Codzienne spacery z Bezą,
przywracają mi sprężystość, lekkość w poruszaniu się. Bezie ruch też dobrze
robi, nabiera kształtów. Wysterylizowana, jest ogromnym łakomczuchem. Wiecznie
by coś wcinała. Towarzyszy nam przy każdym posiłku, niestety albo stety, bo ja
nie widzę w tym nic złego, pozwoliłam na to. Przed śniadaniem, czy obiadem,
kładzie się pod stołem w kuchni i wodzi za mną wzrokiem. Kiedy siadamy do
stołu, ona siada pod nim w taki sposób, że kładzie łepek na moim lub Jaskóła
udzie i spokojnie tak czeka. Nie jest nachalna, najwyżej lekko naciśnie mordką
na udo, kiedy zbyt długo się ociągamy z kawałeczkiem czegoś dobrego. Kiedy
dostanie ode mnie kawałek np. mięsa, odwraca się, kładzie łepek na udzie
Jaskóła i czeka na jego dawajkę. Niby brzydkie przyzwyczajenie, ale mnie
sprawia radochę, a poza tym, dlaczego mam ulegać wskazówkom, że tak nie należy.
Są koty, chomiki itp., które siedzą podczas posiłku na stole przy talerzach,
lub na kolanach jedzącego. Jak właściciel pozwala, to nic nam do tego. Nasza Beza
ma drugie źródełko „dokarmiania”, u Młodych. Wszyscy pilnujemy, by te
kawałeczki były małe i niezbyt częste.
Beza nie tyje, bo dostaje
trzy małe posiłki dziennie, a biega dużo i w dodatku chodzi na spacery.
Ja na przywrócenie u mnie
kształtów leliji, już nawet nie liczę.
Trochę z wagi zrzucić i swobodnie, bez zadyszki się poruszać, to jest główny
cel tych spacerów. A przy okazji mam dużo czasu do myślenia i tyle widoków oraz
różnych sytuacji obserwuję, na które, siedząc w domu nie miałabym szans. Codziennie
(staram się, by to było codziennie) zaliczamy co najmniej 2 kilometry, ale
często 3 i zdarza się 4 kilometry mamy w nogach. Nie liczę kroków- uważam to za
absurd, bo nasz spacer nie polega na matematycznym biciu rekordów. Idziemy
sobie spokojnie- Beza coś obwąchuje, daję jej tyle czasu, ile chce, nie ciągnę,
nie poganiam. Ja w tym czasie obserwuję okolicę, podziwiam góry, szybujące
myszołowy, lecące samoloty. Potem Beza rusza w drogę i tak sobie idziemy do
następnego postoju, na którym ona czegoś koniecznie musi się „dowiedzieć”, obwąchując dokładnie każdy
milimetr ziemi, trawy i krzaków. I znowu stoimy tak długo, jak ona potrzebuje.
Potem znowu sobie spacerkiem w świat tuptamy. Oczywiście, Beza również zostawia
„informacje” przykucając. Potrafi tak przykucnąć kładziesiąt razy. Czasem śmiać
mi się chce, bo ile można mieć tych „literek” w małym brzuszku?
Najchętniej idziemy w świat
drogą między sadami. Tam mamy spokój, bo żaden samochód tamtędy nie jeździ.
Najpierw kawałek idziemy
asfaltowa drogą między domami, a potem skręcamy w bitą drogę, która prowadzi
między sady.
Na początku trasy- lubię ten widok z ładną perspektywą i lasami na horyzoncie. Przed płotem wierzba z białymi baziami.
Pierwszy odcinek drogi jest w miarę równy, porośnięty trawą,
ale drugi odcinek to prawdziwy horror. Sadownik jeździ tam ciężkim sprzętem i
zrobiły się koleiny pełne wody oraz błoto. Trzeba iść skrajem z jednej lub
drugiej strony.
Tu zaczyna się błoto- na tym zdjęciu jeszcze droga jest nie rozjeżdżona, bo robiłam je w połowie lutego. Jednak już widać początek tego, co potem z drogą zrobiono.
Dochodzimy do małego skrzyżowania. Mamy wybór pójść prosto, kawałek miedzą, która liczy 200 metrów i wrócić lub skręcić w prawo, pójść dalej drogą między sadami i dojść do asfaltowej.
To ta miedza. W dali pasmo Beskidu Morawsko- Śląskiego (na lewo Wielki Jaworowy, jeszcze bardziej w lewo Przełęcz Jabłonkowska)
Z tego miejsca robię również zdjęcie Czantorii.Wybieramy drogę w prawo i dalej idziemy szeroką miedzą
Chciałam zrobić na górze więcej zdjęć pasm górskich- stamtąd są niesamowite widoki, a widoczność była ekstra. No i klapa- złośliwość przedmiotów martwych- wysiadła karta pamięci.
Na razie uczę się robić zdjęcia ze smyczą w jedne ręce, aparatem w drugiej i "ustawiać" Bezę, by spokojnie czekała. Powinno się udać.