Hukvaldzki park (rezerwat*) zamkowy jest nieziemskiej urody. Jest to kompleks leśny z przepięknymi drzewami. W całym moim długim życiu nie widziałam, w jednym miejscu, tylu ogromnych, bardzo starych drzew różnych gatunków. Cały rezerwat jest ogrodzony kamiennym murem.
Na jego terenie spotkać można różne zwierzęta, w tym daniele.
Czaple. Widzieliśmy też wiewiórkę, ale uciekła zanim zrobiłam zdjęcie.
Park jest utrzymany w stanie półdzikim. Widać w nim dbałość o zieleń, ale bez nadmiernej ludzkiej ingerencji.
Na stromych stokach leżą powalone przez naturę pnie, wykoszone są łąki u podnóża wzniesienia, widać wyciętych parę drzew, główne aleje (3) są asfaltowe.
Ławki znajdują się tylko w dolnej części parku i tam również jest mała restauracyjka, w której jedliśmy obiad. W parku jest czysto, bardzo czysto, nie widziałam ani jednego papierka, ani jednej chusteczki, puszki, butelki w zaroślach, żadnego śmiecia. Psy były trzymane na smyczy cały czas, a było ich sporo.
W ogóle ludzi było mnóstwo- głównie rodziny z dziećmi, sami Czesi. Było głośno, hałaśliwie, ale tak bardzo podobał mi się krajobraz, że przestałam, po pewnym czasie, zwracać na to uwagę. Mam zagwozdkę w określeniu zachowania czeskich dzieciaków i w ogóle czeskich rodzin. To nie jest rozwydrzenie, ale te dzieciaki są wszędzie, nawet tam, gdzie polskie dzieci miałyby wstęp wzbroniony. Taka scenka- idziemy stromą drogą w dół, po lewej mam stok pnący się w górę, po prawej prawie urwisko zaraz za brzegiem asfaltu. Mija nas kilkoro ludzi tak około 30. O czymś głośno dyskutują, śmieją się, są zajęci rozmową. Za nimi w odległości 30 metrów idzie dójka dzieci- jedno ma może z 7 lat, drugie może 5, idą skrajem drogi nad urwiskiem, śmieją się, kręcą… serce mi staje, bo jeden krok i dzieciak leci w dół. Dorośli, którzy idą z przodu, nie oglądają się, nie interesują się dzieciakami. Dzieciaki są zajęte sobą i nie krzyczą, by rodzice poczekali. Widać, że dla jednych i drugich to norma. Jak myślicie, jak zachowałaby się polska rodzina? Było by trzymanie dzieciaka przy nodze- nie idź tam, nie rusz, chodź tu, cicho.
Inna scenka z czeską rodziną- stromy kamienisty stok z grubymi korzeniami w poprzek, rodzice idą skrajem drogi, po stronie stromizny, dzieciak nagle wyrywa do przodu i zaczyna wspinać się po tym stoku, potem nagle wraca, zjeżdżając na łeb na szyję, o mało nie wywracając się na drodze. Reakcja rodziców prawie żadna, popatrzyli tylko, czy dzieciak się pozbierał. Polska rodzina? Gdzie włazisz, chodź tu, a potem- no i widzisz, jeszcze nogi połamiesz i w ten deseń.
I pierwsi, i drudzy czescy rodzice wykazali się, według mnie, pewną niefrasobliwością, nie wspominając, że po stokach w rezerwacie łazić nie wolno. Ale… dzieciom czeskim dużo wolno, mogą chodzić, gdzie chcą, robić, co chcą, a mimo to wystarczy jedno słowo i już słuchają rodziców. Są też bardzo głośne i nie liczą się z ludźmi wokoło (bo ich rodzice nie uciszają, nie ograniczają). W Czechach w ogóle ludzie są tacy swobodni, rozbawieni, rozgadani, luzaccy. I mnie się to podoba.
Na teren parku weszliśmy o 11 i już było w nim sporo ludzi. Większość
„drapała się” główną alejką w górę, w stronę zamku. Na terenie zamku, w
pierwszej jego części też było ludnie- tam jest kafejka, restauracja. Mniej
osób kręciło się wśród ruin. Gdy wracaliśmy na dół, gdzieś około 14, zrobiło
się pusto na drodze, a potem, już na dole, znów zaroiło się od spacerowiczów-
dużo rodzin z wózkami, małymi dziećmi oraz psami. II zmiana nadciągnęła, by
pochodzić po tym pięknym terenie. Przypuszczam, że po zaliczeniu zamku, potem
przyjeżdża się już tylko po to, by pospacerować po parku i nie idzie się w górę
(droga naprawdę stroma i męcząca). Widać, że jest to miejsce chętnie odwiedzane w niedzielę. Nie ma się co dziwić, bo Hukvaldy leżą niedaleko Ostrawy, Frydka- Mistka, Cieszyna. Wymarzone miejsce na krótki wypoczynek.
*„Rezerwat przyrody Hukvaldy jest jednym z najstarszych rezerwatów przyrody
w Republice Czeskiej. Pierwsze wzmianki o powstaniu parku
na Hukvaldach, pochodzą z 1567 roku, kiedy to biskup ołomuniecki
Vilém Prusinovský otrzymał od cesarza Maksymiliana II.
w podarunku daniele i jelene szlachetne i kazał ogrodzić dla nich
kawałek lasu w okolicach zamku Hukvaldy.
W latach 1730-1736 zarządcy majątku Hukvaldy kazali wybudować kamienny mur
oporowy, aby zapewnić ludziom pracę w latach głodu. W tym czasie
zalesili także wzgórze zamkowe, które w średniowieczu wylesiano
ze względów obronnych, ogrodzili około 200 hektarów otaczającego lasu
i przenieśli tu zwierzęta.
W XVIII wieku w całej Europie zakładano parki przyrodniczo-krajobrazowe,
których celem było stworzenie efektownego artystycznie krajobrazu,
inspirowanego twórczością malarzy. Tym samym zamysłem kierowali się także
ówczesni posiadacze posiadłosci, o czym świadczą zachowane do dziś
pozostałości alejek i widoków na okolicę. Szczególnie efektowny jest rząd
głównie lip, wzdłuż głównej drogi prowadzącej przez pole lub grupa drzew
na łąkach.
Do 1948 roku domena była własnością archidiecezji ołomunieckiej,
której po lutym 1948 roku odebrano majątek, po czym został on
znacjonalizowany. W drugiej połowie ubiegłego wieku i na początku nowego
tysiąclecia oddziałem Hukvaldy zarządzały Severomoravské lesy, zakład leśny
Frenštát pod Radhoštěm, a następnie Lesy České republiky sp., administracja
leśna Frenštát pod Radhoštěm.
Kolejnym historycznym kamieniem milowym w historii rezerwatu przyrody
Hukvaldy był dzień 1 października 2014 r., kiedy to rezerwat przeszedł
na własność biskupstwa ostrawsko-opawskiego w ramach tzw. porozumienia
majątkowego pomiędzy państwem a kościołami. Eksploatacją pól zajmują się
obecnie pracownicy Biskupské les
Wiekowy rezerwat przyrody położony jest wokół ruin zamku Hukvaldy
i jego najbliższej okolicy- całość ma powierzchni 440 ha. Bardzo pagórkowaty teren
o wysokości od 320 m do 600 m tworzy unikalną formację przyrodniczą
na Pogórzu Beskidzkim z 280-letnimi drzewostanami, głównie bukowymi,
przeplatającymi się ze starymi alejami lip, dębów i soliterów
różnych gatunków drzew, które został częściowo uznany (220 ha) za teren
o znaczeniu europejskim. Dzięki nieprzerwanej ciągłości wzrostu starych drzew,
tworzy wyjątkowe naturalne środowisko a zwierzęta o znaczeniu europejskim
znajdują tu swoje naturalne warunki.
W rezerwacie hodowane są muflony pospolite, daniele plamiste i dziki.
Ponadto w okolicy można spotkać zająca, wiewiórkę rudą, kunę skalną,
kunę leśną, tchórza, lisa rudego, borsuka, łasicę, gronostaja
i wydrę rzeczną. W koronach i zagłębieniach drzew gniazdują bociany czarne,
myszołowy, jastrzębie leśne, jastrzębie leśne, kruki leśne,
gołębie grzywacze, dzięcioły czarne, żółtogonki zielone, sójki zwyczajne,
różne gatunki sów i ptaków śpiewających.
Dzięki kilku źródłom dobrej jakości wody, hodowla pstrągów i stawów stanowi
integralną część parku.”
https://www.oborahukvaldy.cz/o-obore/
Jak ja lubię drzewa! Las mnie trochę przeraża, bo te uginające się mchy, czyhające wszędzie grzyby i atmosfera grozy:))) ale park to.co innego, park jest oswojony.
OdpowiedzUsuńCo do pilnowania dzieci to ja byłam chyba pionierka wyprowadzania potomstwa na smyczy psiej , doczepionej do szelek z wozka. Dzielnica, gdzie mieszkam od urodzenia jest zielona, ale jest ogromny ruch na ulicach, skwerki urywają się nagle, a dzieci miałam dosyć aktywne ruchowo. A kondycją nie dorównywałam nigdy dwulatk 😀
W dzieciństwie, jak się człowiek przewrócił i uderzył to najpierw od babci szmatą przez łeb dostał😀
Dzieci na smyczy też widywałam, ale wokół niosły się głosy oburzenia:):):)Ja nie mam nic przeciw temu, by prowadzać dzieci na smyczy, ale tylko dla ich bezpieczeństwa- na ulicy, w marketach, tam gdzie ruch i mnóstwo ludzi. Przecież psy też głównie prowadzi się dla ich bezpieczeństwa. Nie sądzę, by matki, które zapinają dziecku smycz, robiły to z wygodnictwa, czy głupoty. Ja mam dosyć duże zaufanie do rodziców dzieci i do tych młodych również. A poza tym, oni mają prawo do błędu, a nie od razu krytyki.
UsuńPolskie dzieci "hodowane" są w nakazach, zakazach i przykazach, oczywiście nie chcę generalizować, ale one są na krótkiej smyczy zwanej "strach przed karą". Te czeskie dzieci są ruchliwe, rodzice mniej się przejmują ich przewrotkami, zabrudzeniem itp. I nie widziałam dzieci namolnie proszących o coś i wiszących na rodzicach. Naprawdę wystarczy krótkie upomnienie, a dzieciak przyjmuje to za oczywistość i się uspokaja ( na chwilę). W ogóle w Czechach jest sporo dzieciaków i widać rodziny z dwojgiem, trojgiem dzieci (+pies) dosyć często.
Ja byłam chowana na wielkim luzie, nie czułam ekstra kontroli i w ostrych zasadach moralnych. Matka nie przejmowała się nami, ojciec miał w nosie, ale pewne zasady wpojono nam bardzo mocno.
Wychowana w lesie, nikt nie przejmował się zbitym kolanem, kolcem w nodze, rozciętą głową itp. Drzewa kocham. wszystkie, bez wyjątku:):):) Wśród drzew, w lesie czuję się najlepiej. Nie masz pojęcia jak dobrze czułam się w tym parku- kręciłam filmy i zapomniałam o tym, że ktoś jeszcze koło mnie drepce.
Napiszę post o wyjątkowości niektórych drzew w rezerwacie.
A wiesz że ja też! Wyjazdy pod namiot czy na Jarocin nigdy dla mnie nie były problemem.
UsuńMoi rodzice raczej nie ingerowali w wybór moich sympatii (nie o chłopaków chodzi) i antypatii oraz zainteresowań. Tu miałam niewąską wolność, byle o kryminał to się nie ocierało. Nie krytykowali ubioru, uczesania, muzyki, jakiej słuchałam. Gdyby był wtedy Jarocin, też by mnie puszczono:):):)
UsuńTaką wolność miałam, brakowało czegoś innego.
Mnie nie brakowało niczego, a jednak nie potrafiłam tego zapewnić następnej pokoleniu. Może dlatego, że byłam samotną matką plus dziadek?
UsuńNo, tak... wiem, sama przeszłam. Kiedy zostałam samotną matką córa miała 8 lat syn 17. Powiem tak i Ty to wiesz, każda z nas starała się dać wszystko dzieciom, ale nie miałyśmy takich możliwości jak pełne rodziny. Ty w dodatku miałaś dzieci więcej, byłaś bardziej obciążona. Pewnie mogłyśmy więcej, ale jakim kosztem? Mieć matkę a nie mieć matki lub mieć ją schorowaną?
UsuńRepo, na pewno Twoje dzieci czują, że dałaś im tyle, ile mogłaś, dałaś im bardzo dużo i pewnie nie czują do Ciebie jakiegoś żalu, a jak czują, to na pewno jest to tylko pod wpływem impulsu, a potem im przechodzi. Dzieci z reguły mają różne pretensje do rodziców, a potem się opamiętują. Trzeba im to tylko delikatnie uzmysławiać.
Ja długo miałam poczucie, że nie dałam swoim tego, co inne dzieci miały, a potem się okazało, ze miały i nie były poszkodowane, ale ta świadomość, że jakby był ojciec, to płynnej by to szło, mocno siedziała we mnie.
I robię rachunek- miały swoje pokoje, miały ciepło, miały jedzenie często pod ich gust, były ubrane tak jak inne dzieci, miały zabawki, książki, rowery...był telewizor, komputer, jeździły na wycieczki, nawet na obozy. Jak chciały, miały swoje zwierzaczki- akwarium, chomiki, patyczaki...miały możliwość kształcenia się w wybranych szkołach. Nawet jak dorosły, to im pomagałam doraźnie. Zawsze byłam do ich dyspozycji, mogły w każdej chwili przyjść porozmawiać, były dla mnie i są bardzo ważne.... no to, co więcej?
Park piękny, sprzyjający relaksowi na maska.
OdpowiedzUsuńMy często odwiedzamy park w Gołuchowie, bo tam także , i część ułożona i dzika, gdzie widujemy sarenki.
Ja byłam zdziwiona po stronie słowackiej Dunajca, że spływ pontonami dla dzieci zorganizowano. U nas pewnie przepisy by nie pozwoliły.
jotka
Spływ tratwą po Dunajcu zaliczyłam dwa razy i za każdym razem z klasą. U nas musi być X opiekunów na daną liczbę dzieci. nie wiem, jak na Słowacji jest.
UsuńPrzy[puszczam, ze wychowanie w Czechach polega na zdobywaniu różnych doświadczeń przez dzieciaka, bez ingerencji rodziców. Taka wolna ręka, rób co chcesz, oczywiście w pewnych granicach, a jak się wywrócisz, sparzysz, dostaniesz po łepetynie, to tylko na twoja korzyść, bo się szybko nauczysz. To zauważyłam już w latach 80, kiedy byłam u szwagrostwa, w Czechach, w odwiedziny. Ich córka miała wtedy 4 latka i łaziła po murkach, owijała się wokół słupka na przystanku, skakała przez krawężnik- reakcja rodziców zerowa. pilnowali tylko, by nie wyszła na ulicę. U nas raczej nie do pomyślenia taka swoboda. Owszem, rodzice polscy przyzwalają na łażenie bez trzymania za rękę, ale ciągle strofują dzieciaka. Tam dzieci chyba od małego wiedzą, gdzie są granice, gdzie można iść, a gdzie bezwzględnie nie. i jeszcze jedno- mam wrażenie, że Czesi traktują dzieci jako dobro narodowe, a Polacy jako dopust boży.
rozumiem, że czescy rodzice nie są nadopiekuńczy i nie mają nic przeciwko temu, żeby dziećmi były dziećmi, a do tego uczyły się na własnych prevratilkach?...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
U nas nawet strach WF-u uczyć, bo jak dzieciak dozna kontuzji, to niektórzy rodzice taka awanturę robią, jakby n-l specjalnie uczniów torturował...
Usuńjotka
No właśnie, nie bardzo rozumiem o co rodzicom chodzi- polskim rodzicom. Z jednej strony ubolewają, że dzieciaki mizerne, chorowite, z drugiej pozwalają im godzinami siedzieć przed kompem, do szkoły wożą samochodami, bez opamiętania wydają usprawiedliwienia na W-F. Jak dzieciak sprawny, to tak szybko nogi nie skręci.
UsuńPiotrze, może ta ich opieka na czym innym polega? Niestety, nie mam możliwości zajrzeć do czeskich domów, przedszkoli, szkół. Może to kwestia autorytetu rodziców i nauczycieli? Może to kwestia zaufania rodziców do dzieci, jakiegoś tłumaczenia, mądrego prowadzenia? No nie wiem, bo myślę, że procentowo w Czechach tak, jak w Polsce jest tak samo głupich jak i mądrych rodziców, ale system wychowawczy inny i ci "głupi" jednak mają lepsze rezultaty niż "głupi" w Polsce. Chyba za daleko posuwam się we wnioskach bez pokrycia.
Usuń