„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

22 listopada 2025

Jeszcze nie jej pora, a już się rozkręca.

 

Czytam: „W grudniu możemy mieć jeszcze jeden epizod zimowy(...)”. Ach.... epizod zimowy.😁 To my teraz mamy epizody zimowe, a nie zimę? Fajnie. Mnie się podoba. Epizod, czyli zjawisko krótkotrwałe. Niech tak zostanie.

Na razie żadne epizody zimowe nas nie dotknęły, bo nie liczę dwóch dni z – 3 stopniami około 6,30. Ten śnieżny, głośno komentowany w mediach armagedon, przeszedł z prawej strony, a ten zapowiadany pewnie przejdzie z lewej strony. Może nas trochę musnąć, ale mam nadzieję, że to będzie tylko trochę śniegu. Do kalendarzowej zimy jeszcze miesiąc, ale już czuć jej pierwsze powiewy. Cieszy mnie jednak perspektywa przesilenia. To będzie też za miesiąc, a potem poleci z górki.

 Strzelił nam bojler elektryczny. Stary był, miał prawo. No to w Interety i Jaskół kupił nowy, bardzo popularny. Dlaczego podkreślam, że popularny? Zawsze wydawało mi się, że jak produkt jest popularny, to wszelkie instrukcje do niego powinny być jasno sformułowane, ponieważ mnóstwo ludzi na różnym poziomie je czyta. Ale może się mylę, bo ta, która przyjechała wraz z bojlerem, to raczej dla takich z profesorskim technicznym tytułem. Bojler z programatorem elektronicznym, trzeba było zaprogramować. No i zaczęły się schody. Ikonki na ekranie są, ale w instrukcji już ich objaśnienia nie ma. Informacja, że są 4 programy, ale który co oznacza, już nie podano. W końcu, znaleźliśmy na YT film, na którym, po kolei, po węgiersku, gość tłumaczy, jak taki bojler zaprogramować. Po węgiersku mówi, ale na szczęście wyświetla się również tłumaczenie w j. angielskim. Jaskół ustawił program, bojler grzeje, woda gorąca, pełnia szczęścia. Dwa dni mycia się w miskach, w wodzie grzanej na piecu, nie zrobiły na mnie wrażenia. Przetarłam się w leśniczówce – zimna woda rano, do mycia się bojler 80l na 6 osób, kąpiel, wtedy (niestety) tylko raz w tygodniu. Ale wtedy to była norma. W internacie było gorzej. Tam w ogóle nie było ciepłej wody. Nie było też wolno wody grzać. Grzałyśmy, po kryjomu, grzałkami w dwulitrowym garnku. Dobra, było, minęło.

Ja przyzwyczajona, ale Jaskół złapał zespół bolesnego barku i ma do dyspozycji tylko prawą rękę. Dla niego, mycie się w misce, było gimnastyką na wyższym poziomie. Dwa dni, tylko i aż...

I dygresja, związana z ułatwieniami internetowymi. Jakby nie było, to tłumaczenie angielskie, w węgierskim filmie, uratowało nas przed wzywaniem „fachowca”. Ułatwienie jest, ano jest.

Właśnie odkryłam, że kiedy puszczam film na blogu robótkowym, na którym mam włączone tłumaczenie tekstu na polski, głos AI tłumaczy, krok po kroku słowa instruktorki, na polski. Super. To na filmie małym, na blogu. Cykam ten sam film, by przeszedł na YT i tam rozczarowanie. Wprawdzie widzę lepiej, co instruktorka robi, ale jej instrukcja nadal jest w jej ojczystym języku. Trzeba będzie otworzyć obie strony- na YT oglądać, zza kadru słuchać. Niemniej jest to cudna sprawa, bo teraz jeszcze lepsze mam objaśnienie, co należy robić.

Zdążyłam przed tym zimnem okryć część krzewów. W tym roku okryłam włókniną tylko hibiskusy i nowo nasadzone azalie oraz małą budleję. Reszta krzewów musi sobie poradzić. Są jednak już dobrze zakorzenione, nabrały masy- mam nadzieję, że im zima nie zaszkodzi.


 Zakończyłam haftować „ufoka”. Ten obrus, wyhaftowany w trzech czwartych, przeleżał w szafie około 25 lat. Nie dokończyłam wtedy haftu, bo prawdopodobnie wkurzyłam się na to ciągłe obracanie, przy haftowaniu, taką masą materiału. Wtedy też haftowało się bez tamborków i ciągle niepotrzebny materiał podłaził pod igłę. Wzór pewnie wzięłam z ówczesnej Burdy.
Obrus był zażółcony, ale zaryzykowałam i wyhaftowałam resztę. I tu ukłon w stronę nowoczesnych środków piorących. Wszystkie zażółcenia, po wypraniu, znikły. Nie lubię białych obrusów. Teraz staram się haftować na tle w jakimś kolorze (chyba, że jakaś biała tkanina zalega i trzeba ją wykorzystać). Wtedy jednak nie było jeszcze takiego wyboru w tkaninach. Brało się, co było dostępne.
 

A na zdjęciach biały nie jest białym. Chyba to światło w pokoju sprawia, że już kolejny raz wychodzi takie przekłamanie kolorów.

 

Ciągle męczę tkany chodnik w paseczki. Co za licho mnie pokusiło coś takiego sobie wymyślić. Jestem w połowie ramy. Może do nowego roku wymęczę ten chodniczek. Chciałoby się już coś nowego, ale kolejnego „ufoka” nie wytworzę. Poza tym, musiałabym zablokować sobie ramę, zostawiając chodnik na niej- jak raz zdejmę tkany materiał, to już jego osnowy po raz kolejny nie założę. I w ten sposób, sama sobie, zgotowałam taki tkacki los.