A dzisiejszy post dotyczy tego, jak powstają różne teorie, które potem robią mnóstwo szkód społecznych.
Pozwalam
sobie zamieścić cały artykuł z „Polityki”, w którym autor opisał mechanizm
powstawania nieuczciwych publikacji „naukowych”, które potem stają się podstawą
powstawania różnych teorii spiskowych, nieprzystających do rzeczywistych
wyników badań naukowych.
„Nikt
nie szkodzi nauce tak bardzo, jak osoby ze środowiska akademickiego publikujące
pseudonaukowe bzdury. Tym razem o sieci 5G i koronawirusie. (…)
Artykuł w wersji audio
Czasopismo naukowe „Journal of Biological Regulator
and Homeostatic Agents” zszokowało świat. W lipcu
ukazał się tam artykuł, którego autorzy twierdzą, że technologia 5G prowadzi do
powstawania koronawirusów w komórkach skóry. Jak to możliwe?! Wywód
autorów w skrócie: DNA jest zwinięte jak cewka, więc odbiera fale; potem
drga, a kształt drgań przybiera kształt zasad azotowych (kluczowych
elementów DNA). Gdy takie fale przemieszczają się przez komórkę, pojawiają się
wolne miejsca w kształcie zasad, więc wypełniają je nowe zasady i w
ten sposób syntetyzują się elementy koronawirusa.
Naukowy
bełkot? Owszem, choćby dlatego, że DNA nie może działać jak „zwinięta cewka”,
gdyż nie jest przewodnikiem. Nie wiadomo też m.in., o jakie „drgania”
autorom publikacji chodzi: falę mechaniczną czy elektromagnetyczną oraz skąd
miałyby się znaleźć w danym miejscu ludzkiej komórki „nowe zasady
azotowe”, jak również: dlaczego powstawałby akurat koronawirus, a nie inne
patogeny, np. grypy, HIV czy eboli…
Po burzy, która
natychmiast wybuchła w środowisku naukowym, czasopismo oficjalnie wycofało
pracę ze swoich łamów. Niestety, podobnie jak ze
słynną publikacją Andrew Wakefielda w czasopiśmie „The Lancet” (1998 r.)
na temat rzekomego związku szczepionki MMR z autyzmem (okazała się
oszustwem), wycofanie artykułu nie sprawia, że poczynione przez niego straty
znikają. Staje się on paliwem dla ruchów antynaukowych, dla których samo
usunięcie jest dowodem korupcji akademickiego establishmentu i spisków,
a nie nierzetelności autorów.
I trudno się później dziwić, gdy w Europie płoną maszty sieci komórkowej
5G, podpalane przez grupki radykałów (do czerwca odnotowano 140 przypadków,
m.in. w Polsce).
Siła wpływu i fachowe recenzje
Nie
ma dnia, żeby wśród doniesień o „najnowszych odkryciach nauki” nie znalazł
się błąd, przekłamanie, półprawda, niezrozumienie, ale też kłamstwo, oszustwo,
fake news lub wprost: brednia. O ile w wypadku przytłaczającej
większości takich wiadomości możemy, jako naukowcy, dać kilka prostych rad, jak
odsiać ziarno od plew, o tyle czasem trafia się informacja, którą trudniej
zdementować. Nie jest bowiem wytworem wyobraźni internetowych trolli czy osób
głęboko wierzących w pseudonaukowe teorie, ale publikacją innych
naukowców. Niestety, największe szkody wyrządzają nauce właśnie osoby ze
środowiska akademickiego.
Warto zatem
ułatwić opinii publicznej zrozumienie mechanizmów funkcjonowania nauki
w dwóch aspektach. Pierwszy to
wymiar bardziej filozoficzny, czyli czym jest metoda naukowa jako sposób myślenia i postępowania. To
ta miła część, gdy opowiadamy o spektakularnych sukcesach, np. eradykacji
ospy i lotach na Księżyc. Drugi jest bardziej techniczny, związany
z zawiłościami procesu publikowania artykułów naukowych według sztywno
ustalonych reguł. To ta uciążliwa, żmudna, szara codzienność badaczy.
Samo doniesienie
naukowe może być różnej wagi, ze względu na swój zakres: raportować skromne
studium przypadku (case study),
wstępne obserwacje, wyniki planowanych eksperymentów, przedstawiać raporty
z wieloletnich prób klinicznych na dużej liczbie pacjentów, aż
w końcu tworzyć publikacje przeglądowe oraz metaanalizy, czyli
podsumowania wyników dziesiątek (jeśli nie setek) innych publikacji.
Porównywanie case study
z metaanalizą to jak powoływanie się na argument: „a moja babcia paliła
całe życie i nie ma raka”, w kontrze do ustaleń Międzynarodowej
Agencji Badań nad Rakiem, że palenie jednak raka powoduje.
Ale to nie
wszystko. Publikacje ukazują się w periodykach naukowych różnej rangi –
prestiż czasopisma mierzy się różnymi współczynnikami,
a najpopularniejszym jest impact
factor (IF). Duży IF oznacza, że artykuły w danym tytule są
bardzo często cytowane w innych publikacjach, czyli jego oddziaływanie na
świat nauki jest znaczne. Im bardziej prestiżowe czasopismo, tym bardziej
rygorystyczny proces recenzji artykułu przed jego publikacją, czyli osławione peer review. To najważniejsze sito, gdyż
sam IF spotyka się z dużą krytyką. Chociażby związaną z podatnością
na „modę” w publikowaniu danych zagadnień oraz faktu, że cytując pracę, by
ją skrytykować, też zwiększamy liczbę jej cytowań. Niemniej wiele czasopism
w ogóle nie posiada IF, czyli opublikowanej tam pracy może nikt nie
przeczytać… Jeśli zaś zawartość periodyku naukowego w ogóle nie podlega peer review, nie warto brać go do ręki!
Medyczno-astronomiczny duet
Rada brzmi więc
prosto: czytaj recenzowane publikacje w czasopismach z IF (im
większym, tym lepiej), a będzie dobrze. Niestety, publikacja
w „Journal of Biological Regulator and Homeostatic Agents”, która stała
się pretekstem do napisania niniejszego tekstu, spełnia powyższe zalecenia: jej
autorami są pracownicy naukowi (m.in. profesor kardiologii i doktor
astrofizyki); czasopismo, które ją zamieściło, posiada IF (skromny, ale
jednak), a jego redakcja twierdzi, że teksty są recenzowane, a sama
praca pełna odwołań do źródeł bibliograficznych. Wszystko zatem
w porządku?
Dopiero uważne
przyjrzenie się „Journal of Biological Regulator and Homeostatic Agents”
i lektura publikacji (oraz innych artykułów jej autorów) pozwala dostrzec
niuanse: próżno na stronie internetowej periodyku szukać informacji o tym,
kto zasiada w zespole redakcyjnym oraz recenzuje nadsyłane prace. Ponadto
autorzy tekstu o 5G i koronawirusie w swoich publikacjach cytują
głównie siebie. Przykład: w najnowszym numerze „Open Access Macedonian
Journal of Medical Sciences” na 39 zamieszczonych prac, współautorstwo 37
z nich przypadło dwóm naukowcom, 36 – trzeciemu, kolejnej czwórce
kilkanaście i jeszcze dwóm po kilka artykułów. Biorąc pod uwagę, że
najczęściej przez wiele miesięcy, a czasem lat, zbiera się materiał na
jedną publikację, to jest nie lada wyczyn!
A takie „osiągi”
ma dwóch głównych autorów pracy o 5G i koronawirusie: włoski lekarz
i kierownik kardiologii w lokalnym szpitalu Massimo Fioranelli
(obecnie współautor około 240 publikacji, na które znalazł czas mimo bycia czynnym
medykiem) i irański doktor astronomii Alireza Sepehri (wyprodukował 63
prace w pięć lat). Fioranelli zatrudniony jest również na stanowisku
profesora nadzwyczajnego fizjologii w Zakładzie Fizyki Promieniowania,
Jądrowej i Subjądrowej na Uniwersytecie Giuliamo Marconiego w Rzymie.
Na marginesie: z jego strony internetowej można wywnioskować, że również
naucza studentów… etyki medycznej.
Miejsce pracy
Sepehriego trudniej ustalić – był krótko związany z Research Institute for
Astronomy and Astrophysics of Maragha (RIAAM) w Iranie, ale po zwolnieniu
stamtąd wciąż posługiwał się tą afiliacją, mimo że instytucja ta odcięła się od
jego poglądów. W jego publikacjach pojawia się też Uniwersytet Shahid
Bahonar w Kerman (Iran), ale ostatni artykuł podaje jako miejsce pracy
Uniwersytet Marconiego i ten sam zakład, co prof. Fioranelliego, choć
Sepehri nie widnieje na liście pracowników uczelni.
Ten duet warto
zapamiętać, bo jest esencją tego, co w nauce najgorsze. Prowadzenie badań
na zwierzętach bez uzyskania zgody komisji bioetycznej; publikowanie zdjęć
pacjentów bez ich zezwolenia; posługiwanie się fałszywą afiliacją; stawianie
hipotez i uznanie ich za potwierdzone mimo braku eksperymentów; używanie
dużej liczby równań i haseł typu: „fizyka kwantowa”, „czarne dziury”,
„teoria strun”, żeby artykuły brzmiały naukowo; nieprofesjonalne obrazki
w publikacjach przygotowywane w najprostszym programie graficznym.
Liczba przewinień okazuje się tak ogromna, że można się było zastanawiać, czy
publikacje tych dwóch autorów nie są prowokacją – rodzajem eksperymentu
socjologicznego, podobnego do tego z Anną O. Szust. Chodzi o słynną akcję grupy polskich naukowców
z 2017 r., którzy stworzyli fikcyjną postać badaczki Anny O. Szust
i w jej imieniu aplikowali do redakcji 360 czasopism naukowych. W 48
z nich pani Anna dostała posadę, w czterech nawet redaktora
naczelnego! Niestety, wszystko wskazuje na to, że panowie Fioranelli
i Sepehri robią to wszystko na serio.
Czarne dziury, mroczne DNA i fale śmierci
Furtką do takiej
działalności są „drapieżne czasopisma naukowe” (ang. predatory journals), funkcjonujące na
zasadzie: „zapłacisz – opublikujemy” (każdy tekst bez recenzji) lub „ja
opublikuję tobie, a ty mi”. W efekcie otrzymujemy artykuły takie jak
duetu Fioranelli-Sepehri. Sepehri pisał również samodzielne prace: np.
o tym, że we wnętrzu Ziemi znajduje się czarna dziura, będąca największym
systemem telekomunikacyjnym łączącym DNA, ciemne DNA i wodę
w wielowymiarowej przestrzeni. To, że woda ma pamięć i komunikuje się
z DNA poprzez bliżej nieokreślone fale, to już drobiazg przy twierdzeniu,
że męskie i żeńskie chromosomy, skoro są inaczej zbudowane, wysyłają
odmienne fale, więc te od matki i żeńskiego płodu się wzmacniają, a z
męskim wygaszają. Dlatego Fioranelli i Sepehri opracowali metodę na ustalenie
płci płodu lepszą i szybszą niż badania ultrasonograficzne czy genetyczne,
oczywiście nie podając na poparcie skuteczności jej działania żadnych dowodów.
Ponadto chore, zmutowane chromosomy również wysyłają zniekształcone fale, więc
antyfalami ze zdrowych chromosomów można leczyć ich uszkodzenia, w tym
raka… Jak skłonić „dobre chromosomy” do nadawania, wyjaśnia rysunek
przygotowany w programie graficznym na poziomie dziecka uczącego się
obsługi komputera. Niestety bez wyjaśnienia, jak te sygnały nakładają się na
pozostałe miliardy kopii DNA w okolicznych komórkach. Ale nie czepiajmy
się drobiazgów, skoro z innej publikacji naukowego duetu dowiemy się, że
nowotwory można leczyć także teleportacją DNA!
Oprócz czasopism
naukowych istnieją również repozytoria preprintów,
czyli
Oprócz czasopism
naukowych istnieją również repozytoria preprintów,
czyli jeszcze nieopublikowanych prac, gdzie autorzy mogą też umieszczać raporty
z badań lub wręcz swoje luźne przemyślenia, niepoddane żadnemu procesowi
weryfikacyjnemu, ale dla laika wyglądające jak publikacja naukowa.
Z jednego z takich doniesień dowiadujemy się od Sepehriego, że
nowotwory powstają przez wymianę pól mikrograwitacji między ziemskim DNA (bo we
wnętrzu naszej planety znajdują się struktury podobne do DNA) i ciemnym
DNA w wyższych wymiarach. Albo że po włożeniu w ranę przepiórki
ziarna, zalepieniu jej czarną taśmą, rozcięciu po tygodniu, nasiono obrosło
tkanką, co uznał za „stworzenie hybrydy rośliny i zwierzęcia” (tkanki nie
poddano oczywiście badaniu histopatologicznemu lub choćby obserwacji pod
mikroskopem). Sepehri po prostu stwierdza, że „włókna przypominają neurony”,
więc zaczął się tworzyć zaczątek móżdżku. I tak dalej, i tak dalej…
Publikowanie
jawnych bzdur w czasopiśmie kolegi to tylko jedna z odsłon oszustw,
jakich dopuszczają się niektórzy naukowcy. Innym jest pisanie publikacji na
zamówienie przez wyspecjalizowane firmy, które fabrykują wyniki eksperymentów,
czy kopiowanie obrazów z wynikami i publikowanie ich po drobnych
zmianach jako oddzielnych wyników. W zwalczaniu takiej działalności
wyspecjalizowała się dr Elisabeth Bik, holenderska dr mikrobiologii,
założycielka blogów Microbiome Digest
oraz Science Integrity Digest,
która w zeszłym roku porzuciła pracę naukową na rzecz tropienia nadużyć
w publikacjach naukowych. Obecnie jest konsultantką ds. rzetelności
naukowej, wyspecjalizowaną w analizowaniu podobieństw między ilustracjami.
Ujawniła m.in. działalność „fabryk publikacji”, podważając rzetelność ponad 400
prac z Chin. Jej presja i publiczna krytyka wydawnictw doprowadziła
do wycofania setek innych publikacji z zakresu mikrobiologii
i zatrudnienia oddzielnych pracowników weryfikujących nadsyłane prace
w Elsevier, jednym z trzech największych na świecie wydawców naukowych.
Dr Bik pochyliła się
również nad sprawą Fioranelliego i Sepehriego. Na jednym z naukowych
portali skierowała do autorów serię publicznych uwag i pytań co do ich
innego sławetnego artykułu pt. „Matematyczny Model DNA”, opublikowanego w 2017
r. w „International Journal of Geometrical Methods in Modern Physics”. To w nim obydwaj panowie twierdzili, że
teleportacja DNA leczy raka. Dr Bik przytoczyła znaną regułę, że niezwykłe
twierdzenia wymagają niezwykłych dowodów, zauważając, że w tej publikacji
brak jest jakichkolwiek danych empirycznych lub odwołań literaturowych do
najbardziej „odważnych” twierdzeń, a w kolejnych publikacjach panowie
cytują sami siebie, uznając te twierdzenia za już udowodnione. Panowie najpierw
oświadczyli, że powinna odpowiedzieć prawnie za szkalowanie ich dobrego
imienia, a potem zasugerowali, że nic nie zrozumiała, bo to praca
dotycząca fizyki, a ona się zajmuje biologią.
Publikuj albo giń
Oszustwa
popełniane w publikacjach naukowych powinny być ostro ścigane. Niestety,
nieetyczna część biznesu publikacyjnego napędzana jest nie tylko pazernością
przedsiębiorców, lecz także systemowymi działaniami ministerstw odpowiadających
za naukę i instytucji rozdzielających granty. Wywieranie na naukowców
i ośrodki badawcze nieprzemyślanej presji publikacyjnej (ang. publish-or-perish, czyli publikuj albo
giń) odbija się na jakości
badań – stąd propozycje niektórych środowisk naukowych, aby wprowadzić roczny
limit publikacji. Również taki zapis pojawił się w reformie byłego
ministra nauki Jarosława Gowina: „Badacze będą mogli wskazać do ewaluacji
maksymalnie 4 publikacje w ciągu 4 lat. To ukróci niekorzystne zjawisko
»punktozy«, czyli pogoni za jak największą liczbą marnej jakości publikacji”.
Oby.
Publikacja na
temat koronawirusa i 5G prowokuje pytanie, co skłoniło Fioranelliego
i Sepehriego do pisania bzdur? Poprosiłem dr. Jakuba Bochińskiego,
astronoma, o ocenę osiągnięć irańskiego naukowca Sepehriego. Usłyszałem:
„Nawet mi go trochę szkoda”. Dlaczego? Wygląda na to, że był to młody, ambitny,
dobry matematycznie doktorant, który trafił do złej grupy badawczej. Jego
pierwsze publikacje pojawiały się w dobrych czasopismach, ale nie odbiły
się szerokim echem. Być może ze względu na uprawnioną, ale jednak egzotyczność
tematyki, którą podejmował.
Prawdopodobnie
brak dobrego zespołu i mądrego promotora przy przymusie publikowania
pchnął Sepehriego w objęcia łatwych punktów z bezsensownych
publikacji. A później, po stracie naukowej twarzy, trudno już było
odbudować reputację i pozostało brnięcie dalej we współpracę
z Fioranellim oraz korzystanie z drapieżnych czasopism… Co natomiast
pcha praktykującego lekarza, publikującego podręczniki akademickie
z zakresu kardiologii, do zajmowania się czarnymi dziurami i modelami
matematycznymi DNA, pozostaje zupełną zagadką…
Morał płynący z tej
historii dla naukowców: pamiętajcie, że środowisko patrzy wam na ręce.
W tym waleczna Elisabeth Bik! Morał dla polityków: organizujcie system
szkolnictwa i nauki, który wspiera dobre publikacje, a nie samo
publikowanie. Morał dla opinii publicznej: wstrzymajmy się z ekscytowaniem
naukowymi rewelacjami do czasu, aż zostaną dogłębnie zweryfikowane. Prawda
naukowa wykuwa się przede wszystkim w ogniu krytyki środowiska
akademickiego – jeśli ktoś omija ten proces, trzeba pytać: dlaczego? Czyżby nie
był pewien swoich twierdzeń?
Dariusz Aksamit
***
Autor jest
fizykiem medycznym i pracownikiem Politechniki Warszawskiej oraz
współzałożycielem Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki. Pełni też funkcję
przewodniczącego Rady Fundacji Marsz dla Nauki. Prowadzi stronę internetową www.aksamit.info
Źródło:
Polityka
34.2020 (3275) z dnia 18.08.2020; Nauka i cywilizacja; s. 52
Oryginalny
tytuł tekstu: "Jak astrofizyk kaleczył przepiórki"
Zaznaczenia
kolorem i podkreślenia w tekście są moje.
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.