Zajrzałam dzisiaj na blog
osoby, która para się rękodziełem. Mieszka w stanie Maine w USA. Od czasu do
czasu, wkleja piękne zdjęcia z wycieczek nad ocean i ze swojej okolicy. Jak tam
jest pięknie. Dziko, naturalnie. I, patrząc dzisiaj na wklejone nowe zdjęcia,
poczułam jakąś nostalgię. Poczułam się uwięziona tutaj, między tymi domami, w
rejonie, gdzie miejscowość przechodzi w następną. Tutaj, gdzie jest straszliwe
nagromadzenie domów. Są ogromne obszary pól, są lasy, ale one w porównaniu z
tamtymi okolicami, wydają się skarlałe, ucywilizowane i wręcz monotonne. I ta
granica z Czechią, której teraz nie można przekroczyć, nagle bardzo wryła mi
się w świadomość, jako mur nie do przebycia. Reaguję klaustrofobicznie, bo na
klaustrofobię choruję. Duszę się, bo nie mogę pojechać w żadne miejsce, gdzie
nie będzie ludzi. Nad Zalew Goczałkowicki, od strony lasów nie, bo tam teraz
też pewnie będą tłumy. W góry nie, bo tam jest zawsze horror, na zachód nie, bo
nie ma tam nic ciekawego oprócz niekończących się wsi, na południe nie, bo
zamknięta granica.
Czuję się uwięziona i
równocześnie mam poczucie winy, bo przecież mam duży piękny ogród- gdzie tu
miejsce na klaustrofobię? I jeszcze… inni mają gorzej, bo siedzą w blokach…. I
jeszcze… ciesz się, że jesteś zdrowa. No….
W nocy przeszła burza z
ogromną ulewą. Mocny deszcz padał nieprzerwanie półtora godziny. Waliło o dach,
a odgłos był taki, jakby nad domem krążył odrzutowiec. Bezka kursowała, bez
chwili odpoczynku, po wszystkich pomieszczeniach. Od czasu do czasu, udawało mi
się ją namówić, by weszła na mój tapczan i trochę ją uspokoić. Jednak ona wie,
że jak jest pościel na rogówce, to nie wolno jej wchodzić na nią i czuła się
nieswojo. Schodziła na podłogę - zaczynała kurs. Dopiero, jak ulewa ucichła, to
się w miarę uspokoiła. Ogród zalany jeszcze bardziej, o ile to możliwe było.
Ale w piwnicy wody przybyło tylko troszkę. Widocznie tym razem spływała od
razu w dół i nie zdążyła przesiąknąć do poziomu piwnicy. Staram się teraz
codziennie wychodzić z Bezą na spacer. Taki niedługi- kilometr w jedną, kilometr
z powrotem. Czasem trochę dłuższy. Idziemy sobie tempem Bezki, bo ona musi
dokładnie świat „przeczytać” nosem. Nie przeszkadzam jej w tym. Taki spacer to
dla mnie chwila spokoju, wręcz bezmyślnego spokoju. Idę i podziwiam widoki, i staram
się w ogóle nie myśleć (co jest dla mnie trudne, bo mam naturę bezustannego przewijacza
myśli – zawsze coś mi się w głowie kotłuje, w łepetynie bezustannie prowadzę
rozmowę z samą sobą). Nie robię zdjęć- trzymam smycz i jakoś tak niezręcznie
robić zdjęcia w tym momencie. Zresztą, pokazałam już zdjęcia z okolicy, a teraz
jest taki czas, że oprócz tego, iż zazieleniły się pola, to raczej nic
ciekawego się nie dzieje.
Przeglądam informacje- jaka
ulga- nigdzie ani słowa o kandydatach, wyborach, przekrętach. A przecież kiedyś
było właśnie tak- normalnie.
Widziałam, jak krogulec
przegania ogromnego myszołowa od naszego lasku. Jak nic, ma tam gniazdo. Był tak paskudnie napastliwy, iż myszołów dał
się odgonić aż nad pola po drugiej stronie ulicy.
Serial z Bezką
Leży przed płotem i
obserwuje chodzące, po podwórku, u sąsiada
kury. Pełen spokój. My rozgadani obok. Obserwuję psiaka i czekam, kiedy ruszy do akcji. Jednak kury są daleko, a ona na razie nie ma ochoty się wysilać.
- Cicho, płoszycie mi zwierza.
- Ułożę się inaczej, tak lepiej pierzaste widać.
- Piękne pierzaki. Ta z prawej taka tłuściutka... ta z lewej też niczego sobie. Ech.... tak wpaść i wypierzyć po kolei....-Ułożę się wygodniej. Trzeba uśpić ich uwagę. Może któraś tu przyjdzie?
- To co? Mówisz, że już wystarczy?
A nie, nie...Ja tu jeszcze sobie troszeczkę poobserwuję... piękne pierzaki....piękne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz