wtorek, 11 maja 2021

Co ma joik do bluesa

Taki tekst znalazłam w książce: „Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć” Wioletty Ozimkowskiej. Autorka zamieściła w niej, między innymi,  wspomnienia Wojciecha Karolaka, o swojej żonie Marii Czubaszek. Jednak tekst, który tutaj zacytuję, jest na temat muzyki i bluesa. Wojciech Karolak, znakomity jazzman, gra, przede wszystkim, utwory bluesowe. Już dawno nie czytałam tak świetnie przedstawionej, w wielkim skrócie, historii powstania bluesa.

Mówi Wojciech Karolak:

”Joik Lapończyków

Muzyka to są dźwięki posegregowane według ustalonego od wielu wieków porządku estetycznego. Trudno to zdefiniować, bo po pierwsze, trzeba być muzykologiem, a po drugie, mieć zacięcie teoretyczne. A po trzecie, to jest wysoko nieprecyzyjne, dlatego, że muzyka jest najbardziej abstrakcyjnym przejawem sztuki. Jeżeli malarz namaluje obraz, to na tym obrazie będzie widać coś, co on chciał namalować, jeżeli poeta napisze wiersz, to mniej więcej wiadomo, o czym jest ten wiersz, chyba,  że ktoś w ogóle nie rozumie poezji.

To się czasem zdarza.

Wielu kompozytorów w czasie pracy rzuca kurwami. Potem wymyśla jakąś melodię i od razu osadzają ją w kontekście harmonicznym. Harmonia nadaje melodii charakter. Można wymyślić melodię, która będzie neutralna, a do niej dorobić harmonię, która osadzi ją w kontekście smutnym lub radosnym.

Weźmy na przykład blues. To w ogóle nie jest konkretna melodia, blues to jest muzyka, która wprowadzili w Stanach Afroamerykanie, ona wyrosła w dziewiętnastym wieku z ich podśpiewywań przy zbieraniu bawełny…

( Nie do wiary śmiejesz się z cotton pickerów? Pozbierałabyś sobie tak bawełnę, to byś sama zaczęła bluesy śpiewać o swojej niedoli).

To jest tak, jak u Lapończyków. Taki Lapończyk idzie wysoko nad kołem podbiegunowym, idzie i potrafi iść tak parę dni i nie spotyka nikogo, nawet ptaszka. W dodatku, jak jest zima, to tam nie ma nawet kawałka dnia. I wpada w ciężką depresję. A wtedy taki Lapończyk sobie siada i śpiewa, w zasadzie to się nie mówi, że on śpiewa, tylko po szwedzku się mówi, że on joika, ponieważ jest takie szwedzkie słowo” joik” i to oznacza krzyk człowieka, który jest w depresji i jest mu strasznie źle, wtedy on jest den norlandsk joiken. Po polsku: on po prostu…jojczy.

Takim joikiem Afroamerykanów na południu Stanów w dziewiętnastym wieku były pieśni robotniczo- chłopskie. Oni się przenieśli do miasta i zaczęli sobie po prostu śpiewać. I ta fraza, ta ekspresja, i to jakieś zdołowanie, to był początek bluesa. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że to śpiew czarnego człowieka w Stanach, na początku dziewiętnastego wieku, który mieszka jedną nogą w dużym mieście, a ciągle jest potwornie biedny.

(Trzeba jeszcze dodać, że oni są strasznie muzykalne sukinsyny).

Nie wiadomo, kiedy te przyśpiewki zaczęły mieć 12 taktów. Struktura 12-taktówki polega na tym, że utwór dzieli się na cztery, cztery i cztery. Najpierw jest stwierdzenie jakiegoś faktu, to są te pierwsze cztery takty, drugie cztery to jest jakby potwierdzenie tego, albo czasem nawet powtórzenie, a ostatnie cztery takty to jest jakby komentarz, wyjaśnienie, dlaczego tak jest, albo do czego to prowadzi.

Struktura bluesa w sensie literackim bardzo się pokrywa z formą muzyczną, bo są dwa zawołania i jedna odpowiedź, na przykład: wyszedłem dzisiaj na miasto bez telefonu, wyszedłem dzisiaj na miasto bez telefonu i będę w dupie, jeżeli nie spotkam Wioli.

Muzyki nie ma we Wszechświecie. To jest pomysł ludzki, jakaś fanaberia.

Ptaki nie muzykują. Śpiew ptaków może być wykorzystany jako element dzieła muzycznego, ale sam w sobie nie jest muzyką. Mogłyby sobie ptaki istnieć sto milionów lat na ziemi i śpiewać, ale to nie byłaby muzyka, tylko śpiew ptaków.

To człowiek wymyślił sobie w jakimś momencie, że można wytworzyć pewne zjawiska dźwiękowe, które nie istnieją w sposób normalny w przyrodzie. I z biegiem czasu stawało się to coraz bardziej wyrafinowane, coraz bogatsze. Wyobraźnia ludzka spowodowała, że dźwięki uszeregowane w pewien sposób, uporządkowane w pewien sposób, wyeksponowane w pewien sposób, stały się wartością samą w sobie.

Trudno to inaczej wytłumaczyć.

Praprzyczyną uporządkowania dźwięków była chęć wyrażania emocji. Carlos Santana powiedział: Gdy cię własna matka odrzuci, to jest blues”.

To w dużym skrócie historia joiku murzyńskich niewolników.”*

To tyle o muzyce i bluesie, ale sama książka jest do „połknięcia”, bo czyta się ją jednym tchem. Narracja nienachalna, wspomnienia różnych ludzi, związane z Czubaszek, naszpikowane humorem, przytaczane są jej słowa, wywiady z nią no i przepiękne wspomnienia Karolaka, dotyczące ich niebanalnego związku. Wszystko wzbogacone zabawnymi rysunkami  oraz „liścikami” Karolaka do Czubaszek oraz vice versa.

 

* V. Ziomkowska: „Maria Czubaszek, w coś trzeba nie wierzyć”, Prószyński i S-ka Warszawa 2021, s. 125

 

Trochę „czarnego bluesa”, skoro już o joikowaniu niewolników na plantacjach bawełny mowa.


 


Współczesny blues w wykonaniu Wojciecha Karolaka

(gra na organach Hammonda)