. Oni też
znają naukę Jezusa o tym, że bliźniego należy kochać jak
siebie samego. Okazało się szybko, że nie są to terroryści, a
wręcz przeciwnie - sami uciekali przed terrorystami i zanim
przyjechali do Śmiłowic, zostało to wszystko dokładnie
sprawdzone zarówno przez ofiarnych działaczy z organizacji
Generace 21, którzy dotarli do nich w Iraku i Syrii, jak również
przez czeski rząd, który w grudniu zeszłego roku zdecydował się
na przyjęcie tej grupy jako legalnych uchodźców. I teraz w
Śmiłowicach czy w Trzyńcu już nikt przeciwko nim nie protestuje,
zwłaszcza, że wszystko dzieje się legalnie, z poparciem władz,
zarówno państwowych, jak i samorządowych, a gwarantem całego
przedsięwzięcia jest właśnie Śląska Diakonia, ewangelicka
organizacja charytatywna ciesząca się wielkim społecznym
zaufaniem.
W
niekatolickich i zlaicyzowanych Czechach znalazły się
chrześcijańskie organizacje, które dają przykład, jak w naszych
mrocznych, barbarzyńskich czasach być chrześcijaninem w Europie
zagrożonej z jednej strony przez populizm, neopogański
nacjonalizm, faszyzm i religijny ekstremizm, a z drugiej przez
materializm i konsumpcjonizm.
W
tym roku Wielki Tydzień i przygotowania do świąt Wielkanocy
znalazły się w cieniu ataku terrorystycznego w Brukseli.
Następnego dnia po brukselskim horrorze premier polskiego rządu
oświadczyła egoistycznie, niesolidarnie i niechrześcijańsko, że
nie widzi możliwości, aby teraz do Polski przyjechali imigranci.
Bo kwestia uchodźców jest teraz także testem autentyczności,
wartości i otwartości polskiego chrześcijaństwa. Pani premier,
jej prezes, prezydent i ich elektorat najwyraźniej nie rozumieją,
o co chodzi w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie i w
rzeczywistości jest im obojętna nauka Jezusa o tym, że bliźniego
swego, także nieprzyjaciół, należy kochać jak siebie samego.
Oni wszyscy chodzą sobie spokojnie do kościoła, poszczą w
wielkim poście, stroją palmy na niedzielę palmową, malują
pisanki, słuchają ojca dyrektora, trącają się jajeczkiem,
degustują szyneczkę i rozkoszują się świątecznymi wypiekami,
przekazują sobie we własnym gronie znak pokoju, biorą udział w
uroczystych procesjach na ulicach, w inscenizacjach pasyjnych w
teatrze, chodzą ze święconym i na rezurekcję. Przystępują do
spowiedzi i do komunii. Ale jest im zupełnie obojętna droga
krzyżowa tych, których prześladują współcześni Herodzi,
Annasze i Kajfasze. Umywają ręce od ich tragedii jak Poncjusz
Piłat. Taka to ich antyimigrancka higiena, antyuchodźcza
profilaktyka.
W
interesie prawdziwie polskich wartości, które w oficjalnej
rządowej polityce okazują się teraz antychrześcijańskie,
antysolidarnościowe i antywolnościowe, Polski rząd przeznacza
polskie miłosierdzie tylko dla Polaków. Niech na całym świecie
wojna byle polska wieś spokojna. A także miasta. Za to już wezmą
odpowiedzialność patrole Obozu Narodowo-Radykalnego i inne
paramilitarne formacje kultywujące wartości narodowe i katolickie.
Nie ma możliwości, aby teraz do Polski przyjechała prześladowana
przez terrorystów święta rodzina z okolic Niniwy. Nie ma
możliwości, żeby przyjąć ofiary terrorystycznych gwałtów w
Mosulu. Nie da się udzielić schronienia prześladowanym
chrześcijanom z Bliskiego Wschodu. Nie można adoptować arabskich
sierot z tureckich obozów dla uchodźców. To, coście uczynili
jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili. To,
czegoście nie uczynili...
-
Nie możemy ich przyjąć. Co mamy zrobić? - zapytywał obłudnie i
cynicznie kilka dni wcześniej minister spraw zagranicznych
PiS-owskiego rządu. Teraz panu ministrowi i pani premier można
podpowiedzieć, co robić i jak to się robi po sąsiedzku w
laickich Czechach - w Śmiłowicach na Zaolziu.
FLORIANUS"
wtorek, 22 marca 2016
Z "archiwum" Kiszczaka
Wśród
dokumentów, znalezionych u Kiszczaka, był i ten list. Prawica
dostała szału i sikała po nogach z radości, że już coś na
Michnika mają- oto jest list, dowód współpracy. Z tego szału
uniesienia chyba nie przeczytała dokładnie treści, a już na pewno
nie przeczytała ze zrozumieniem. Za to w prawicowych mediach
rozpoczęła się wielka manipulacja.
Przykłady
Niezależna.pl
pisze tak:
„Celiński,
Passent, Tyszkiewcz… Nie tylko oni – za PRL-u – pisali listy do
szefa komunistycznej bezpieki. Także Adam Michnik wysłał wiadomość
do Czesława Kiszczaka. Oryginał listu odnaleziono w jego domu, a
znalazł się w jednym z pakietów zabezpieczonych przez prokuratorów
IPN. Co ciekawe, list Michnika do Kiszczaka z 1983 roku został już
opublikowany w ‚Gazecie Wyborczej’ 7 lat temu, kiedy środowisko
‚GW’ było w ostrym sporze z IPN, którego szefem był śp.
Janusz Kurtyka. Teraz oryginał wiadomości odnalazł się w archiwum
komunistycznego szefa MSW”.
Natomiast
fronda tak:
„Ale
pech! IPN opublikuje list Michnika do Kiszczaka”. Autor, podpisany
jedynie mko/niezalezna, daje popis: „Za czasów PRL Adam Michnik
walczył z komuną – tak o sobie lubi opowiadać sam Michnik.
Okazuje się, że za komuny Michnik Adam, podobnie jak Celiński,
Passent, Tyszkiewcz, pisał płomienne listy do towarzysza Kiszczaka.
Niby wszyscy wiedzą, ale teraz raz jeszcze się dowiedzą, co
Michnik pisał”. Najlepsze zostawia na koniec: „Na razie nie
wiem, co obecny redaktor ‚Gazety Wyborczej’ pisał w ’83 r. do
Czesława Kiszczaka. W środę poznamy treść listu!”.
Piękna
manipulacja- jeszcze nie czytaliśmy, ale już wiemy- która robi
sieczkę w łepetynach ludzi propisowskich, matołków, których nie
stać na własne refleksje, przyjmujących każdą bzdurę podaną
przez przydupasów Kaczyńskiego
List
ten został wysłany z aresztu śledczego do ministra spraw
wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka oficjalną pocztą więzienną
12 grudnia 1983
"Warszawa
11 grudnia
1983 r.
Adam Michnik, s. Ozjasza
Warszawa, Ul. Rakowiecka 37; areszt śledczy
Ob. minister spraw wewnętrznych
gen. Czesław Kiszczak
Motto: Odebrałem pismo Waćpana, Mości Panie Rzewuski, nad którym długo myślałem, co ono ma znaczyć, i czyli mam na nie odpowiedzieć. Człowiek poczciwy nie skrywa swych myśli, wzgarda dla podłych jest jego prawidłem; tak i ja dziś z Waćpanem postąpię... Jako obywatel nie mogę usłuchać rady Waćpana, która pod pozorem wolności, upstrzonej licznymi błędami, wsparta jest obcą przemocą. Ci, którzy śmieli dla ich dumy i własnej miłości zaprzedać krew współziomków swoich, są ohydą narodu i zdrajcami ojczyzny. Takie są moje sentymenta...
(Z listu księcia Józefa Poniatowskiego do hetmana Seweryna Rzewuskiego, targowiczanina)
I. Na początku listopada, pełen obrzydzenia dla postępków funkcjonariuszy Pańskiego resortu, wysłałem do Pana skargę. W swym liście zwróciłem uwagę na niski charakter takich poczynań: zabranie z celi książek, które posiadałem za zgodą prokuratora, pozbawienie mnie dodatkowego spaceru zaleconego przez lekarza czy pogróżki inspirowane jakimiś audycjami w zachodnich radiostacjach. Dla nikogo z więźniów Pawilonu III Śledczego nie jest sekretem, że akcjami represyjnymi kierują tu funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Ich nazwiska też nie są żadną tajemnicą, tak jak i nazwisko ich tutejszego szefa, płk. Tamborskiego z MSW. Odwołałem się w swoim piśmie do obowiązującego ludzi cywilizowanych nakazu honoru, który zabrania znęcać się nad uwięzionym i bezbronnym przeciwnikiem politycznym.
Poprosiłem następnie odwiedzającą mnie osobę, by sprawdziła u Pana, czy mój list doszedł. Ku memu zdziwieniu zakomunikował jej Pan o swej niemożności ukrócenia poczynań podległych sobie funkcjonariuszy. W przedmiocie zwrócenia mi do celi książek okazał się Pan niekompetentny. Starczyło natomiast Panu kompetencji, by złożyć mi dość osobliwą propozycję. Brzmiała ona: albo najbliższe święta spędzę na Lazurowym Wybrzeżu, albo też czeka mnie proces i wiele lat więzienia. Zapewnił Pan zarazem, że po procesie, gdy "władza przełknie tę żabę", o wyjeździe nie będzie mogło być już mowy. W ten sposób dowiedziałem się, że ministrowi spraw wewnętrznych w PRL trudniej pohamować nadgorliwych w dokuczliwości funkcjonariuszy SB, niż odgadnąć wyrok sądu wojskowego i szeroką dłonią ofiarować wczasy na Lazurowym Wybrzeżu.
Ma Pan duszę jak step ukraiński, Panie Generale! Tytułem rewanżu ofiaruję Panu przeto, śladem pana Zagłoby podążając, tron w Niderlandach! "Monarcha Niderlandów, król Kiszczak I" - czy nie znajduje Pan urody w tym sformułowaniu?
II. Kiedy z początkiem listopada przeczytałem w "Trybunie Ludu" wypowiedź Jerzego Urbana o tym, że mogę uzyskać wolność kosztem opuszczenia Polski, potraktowałem to jako kolejny żart tego skądinąd utalentowanego felietonisty, któremu wyrządzono tak ogromną krzywdę nominacją na stanowisko rzecznika rządu PRL. Rządowi gen. Wojciecha Jaruzelskiego minister Urban wielkich szkód może i nie przysporzył, bowiem temu rządowi trudno jeszcze bardziej popsuć opinię w kraju i za granicą. Jednak wyrządził ich niemało samemu sobie, kiedy to dowcipy ze "Szpilek" zaczął przedstawiać jako opinie zasługujące na poważne traktowanie.
Nie dalej jak miesiąc wcześniej, początkiem października, Jerzy Urban zapewnił opinię publiczną, że więźniowie polityczni "odbywają karę w wydzielonych pomieszczeniach i nie przebywają razem z kryminalistami". Proszę sobie wyobrazić, że potraktowałem - o święta naiwności! - tę wypowiedź poważnie i zażądałem umieszczenia mnie we wspólnej celi z więźniem politycznym, bowiem przebywałem z więźniami kryminalnymi. Wszelako naczelnik aresztu mjr Andrzej Nowacki, a potem szef sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego płk Władysław Monarcha uświadomili mnie, że Urban plecie jak Piekarski na mękach i nie zna obowiązujących przepisów.
Od tego czasu czytam oświadczenia rzecznika rządu gen. Jaruzelskiego wyłącznie w konwencji satyrycznych humoresek i nieraz się dobrze nimi bawię (polecam Pańskiej uwadze - jako szczególnie śmieszne - wypowiedzi rzecznika na temat Lecha Wałęsy). W tej też konwencji odczytałem jego wypowiedź o możliwości kupienia sobie wolności przez wyjazd za granicę. Pańska oferta spędzenia świąt na Lazurowym Wybrzeżu kazała mi jednak ponownie przemyśleć, co oznaczają te dziwaczne wypowiedzi.
III. Piszę ten list wyłącznie we własnym imieniu, ale mam podstawy, by sądzić, że podobnie rozumują tysiące ludzi w Polsce.
Doszedłem do przekonania, że składając mi propozycję opuszczenia Polski:
1) przyznaje Pan, że nie uczyniłem nic takiego, co by upoważniało praworządny urząd prokuratorski do formułowania zarzutów o "przygotowaniu do obalenia ustroju siłą" lub "osłabiania mocy obronnej państwa", zaś praworządny sąd do orzekania wyroku skazującego. Podzielam ten pogląd;
2) przyznaje Pan, że wyrok jest już ustalony na długo przed rozpoczęciem procesu. Podzielam ten pogląd;
3) przyznaje Pan, że akt oskarżenia sformułowany przez dyspozycyjnego prokuratora i wyrok skazujący, orzeczony przez dyspozycyjnych sędziów, będą na tyle nonsensowne, że nikogo w błąd nie wprowadzą, skazanym przyniosą chwałę, a skazującym i ich dysponentom - hańbę. Podzielam ten pogląd;
4) przyznaje Pan, że celem toczącego się postępowania karnego nie jest zadośćuczynienie prawu, lecz pozbycie się przez elitę władzy kłopotliwych oponentów. Podzielam ten pogląd.
Na tym wszakże kończy się zgodność naszych opinii. Uważam bowiem, że:
Adam Michnik, s. Ozjasza
Warszawa, Ul. Rakowiecka 37; areszt śledczy
Ob. minister spraw wewnętrznych
gen. Czesław Kiszczak
Motto: Odebrałem pismo Waćpana, Mości Panie Rzewuski, nad którym długo myślałem, co ono ma znaczyć, i czyli mam na nie odpowiedzieć. Człowiek poczciwy nie skrywa swych myśli, wzgarda dla podłych jest jego prawidłem; tak i ja dziś z Waćpanem postąpię... Jako obywatel nie mogę usłuchać rady Waćpana, która pod pozorem wolności, upstrzonej licznymi błędami, wsparta jest obcą przemocą. Ci, którzy śmieli dla ich dumy i własnej miłości zaprzedać krew współziomków swoich, są ohydą narodu i zdrajcami ojczyzny. Takie są moje sentymenta...
(Z listu księcia Józefa Poniatowskiego do hetmana Seweryna Rzewuskiego, targowiczanina)
I. Na początku listopada, pełen obrzydzenia dla postępków funkcjonariuszy Pańskiego resortu, wysłałem do Pana skargę. W swym liście zwróciłem uwagę na niski charakter takich poczynań: zabranie z celi książek, które posiadałem za zgodą prokuratora, pozbawienie mnie dodatkowego spaceru zaleconego przez lekarza czy pogróżki inspirowane jakimiś audycjami w zachodnich radiostacjach. Dla nikogo z więźniów Pawilonu III Śledczego nie jest sekretem, że akcjami represyjnymi kierują tu funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Ich nazwiska też nie są żadną tajemnicą, tak jak i nazwisko ich tutejszego szefa, płk. Tamborskiego z MSW. Odwołałem się w swoim piśmie do obowiązującego ludzi cywilizowanych nakazu honoru, który zabrania znęcać się nad uwięzionym i bezbronnym przeciwnikiem politycznym.
Poprosiłem następnie odwiedzającą mnie osobę, by sprawdziła u Pana, czy mój list doszedł. Ku memu zdziwieniu zakomunikował jej Pan o swej niemożności ukrócenia poczynań podległych sobie funkcjonariuszy. W przedmiocie zwrócenia mi do celi książek okazał się Pan niekompetentny. Starczyło natomiast Panu kompetencji, by złożyć mi dość osobliwą propozycję. Brzmiała ona: albo najbliższe święta spędzę na Lazurowym Wybrzeżu, albo też czeka mnie proces i wiele lat więzienia. Zapewnił Pan zarazem, że po procesie, gdy "władza przełknie tę żabę", o wyjeździe nie będzie mogło być już mowy. W ten sposób dowiedziałem się, że ministrowi spraw wewnętrznych w PRL trudniej pohamować nadgorliwych w dokuczliwości funkcjonariuszy SB, niż odgadnąć wyrok sądu wojskowego i szeroką dłonią ofiarować wczasy na Lazurowym Wybrzeżu.
Ma Pan duszę jak step ukraiński, Panie Generale! Tytułem rewanżu ofiaruję Panu przeto, śladem pana Zagłoby podążając, tron w Niderlandach! "Monarcha Niderlandów, król Kiszczak I" - czy nie znajduje Pan urody w tym sformułowaniu?
II. Kiedy z początkiem listopada przeczytałem w "Trybunie Ludu" wypowiedź Jerzego Urbana o tym, że mogę uzyskać wolność kosztem opuszczenia Polski, potraktowałem to jako kolejny żart tego skądinąd utalentowanego felietonisty, któremu wyrządzono tak ogromną krzywdę nominacją na stanowisko rzecznika rządu PRL. Rządowi gen. Wojciecha Jaruzelskiego minister Urban wielkich szkód może i nie przysporzył, bowiem temu rządowi trudno jeszcze bardziej popsuć opinię w kraju i za granicą. Jednak wyrządził ich niemało samemu sobie, kiedy to dowcipy ze "Szpilek" zaczął przedstawiać jako opinie zasługujące na poważne traktowanie.
Nie dalej jak miesiąc wcześniej, początkiem października, Jerzy Urban zapewnił opinię publiczną, że więźniowie polityczni "odbywają karę w wydzielonych pomieszczeniach i nie przebywają razem z kryminalistami". Proszę sobie wyobrazić, że potraktowałem - o święta naiwności! - tę wypowiedź poważnie i zażądałem umieszczenia mnie we wspólnej celi z więźniem politycznym, bowiem przebywałem z więźniami kryminalnymi. Wszelako naczelnik aresztu mjr Andrzej Nowacki, a potem szef sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego płk Władysław Monarcha uświadomili mnie, że Urban plecie jak Piekarski na mękach i nie zna obowiązujących przepisów.
Od tego czasu czytam oświadczenia rzecznika rządu gen. Jaruzelskiego wyłącznie w konwencji satyrycznych humoresek i nieraz się dobrze nimi bawię (polecam Pańskiej uwadze - jako szczególnie śmieszne - wypowiedzi rzecznika na temat Lecha Wałęsy). W tej też konwencji odczytałem jego wypowiedź o możliwości kupienia sobie wolności przez wyjazd za granicę. Pańska oferta spędzenia świąt na Lazurowym Wybrzeżu kazała mi jednak ponownie przemyśleć, co oznaczają te dziwaczne wypowiedzi.
III. Piszę ten list wyłącznie we własnym imieniu, ale mam podstawy, by sądzić, że podobnie rozumują tysiące ludzi w Polsce.
Doszedłem do przekonania, że składając mi propozycję opuszczenia Polski:
1) przyznaje Pan, że nie uczyniłem nic takiego, co by upoważniało praworządny urząd prokuratorski do formułowania zarzutów o "przygotowaniu do obalenia ustroju siłą" lub "osłabiania mocy obronnej państwa", zaś praworządny sąd do orzekania wyroku skazującego. Podzielam ten pogląd;
2) przyznaje Pan, że wyrok jest już ustalony na długo przed rozpoczęciem procesu. Podzielam ten pogląd;
3) przyznaje Pan, że akt oskarżenia sformułowany przez dyspozycyjnego prokuratora i wyrok skazujący, orzeczony przez dyspozycyjnych sędziów, będą na tyle nonsensowne, że nikogo w błąd nie wprowadzą, skazanym przyniosą chwałę, a skazującym i ich dysponentom - hańbę. Podzielam ten pogląd;
4) przyznaje Pan, że celem toczącego się postępowania karnego nie jest zadośćuczynienie prawu, lecz pozbycie się przez elitę władzy kłopotliwych oponentów. Podzielam ten pogląd.
Na tym wszakże kończy się zgodność naszych opinii. Uważam bowiem, że:
1) aby tak jawnie przyznać się do
deptania prawa, trzeba być durniem;
2) aby będąc więziennym nadzorcą, proponować człowiekowi więzionemu od dwóch lat Lazurowe Wybrzeże w zamian za moralne samobójstwo, trzeba być świnią;
3) aby wierzyć, że ja mógłbym taką propozycję przyjąć, trzeba wyobrażać sobie każdego człowieka na podobieństwo policyjnego szpicla.
IV. Wiem dobrze, Panie Generale, do czego wam nasz wyjazd jest potrzebny. Do tego, by nas ze zdwojoną siłą opluskwiać w swoich gazetach jako ludzi, którzy ujawnili wreszcie swe prawdziwe oblicze; którzy przedtem wykonywali cudze dyrektywy, a teraz połasili się na kapitalistyczne luksusy. Do tego, by zademonstrować światu, że wy jesteście szlachetnymi liberałami, a my szmatami bez charakteru. Do tego, by móc Polakom powiedzieć: "Patrzcie, nawet oni skapitulowali, nawet oni stracili wiarę w demokratyczną i wolną Polskę". Do tego - przede wszystkim - by poprawić swój wizerunek we własnych oczach; by móc z ulgą odetchnąć: "Oni wcale nie są lepsi ode mnie".
Bo was niepokoi sam fakt istnienia ludzi, którym myśl o Polsce nie kojarzy się z ministerialnym stołkiem, a z więzienną celą; ludzi, którzy przedkładają święta w areszcie śledczym nad ferie na Lazurowym Wybrzeżu. Wy nie wierzycie w istnienie takich ludzi. Dlatego w swym ostatnim sejmowym przemówieniu osiągnął Pan w obelżywości oskarżeń poziom polskiego klasyka tego gatunku - Stanisława Radkiewicza. Dlatego mówicie nawet między sobą, że my albo jesteśmy wielkimi spryciarzami (bo otrzymujemy instrukcje i pieniądze od wywiadu amerykańskiego), albo też wielkimi głupcami - "fanatykami" (bo wolimy siedzieć w więzieniu, niż spacerować po paryskich bulwarach). Przecież nikt z was nie wahałby się ani przez chwilę, mając taki wybór!
Wy nie umiecie o nas myśleć inaczej, bowiem myśląc inaczej, musielibyście - choćby w jednym błysku chwili - odgadnąć prawdę o sobie samych. Tę prawdę, że jesteście mściwymi i pozbawionymi honoru świntuchami. Tę prawdę, że jeśli nawet kiedyś było w waszych sercach troszkę przyzwoitości, to dawno pogrzebaliście te uczucia w brutalnej i brudnej grze o władzę, jaką toczycie między sobą. Dlatego, sami złajdaczeni, chcecie nas ściągnąć do swego poziomu.
Otóż nie! Tej przyjemności wam nie dostarczę. Nie znam przyszłości i wcale nie wiem, czy dane mi będzie dożyć zwycięstwa prawdy nad kłamstwem, a "Solidarności" nad obecną antyrobotniczą dyktaturą. Rzecz w tym wszakże, Panie Generale, że dla mnie wartość naszej walki tkwi nie w szansach jej zwycięstwa, ale w wartości sprawy, w imię której tę walkę podjęliśmy. Niech ten mój gest odmowy będzie maleńką cegiełką budującą honor i godność w tym co dzień unieszczęśliwianym przez was kraju. Niech będzie policzkiem dla was, handlarzy cudzą wolnością!
V. Dla mnie, Panie Generale, więzienie nie jest żadną szczególnie dotkliwą karą. Tamtej grudniowej nocy to nie ja zostałem proskrybowany - to wolność. To nie ja dziś jestem więziony - to Polska.
Dla mnie, Panie Generale, karą byłoby, gdybym musiał na Pańskie polecenie szpiclować, machać pałką, strzelać do robotników, przesłuchiwać uwięzionych i wydawać haniebne wyroki skazujące. Szczęśliwy jestem, że znalazłem się po właściwej stronie - wśród ofiar, a nie wśród oprawców. Ale gdyby Pan to rozumiał, nie składałby mi Pan propozycji tyleż niemądrych, co niegodziwych.
W życiu każdego człowieka uczciwego, Panie Generale, przychodzi taki trudny moment, kiedy za proste stwierdzenie faktu: "to jest czarne, a to jest białe" trzeba drogo płacić. Może to być cena życia płacona na stokach Cytadeli, za drutami Sachsenhausen, za kratami Mokotowa. W takiej chwili, Panie Generale, dla uczciwego człowieka problemem naczelnym nie jest, by wiedzieć, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić, lecz wiedzieć, czy białe jest białym, a czarne - czarnym.
Aby to wiedzieć, trzeba chronić sumienie. Trawestując jednego z wielkich pisarzy naszego kontynentu, powiem tak: trzeba przede wszystkim, aby dowiedział się Pan, Panie Generale, co to jest sumienie ludzkie. Są dwie rzeczy na tym świecie - niechaj usłyszy Pan tę nowinę - z których jedna nazywa się Zło, druga Dobro. A oto objawienie dla Pana: kłamać i lżyć nie jest dobrze, dopuszczać się zdrady jest źle, więzić i mordować jest jeszcze gorzej. To nic, że to jest użyteczne. Tego nie wolno...
Tak, Panie Generale, tego nie wolno. Kto się przeciwstawia? Kto zezwala? Kto zabrania? Panie Generale, można być potężnym ministrem spraw wewnętrznych, można mieć za sobą potężne mocarstwo rozciągające swą władzę od Łaby po Władywostok, a pod sobą całą policję kraju, miliony szpiclów i miliony złotych na pistolety, armaty wodne i urządzenia podsłuchowe, płaszczących się służalców, pełzających donosicieli i żurnalistów; a tu ktoś niewidzialny, w ciemności, przechodzień, nieznajomy wyrasta przed Panem i mówi: "Nie zrobisz tego!".
Oto sumienie.
VI. Zapewne list ten wyda się Panu kolejnym dowodem mojej głupoty. Jest Pan przyzwyczajony do uniżonych próśb, policyjnych raportów, szpiclowskich donosów. A tu człowiek, który jest w Pańskim ręku, któremu dokuczają Pańscy podwładni, oskarżają Pańscy prokuratorzy, a skazywać będą Pańscy sędziowie - mówi Panu o sumieniu.
Bezczelny, nieprawdaż?
Wszelako żadna Pańska reakcja nie jest w stanie mnie już zadziwić. Wiem, że za ten list zapłacę wysoką cenę, a Pańscy podwładni spróbują doprowadzić do mojej świadomości pełnię wiedzy o możliwościach więziennictwa w kraju budującym komunizm. Wiem wszakże i to, że obowiązuje mnie prawda.
Dlatego o nic Pana nie proszę. Tylko o jedno: niech się Pan zastanowi. Nie nad moim losem - ja może jakoś wytrzymam kolejne pomysły Pańskich pułkowników i majorów. Niech Pan się zastanowi nad sobą. Niech Pan przy wigilijnym stole pomyśli przez chwilę o tym, że będzie Pan rozliczony ze swych uczynków. Będzie Pan musiał odpowiedzieć za łamanie prawa. Skrzywdzeni i poniżeni wystawią Panu rachunek. To będzie groźna chwila.
Życzę Panu zachowania godności osobistej w takim momencie. I odwagi. Niech Pan nie tłumaczy się, jak Pańscy koledzy z poprzednich ekip, że Pan o niczym nie wiedział. Bo to nie wzbudza litości, tylko pogardę...
Sobie zaś życzę, abym - tak jak zdołałem w Otwocku dopomóc w uratowaniu życia kilku Pańskim podwładnym - umiał być na miejscu w samą porę, gdy Pan będzie zagrożony i zdołał także Panu dopomóc. Abym umiał raz jeszcze być po stronie ofiar, a nie wśród oprawców. Choćby potem nadal miał mnie Pan zamykać w więzieniu i nadal zdumiewać się moją głupotą."
2) aby będąc więziennym nadzorcą, proponować człowiekowi więzionemu od dwóch lat Lazurowe Wybrzeże w zamian za moralne samobójstwo, trzeba być świnią;
3) aby wierzyć, że ja mógłbym taką propozycję przyjąć, trzeba wyobrażać sobie każdego człowieka na podobieństwo policyjnego szpicla.
IV. Wiem dobrze, Panie Generale, do czego wam nasz wyjazd jest potrzebny. Do tego, by nas ze zdwojoną siłą opluskwiać w swoich gazetach jako ludzi, którzy ujawnili wreszcie swe prawdziwe oblicze; którzy przedtem wykonywali cudze dyrektywy, a teraz połasili się na kapitalistyczne luksusy. Do tego, by zademonstrować światu, że wy jesteście szlachetnymi liberałami, a my szmatami bez charakteru. Do tego, by móc Polakom powiedzieć: "Patrzcie, nawet oni skapitulowali, nawet oni stracili wiarę w demokratyczną i wolną Polskę". Do tego - przede wszystkim - by poprawić swój wizerunek we własnych oczach; by móc z ulgą odetchnąć: "Oni wcale nie są lepsi ode mnie".
Bo was niepokoi sam fakt istnienia ludzi, którym myśl o Polsce nie kojarzy się z ministerialnym stołkiem, a z więzienną celą; ludzi, którzy przedkładają święta w areszcie śledczym nad ferie na Lazurowym Wybrzeżu. Wy nie wierzycie w istnienie takich ludzi. Dlatego w swym ostatnim sejmowym przemówieniu osiągnął Pan w obelżywości oskarżeń poziom polskiego klasyka tego gatunku - Stanisława Radkiewicza. Dlatego mówicie nawet między sobą, że my albo jesteśmy wielkimi spryciarzami (bo otrzymujemy instrukcje i pieniądze od wywiadu amerykańskiego), albo też wielkimi głupcami - "fanatykami" (bo wolimy siedzieć w więzieniu, niż spacerować po paryskich bulwarach). Przecież nikt z was nie wahałby się ani przez chwilę, mając taki wybór!
Wy nie umiecie o nas myśleć inaczej, bowiem myśląc inaczej, musielibyście - choćby w jednym błysku chwili - odgadnąć prawdę o sobie samych. Tę prawdę, że jesteście mściwymi i pozbawionymi honoru świntuchami. Tę prawdę, że jeśli nawet kiedyś było w waszych sercach troszkę przyzwoitości, to dawno pogrzebaliście te uczucia w brutalnej i brudnej grze o władzę, jaką toczycie między sobą. Dlatego, sami złajdaczeni, chcecie nas ściągnąć do swego poziomu.
Otóż nie! Tej przyjemności wam nie dostarczę. Nie znam przyszłości i wcale nie wiem, czy dane mi będzie dożyć zwycięstwa prawdy nad kłamstwem, a "Solidarności" nad obecną antyrobotniczą dyktaturą. Rzecz w tym wszakże, Panie Generale, że dla mnie wartość naszej walki tkwi nie w szansach jej zwycięstwa, ale w wartości sprawy, w imię której tę walkę podjęliśmy. Niech ten mój gest odmowy będzie maleńką cegiełką budującą honor i godność w tym co dzień unieszczęśliwianym przez was kraju. Niech będzie policzkiem dla was, handlarzy cudzą wolnością!
V. Dla mnie, Panie Generale, więzienie nie jest żadną szczególnie dotkliwą karą. Tamtej grudniowej nocy to nie ja zostałem proskrybowany - to wolność. To nie ja dziś jestem więziony - to Polska.
Dla mnie, Panie Generale, karą byłoby, gdybym musiał na Pańskie polecenie szpiclować, machać pałką, strzelać do robotników, przesłuchiwać uwięzionych i wydawać haniebne wyroki skazujące. Szczęśliwy jestem, że znalazłem się po właściwej stronie - wśród ofiar, a nie wśród oprawców. Ale gdyby Pan to rozumiał, nie składałby mi Pan propozycji tyleż niemądrych, co niegodziwych.
W życiu każdego człowieka uczciwego, Panie Generale, przychodzi taki trudny moment, kiedy za proste stwierdzenie faktu: "to jest czarne, a to jest białe" trzeba drogo płacić. Może to być cena życia płacona na stokach Cytadeli, za drutami Sachsenhausen, za kratami Mokotowa. W takiej chwili, Panie Generale, dla uczciwego człowieka problemem naczelnym nie jest, by wiedzieć, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić, lecz wiedzieć, czy białe jest białym, a czarne - czarnym.
Aby to wiedzieć, trzeba chronić sumienie. Trawestując jednego z wielkich pisarzy naszego kontynentu, powiem tak: trzeba przede wszystkim, aby dowiedział się Pan, Panie Generale, co to jest sumienie ludzkie. Są dwie rzeczy na tym świecie - niechaj usłyszy Pan tę nowinę - z których jedna nazywa się Zło, druga Dobro. A oto objawienie dla Pana: kłamać i lżyć nie jest dobrze, dopuszczać się zdrady jest źle, więzić i mordować jest jeszcze gorzej. To nic, że to jest użyteczne. Tego nie wolno...
Tak, Panie Generale, tego nie wolno. Kto się przeciwstawia? Kto zezwala? Kto zabrania? Panie Generale, można być potężnym ministrem spraw wewnętrznych, można mieć za sobą potężne mocarstwo rozciągające swą władzę od Łaby po Władywostok, a pod sobą całą policję kraju, miliony szpiclów i miliony złotych na pistolety, armaty wodne i urządzenia podsłuchowe, płaszczących się służalców, pełzających donosicieli i żurnalistów; a tu ktoś niewidzialny, w ciemności, przechodzień, nieznajomy wyrasta przed Panem i mówi: "Nie zrobisz tego!".
Oto sumienie.
VI. Zapewne list ten wyda się Panu kolejnym dowodem mojej głupoty. Jest Pan przyzwyczajony do uniżonych próśb, policyjnych raportów, szpiclowskich donosów. A tu człowiek, który jest w Pańskim ręku, któremu dokuczają Pańscy podwładni, oskarżają Pańscy prokuratorzy, a skazywać będą Pańscy sędziowie - mówi Panu o sumieniu.
Bezczelny, nieprawdaż?
Wszelako żadna Pańska reakcja nie jest w stanie mnie już zadziwić. Wiem, że za ten list zapłacę wysoką cenę, a Pańscy podwładni spróbują doprowadzić do mojej świadomości pełnię wiedzy o możliwościach więziennictwa w kraju budującym komunizm. Wiem wszakże i to, że obowiązuje mnie prawda.
Dlatego o nic Pana nie proszę. Tylko o jedno: niech się Pan zastanowi. Nie nad moim losem - ja może jakoś wytrzymam kolejne pomysły Pańskich pułkowników i majorów. Niech Pan się zastanowi nad sobą. Niech Pan przy wigilijnym stole pomyśli przez chwilę o tym, że będzie Pan rozliczony ze swych uczynków. Będzie Pan musiał odpowiedzieć za łamanie prawa. Skrzywdzeni i poniżeni wystawią Panu rachunek. To będzie groźna chwila.
Życzę Panu zachowania godności osobistej w takim momencie. I odwagi. Niech Pan nie tłumaczy się, jak Pańscy koledzy z poprzednich ekip, że Pan o niczym nie wiedział. Bo to nie wzbudza litości, tylko pogardę...
Sobie zaś życzę, abym - tak jak zdołałem w Otwocku dopomóc w uratowaniu życia kilku Pańskim podwładnym - umiał być na miejscu w samą porę, gdy Pan będzie zagrożony i zdołał także Panu dopomóc. Abym umiał raz jeszcze być po stronie ofiar, a nie wśród oprawców. Choćby potem nadal miał mnie Pan zamykać w więzieniu i nadal zdumiewać się moją głupotą."
niedziela, 13 marca 2016
wtorek, 1 marca 2016
Przed marcowym świętem
„Od
23 lat wiemy, że „kompromis aborcyjny” nie istnieje. Jedynym
celem zakazu aborcji jest terroryzowanie i torturowanie kobiet.
Dzieci i płody są tu całkowicie bez znaczenia.
Zwolenników
zakazu aborcji umierające przez cztery dni dziecko pacjentki Chazana
wzruszyło równie mało, jak cierpienie samej pacjentki. Nie
przeszkadzają im dzieci kiszone w beczkach ani te w zamrażarkach.
Albowiem – powiedzmy to jasno – zwolennicy zakazu przerywania
ciąży nie wierzą w „człowieczeństwo” płodu. Swoje tezy
traktują całkowicie instrumentalnie.
W
2005 roku Komitet Praw Człowieka ONZ wydał orzeczenie w sprawie
„K.L. przeciwko Peru”. Sprawa dotyczyła kobiety, której
odmówiono legalnej aborcji, mimo że jej płód cierpiał na
bezmózgowie i nie miał szans przeżycia. Komitet Praw Człowieka
orzekł, że wobec pacjentki złamany został między innymi zakaz
tortur.
Dziesięć
lat później w Polsce „doktor” Chazan wykorzystuje pozycję i
władzę, by zmusić inną kobietę do urodzenia podobnego płodu.
Noworodek bez części mózgu i czaszki umiera przez kilka dni.
Komitet Etyki Lekarskiej orzeka, że Bogdan Chazan nie złamał zasad
etyki. Trybunał Konstytucyjny uznaje, że lekarz zasłaniający się
klauzulą sumienia nie musi wskazywać pacjentce innego specjalisty.
Lewicowy działacz, obrońca praw lokatorów, publicznie piętnujący
Chazana, zostaje oskarżony o zniesławienie i zakuty w kajdanki.
„Obrońcy
życia” niczego nie bronią: organizują tylko i wspierają
mizoginię. Czynią tak, gdyż lud zajęty prześladowaniem kobiet
jest mniej strajkujący. Gdy chce się budować państwo oparte na
wyzysku, kozioł ofiarny staje się niezbędny. Niegdyś obsadzano w
tej roli Żydów, wiele wskazuje też na to, że kozłem ofiarnym
stają się zmitologizowani „muzułmańscy uchodźcy”.
Kobiety
są zawsze na podorędziu: od wieków wiadomo, że znakomicie nadają
się do systemowego prześladowania. Jeśli uda się napuścić jedną
połowę społeczeństwa na drugą i uczynić prześladowanie tej
drugiej bezkarnym, to obie połowy będą zbyt zajęte, by walczyć z
wyzyskiem. Jedna zajmie się odreagowywaniem frustracji, druga –
wypracowywaniem strategii obrony lub ucieczką w mimikrę. Dlatego
nie tylko lekarze torturujący pacjentki, ale także mężczyźni
zmuszający żony do seksu bez antykoncepcji, do rodzenia
niechcianych dzieci, a następnie kiszenia ich w beczkach i mrożenia
w lodówkach, notorycznie pozostają bezkarni. System będzie ich
wyzyskiwać, ale pozwoli im też wyzyskiwać kobiety.
Po
zakazie aborcji przychodzi walka z in vitro, a potem z antykoncepcją.
W czasie, gdy Rumunia stawia pomniki dziesiątkom tysięcy
kobiet-ofiar całkowitego zakazu aborcji i antykoncepcji z czasów
Ceauşescu – „obrońcy życia” próbują lex Ceaușescu
ustanowić u nas.
Zakaz
aborcji oznacza także skrajną pogardę dla macierzyństwa.
Fizjologia ludzkiej ciąży czyni ją najbardziej narażającym
zdrowie i życie procesem niechorobowym, który kończy się śmiercią
ponad 10 razy częściej niż zabieg przerwania ciąży. Kobietom
podejmującym się tego wysiłku należy się szacunek i wsparcie.
Decyzja zaś musi należeć do nich samych.
Pora,
by polskie władze przestały udawać, że znają stanowiska ONZ w
sprawie dostępu do aborcji. Pora, by mężczyźni gardzący
kobietami przestali być dopuszczani do zawodu lekarza. Pora przestać
nazywać zbrodnię nienawiści „kompromisem”.
Tekst
znajduje się w tegorocznej Gazecie Manifowej.”
Autorka:
Małgorzata Danicka- Porozumienie Kobiet 8 Marca
http://codziennikfeministyczny.pl/torturowanie-kobiet-nie-jest-kompromisem/
Subskrybuj:
Posty (Atom)