Jest sobie pałac, piękny pałac, kiedy robi się zdjęcie ze słońcem za plecami, a jak robi się zdjęcie "pod słońce"- upiorne zamczysko.
Moszna, październik 2025
Byli drwale, zrobili porządek z grubymi gałęziami, zwisającymi nad polem kukurydzy. Wprawdzie te modrzewiowe łapy były już dosyć wysoko, ale sąsiad ciągle marudził, że jeszcze mogą kombajnowi lusterko zerwać. Po konsultacjach z drwalem, czy zlikwidowanie takich mocnych gałęzi nie zaszkodzi drzewu, z ciężkim sercem zgodziłam się na taki zabieg. Nie jestem wyrywna, by obcinać czy wycinać drzewa. Kiedy widzę obciachane wierzchołki dużych drzew, to serce mnie boli. Ale czasem trzeba, jak w przypadku tych modrzewi, coś wyciąć. Lusterko do nowoczesnego kombajnu kosztuje około 700 zeta. No, a jak znam tutejszych, to lusterko schrzani gdzie indziej, ale wiszą gałęzie, to można sobie odzyskać forsę- nie udowodnię, że nie przez nasze drzewa.
Drwale wycięli też rajską jabłoń, która była stareńka (35 lat miała) i połamała ją wichura. Bardzo mi jej szkoda, pięknie kwitła. Jest druga mniejsza, niedaleko tarasu, o tę dbamy mocno- niedługo ją znów uformujemy.
Resztki po rajskiej jabłoni, naprawdę ogromny żal, że już jej nie ma.
Do wycięcia poszedł również ogromny krzak jaśminowca, bo już sechł i kwitł tylko na końcach gałązek oraz przytłoczona przez niego trzmielina, której konar prawie pełzał po ziemi, tak się odchyliła od ekspansywnego napastnika.No i pień starej wierzby też został ścięty- w końcu otrzymaliśmy zgodę na wycięcie suchelca. Podczas wycinki z pnia uciekły dwie myszy. Trochę żal, że zlikwidowaliśmy im mieszkanko. Miały tam sucho, ciepło i czysto- nie to, co gniazdo w ziemi.
I znów mamy drewna po kokardy, ale tym razem nie bardzo nas to cieszy, bo drewno mokre, musi porządnie przeschnąć, a tu na wiosnę zmieniamy piec CO na taki na pelet. Owszem, zawsze komuś można to drewno oddać, jednak chętnych coraz mniej. Oby nie pozostało nam drewno, które trzeba będzie spalić na ognisku. Czasem od nadmiaru głowa zaboli.
Pozbierałam owoce pigwowca z zamiarem przemielenia ich na pulpę do herbaty- te małe są w miarę miękkie. Pozbierałam, a potem sobie uzmysłowiłam, że krzaczek rośnie przy bramie, poniżej drogi i każde świństwo, wydostające się z rur wydechowych samochodów, jeżdżących tą drogą, dostaje się do owoców. Włożyłam je do kryształka i teraz przynajmniej nam pięknie pachną.
Kryształy mam po mamie. Niedużo ich jest. Bardzo je lubię, nie stoją w witrynkach. To są kryształy użytkowane na co dzień. W jednej misie trzymam pomidory, na stole, w kuchni, do drugiej wsypuję to, co aktualnie wpadnie- ciasteczka, jabłka, orzechy i teraz owoce pigwowca
Taaaaaa.... wiem, wiem, w domu na wsi to raczej powinny być micha gliniana i gliniany dzbanek z kwiatami, no i koniecznie pasiak na stole, a tu taki mieszczański wystrój, choć nasz dom ani wyglądem, ani charakterem nie przypomina wiejskiego. Mieszczańskiego zresztą też nie. A tak nawiasem, czasem mdli od tych wymuszonych stylizacji domów/mieszkań, a to na wiejski, a to na mieszczański (salon z ciemnymi meblami, aksamitne kotary, ciężkie obrazy na ścianach i fotografie "przodków" w złoconych ramkach na komodzie). Owszem, niech sobie każdy mieszka, jak chce, ja raczej mam na uwadze nachalny lans i krytykanctwo w stosunku do wszystkiego, co nie jest zgodne z "wyimaginowaną wizją". Bo jak kryształ to już be, bo jak firanka w oknie, to "po co, to takie staroświeckie, lepsze rolety?" itp.
I dalej.
Na przeróbkę czekają owoce innego pigwowca, nieco większe. W tym roku na jednym z krzaków są czyste, bez ciemnych plam, zdrowe. Zostawię je jeszcze tydzień na krzaku, niech mocniej dojrzeją.
Zapowiadają tydzień pięknej, ale zimnej, pogody. A jesień robi się coraz bardziej kolorowa.
W Październikowy poranek.
Ognik- tylko jeden został. Był jeszcze żółty, jednak zadusiła go jodła.
Ostatnio znowu gdzieś czytałam krytykę otoczenia wiejskich domków. No dajcie w końcu spokój ludziom- jak nie wiesz, jeden z drugim, z czym się wiąże praca w ogrodzie i w sadzie, to zamknij dziób i nie wygaduj na ludzi, którzy sadzą tuje i robią sobie chodnik z płytek do domu.
Typowy mieszczuch to chciałby, aby ludzie na wsi mieszkali w skansenie typu- chata, stary sad za nią, przed domem kwiatowy ogródek (warzywa sadziło się na polu), wielki krzak bzu przy okienku (na którym słowicy śpiewają), za domem podwórze niemiłosiernie zabagnione a na nim kurki i kogut (z obórki słychać pochrumkiwanie świnki), do chaty wąska ścieżka wydeptania w trawie, a całość ogrodzona drewnianym zmurszałym płotem. O tak, taki sielski, anielski obrazek, bo po co te trawniki, chodniki, tuje. Wieś ma być wsią.
I nie przyjdzie do głowy takiemu ćwokowi, że teraz ludzie głównie pracują zawodowo i nie mają ani czasu, ani ochoty, ani siły na wieczne gonienie dookoła obejścia- ogród, sad wymagają nieustannej pielęgnacji. Nie przyjdzie do tego zakutego łba, że ludzie na wsi chcą w końcu do domu wejść w czystych butach i postawić samochód na kostkach, a nie w bagnie, a czas wolny spędzić w kinie, na wycieczce, albo choćby na powałęsaniu się po galeriach. Nie pomyśli taki mundrala, że tuje często nie tylko są „ozdobą" ale spełniają inne funkcje- chronią przed wiatrem, w tujach jest mnóstwo gniazd, no i to, czego nie rozumie wielu ludzi- tuje odgradzają od wścibskich nochali. Większość ludzi nie życzy sobie, aby zaglądać im do garów- wiejscy nie życzą sobie, by zaglądać im do ogrodów. Tuje chronią ich prywatność tak samo, jak w mieście chronią prywatność ściany kamienic i bloków.
Wielu ludzi stawia dom na wsi, nie dlatego, by było sielsko- anielsko, ale dlatego, że chce się odciąć od blokowego życia, mieć spokój oraz ciszę. Nie stawiają domu dlatego, by wiecznie koło niego gonić- bo trzeba wizje mieszczuchów wiejskim domku z ogródkiem zaspokoić, ale by mieć azyl po pracy w mieście.
Bardzo dużo mieszczuchów ma ciągle takie wyobrażenie o wsi, jak jedna pani- „A ja jeździłam do babci na wieś, na wakacje i pamiętam sianokosy, to było piękne. Krówki się wyganiało na łąkę, jajka były prosto od kurek, a w żniwa pomagałam stawiać snopy...” i w ten deseń. I ta pani tęskni za taką wsią. Zapewniam was, że ludzie, którzy urodzili się na wsi w czasach, które ta pani wspomina, mają w pamięci zupełnie inny obraz i raczej nie zechcą wrócić to takiej sielskości.
Dlatego proszę, przestańcie krytykować te tuje, chodniczki, trawniczki, tylko zastanówcie się, czy wy sami chcielibyście po pracy zawodowej zpier...ć przy plewieniu ogródka, przycinając drzewa owocowe, kosząc wysoką trawę kosą (przecież wysoka trawa z dzikim kwiatuszkami tyle „miodku” pszczółkom daje), bo kosiarka jej nie przytnie, do domu iść wydeptaną w trawie ścieżką, a samochód stawiać w wyjeżdżonych koleinach na podwórku. Z tym samochodem tak miałam, zanim zrobiliśmy twardy parking. Zimą nie można było wyjechać ze śniegu, wiosną z błota. No ale po co komu twardy parking na wsi, to przecie niszczy obraz „kochanej wsi” i ekologiczne na pewno nie jest, prawda?
Ostatnie maliny w otoczeniu jesiennej destrukcji. Maliny zasadzone dwa lata temu. Wtedy z 20 sadzonek przyjęło się kilka. W tym roku jest już nieduży maliniak. Ale jest jeden szkopuł- maliny zaczynają dojrzewać na początku października. A tu zimno i deszcze, które powodują, ze owoce rozmakają i gniją na krzaku. Trochę zjedliśmy, jednak sporo opadło.








