wtorek, 15 czerwca 2021

"Wszyscy robią za gliniarzy..."

W „Gazecie Wyborczej”, w dziale „Literatura”,  ukazał się interesujący artykuł. Jest to fragment wstępu do książki „Biblioteka przetrwania”, francuskiego pisarza Frederica Beigbedera. Przeczytałam i pomyślałam sobie, że może się komuś spodobać podejście autora do wielu nurtujących nas problemów, związanych ze współczesną egzystencją.

Enfant terrible francuskiej literatury o cancel culture: Nadzorować i karać, wersja 2.0 [LE FIGARO]

 

Frédéric Beigbeder: - Wszyscy robią za gliniarzy: na ulicy, kiedy ktoś nie ma maski, i na Twitterze, kiedy napisze coś nie po naszej myśli. Krytykujemy państwo policyjne, a sami jesteśmy problemem - my, policyjni obywatele. Dlaczego wszyscy stali się tak drażliwi?

Kocham moralistów, nienawidzę moralizatorów. I zastanawiam się, dlaczego lewica ma ciągle problem z wolnością. Dlaczego osoby najbardziej humanistyczne i postępowe w świecie zawsze w końcu chcą cenzurować, wymazywać, zakazywać?

Uwaga: literatura piękna nie służy niczemu. Do pisarstwa pasuje brytyjska zasada „never explain, never complain". W dobrej powieści autor niczego nie wyjaśnia i nie marnuje czasu na narzekanie.”

 

We Francji ukazał się właśnie zbiór pięćdziesięciu artykułów Frédérika Beigbedera o literaturze z „Le Figaro Magazine". Poniższy tekst to fragmenty długiej przedmowy z tej książki, zatytułowanej „Bibliothèque de survie" (Biblioteka przetrwania).

 

***

 

„Literatury nie należy osładzać, wygładzać ani oczyszczać. Najlepsze książki bywają lubieżne, obrzydliwe, zaślinione i obsceniczne, liczą na naszą potrzebę podglądactwa, demaskują to, co społeczeństwo chciałoby ukryć, ujawniają ciemną stronę człowieczeństwa, tworzą piękno z perwersji, badają granice i je przekraczają, łamiąc zakazy.

Ale przede wszystkim wtrącają się w coś, co ich z pozoru nie dotyczy.

Dobra książka nie ma zapędów pedagogicznych.

Nigdy bym nie przypuszczał, że tytuły moich dwóch pierwszych esejów o literaturze, opublikowanych w latach 2001 i 2011, okażą się tak prorocze: „Ostatni remanent przed likwidacją" i „Wstępny bilans po apokalipsie". Kiedy zaczynałem niniejszy, trzeci tom, policja pilnowała księgarni zamkniętych przez francuski rząd. Zapewniam, że wolałbym się mylić, ale w 2020 r. nadszedł, faktycznie, koniec mojego świata.

Myślałem, że byłem pesymistą kierującym się względami estetycznymi, kiedy wbrew sobie wieszczyłem przyszłość. Dziesięć czy dwadzieścia lat temu opisywałem literaturę zagrożoną zagładą – teraz, w okresie od marca do listopada ubiegłego roku, została ona uznana oficjalnie przez państwo za „działalność nieistotną". Mój tom „Bibliothèque de survie" z roku 2021 to podręcznik walki ukazujący się w świecie, w którym sprzedaży książek zakazał system biopolityki (termin nie mój, tylko Michela Foucaulta, który tak właśnie nazwał kontrolę państwa nad naszymi ciałami w „Nadzorować i karać").

Musimy się z tym zmierzyć, zamknięcie bowiem francuskich księgarń przez ministerstwo zdrowia było tylko kolejnym etapem rozpoczętego dużo wcześniej procesu niszczenia literatury. Szaleństwo cenzury, o którym tu mówię, jest wcześniejszym, głębszym zjawiskiem. Wywodzi się z kultury wymazywania, będącej pokłosiem rodzącej się w latach 90. amerykańskiej poprawności politycznej.

Muszę w tym miejscu wyznać coś, co rozczaruje moich fanów: jestem zwolennikiem politycznej poprawności. Zniechęcanie do publikowania tekstów seksistowskich, rasistowskich i homofobicznych wydaje mi się bezwzględnie konieczne. Jeśli słyszę na przyjęciu, jak ktoś nazywa kogoś „brudną suką", „czarnuchem" lub „pedałem", walę go krzesłem, bo obawiam się, że moimi małymi pięściami niewiele bym zdziałał.

Karierę krytyka literackiego zaczynałem w latach 80. w magazynie „Globe". W powieści „99 francs" („29,99", wyd. polskie 2000) zwalczałem rasizm w reklamie. W filmie „L’amour dure trois ans" (Miłość trwa trzy lata) sportretowałem małżeństwo homoseksualne przed legalizacją we Francji tej instytucji. Mam na koncie powieść „Au aide pardon" (Pomóż przebaczyć) i jej filmową adaptację „L’idéal", których tematem była walka z seksizmem, rasizmem, transfobią i pedofilią w świecie mody. Przez trzy sezony byłem nawet satyrykiem w porannym programie France Inter, gdzie składałem trybut poprawnemu myśleniu.

Dzisiaj jednak zmuszony jestem przyznać, że poprawność polityczna niszczy wolność wypowiedzi na wiele sposobów, jakkolwiek zawsze uprzejmie.

Tym, co łączy kryzys pandemiczny z kulturą wymazywania, jest nadwrażliwość. Wkroczyliśmy w epokę psychicznego komfortu. Nie akceptujemy już choroby, ba, nie chcemy się nawet denerwować. Wszyscy robią za gliniarzy: na ulicy, kiedy ktoś nie ma maski, i na Twitterze, kiedy napisze coś nie po naszej myśli. Krytykujemy państwo policyjne, a sami jesteśmy problemem – my, policyjni obywatele. Dlaczego wszyscy stali się tak drażliwi?

Walka z dyskryminacją polega dziś na dyskwalifikacji książek ze względu na płeć autora, jego karalność, datę urodzenia, pochodzenie społeczne lub kolor skóry. Doszło do tego, że chcemy zakazywać dzieł, których autor nie jest przykładnym obywatelem lub którego biografia kłóci się z tematem jego artystycznej wypowiedzi, oraz tniemy fragmenty, które mogą obrazić mniejszości. Część chce medialnego bojkotu autorów, z którymi się po prostu nie zgadza, a część chwali się, że już nie czyta książek napisanych np. przez mężczyzn.

Idea poprawności politycznej była szlachetna, ale miała wadę – zakładała, że literatura realizuje misję, którą jest powszechne oświecenie, wskazanie drogi do lepszego świata i głoszenie dobra wolnego od fascynacji złem, co umocni masy i doprowadzi je do krainy doskonałej szczęśliwości.

Nie taka ma być jej rola.

Jak pisze w najnowszej książce („Agent secret", 2021) Philippe Sollers: „Literatura nie ma głosić dobra. Ma ostrzegać". W Holandii ludzie poprzez media społecznościowe zarzucili tamtejszej tłumaczce czarnej poetki z USA Amandy Gorman, że jest biała. W obliczu zajadłego ataku na taką skalę Marieke Lucas Rijneveld [Rijneveld deklaruje swoją niebinarność, używa dwojga imion, żeńskiego i męskiego] musiała zrezygnować z przekładu. Oto nowy świat, w którym czarnych mają tłumaczyć wyłącznie czarni, a białych biali To zaprzeczenie otwartości.

Wierzyłem, że literatura polega, wprost przeciwnie, na poznaniu tego, czego się nie zna. Tłumacz niczego nie „zawłaszcza" – próbuje tylko postawić się w sytuacji kogoś innego. Jedyne, o co się go/ją prosi, to talent. Autor, który mówi o tym, czego nie zna, może być równie błyskotliwy jak pisarz opowiadający o tym, co zna. Literatura winna pozwolić artystom wyobrazić sobie inne życie. To kwestia ciekawości. U Rabelais’go Panurg tłumaczy Pantagruelowi, że jest głodny na trzynaście sposobów, m.in. po grecku, łacinie, baskijsku i w trzech nieistniejących językach. To głód poznania wszystkiego, co obce. To chęć pożarcia całego świata.

Jeśli zabronimy pisarzom mówienia we własnym języku o życiu innych ludzi, to od razu lepiej także zamknijmy granice, zabrońmy podróżowania i oddzielmy ludzi od siebie. Ups, przepraszam, właśnie tak jest w tej chwili.

Literatura nie ma nas wzmacniać ani niwelować nierówności

Poprawia się niektóre tytuły (nie ma już „Dziesięciu murzynków" Agathy Christie, tylko „I nie było już nikogo"), inne (jak dzienniki oskarżonego o pedofilię Gabriela Matzneffa) usuwa się pieczołowicie z księgarń.

Dziś baśń o śpiącej królewnie to apoteoza gwałtu, a „Przeminęło z wiatrem", podobnie jak „Księga dżungli" Kiplinga, uchodzi przede wszystkim za powieść rasistowską. „Carmen" to godna potępienia inscenizacja mordu na kobiecie, ale co zrobić ze sztuką Bernarda-Marie Koltèsa z 1980 roku „Combat de nègre et de chiens" (Walka murzyna z psami)? Zmienić tytuł sztuki na „Walka ofiary rasizmu z psowatymi"? I co powiedzieć o powieści Dany’ego Laferrièrego z 1985 roku „Comment faire l’amour avec un nègre sans se fatiguer" (Jak bez wysiłku kochać się z murzynem), pierwszą prowokacyjną powieścią członka Akademii Francuskiej pochodzenia haitańskiego, opowiadającą o rozwiązłym życiu seksualnym młodego czarnego mężczyzny, który słuchając jazzu, przelatywał w Montrealu białaski w zemście za niewolnictwo? Wywalamy z księgarń czy nie?

Redaktor Bruce’a Wagnera poprosił go o usunięcie słowa „fat", przymiotnika opisującego osobę tłustą. Zasugerowano, by pisał „solidna" lub „z pewną nadwagą", ale nigdy „tłusta". Bruce porzucił wydawnictwo i opublikował najnowszą książkę w sieci. W Stanach Zjednoczonych studenci literatury, zaszokowani lekturą „Wielkiego Gatsby’ego", domagali się publikowania ostrzeżeń o niestosownych treściach, adresowanych do ludzi wrażliwych, o tym, że Tom Buchanan brutalnie nęka żonę Daisy.

Pisarz Philippe Muray miał rację: „Od czasu nastania  Imperium Dobra dobro ma się gorzej".

„Culture woke", „kultura przebudzona", walczy z dyskryminacją rasową, społeczną, religijną i seksualną. Jako pisarz poprawny politycznie jestem wrogi wszelkim formom rasizmu, ale wiem też, że rolą powieści nie jest naprawa niesprawiedliwości. W rzeczywistości powieści nie mają żadnej misji. Celem literatury nie jest umacnianie nas ani zwłaszcza niwelowanie nierówności społecznych.

Uwaga: literatura piękna nie służy niczemu prócz tego, by być piękna i dawać przyjemność czytelnikom. Do pisarstwa pasuje brytyjska zasada „never explain, never complain". W dobrej powieści autor niczego nie wyjaśnia i nie marnuje czasu na narzekanie. Czy naprawdę powinniśmy amerykanizować francuskie zachowania kulturowe?

Musimy stoczyć najważniejszą walkę XXI wieku, nie rezygnując z artystycznej wolności, w tym prawa do błędów i do zbrukania się, by zrobić z błota złoto.

Prix Renaudot to niezależna nagroda literacka, która nic nie kosztuje francuskich podatników. Jurorzy wręczają ją komu chcą i nie są przed nikim odpowiedzialni [Beigbeder nie spodobał się w roli członka jury nagrody Renaudot autorowi „The New York Times"]. Krytyka literacka musi pozostać sztuką w pełni niedemokratyczną. Może to nic wielkiego, ale dla przyszłości literatury, nie tylko francuskiej, kluczowe jest to, by sztuka nie trafiła pod kontrolę Imperium Dobra.

Podsumowując moje stanowisko jednym zdaniem: kocham moralistów, nienawidzę moralizatorów. I zastanawiam się, dlaczego lewica ma ciągle problem z wolnością. Dlaczego osoby najbardziej humanistyczne i postępowe w świecie zawsze w końcu chcą cenzurować, wymazywać, zakazywać? Choćbym uważał się za nie wiem jak ekoodpowiedzialnego alterglobalistę, w tej kwestii lewica pozostaje dla mnie prawdziwą zagadką. Czy nie dałoby się być naraz zaangażowanym demokratą?

Życzliwość to druga twarz autorytaryzmu

Eumenidy w sztuce Ajschylosa to po grecku „życzliwe", ale w wersji łacińskiej boginki stają się „furiami". Co chcieli nam powiedzieć Rzymianie w sandałach? Że życzliwość zamienia się we wściekłość? Życzliwi mają wężowe włosy, a z oczu cieknie im krew. Przesłanie jest jasne: uważajcie na życzliwość, która zawsze wyradza się w szaleństwo na punkcie bezpieczeństwa.

Było tak kiedyś, jest dziś i będzie w przyszłości, dopóki istnieć będą życzliwi zbawcy ludzkości, pragnący narzucić swoją dobroć wszystkim, których uznali za złych. Od starożytności drugą twarzą autorytaryzmu była życzliwość. W końcu zamknięcie księgarń, teatrów, kin i dyskotek nie było przypadkowe – to w sumie dość logiczna konsekwencja – troska o zdrowie zmienia się w politycznie poprawną obsesję bezpieczeństwa, od której prosta droga do nienawiści do wolności zgromadzeń, do uścisku dłoni, do tańca, ale też do debaty i namysłu. Aby chronić się w należyty sposób, wszyscy muszą maszerować równym krokiem i słuchać BFM TV – żadnej dyskusji, żadnej kultury, żadnej myśli, sama dyscyplina.

Co do ratowania życia nie możemy już pozwolić sobie na luksus wątpienia. Słysząc słowo „kultura", minister zdrowia wyciąga rewolwer, a słysząc słowo „zdrowie", minister kultury zamyka gębę. Nawet w otwartych restauracjach toczą się rozmowy – zamknąć, do cholery.

Higiena to nie humanizm.

Ostrożność to purytanizm.

Nowy maccartyzm to nowy jansenizm.

Wracamy do początków XVII wieku, kiedy jansenizm z Port Royal uczył cnoty pyszny dwór Ludwika XIV. Stoimy w obliczu powrotu moralności protestanckiej, wrogiej wszelkiej fantazji i przyjemności uznanej za dekadencką. W rzeczywistości żyjemy w czasach nowej wojny religijnej między katolikami (Francuzami) i protestantami (Amerykanami), a naszym Bogiem jest Twitter. Bo higiena może być fizyczna (myj ręce i nikogo nie całuj), ale też psychiczna (nie myśl inaczej niż władza, wszelka polityczna niepoprawność karana będzie medialnym zakazem). Strach i empatia każą nam akceptować zakazy i cenzurę.

Tak oto poprawny politycznie pisarz objawia się jako orędownik niepoprawności literackiej. Niewykluczone, że – czego nie zauważyłem – mój wiek, moje pochodzenie społeczne, moja biała skóra i toksyczna męskość określiły w ostatniej instancji moje upodobania.

tłum. Sergiusz Kowalski

https://wyborcza.pl/7,179012,27185359,enfant-terrible-francuskiej-literatury-o-cancel-culture-nadzorowac.html#S.main_topic_3-K.C-B.1-L.3.maly

Mimo wszystko optuję za poprawnością polityczną, mimo iż z wieloma spostrzeżeniami autora, przeciw niej, się zgadzam. I na tym poprzestanę.

PS. Zaznaczenia fragmentów „tłustym drukiem” jest oryginalne.

Dzisiaj zmarł Zbigniew Nikodemski, autor tekstu do piosenki „Zaopiekuj się mną” grupy Rezerwat. Smutne to.