Nie chcę ani o zbożu ukraińskim, ani o głupiej polityce pisowskiej, ani o komuniach, co to paniezastawsięapostawsię, ani o kościółkowych tudzież innych nonsensach.
Szukam spokoju, mam też dużo do pokazania z naszych spacerów oraz wypraw. I nieważne, że czeskie, słowackie czy też polskie przaśne, tutejsze, my to lubimy, a różnych widoczków, momentów sytuacji przyrodniczych jest tyle, że trudno nadążyć z ich rejestrowaniem oraz przekazem.
Od paru lat budujemy tradycję zaglądania nad Zalew Goczałkowicki, na wiosnę i jesienią.
Ostatnia niedziela marca- pogoda nieszczególna, wieje straszliwy wiatr, ale cudnie świeci słońce. Trzeba „futro” przewietrzyć po zimowym zastoju, czyli jedziemy nad zalew. Ładujemy Bezę do samochodu- czuje, że będzie wycieczka, piszczy i chodzi po całym tylnym siedzeniu. uspokaja się, kiedy wyjeżdżamy na główna ulicę. Potem siedzi cicho i patrzy przez okno. Dojazd do miejsca, gdzie parkujemy, trwa 20 minut.
Beza wniebowzięta jazdą, wyskoczyła z samochodu i od razu zaczęła obwąchiwanie terenu.Z parkingu do wału trzeba przejść kawałek leśną drogą.
Las jeszcze uśpiony, tylko pojedynczy ptak pośpiewuje w koronach drzew. Bohater, bo te gną się w podmuchach mocnego wiatru i stwarzają zagrożenie dla takich ptaszorków. No, ale one przyzwyczajone i radzą sobie. Denerwuje mnie ten huk w koronach. Mam wrażenie, że zaraz jakiś czub sosny spadnie nam na głowy.
Przy drodze. Wśród traw kwitną kępki podbiałów. I to na razie jedyne kwiaty, jakie widzimy. A nie, jeszcze kwitnie forsycja przy przepompowni.
Wychodzimy na wał.
Przed nami zalew. Wody trochę przybyło od zeszłego lata, jednak ciągle jest jej mało. Ludzi zero, tylko paru wędkarzy tkwi na brzegu, ale oni to takie bardziej posążki nabrzeżne. Siedząc nieruchomo, wpatrzeni w spławik, w ogóle nie reagują na otoczenie.
Byli nad wodą z lewej strony wału, my poszliśmy w prawo.
Beza, kiedy nie ma w pobliżu ludzi, chodzi bez smyczy. Nie oddala się, pilnuje nas, ale jest zadowolona z takiej wolności. I oczywiście korzysta z niej w pełni. Zanim się spostrzegliśmy, zeszła do połowy wału, a potem galopem wróciła na górę.
Zaskoczyła mnie cisza na wodzie. Powierzchnia mocno
zmarszczona podmuchami wiatru. Raz ciemnoniebieska innym razem skrząca się srebrzyście.
Brzeg szary, na nim zeschnięta trawa, sitowie i sypiące się pałki wodne.
Taki śliczny zakątek wodny z zieleniejącymi wierzbami w tle.
Mało ptactwa- trochę krzyżówek, parę perkozów, a po drugiej stronie wody, para łabędzi. Ani jednej czapli, żadnej, ani tej siwej, ani tej białej.
Łabędzie spały, kołysząc się na wodzie. Byliśmy dosyć daleko, dlatego nie czuły się zagrożone. Wyglądały jak dwie ogromne cukrowe bezy.Ogólnie było spokojnie, sennie nic się nie działo. Na wale wiatr chciał urwać nam głowy, zimno trochę rekompensowało słońce, które cały czas świeciło, choć chmury również były. Tworzyły przedziwne formacje na bardzo błękitnym niebie.
W lesie, który rośnie wzdłuż wału- nie ma liści, nagie gałęzie poruszane wiatrem, skrzypią, trzeszczą i wydają piskliwe tony. Poza tym jakiś dziwny zastój. Tam też nie widać ptaków.
Przy wale w wodzie zaczyna się rozrastać wierzba. W innym miejscu zalewu, gdzie chodziliśmy na spacery, tak bardzo się rozrosła, że z wału nie widać wody. Cały teren jest objęty programem Natura 2000, dlatego łozy nie wolno wycinać. Akurat kwitła, a na kwiatach było sporo pszczół, mimo silnego wiatru. Całymi kępami rośnie łoza z żeńskim kwiatostanem i obok rosną kępy z męskim kwiatostanem.
A wśród nich krzak kaliny z zeszłorocznymi owocami. Piękny czerwony akcent w tej beżowo-szarej scenerii. Po prostu jest się czym zachwycać
Natura sama tworzy i daje nam do obejrzenia takie dzieła. Zestawienie korzenia z kwitnącym podbiałem, na tle falującej niebieskiej wody, jest niesamowite.
Widok na zalew, uwielbiam takie przestrzenie wodne i te lasy na dalekich brzegach.
I jeszcze widok na zaporę w Goczałkowicach
Nasze kolana i kręgosłupy też zaczęły odmawiać nam posłuszeństwa. Czasem wkurza mnie taka sytuacja. Chciało by się jeszcze iść i iść, a tu mdłe ciało nie pozwala- dusza się rwie, a "opakowanie" się buntuje.
Wracamy, tradycja (jakkolwiek by to dziwnie brzmiało) została utrwalona. Nie wiem, czy zauważyliście- ostatnio sowo "tradycja", przyjęło ujemny wydźwięk. Aż strach się bać, by go użyć, a tym bardziej przyznać się, że kultywuje się jakąś tradycję, a już, nie daj boże, świąteczną. Zaraz zakraczą wrony i gawrony.
Czasem człowiekowi potrzeba, żeby nie działo się nic. I jeszcze woda uspokajała, pies towarzyszył- proste rzeczy🙂
OdpowiedzUsuńTradycja, moim zdaniem, to nic złego, takie osadzenie w ciągu pokoleń, w grupie, w czasie. Powinna wiązać się z przekazem wartości, obyczajów, dawać korzenie. Oczywiście zły człowiek może i miłość zohydzić, dlatego warto się starać, aby tradycje czynić pięknymi, okazjami do więzi, a nie niezrozumiałymi obowiązkami " bo tak". Jak zwykle wiele zależy od nas.
Mam ten dar cieszenia się każdym listkiem, kwiatkiem, gałązką i mrówką. Dla wielu ludzi jest to dziwactwo i jakiś mój "odlot". Najlepiej czuję się w lesie, w ogrodzie, wśród pól i nad wodami. I zawsze tak było. Ale cieszy mnie też piękno architektury, czasem niezwykłość ruin, kolory, formy i wszelkie nowości w sztuce. Wiesz, nawet kolor i kształt kamienia polnego może zachwycić. Dzisiaj, na spacerze z Bezą, przyjrzałam się kwiatom mlecza. Coś niezwykłego- nie tylko intensywny kolor, ale ułożenie płatków tak symetryczne, że dach zapiera.
UsuńAlbo ta kalina na zdjęciu- ten kontrast czerwonych owoców na tle zielono-szaro beżowym. Tło smutne, a owoce jarzębiny wprowadzają radość.
Co do tradycji, to po świątecznych wpisach na różnych blogach, przekonałam się, że tradycja jest solą w oku. Zwłaszcza ta świąteczna. Nie rozumiem tego- jak nie kultywuję, to nie staram się obrzydzić innym, którzy lubią. Tylko tyle. A tradycje różne są potrzebne, bo to one często mają wpływ na kulturę narodu i tę kulturę utrzymują oraz rozwijają.
Przecież kwiaty maja liczbę płatków,k która jest liczbą Fibonacciego, czy to nie fascynujące? Nagietek 13, a stokrotka 21 lub 31, a ostróżka 8😊
UsuńSuper, przecież Ty jesteś specjalistką od tych rzeczy. Ja rozumiem liczbę, ale te idealne równości i kształt każdego płatka? Pewnie ta liczba płatków służy czemuś, a najpewniej wabieniu pszczół.
UsuńOstatnio czytałam o tym, jak zwykle, jadalne grzyby paraliżują mikroorganizmy, a potem wrastają w nie strzępkami i przerabiają na pokarm. Zwykły, niewinny grzyb....😀
UsuńGrzyb nie jest nigdy niewinny, grzyb lubi jeść wszystko, ściany, drewno, wnętrzności, skórę itp.:) To straszne organizmy.
Usuńdoczytałam- pieczarka nie stanowi w domu zagrożenia, a te szlachetne to żrą w lesie. Coś jeść muszą:):):):)
UsuńAle tak podstepnie? Prądem razić? 😀
UsuńNo nie? Jakieś toto wredne jest i tyle, a nam smakują jak nigdy. Mają za swoje:):):)
UsuńTam w pierwszym komentarzu moim, chodzi o kalinę, oczywiście.
Usuńtradycja to duże słowo, ale tak naprawdę może oznaczać każdy z naszych nawyków i rytuałów, który wykonujemy codziennie, lub rzadziej, nawet raz na rok, ale z pewną regularnością i są to czynności kontynuowane przez następne pokolenia... co prawda mówienie np. o tradycji porannego mycia zębów lub wychodzenia z psem na spacer może brzmieć patetycznie, a przy okazji idiotycznie i nikt tak raczej nie powie, ale gdyby być drobiazgowym, to też jest tradycja...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Nawyk to nie tradycja- tradycja składa się z kilku, kilkunastu rytuałów i wiąże się z duchową sferą ( powiedzmy), ma otoczkę "filozoficzną".. Możesz sobie wypracować nawyk higieniczny- mycie zębów, wypracować rytuał mycia zębów ( określone czynności w danej kolejności) , ale to nie jest tradycja. To jest zabieg higieniczny stworzony koniecznością utrzymania czystości, by nie pozbyć się zębów we wczesnym wieku. UFFFF!!!!!
UsuńCzy nasze spacery naz zalewem to tradycja? Jeżeli wziąć pod uwagę, że w jakiś sposób przeżywam pobyt w tym miejscu z porami roku, z przyroda i z powtarzalnością wrażeń, to chyba jest już to tradycja. Tradycja może być wymuszona (?)- np. związana z obrzędami religijnymi, ale może też być tworzona spontanicznie przez powtarzanie co jakiś czas tych samych lub bardzo podobnych rytuałów. I my taką chyba zaczynamy tworzyć. Coś na wzór rodzinnych tradycji chodzenia po górach, przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
okay, kluby "Wiewiórka" w szkołach to już tradycja /choć już chyba od dawna nie działająca/, a jak uczę dzieciaka poprawnej techniki mycia zębów to jeszcze nie... tak?...
Usuńgranica między "jeszcze nie tradycja" i "już tradycja" jest czysto umowna i chodzi tylko o kwestię rozmiarów, zasięgu jakiegoś rytuału...
OK, kluby "Wiewiórka" (pierwszy raz o takich słyszę) to już tradycja i zgadzam się, granica jest płynna.
UsuńPamiętam klub" Wiewiórka"!
UsuńNa pewno była tradycja fluoryzacji zębów😀
Fluoryzację u uczniów pamiętam, ale w żadnej szkole nie było klubu Wiewiórka. Może później były?
Usuń@Jaskółka...
Usuńto naprawdę nie jest trudne... robimy tak, że najpierw wchodzimy na tą stronę:
https://www.google.com/
wpisujemy w okienko "klub wiewiórka"... klikamy "szukaj"... wyjdzie coś takiego:
https://www.google.com/search?q=klub+wiewiorka&source=hp&ei=aplCZLulGLeTxc8Ps_a_sA0&iflsig=AOEireoAAAAAZEKnelOIJ9YDtr-MgbpGB8PDs0ml6Q1k&oq=klub+wiewiorka&gs_lcp=Cgdnd3Mtd2l6EAEYADIGCAAQFhAeMgYIABAWEB4yBggAEBYQHjoLCAAQgAQQsQMQgwE6CwguEIAEELEDEIMBOgsIABCKBRCxAxCDAToICAAQgAQQsQM6CwguEIoFELEDEIMBOggILhCABBCxAzoOCC4QigUQsQMQgwEQ1AI6EQguEIAEELEDEIMBEMcBENEDOgsILhCABBDHARCvAToFCAAQgAQ6EQguEIoFELEDEMcBEK8BENQCOhEILhCDARCvARDHARCxAxCKBToFCC4QgAQ6DgguEIAEEMcBEK8BENQCOgcIABANEIAEOggIABAFEB4QDVAAWNAdYO0uaABwAHgAgAHYAYgBxxCSAQYwLjEzLjGYAQCgAQE&sclient=gws-wiz
wybieramy sobie co chcemy... pierwsze powinno być to:
https://100lat.pck.pl/fakty/klub-wiewiorka-pck/
dlaczego ja ciągle muszę wszystko robić za kogoś, bo komuś się po prostu nie chce :/
Och, jestem naprawdę wzruszona Twoim serduchem, ale po co mi to dajesz? Chyba nie wyobrażasz sobie, że teraz zapiszę się do klubu wiewiórka:):):)
UsuńA tak nawiasem- rude się nie pokazują, za gadziny siedza pod kupą gałęzi. Dobre i to:)
tak dla informacji, że w ogóle coś takiego było... w rzeczy samej, to nieformalnie w tym klubie jest każdy, kto dba o zęby...
Usuńa teraz się okazuje, że niektóre kluby rozszerzyły działalność na inne tematy...
ot, taka ciekawostka...
Jeżeli klub łączy dzieciaki, to warto go trzymać aktywnie. No pewnie, że same zęby są niezbyt ciekawym tematem dla dzieci, znajdzie się ktoś, kto rozszerzy "ofertę".
UsuńNie boisz się, że w krzakach czai się jakiś zdesperowany i zdegenerowany myśliwy, gotów strzelać do swobodnie biegającego psa? Łażąc ze swoim psem mam to gdzieś w tyle głowy.
OdpowiedzUsuńNie przyszło mi to do głowy w tamtym miejscu, ale czasem o tym myślę, kiedy chodzę z bezą na spacery wśród pól. Inna sprawa, że jak spojrzeć na posturę Jaskóła, to , mam nadzieję, przejdzie myśliwemu ochota do strzelania.
UsuńA moze nie tradycja a raczej zwyczaj? Tradycja wymaga czasu, kilku pokolen. "Zwyczaj można także rozumieć jako odrębny od prawa, mody i moralności system aksjonormatywny, czyli system norm i wartości. Niektóre zwyczaje mogą być powszechne w danym kręgu kulturowym, inne w konkretnych narodach, w mniejszych regionach lub przysługiwać mogą pewnym jednostkom lub związane mogą być z pełnieniem danej roli społecznej" (Wiki). Zwyczaj i jego niestosowanie nie niesie negatywnych konsekwencji ani skojarzen.
OdpowiedzUsuńczasem niesie negatywne konsekwencje... w niektórych zbiorowościach ludzkich tzw. (nieoficjalne) prawo zwyczajowe tak mocno jest wrośnięte w umysły, że zignorowanie go może grozić utratą zdrowia lub nawet życia, czasem także obcym, którzy mają prawo tego prawa nie znać...
UsuńNo dobra, może rzeczywiście wystarczy zwyczaj, ale jak w takim razie nazwać początek tradycji? Gdzieś musi się zacząć i tak nazwałam nasz zwyczaj:):)
UsuńAlbo jest na odwrót
"Dla socjologa termin „zwyczaj” oznacza ustalony w zbiorowości sposób zachowania się (jest w skali zbiorowej odpowiednikiem indywidualnego nawyku), jego istnienie jest oparte na tradycji, ma charakter nieuświadomionego naśladownictwa tego, co robią inni członkowie"
Zwyczaj jest jednym ze składników tradycji- więcej tu
http://www.kolonialna.com.pl/czym-sie-rozni-zwyczaj-od-tradycji/
Czyli nasz zwyczaj wypadu nad zalew wiosna i jesienią, powinien zostać wpleciony w szereg innych zachowań, by stał się tradycją.
Ale może być i tak, że zwyczaj zabierania Bezy nad zalew wiosną i jesienią, oraz zwyczaj robienia wtedy zdjęć, a także zwyczaj obserwowania wtedy ptaków, składają się na tradycję naszych wypadów nad zalew wiosną i jesienią.
Faktycznie, jak ktoś się nie orientuje w prawie zwyczajowym, to może gorzko beknąć.
UsuńZwyczaj wycieczek, ktore sie powtarzaja dwa razy do roku tworzy wiec Wasza "rodzinna tradycje". Co sie stanie, kiedy jakas wycieczka nie zostanie dokonana wiosna i jesienia ale zima i latem?
UsuńNic się nie stanie- naciągniemy czas:):):) Jednak myślę, że wiosna i jesień jako tradycja, a lato i zima odrębnie:)
UsuńA ja sobie dziś pójdę chyba pobiegać... Nigdy w życiu nie byłem w takiej formie. :D
OdpowiedzUsuńKoniecznie trzeba wykorzystać dobrą formę. A my, razem z Bezą zaliczyłyśmy rano długi spacer.
UsuńBoskie te zdjęcia zalewu!!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobają. Właśnie dlatego wklejam takie widoki, by ktoś mógł sobie pooglądać i mieć wtedy dobry nastrój.
UsuńBardzo podobała mi się zapora w Goczałkowicach, byłam ze dwa razy, nawet trafiliśmy próbną akcję ratunkową WOPR na zbiorniku.
OdpowiedzUsuńNaszą tradycją jest wizyta w parku w Gołuchowie o różnych porach roku, ale bywamy tez w Lubostroniu i Kórniku:-)
jotka
Jaka szkoda, że tak daleko mieszkam. Te pałace naprawdę są piękne i chciałabym je zobaczyć z bliska:)/
UsuńZalew jest niezwykle piękny, ale najbardziej podoba mi się tam, gdzie chodzimy, czyli z drugiej strony zapory. Tam jest dziko i mało ludzi tamtędy chodzi.
Ale pięknie! Az zatęsknilam..my może w czerwcu się wybierzemy.Cudna,spokojna woda,taka lekko pomarszczona. No i uśmiechnięta Beza,choć moźe lekko zmęczona:)
OdpowiedzUsuńto jestem ja czyli Ewa
OdpowiedzUsuńEwo- jedź od Pszczyny do Strumienia, potem skręć na Chybie, w Chybiu na Zarzecze i dojedź do końca ulicy. Tam jest mały parking. Tam stajemy- poznaj od tej strony zalew, a nie pożałujesz. po drodze w Wiśle Małej wybudowano wieżę obserwacyjną, też można wejść, popatrzeć. Piszę szczegółowo. bo Ty chyba znasz te drogi. Możesz też z wiślanki skręcić na Strumień, i stamtąd na Chybie.
UsuńBardzo dziękuję,Jaskolko.Na pewno skorzystamy.
Usuń:):):):) Warto to zobaczyć:)
UsuńCudne zdjęcia. A tradycje są super, szczególnie te kultywowane razem, z bliskimi nam osobami.
OdpowiedzUsuńTak, jak się ma kogoś, kto też lubi takie rzeczy i razem można się cieszyć z wypadów, to dlaczego nie?
UsuńMNie bardzo się podobają takie świeckie tradycje, mam ich sporo więcej niż tych religijnych. A spacer cudny, wczesnowiosenny, pełen wody i powietrza, ziemi i nieba!
OdpowiedzUsuńMy też mamy trochę tych tradycji świeckich. I bardzo sobie je chwalimy oraz staramy się je podtrzymywać. A ta z odwiedzaniem zalewy jest w dodatku bardzo zdrowa:)
Usuń