Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 7 maja 2017

Było ekstremalnie.

Woda w piwnicy pokazała się po dwóch dniach ulew i jeszcze w jednym miejscu stoi. Pod kupą opału- nie do ruszenia. Musi sama zejść. Na szczęście moje uszczelniania odniosły skutek i wyszuflowałam w sumie 6 wiader wody z różnych pomieszczeń. Dla porównania w zeszłym roku wodę szuflowaliśmy do wiader, laliśmy do beczki i z niej pompowaliśmy na zewnątrz. Dwa dni trwała taka akcja.
Tak wyglądał nasz ogród, a zwłaszcza lasek podczas ostatnich ulew.

Alejka sosnowa. Na początku jest zakopana studzienka do której dochodzi peszel podciągnięty od wału odsączającego wodę z oczyszczalni. Zauważyliśmy, że teraz peszel ściąga wodę nie tylko z wału i ogrodu, ale też z pola za naszą bramą (i za drogą dojazdową) oraz z posesji sąsiada. Czyli wody, która pojawia się na naszej posesji jest teraz sporo. Prawo wodne mówi, że właściciel posesji ma obowiązek przyjąć wodę z sąsiednich, o ile nie ma tam innego odwodnienia i przesłanie wody dalej, poza swoją posesję. Przez 20 lat nie miałam tu z wodą problemu, ale woda szuka pod ziemią swoich dróg no i znalazła dobrą drogę- peszel. Kiedy zaczęło nas podtapiać w miejscach dotychczas suchych nawet w czasie największych ulew, zdaliśmy sobie sprawę z sytuacji podbramkowej. Sprawę pogarsza fakt, iż gleba tu jest przepuszczalna na głębokość około 1 metra, a później jest lita glina i po niej ( podskórnie) woda spływa. Jak w glebie jest wody zbyt dużo, stoi w niej i jest grząsko.
My wodę przyjmujemy i posyłamy dalej, ale... dalej teraz nie istnieje. W każdym razie wykopałam  (od razu mówię, wolę kopać niż sprzedawać w sklepie, dlatego Jaskół nie brał w akcji kopania udziału, tylko sprzedawał) rowki, by jakoś górą tę wodę posłać dalej. Mieszkamy na górze stoku i po czasie  woda zaczęła schodzić  w dół, tworząc wręcz strumienie na ścieżkach. na zdjęciu widać krótki rowek od studzienki i dodatkowy od peszla. Kiedy kopałam, to woda strumieniem rwała za szpadlem.
Ścieżka równoległa do sosnowej, po drugiej stronie lasku. Tu woda znalazła ujście przy pniu brzozy. pewnie gdzieś pod ziemia dren jest przerwany, lub zapchany i zaczęło górą wybijać. No i całe szczecie, bo wiedziałam już gdzie kopać drugi rowek, by  wodzie pomóc zejść z góry. Tu widać, jaki jest spad stoku.
Potem poszłam na dół i wykopałam rowki z boku tego lecącego od brzozy, bo i w lasku zaczęły tworzyć się kałuże. Jeden modrzew jest tak podmyty, że musimy go wyciąć. Przechylił się na drugi- nie ma szans na dalszy wzrost, a temu drugiemu przeszkadza. Tam na dole jest płot graniczący z sadem.
Ujście wody z naszego ogrodu do sadu.
A to sad. I tu ktoś może powiedzieć- a to świnie, zalewają sadownika i niszczą mu piękny sad. Otóż świnią jest sadownik, który przez 10 lat jeździł ciężkim sprzętem i zarwał,  na długości około 100 metrów, główny dren, do którego szła woda z posesji położonych wyżej, w tym z naszej. Jego obowiązkiem jest przejąć wodę z tych posesji i posłać ją dalej, co w jego przypadku oznacza wpuścić do rowu melioracyjnego. Wniosek jest taki, że to nie my go zalewamy, a on zalewa naszą piwnicę, bo woda nie ma już gdzie uchodzić, jak gleba jest nasączona wskutek braku odbioru. Zgłosiliśmy ten fakt do Spółki Wodnej i czekamy. Zresztą ja już w zeszłym roku to zgłaszałam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Tym razem pojechał Jaskół.
Sprawa jest chyba beznadziejna. Sadownik to człowiek konfliktowy i wszystkich ma w "głębokim poważaniu". On doskonale wie, że jedyną drogą wyegzekwowania naprawy drenu jest droga sądowna. Ja nie mam ochoty się z dziadem sądzić, nawet mnie nie stać na założenie sprawy. Dlatego z premedytacją zrobiłam rowki i wpuszczam mu wodę do sadu. Z premedytacją i determinacją, bo przecież woda nie idzie w górę, a w dół i zdaję sobie sprawę z tego, że facet będzie nas albo olewał, albo szykanował, co już dwa razy zrobił. Spółka Wodna może mu nakazać, ale nie jest władna wyegzekwować naprawy drenu. Na sąsiadów nie mam co liczyć. Moja sister, która mieszka za ścianą i której też zalewa ogród, powiedziała, że jej to nie przeszkadza. Jej nie... inni nie mają interesu.
Koniec ( od strony domu) ścieżki w ogrodzie kwiatowym.
Miejsce na ognisko- głębokie na 30 cm. Jeszcze teraz stoi w nim 10 cm wody.
Przed ulewami wykopałam liliowca i nie zdążyłam zasypać dołu po nim. Na zdjęciu tego tak nie widać, ale jest to głęboka kałuża. Ognisko i ten dół pokazują, jak wysoko woda stoi, bo gleba nie odbiera.
Ofiara śniegu i podtopień- dorodna sosna. Korzenie podmyte i zawaliła się pod ciężarem śniegu, z opadów przed ulewami. To z lewej strony to "brudny" kompost, na który wyrzucam ogrodowe badziewie (korzenie chwastów szybko pleniących się, gałązki, szyszki, twarde łodygi itp.), którego nie chcę przerabiać (lub nie da się), na dobrą ziemię ogrodową (jest drugi kompost).
A teraz czekam na większe opady (oby się nie zdarzyły), bo chcę zobaczyć, jak dalej działają rowki. Wkurzona jestem- ogród stracił na urodzie przez te przekopy, ale je zostawiam, ponieważ to chyba jedyny ratunek przez podtapianiem naszej posesji.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz