Wschody, zachody słońca, ptaki, krople,
mgła, a nawet żaby- wszystko, dosłownie wszystko, może być przedmiotem
niesamowitych wrażeń i prawie wszystko da się zatrzymać w kadrze. Problem w
tym, że nawet najlepszy aparat nie odda prawdziwej natury fotografowanego
obiektu. Ale próbuję. Raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Nastawiam,
przekręcam, daję większy lub mniejszy ekwiwalent, półautomat, ręczne ustawienia
na ruch, kolory zimne, kolory ciepłe... ciągle czuję się jak fotograf
pierwszoklasista. Zależy mi na fotografii "naturalnej". Fotografii
czasem i gorszej jakości, ale nie wybłyszczonej i cukierkowej. Nie takiej
obrabianej w programach. Przyznam, że mam taki program, ale robię w nim mało
korekt. Czasem przytnę, czasem ściemnię lub rozjaśnię fragment, poprawię
kontrast.Lubię robić ujęcia, które mają w sobie coś, co na moment przytrzyma
oko. I takie, które wywołują jakieś echo z przeszłości, jakieś mgliste
wspomnienie.
Poranne promienie słoneczne, lejące się
pod skosem, przebijające się przez lekką mgiełkę, nieodmiennie przypominają mi
pewną leśną dziką łąkę, którą, będąc smarkulą, zaliczyłam wczesnym,
jesiennym rankiem. Z jednej strony łąki wysoki las, jeszcze w cieniu, a z
drugiej niskie zarośla, ponad którymi powoli unosiło się jasne słońce. Jego
skośne promienie skrzyły się w obfitej porannej rosie, pokrywającej zeschnięte
trawy i badyle. Wszystko w rudo- złoto- oliwkowo-brązowych kolorach, otulonych
mleczną poświatą. Nie potrafiłam się nasycić tym widokiem. Było wrześniowo
cicho. Wszystko stało nieruchomo. i ten wysoki, chłodny las, i te badyle, i te
zarośla. Wszystko, pewnie tak, jak ja, zachwycone jasnym, czystym wschodzącym
słońcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz