Wczoraj wizyta u weterynarza. Trzeba było Bezę zaszczepić, obciąć jej pazurki i zrobić przegląd zębów. I przy tych ostatnich pojawił się problem- dziąsła przy trzonowych mają już tendencję do zapalenia. Decyzja- pod wpływem tzw. „Głupiego Jasia”, trzeba Bezie zęby wyczyścić, zdrapać kamień, który tam się osadził. Nie na już, nie na za chwilę, ale postanowiliśmy, że pod koniec sierpnia (jak nie będzie upałów) damy te zęby wyczyścić.
Po powrocie do domu wielka niespodzianka dla mnie- usłyszałam pierwszy raz w tym roku śpiew wilgi- mocny, donośny zaśpiew samca. A rano wydawało mi się, że skrzek, który słyszę, to „śpiew” samicy wilgi. Nie byłam jednak tego pewna, no to teraz już wiem- wilgi wróciły do ogrodu i pewnie potowarzyszą nam do końca lipca lub do połowy sierpnia. No i szykuje się moje polowanie na fajne zdjęcia z nimi.
Jeszcze tydzień i rozpoczną się wakacje. Dla mnie to już termin umowny, bo dawno mnie cała sprawa zakończenia roku szkolnego, rozpoczęcia wakacji nie dotyczy. A kiedy przechodziłam na emeryturę, to w ogóle czas wakacyjny miałam przesunięty o miesiąc i rozpoczęcie roku akademickiego też później było. A jednak… gdzieś tam jeszcze drzemie we mnie to przedwakacyjne napięcie.
Za tydzień z hakiem, zacznie ubywać dnia. Bolesna świadomość dla mnie, która nie przepada za krótkimi dniami. Maj ciągnął się mi w nieskończoność i w tym roku był to wielki pozytyw- ciepło, mało deszczu. A czerwiec leci jak szalony…
Rozkwitły lipy, te, które powinny zacząć kwitnienie pod koniec czerwca. Pachną obłędnie i nie chce się spod nich wychodzić- staję pod drzewem i „ciągnę” ten zapach aż do głębi płuc. Pachną nagrzane słońcem, ale i w pochmurny, mglisty dzień ich zapach niósł się aż na taras.
Jeże się uaktywniły. Najpierw ratowałam starą jeżycę, która zaplątała się w plandekę okrywającą palety. Weszła między płachty i szamotała się biedulka. Usłyszałam ten szelest- najpierw myślałam, że kos gdzieś tam łazi, potem, kiedy poruszyłam plandeką zauważyłam, że to w środku coś jest. Podniosłam płachtę lekko do góry i oczekiwałam „wypadu” przestraszonego gryzonia, a tu taki wielki jeż się wytoczył. Zwinęła się w kłębek i tak trwała. Zdążyłam pójść po aparat, ale potem akcja nabrała tempa- jeżowa rozwinęła się, Chwilę postała i szpula pod palety.
Małego jeża było łatwiej sfilmować, bo niczym się nie przejmował- spacerował sobie spokojnie między roślinami.
No i na koniec opowieści o jeżach- wczoraj wieczorem, wynosiłam takie małe kolczaste sprzed drzwi do piwnicy. Pewnie opuścił gniazdo pod tarasem, poszedł w niewłaściwą stronę i spadł pod drzwi. Nic mu się chyba nie stało, wyglądał zdrowo. Wyniosłam go na trawnik koło tarasu.
I tu mam zgryz- w poniedziałek przyjdą panowie remontować taras, prawdopodobnie pod tarasem siedzą małe jeże, dojście tam jest utrudnione, bo nisko, wąsko i ciemno (chyba na brzuchu, na ziemi, się położę, by sprawdzić, co tam jest). Jeżeli okaże się, że siedzi tam rodzina jeży, a tak już bywało, to trzeba je delikatnie ewakuować. Pytanie gdzie? I pytanie, czy cała rodzinka będzie na miejscu. Wiem, wiem, na zapas takie zmartwienie, ale ja lubię mieć wszystko zaplanowane i ewentualne warianty działania.
Wilgi wilgami, a ja sobie gołębie wyhaftowałam na serwetce. Nie jestem miłośniczką haftów tzw. makatkowych, a ten wzór taki jest, ale chciałam wyhaftować gołębie to je mam. Tym razem nie wyczułam „ciężkości” wzoru i wyszło jak wyszło- haft jest ciężki oraz mały w stosunku do wielkości serwetki. W oryginale ptaki były haftowane po konturach. To z kolei, wydawało mi się za lekkie w stosunku do ich wielkości. No i się wkopałam w haftowanie, haftowanie, zapełnianie, zapełnianie- tysiące ściegów…
Ta plama z prawej strony to cień:):):):)
Nic się nie nadawało (tasiemki, koronki, wstawki), by zrównoważyć haft na serwetce. Zostawiłam tak, jak jest.
A gdybyś wyhaftowała jeden nieduży żółty kwiatek w przeciwległym rogu?
OdpowiedzUsuńMyślałam o takim wyjściu, ale wierz mi, na samą myśl o dalszym haftowaniu tego projektu robi mi się niedobrze. To jeden z tych haftów, co to rozpoczniesz, a potem się zmuszasz do wykończenia. Rzadko mi się to zdarza, jednak zdarza.
UsuńNo wiesz co, jak Cię wreszcie odwiedziłam, to mi komentarz gdzieś uciekł. No ale nic to, powiem, że rzeczywiście czas leci, a ja ostatnio z niczym nie nadążam. Ale zauważam piękno przyrody i jej zapach. Jeży w tym roku jeszcze nie widziałam, ale za to wiewiórki hasają. A Twoje gołębie wyszły świetnie. Z czasem na pewno uzupełnisz serwetkę innymi wzorami.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że jeże na filmikach są u r o c z e. Lubię takie oglądać, szczególnie filmy przyrodnicze właśnie. Słucham wtedy odgłosów leśnych takich, jak np. na Twoich, te szumy, szelesty, ćwierkanie ptaków i promienie słoneczne ślizgające się po liściach i między konarami drzew. Dziękuję za tę ucztę.
Pozdrawiam serdecznie Jaskółko...
Nie było nic w spamie- dokładnie zawsze sprawdzam. A jednak komentarz zamieściłaś i to obszerny- dzięki.
UsuńWiewiórki u nas wyniosły się do lasku w dole ogrodu, a jeże chyba mają drugi miot.
Ptaki też już po lęgach coraz mniej śpiewają. Liczę na te wilgi i na zaganiacza, który też pięknie śpiewa przez całe lato.
Serwetkę zostawię taką, jaka jest. W drugim rogu postawie michę na drobiazgi i klucze. Przynajmniej haftu nie przysłoni, co się w innych serwetkach zdarza.
W Warszawie, 150 lub 160 m od ulicy szybkiego ruchu, wiecznie zawalonej samochodami, bo łączyła dwa brzegi Wisły, miałam na trawniku, pod oknem kuchennym jeżową rodzinkę. Zadomowiły się pod "tunelem" z hedery. Trawnik był nieduży, pomiędzy dwoma wejściami do dziesięcio-klatkowego niskiego bloku, od chodnika ogrodzony żywopłotem i tam sobie jeżowa rodzinka zamieszkała. Do dyspozycji miały też zimozielone krzaki na tymże trawniku. A malutkie jeże są cuuudne! Czepiasz się tego haftu- wcale mu "przeciwwaga" nie jest potrzebna, skoro serwetka będzie w użyciu na stole a nie w charakterze wiszącej makatki. Serdeczności ;)
OdpowiedzUsuńJeże są super, ale mnie przyprawiają o palpitacje serca, bo to nigdy nie wiem,. czy coś złego im się nie stanie. tego małego, co wczoraj znalazłam, zbierałam dzisiaj z dokładnie tego miejsca, gdzie go zostawiłam. Grzało go słońce- zaniosłam do cienia, znalazłam znów na słońcu to przyniosłam spodek z wodą i wsadziłam mu ryjek do tej wody, poszłam, a jak wróciłam to malucha już nie było. I teraz nie wiem, szukać, czy zostawić. To natura i powinno być, jak ona zdecyduje, ale mnie łyso jakoś.
UsuńSpecjalnie zrobiłam haft w rogu, bo w drugim stawiam michę z kluczami, które nie wiszą w sieni. Ale ten haft jest taki bryłowaty,m ciężki i w ogóle....Wyprałam, wyprasowałam, wsadziłam do szuflady.
zęby rozumiem, ale pazurki mojej ukochanej Księżniczce to już mniej, ale jak mus, to mus, w sumie to już nie jest młoda teenka, tylko milfa, więc mogą się zawijać i wrastać, czyli chyba już też rozumiem...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Pazury trzeba obcinać, bo na panelach zaczynała się ślizgać i nie potrafiła szybko wstać. Długie pazury u psa to kłopot dla niego, a nie pomoc. Z zębów trzeba zdrapać kamień. Nie jest go dużo, ale może powodować zapalenie dziąseł. No cóż, pies swoje potrzeby ma:)
UsuńJak dla mnie, nie musisz niczego równoważyć, jest O.K.
OdpowiedzUsuńOby jeżyki nie ucierpiały!
Wycinałam konwalie wokół tarasu, by go przygotować do remontu ( wolę je wyciąć niż patrzeć jak są deptane). Zajrzałam pod taras na tyle, na ile się da- nie widziałam jeży.
OdpowiedzUsuńHaftuję teraz kilimek z [ptakami, serwetka zostaje taka, jaka jest.
Fajny jeżyk. Ja nie cierpię chodzić z psem do weterynarza
OdpowiedzUsuńJeżyk fajny, chyba mieszka pod dużym tarasem, a drugi mniejszy poszedł w ogród. Też nie lubię chodzić z psem do weterynarza, ale jak trzeba to nie ma zmiłuj się. A tym razem trzeba było:)
UsuńBardzo lubię jeże, rozczulające są.
OdpowiedzUsuńMy jutro idziemy na szczepienie i pazurki, sanacja jamy ustnej była na wiosnę.
A na wakacje czekam, bo ruch będzie mniejszy w pracy i w dzielnicy mojej, jak studentów ubędzie:)
Dla mnie jeże to zmartwienie, bo muszą sobie same radzić, a chciało by się im nieba przychylić. Jeż to dziki zwierz, musi sam szukać jedzenia, sam szukać wody, sam wykarmić młode, a młode, kiedy opuszczają gniazdo, same muszą znaleźć żarcie- to natura. Kiedyś znalazłam małego jeża ww październiku, zadzwoniłam do miejsca, gdzie się opiekują dzikimi zwierzętami (pisałam tu na blogu o tym), co zrobić , zawieźć im czy... i odpowiedź była jasna, jak jeż waży ponad 30 deko, należy jeża puścić, bo jest czas, że jeszcze tłuszczu nabierze przed zimą. A młode należy zostawić tam, gdzie znalezione, to matka po nie sobie przyjdzie. Tak jest ze wszystkimi zwierzakami- kosami, sowami itp., tymi w ogrodzie też.
UsuńTrochę się boję tego czyszczenia zębów, to w lekkiej narkozie, a ja mam uraz do narkozy. Pocieszam się, że to ten sam weterynarz, który ją sterylizował no i naprawdę serducho do zwierząt. Z Bezą trzymają sztamę.
Czyli nie jedziesz na lato d BiH?
W lecie zastępuję urlopujace koleżanka, my jedziemy w październiku, bo będą okrągłe urodziny męża czyli zjazd rodzinny i duża impreza. W sumie lato w Lublinie mnie nie martwi, bo na pewno w Bośni będzie goręcej :) a i mojemu chłopu odpoczynek raz na kilka lat się należy, każde lato bardzo ciężko pracuje, od świtu nieraz do północy , nie zarobi tyle w tym roku, wiadomo, no i co z tego.
Usuń"każde lato bardzo ciężko pracuje", chwała mu.... i nie drwię, bo wiem, co znaczy gospodarka latem. My na gospodarstwie niby mieliśmy wakacje, ale w każdej chwili tata "gonił" nas do pracy przy zwierzakach czy w polu. Z czerwca to najgorzej wspominam sianokosy i to przewracanie świeżo skoszonej trawy, by prędzej schła. Te ogromne drewniane grabie i ciężar jeszcze mokrej trawy...a mimo to, lato to był full wypas lasu, stawów, grzybów...
UsuńOby ta ciężka praca Twoich, tam w BiH, dała duże plony i nie poszła na marne, bo i tak się zdarza.
Ciekawa jestem tego zjazdu rodzinnego. Pewnie będzie z hukiem i paradą:):):):).
Czyli masz "lato w mieście", ale bez półkolonii:):):) Tak mi się to hasło zawsze kojarzy:):):)
Zdarzają się dni wolne i jakieś tam półkolonie będą :))
UsuńNajgorszy w tej pracy męża jest pośpiech, my mamy- oprócz świń - samo zboze na dużym areale i to się kombajnem i maszynami ogarnia, ale firma świadczy usługi w całej gminie i sąsiednich, więc czasami jedzm ponad godzinę na wykopki. W zimie znowuż mąż pracować lubi, a ja się boję, bo cięcie drzew i ładowanie bali na ciężarówkę nie jest bezpieczne. Ale co robić, na szczęście jest szwagier:))))
Będzie na zjeździe rodzina z Włoch, będzie muzyka na żywo, ja nie lubię, ale to.nie moje święto.
No to roboty nie brakuje:)Podziwiam Twojego męża:) Lato, zima....
UsuńA ja bym chętnie w takim bośniacko-włoskim ubawie wzięła udział. I chyba to dęcie w trąby też by mi nie przeszkadzało. Mnie wkurza powtarzalność polskich "obrzędów', świąt, obchodów itp. nihil novi, ciągle to samo jak starzyki, jak matki i otce, tak teraz ich następcy...i ten napór- bo tai ZAWSZE było i TERAZ też tak musi być.
Wśród Serbów też tradycja, obrzędy związane z religią są bardzo ważne. Oni cały czas podkreślają swoją tożsamość
UsuńJa wnosze trochę luzu, bo jestem cudzoziemką, ale też na niektóre pytania typu: dlaczego takie, a nie inne jedzenie? słyszę odpowiedź: bo tak zawsze było i to musi być.
Czytałam trochę o BiH- To z narodowościami jest dla mnie informacją trochę szokująca. Myślałam, że tam w większości mieszkają Bośniacy, a tu się okazuje, że Serbowie. Na mapie ich obszar tworzy taki półksiężyc z trzech stron. Tak?
UsuńI w takiej sytuacji, kiedy kraj zamieszkują trzy nacje ( narodowości) o dążeniach separatystycznych nie dziw, że za wszelką cenę każda z nich swoje tradycje pielęgnuje i podtrzymuje.
Mnie nie chodzi o to, że tutaj stawia się na tradycję, ale o to, że unika się nowości i jak się wpadnie w jeden schemat, to leci się nim przez lata.
Taka organizacja Dnia Dziecka, czy Dnia szkoły- to jeden z przykładów męczącego schematu- program obejmuje: dmuchany zamek, malowanie twarzy, występ mimów na szczudłach, występy uczniów szkoły i przedszkola, cukrowa wata, pączek+soczek jako poczęstunek... i tak od lat rok w rok. WOŚP- w sali w remizie po południu- sprzedaż ciast, występy uczniów, aukcja rzeczy na rzecz WOŚP i światełko do nieba- koniec. i tak rok w rok. A pamiętam (brałam udział w organizacji 13 Finałów), kiedy w szkole po południu każda klasa była otwarta i w każdej coś się działo dla uczniów, rodziców i mieszkańców wsi- od 14 do 20 szkoła tętniła gwarem, śmiechem itp. Każdego roku wymyślaliśmy coraz to inne atrakcje, by nie było nudno.
Albo w regionie corocznie są konkursy na cieszyńskie ciasteczka- TRADYCYJNE. Już pomijam fakt, że każdego roku, coraz mniej mają wspólnego te ciasteczka z tymi tradycyjnymi, ale czy oprócz takiego konkursu nie można by przeprowadzić konkursu na np. tradycyjne ciasteczka państw europejskich?
Kiedy czytam lokalny serwis internetowy to w ciemno mogę powiedzieć, co w danym miesiącu będzie się działo na niwie "tradycji".
I jeszcze jedno mnie dziwi (?), śmieszy (?)- jest pani, która haftuje na maszynie TRADYCYJNE stroje cieszyńskie- na maszynie tradycyjne stroje... no nie... tradycyjnie to się haftowało ręcznie:):):) Owszem w Koniakowie koronczarki nadal heklują ręcznie i to jest tradycja godna podziwu.
Tak, Bośnia to taka mieszanka wybuchowa. Opuszczasz Republikę Serbską instalują Cię albo szachownicę chorwackie na.kazdym.domu albo dżamije muzułmańskie.
UsuńBył taki pomysł, żeby podzielić BiH i każda część doczepić do sąsiedniego państwa, ale nastąpił pokój w Dayton i jest , jak jest.
Tak, tradycyjne wyroby góralskie z Chin:)))
Ten "pokój" w ogóle chyba nieźle zamieszał, choć skończył okrutna wojnę. inna sprawa, że Bałkany to taki dziwny zakątek Europy, w którym ciągle się gotuje i to od wieków. A najgorsze jest chyba to, że tam wiara ( wojny w obronie wiary są jednymi z najbardziej okrutnych) dużą rolę odgrywa- tak mi się wydaje, bo do końca nie rozumiem tych zawirowań.
UsuńKiedyś z każdej wycieczki (szkolnej i nie tylko) przywoziłam jakiś drobiazg. Od lat tego nie robię- raz, że okropnie zagracają mieszkanie, a po drugie- właśnie to, co piszesz, w większości są to chińskie podróbki ("tradycyjny" wyrób regionalny).
Tak, Chorwat to zawsze katolik, Boszniak muzułmanin, a Serb prawosławny. Nie ma znaczenia, że nikt w naszej okolicy nie chodzi do cerkwi, obchodzi się wszystkie święta, bo obrzędy to rdzeń serbstwa. Ja na początku byłam zdziwiona, że Slava, czyli święto patrona danej rodziny, jest huczniej obchodzona niż zmartwychwstanie samego Jezusa. W tym roku Slava u teściów była dzień po Wielkanocy i w Wielką Niedzielę był zwykły obiad, za to już następnego dnia pieczony prosiak z szykanami. Teściowa mi wytłumaczyła, że Wielkanoc to i katolicy mają, a Slava wyróżnia Serbów na całym świecie.
UsuńMam w domu na pawlaczu kilka ciupag, te zakupione w latach 70/ 80 i te zwiezione przez moje dzieci to niebo i ziemia.
Wczoraj napisałam tu komentarz i poleciał w niebyt. Fajna masz teściową- tez uważam, że święto rodzinne typu Slava jest super. Takie osobiste, niepowtarzalne, bo tylko jednej rodziny. Tylko ten cały prosiak pieczony....hmmmmm... ale zwyczaju nie przeskoczysz, zwłaszcza, że to właśnie rodzinna tradycja, a ta jest ważniejsza od każdej innej. Pewnie tego prosiaka każda rodzina piecze na takie święto. takie danie podobno pojawia się jeszcze na wiejskich stołach weselnych w Polsce. Ma to świadczyć o bogactwie, "postaw się, a zastaw się".
UsuńNie wiem dlaczego byłam przekonana, że Twój mąż to Boszniak. Może zasugerowałam się nazwą kraju.
A moim zdaniem gołębie są genialne i niczym nie należy ich równoważyć. To cała uroda serwetki!
OdpowiedzUsuńPonadto welonka po prawej pozbawiła mnie tchu z zachwytu.
Gołębie, ech... haftowałam fajniejsze ptaszory:):):).
UsuńWelonka to moje pierwsze zwierzakowate dzieło z filcu. Filcowałam gnomy, elfy, jakieś myszy, ale welonka to zupełnie inna bajka. W planie jest koliber:):)
Welonka jest boska i nic jej nie pobije.
Usuń:):):):) Wyrób unikatowy:):):):)
UsuńEwidentnie!
UsuńWidzę, że kochasz przyrodę i odpoczywasz podobnie jak ja, choć Ty jesteś zdecydowanie bardziej utalentowana. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie flowersblossominthewintertime.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDzięki za zaproszenie, odwiedzę chętnie:)
Usuń