wtorek, 13 sierpnia 2019

Sklepy nasze powszednie



W naszej wsi są trzy sklepy spożywcze trzech lokalnych sieciówek, jeden sklep ze wszystkim do wszystkiego taki: „szwarc, mydło, powidło”, jedna drogeria, punkt apteczny, dwa z częściami do maszyn rolniczych i jeden stricte rolniczy (pasze, nawozy, ziemia itp.) No i nasz mały sklep. Wsio.
Takie zakupy podstawowe, co to raz, albo dwa razy w tygodniu trzeba zrobić, uskuteczniam w tych sieciówkach.  Muszę „odwiedzić” wszystkie, bo przeważnie w każdy brakuje czegoś, co mi jest potrzebne. We wszystkich natykam się na rzeczy i sytuacje, które po pewnym czasie zaczynają irytować. Tym bardziej denerwują, że nie ma się co łudzić i czekać na ich poprawę,
Mięso i wędliny:
- proszę 60 deko schabu. Pani rzuca na wagę kawał mięsa i pyta:” A 80 może być?”. Odpowiadam: „Nie, nie może”, na co słyszę: „A co ja zrobię z tym małym kawałkiem?”. Sytuacja bardzo często powtarza się z wędlinami, boczkiem, serami na wagę. Ja się mogę zgodzić na 5 deko, ale nie na 10 lub 30 dodatkowo.

- mieszanie świeżego mięsa ze starym- tak robią z piersiami, skrzydełkami, udkami z kurczaka. Kiedyś pani podała mi w woreczku dwie porcje rosołowe- jedna ładna biała, druga taka lekko fioletowa. Wsadziłam nos do worka- ta fioletowa była chyba sprzed trzech dni i czuć ją było zepsutym mięsem. Zwróciłam obrażonej pani wszystko. Tak samo kombinują z cienką kiełbasą lub parówkami- 5 ładnych świeżych i między nimi 3 twarde, przedwczorajsze.
Pieczywo:
- mieszanie świeżych bułek ze starymi, świeżych kołaczyków lub pączków ze starymi. W naszych sklepach pieczywo podaje ekspedientka-  kiedy przez woreczek, przy niej, naciskam bułki, czy rogaliki, zawsze robi obrażoną minę, bo… a przecież, zanim się spostrzegłam, to wciskano mi np. 3 świeże bułki i dwie twarde.
Nabiał:
- dokładanie wagi papieru do wagi towaru- pani kroi kawał sera, kładzie na wagę potrójny papier, na to ser. Na uwagę, że płacę za ser, a nie za papier i że towar waży się netto, obraza i wzruszanie ramionami.
- wystawianie przeterminowanego towaru między ten z dobrą datą ważności- białe serki klinki, których data skończyła się wczoraj, wsadzone między te  z dobrą datą. Dwóch klientów na trzech mechanicznie weźmie klinki po kolei bez sprawdzenia daty. To dotyczy jogurtów, śmietany, kefirów i innych serków.
- w naszych sklepach jest zwyczaj sprzedaży żółtych serów w kawałku. Leży sobie taki ser zafoliowany. Na folii ma naklejoną kartkę z różnymi informacjami: nazwa sera, waga, nazwa sklepu, nazwa producenta i data zapakowania. Pytam o datę ważności, bo jej nie ma. Słyszę: „Wczoraj był pakowany”. Pytam, do kiedy ma datę ważności, bo że wczoraj był pakowany nic dla mnie nie znaczy. Mógł być pakowany świeży, albo tygodniowy lub miesięczny. Wzruszanie ramionami. Ja nie kupię w ciemno, ale ktoś inny kupi stary ser jako „świeży, bo „wczoraj pakowany”.

Warzywa, owoce:
- rzadko można się doprosić, by ekspedientka przekroiła np. dużą kapustę. Niezmiennie słyszę: ”A kto kupi tę drugą połowę”.
- nagminne mieszanie gatunków ziemniaków, zarówno w workach- gotowcach, jak i w skrzyniach, z których można sobie ziemniaki wybrać.
- w gotowych pakietach warzyw do rosołu częste nadgniłe warzywa, to samo w worach z ziemniakami- nadgniłe, malusieńkie, a raz znalazłam wśród ziemniaków dużą zeschniętą bryłę gliny, za którą, oczywiście jej nieświadoma, zapłaciłam, jak za ziemniaki. Worki te pakują panie na zapleczu.
- kiedy kupuję warzywa, staram się, by włożyć je do jednej zrywki, nie chce mnożyć plastikowych torebek. Kładę do takiej cieniutkiej reklamówki np. 4 pomidory, dwa ogórki, 3 pęczki rzodkiewki. Przy kasie wykładam to wszystko osobno. Pani kasuje i pyta- „Dodać pani reklamówkę?”, albo bez pytania zrywa zrywki i zaczyna mi ten towar, każdy osobno, wsadzać do nowych reklamówek. Kiedy protestuję wzrusza ramionami- przecież chciała dobrze, ale kiedy mówię, że nie mam więcej drobnych potrafi jeszcze dwie minuty stać z łapą wyciągniętą zniecierpliwiona, bo będzie musiała pomęczyć się z odliczaniem, mimo iż kasa jej dokładnie podpowiada, ile ma mi wydać. Kto tu komu „chce dobrze”?
Ogólne:
- nagminne naklejanie cenówek na datę spożycia np. na serkach, kefirach, maśle itp.
- na towarze, który mógłby być prezentem, naklejanie cenówk na przodzie opakowania, w takim miejscu, które szpeci cały towar. Ja wiem, że cena powinna być widoczna, ale klej z cenówki jest nie do umycia, na jej miejscu robi się brudna plama i jak takie coś dać w prezencie? Tak samo jest z pudełkami plastikowymi na żywność, czy naczyniami z plastiku. Całość ładna, kolorowa, a na środku brudna plama po cenówce, która łapie brud i nie da się jej zmyć
- na półkach brak ceny dot. wystawionego towaru, lub cenówki od innego- potem przy kasie awantura, bo najczęściej towar jest droższy.
- brak oryginalnych metek przy różnych towarach przemysłowych. Ostatnio spotkałam się z ręcznikami, na których była tylko wszywka, dotycząca prania i nic poza tym. Ani  producenta, ani kraju pochodzenia, ani składu.  Pani wmówiła mi, że to są polskie, a nie chińskie, machnęła się, bo między dwoma bez metek był jeden z metką, co odkryłam w domu (zapomniała ją usunąć). Wydało się, że to jednak chińskie i teraz jestem ostrożna. Ręczniki te po trzech praniach zaczęły tak cuchnąć, że użyłam je jako wycieraczki. Nie kupuję przemysłówki bez oryginalnej metki.
-mieszanie nowych numerów czasopism ze starymi- a nuż klient nie pamięta okładki i uda się wcisnąć starą gazetę.
- brak ceny i na półce, i na towarze- trzeba lecieć przez cały sklep do czytnika, by odczytać cenę ( naruszenie przepisu, który mówi, że przynajmniej jedna, widoczna cena przy towarze musi być),
- nie zdarzyło mi się, by w którymś sklepie było wolne przejście między półkami z towarem. Zawsze coś stoi na drodze: puste pudła, wózek z towarem, wózek z paletami… Tylko pań, które zajmowałyby się wykładaniem towaru na półki jakoś zawsze przy nich brak. No nie… są sytuacje, kiedy pani koniecznie musi układać towar w momencie, kiedy ja z tej samej półki chcę towar wziąć. Czekam minutę, czekam dwie… pani wyładowuje z zaciętą twarzą, a ja czekam….czekam… w końcu mówię „przepraszam" i wciskam się „na chama” z poczuciem winy, że przeszkadzam pani w ważnej misji. Zdarzyło mi się, że pani zwaliła mi na rękę ciężki worek z ziemniakami, bo nie mogła poczekać minutę, aż cofnę rękę. Burknęła „przepraszam”, odwróciła się i poszła na zaplecze. Nadgarstek bolał mnie jeszcze dwa dni.
Kasa:
Rzeczy, które mnie raczej irytują, a które przyjmuję z rezygnacją, chociaż zabierają mi w sklepie czas:
- za każdym razem przy kasie słyszę :”Dzień dobry”- fajnie, ale jak wchodzę do sklepu mówię „Dzień dobry” i uważam, że takie powitanie przy kasie jest niepotrzebne, niby nie przeszkadza, niby kultura wyższa, ale trochę irytująca, bo co? Ma powiedzieć „Dzień dobry” przy kasie pani, którą między półkami mijam, co najmniej, trzy razy bez słowa?
- za każdym razem przy kasie (w różnych sklepach) słyszę: „Karta na punkty jest?”, „Ma pani zieloną kartę?”, „Zbiera pani naklejki?”…. i jeszcze coś tam jest. Za trzecim moim „Nie” robi mi się trochę tak…. Wrrrrrrr…..
- artykuły na półkach, które nie są wprowadzone do kasy. Tak musiałam zrezygnować z „Burdy”. Pani nabija kod na gazecie… nie wchodzi, nabija kod  ręcznie…. nie wchodzi, woła pomoc, ta wbija kod…. nie wchodzi,  nabija ręcznie… nie wchodzi…leci na zaplecze po kierowniczkę… ta przychodzi wbija kod… nie wchodzi…. po czym zabiera gazetę z komentarzem: „To nie jest do sprzedaży”.  Cała operacja trwała 10 minut, a gazety i tak nie kupiłam.
- często pani jest przekonana, że płacę kartą i wciska jakiś kod na kasie, po czym jest wściekła, kiedy mówię, że płacę gotówką, bo musi odkręcać kodowanie. A wystarczy przecież zapytać, w jaki sposób płacę. Ja nie muszę wiedzieć, jakie są operacje na kasie.
- rzucanie towarem po wbiciu kodu na kasę- kilka razy musiałam zwrócić uwagę, bo zależało mi, by nie poniszczyć opakowań lub warzyw (np. bombonierka, kartka świąteczna, pogniecione pomidory).
- kiedy słyszę, a bardzo często słyszę: „Mogę być winna grosika”, to mam ochotę odwarknąć NIE!. Ja muszę mieć w swoim sklepie multum drobnych, bo wiem, że ludzie zalatani zapominają o „grosikach” i płacą „grubymi” nominałami. Do miejsca, gdzie mogłabym skoczyć „rozmienić” forsę, mam kilometr, a mimo to nie mówię klientowi: „Czy mogę być winna….” Grosik i grosik nazbiera się stosik. To są moje ciężko zapracowane pieniądze. Dlaczego mam je darować sklepowi za darmo? Czy tak trudno sklepowi, który ma setki klientów zabezpieczyć się na ewentualność „zabraknięcia grosika do wydania?”

Personel:
Wiem, że praca ekspedientki/ kasjerki jest ciężka i niewdzięczna, ale na litość, czy te panie naprawdę muszą chodzić odulone jak Anielka w marcu, obrażone na cały świat, ciskać produktami na ladę, do klientów odnosić się z pretensją. Czy ktoś je na siłę zmusza do tej pracy? Hmmmmmmm….. zwalniają się etaty nauczycielskie… może zaproponować tym paniom studia, a potem lekką pracę nauczyciela z tyyyyyyyyyyloma wolnymi dniami?

Gdyby odległość do miejskich sklepów była mniejsza, to w ogóle na te nasze wiejskie nie obejrzałabym się. A tak jesteśmy tutaj, we wsi, zdani na takie numery, jakie opisałam.
Post napisałam z pozycji klienta i równocześnie ekspedienta/kasjerki we własnym sklepie. Gdybym ja takie numery z towarem kręciła w swoim sklepie, to dawno poszłabym z torbami. Gdybym ja tak traktowała klientów, to nikt by u mnie nie kupował, a przecież ja też mam różnych klientów i muszę trzymać pyszczysko, bo na nich zarabiam na życie.

Demotywator wzięłam stąd: https://redmik.pl/987/Sklep-czynny

I na koniec ciekawostka sklepowa.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz