piątek, 30 kwietnia 2021

O domowych czystkach i różnych przypadłościach.

Po zeszłorocznym szoku, związanym z chorobą, którą przeszliśmy z Jaskółem niezbyt ciekawie, związanym z pandemią, z obostrzeniami i z ogólnym rozbiciem po chorobie, postanowiłam, że tej wiosny po prostu się nie dam wrednym nastrojom. Trochę mi w tym pomogło oswojenie się z sytuacją i chyba pierwsza dawka szczepionki. Poza tym, bliscy, na razie, a mam nadzieję i później, też jakoś przystosowali się do pandemicznego życia.

Co w domu, w zawiązku z tym postanowieniem, podziało się? Przede wszystkim, zrobiłam przegląd książek. Pozbyłam się wszystkich związanych z moim zawodem. Część oddałam do gminnej biblioteki, część do prywatnego przedszkola. Niech służą nauczycielom, a  także rodzicom.

Przetrzepałam (po raz kolejny) wszystkie szafy z ubraniami i bezlitośnie pozbyłam się ciuchów, czekających na „na pewno jeszcze schudnę”, albo „może trafi się okazja”. Buty również wylądowały w reklamówkach. Głównie te na wysokich obcasach. No cóż…. Hmmmm…. Tym razem ciuchy znalazły się w kontenerze PCK (mam nadzieję, że Kempa się do nich nie dobierze). Zwykle oddawałam do parafii ewangelickiej, ale w związku z pandemią, punkt odbioru jest na razie nieczynny. Potem miałam zamiar skorzystać z pomocy fundacji, która działa przy schronisku ”Na Paluchu”, w Warszawie. Fundacja ta zbiera w całej Polsce rzeczy używane (nawet kuriera posyła po paczkę). Ubrania sprzedaje ciucholandom (ma kilka swoich sklepów również), a darczyńca przekazuje pieniądze 1 złoty za 1 kilogram ciuchów, na rzecz wskazanej fundacji. Jest lista z fundacjami, jednak trzeba się rejestrować, zakładać konto, wypełniać formularze z danymi, by zobaczyć, jakie fundacje są na tej liście. I to przestało mi się podobać. Daję i nie zawracajcie mi głowy wyciąganiem danych poza konkretnie potrzebnymi. Ja wiem, że oni muszą mieć różne „podkładki”, jednak według mnie, wystarczyło by imię, nazwisko, adres, ilość kilogramów i pokwitowanie bez zakładania konta. Zrezygnowałam. W ten sposób w kontenerze PCK (szybko sprawnie, anonimowo) przybyło- też darowizna, a mnie w szafach ubyło.

Teraz robię porządki w ogrodzie. Nadrabiam wszystko to, co miało być zrobione w zeszłym roku. I jak co roku, mam nadzieję, że to już będzie jego ostateczny wygląd chociaż na następne kilkanaście lat. A potem już po mnie „potop”. Dziwnie się poczułam, pisząc ostatnie zdanie. Czasem mnie gdzieś dziubnie myśl o tym, jak długo jeszcze będzie mi dane oglądać ten świat. Mam do tego, na razie, stosunek ambiwalentny. No sama nie wiem, co tak naprawdę czuję myśląc o śmierci- strach? Raczej nie. Spokój? No nie bardzo. Żal? Może. Nie uciekam od tych myśli, ale też nie zadręczam się nimi. Bardziej boję się,  jak chyba każdy, utraty sprawności umysłowej i fizycznej, ubezwłasnowolnienia, bycia roślinką.

Do diabła, za oknem słońce, +18 stopni, a mnie tu coś mrocznego przeleciało przez łepetynę. A sio, a kysz, do ogrodu marsz.

Czwartek

Pierwszą cześć napisałam we wtorek i poszłam do ogrodu przecinać róże po zimie. Trach… nawet nie poczułam kiedy, bo nic mnie nie bolało, wieczorem palec spuchnięty. Palec serdeczny…w prawej ręce… no tak…A obrączka między spuchniętym stawem i dłonią tkwiła. Ułła, jak opuchlizna się powiększy, to może obrączka zablokować dopływ krwi do palca. Altacet w żelu i na całą noc pod opatrunek. Rano patrzę, trochę pomogło. No to co jeszcze zadziała, kiedy palec się zgina, nawet bez bólu, zasinienie zeszło, czyli nie złamany? Jakoś czas temu kupiłam olej żywokostowy z gojnikiem. Ponoć świetny właśnie na zapalenia stawów, odbudowę chrząstki i takie podobne rzeczy. Dawaj olej na palec, pod opatrunek. Zabandażowałam, ale z pracy w ogrodzie nici. Jak pech, to pech. Zmieniałam dwa razy opatrunek. Było lepiej. Na noc znowu altacet. Dzisiaj jeszcze jest lekka opuchlizna, niemniej dużo lepiej to wygląda. Tylko tej obrączki jeszcze nie potrafię zdjąć. Chciałabym, bo  cała historia uświadomiła mi, że jednak nie należy  nosić żadnych pierścionków, kiedy pracuje się np. w ogrodzie. Wiem, wiem, obrączki ponoć nie ściąga się w ogóle (oprócz konieczności np. w szpitalu), ale ten strach, że mi „palec odpadnie” w razie zamartwicy, coś mi powiedział.

A jak już jesteśmy przy domowych sposobach leczenia się, czy też profilaktyki, to powiem o jeszcze jednej fajnej rzeczy. Tylko bez śmiechu, bo to działa. Inaczej nie pisałabym  o tym.

Olej, olej kokosowy nierafinowany ma cudowne właściwości. Było tak, po tamtej paskudnej chorobie długo nie mogłam dojść do siebie- osłabienie, bóle kręgosłupa, zniechęcenie, ogólne rozbicie. Pozbierałam się dopiero na jesień, ale wtedy przyplątało mi się jakieś paskudne zapalenie jamy ustnej. Łykam witaminy, dużo witaminy C, jem zieleninę, dlatego nie była to jakaś awitaminoza. Od maseczki też raczej nie, bo naprawdę noszę ją sporadycznie- zakupy robi głównie Jaskół. Żadnych nalotów, pleśniawek, bąbli, nic, a bolało strasznie pod językiem przy śliniankach. Ogień, po prostu ogień. Ha! Nic tylko pokarało Jaskółkę za ten paskudny jęzor. Dzwonię do lekarza, konsultacja- szukanie przyczyny- diagnoza- pewnie to na bananie, którego skórę odgryzłam, coś było i zapaskudziło mi buzię. Ok. Jakieś dwa płyny do płukania, tabletki do popchnięcia skuteczności- przeszło. Niedawno draństwo powróciło, czyli nie banan. I znowu konsultacja, znowu płyn z antybiotykiem do płukania. Pomogło o tyle, że nie miałam już ognia w buzi, ale ciągle mnie bolało. Dawno temu czytałam o właściwościach oleju kokosowego i odtąd używam go do smażenia. Przy okazji przeczytałam też o jego właściwościach leczniczych, a potem zapomniałam o tym. Rozmawiałam niedawno z synem o  moim bólu i on mi przypomniał o tym oleju. A co mi szkodziło spróbować? Nic. Od dwóch tygodni codziennie biorę jedną łyżeczkę oleju, trzymam go w buzi przez 10 minut (robiąc płukankę wokół dziąseł), potem wypluwam i biorę drugą porcję na 10 minut (można dużą łychę od razu na 20 minut). Wypluwam, przepłukuję usta ciepłą wodą (nie należy tego oleju łykać, bo są w nim bakterie z płukania) i to wszystko. Po paru dniach było po bólu, a teraz mam uczucie, jakbym miała nowe zęby, mocne dziąsła i świeżo w buzi. Olej jest bielutki, pachnie kokosem i ma smak kokosu- sama przyjemność. Tylko za pierwszym razem jest kłopot, bo chce się go przełknąć, albo wypluć. Kwestia przyzwyczajenia. Podobno po pewnym czasie takiego "płukania" znika kamień nazębny. Zobaczymy😀😀

O Oleju kokosowym choćby tu: https://www.poradnikzdrowie.pl/diety-i-zywienie/co-jesz/olej-kokosowy-wlasciwosci-i-zastosowanie-aa-Upj6-Lm62-CYNC.html

No i wieści z ogrodu. Udało mi się sfilmować takie pierzaste cudo.




 


I jeszcze: w gniazdach piszczy, zaskrońce się wygrzewają pod ścianą, obok kurka z wodą, krogulec okupuje dół ogrodu, a chwasty rosną jak szalone.

Miłego dnia😀