Kiedyś była nimi obsadzona
cała polna droga, która wiodła do kilku gospodarstw i dalej do sąsiednich wsi.
To była taka zwykła bita, polna droga, jaką poruszały się wozy konne. Kiedy się
tutaj przyprowadziłam, dębów było kilkanaście, droga była rozjeżdżona traktorami,
ale już wysypana kamieniem i żużlem. Potem, po burzach, po wichurach, z roku na
rok, dębów ubywało. Stare były to i łamały się mocno. A jeszcze później drogę wyasfaltowano
i nazwaną ją Dębową. Jakieś parę lat temu wichura połamała
kolejne drzewa- ostały się tylko te, które są na zdjęciach. Ile razy idę tą
drogą, przypominają mi się słowa matki.
Podczas wojny moja mama (miała wtedy 13
lat) wraz z jej siostrami oraz rodzicami, mieszkała w tutejszej wsi, w domu, w
którym mieścił się posterunek niemieckiej policji. Ponoć moja babcia była bardzo
odważną kobietą i przez okienko podawała jedzenie jeńcom, uwięzionym w piwnicy
budynku. Coś w tym musiało być, bo przyjaciółka mamy, mieszkająca we wsi do
teraz, opowiadała mi, jaką to moja babcia wielką kobietą była. Być może
chodziło również o to, że sama radziła sobie, mając na utrzymaniu trójkę
dziewczynek, bo mój dziadek dumnie założył na ramię literę „P”, po czym gdzieś
się ulotnił (opowieści rodzinne przemilczają dokąd się niesforny dziadunio
udał). Babcia podpisała Volkslistę, mieszkając jeszcze pod Pszczyną, ponieważ liczyło
się życie jej braci i całej rodziny. Dziadek z kolei pochodził z tej wsi, tu
było jego rodzinne siedlisko i w czasie wojny uznał, że rodzina będzie właśnie tu
bezpieczna. Niestety, na przywiezieniu żony z córkami do tutejszej wsi, jego
dbałość o to bezpieczeństwo, skończyła się.
Pod koniec wojny, w 1945 roku, toczyły się
tutaj mocne walki wojsk radzieckich z
wojskami niemieckimi. Front oparł się o linię kolei i trwał tak ponad trzy miesiące.
Kiedy wojska radzieckie przełamały w kilku miejscach linię frontu, Niemcy zarządzili
ewakuację reszty mieszkańców wsi (reszty, bo część wyjechała, kiedy wojska
radzieckie podchodziły- nikt wtedy nie myślał, że front będzie utrzymywał się
na tej linii 3 miesiące). Wtedy moja babcia wynajęła wóz z końmi, kazała jeńcom
położyć się na jego podłodze (ponoć było ich dwóch i nie wiem, jak
ona ich z tej piwnicy wydobyła- tego matka nie pamiętała. Być może babcia przekupiła
policjanta niemieckiego). Nad jeńcami umocowała deski, a na deski wywaliła
wszystkie bambetle, które zabierała. Na samą górę posadziła wszystkie córki i
kazała im płakać, kiedy tylko jakiś mężczyzna zbliżał się do wozu. I właśnie tą
dębową drogą ewakuowali się mieszkańcy wsi na południe, do Czech.
Prawdopodobnie ewakuowali się boczną drogą, by nie blokować głównej drogi,
wycofującym się wojskom niemieckim- tak przypuszczam. Co się stało dalej z
jeńcami, nie wiem, ale chyba babcia zdołała ich wywieźć całych. Dotarły aż do Rzeki,
wioski położonej między górami i tam dotrwały do zakończenia wojny. Schronienie
dostały u rodziny ewangelickiej. Wioska ta, przed i po wojnie, jest
zamieszkiwana w większości przez Polaków. Myślę, choć mama o tym nie mówiła, że
babcia dostała dokładną wskazówkę, gdzie ma szukać schronienia. Mama wspominała
jeszcze, że właśnie tam (w parafii, w Ligotce Kameralnej) poszła do
Konfirmacji, w sukience, uszytej przez matkę, z białego jedwabiu
spadochronowego. Podobno moja babcia świetnie szyła i przez całą okupację w ten
sposób zarabiała na życie.
Wracając do drogi wysadzanej
dębami- zapytałam kiedyś mamę, jakie wtedy te dęby były. Powiedziała, że cała
droga była nimi wysadzona i chyba były już dosyć duże, ale nie bardzo pamięta,
ponieważ ewakuowali się pod silnym ostrzałem i okropnie bała się, że zginą. Śmiała
się, że nie musiały specjalnie starać się, by płakać, bo wszystkie były
uryczane ze strachu, a ona dodatkowo uspokajała młodsze siostry. Babcia szła
obok wozu i dodawała im otuchy. Pociski latały nad głowami, wszystko huczało,
ludzie krzyczeli. W tym zamieszaniu żadnemu nie przyszło na myśl, by
przeszukiwać wóz. Niemcy kazali im opuścić wioskę i przestali się ewakuacją
interesować. Musieli zadbać o to, by Rosjanie ich nie uskutecznili.
Ten kawałek drogi wiedzie
grzbietem wzgórza, jest widoczny z całej okolicy, dlatego pokonano go w bardzo
szybkim tempie. Dopiero kilometr dalej droga schodzi w dolinę, do której
pociski nie dolatywały. Mówiła też, że na drogach pełno było uciekinierów, a do
celu dotarły późnym wieczorem (od nas około 30/40 kilometrów drogami).
Tutaj, na polach można
zauważyć sporo zagłębień- pozostałości po lejach. W naszym ogrodzie też jest
niecka, która nijak ma się do ukształtowania terenu. Podobno w naszym domu, w tej
starej części bliźniaka, pod koniec wojny, mieścił się niemiecki sztab wojskowy. Mówiła mi sąsiadka,
iż róg starego domu był odłupany pociskiem. Starsi ludzie opowiadali, że wojska
radzieckie prowadziły regularny ostrzał okolicy z tej strony toru, a po wojnie
przez wiele lat wydobywano z ziemi pociski oraz odłamki po nich. Zanim na całej
naszej parceli powstał ogród, to na polu traktor również „wyorał” kilka dużych
odłamków. Gdy ktoś chce budować dom, na wstępie dostaje ostrzeżenie, by uważał,
bo w ziemi mogą być jeszcze niewybuchy.
I tak dęby, które ciągle
podziwiam, kojarzą mi się z historią rodzinną.
Dzisiaj przeczytałam na
zagranicznym blogu, że osoba, która go prowadzi jest wdzięczna losowi- dzisiaj,
w tym roku, otrzymała w darze dodatkowy dzień życia. Dzień, który może
przeznaczyć na to, co lubi. Przyznam, że spodobało mi się takie podejście do
życia. Zamiast narzekać, iż dodatkowy dzień lutego, zima się przedłuża,
powinniśmy cieszyć się, iż mamy życie o ten dzień dłuższe. Jest to dla mnie
kolejna lekcja z cyklu: „Włącz pozytywne myśli”.
PS. Pasma gór, które widać w oddali to Beskid Śląski- po lewej pasmo Błotnego (Błatniej) i Klimczoka, bardziej w prawo- Skrzyczne i Biały Krzyż
PS. Pasma gór, które widać w oddali to Beskid Śląski- po lewej pasmo Błotnego (Błatniej) i Klimczoka, bardziej w prawo- Skrzyczne i Biały Krzyż