Piątek,
godzina 10, 30.
Szuflujemy…. Najpierw do wiader, potem do beczki, a
z niej pompa na zewnątrz. Co 40 minut przeciętnie 15 wiader. Nie jest
najgorzej, ale nie jest dobrze. Wychodzą braki, które trzeba uzupełnić. Od
dwóch lat systematycznie to robimy, ale ciągle jeszcze mało. Na jednorazowe
uszczelnienie, czy wymianę posadzki w piwnicy nie stać nas. Jednak z każdym
rokiem jest coraz lepiej. Niesamowicie pomogła naprawa rynien i wyprowadzenie
wody dalej do ogrodu. Niemniej, przy takiej ilości opadów problem jest nie w
wodzie z rynien, a w podsiąkaniu wody przez fundamenty i posadzkę. Mieszkamy
prawie na wzgórzu, ale jeszcze trochę za nami jest tego pagórka i stamtąd woda
leci drenami na dół stoku. Pisałam kiedyś, że w sadzie, na dole, obok naszego
ogrodu, sadownik zarwał ciężkim sprzętem, główny dren i od kliku lat podczas
takich opadów robi się tam staw.
W dodatku: o godzinie 9 rano- zamknięto most na
Wiśle w Ochabach (to blisko nas), godzina 10ta, zamykają most na Wiśle w Skoczowie… W
Cieszynie Olza idzie już równo z brzegiem…. Okoliczne rzeczki nie mają już
możliwości odbierać wody, bo Wisła zaczyna się w nie cofać. I dlatego u nas
woda w piwnicy. Nie ma ona gdzie schodzić.
Idę dalej szuflować. Całą zaplanowaną na dzisiaj
robotę diabli wzięli.
11,30
Zamknięto drogę między naszą wsią a sąsiednią. W
gminie alarm przeciwpowodziowy. Wisła w Skoczowie zalała 5 domów- przerwała śluzę
na mniejszej rzeczce i wdarła się w teren zabudowany. Mamy dojazd od strony Katowic i od Cieszyna.
W 2010 wszystkie drogi wokół wsi były zamknięte. Można było się dostać się
tylko do Cieszyna. Na godzinę przestało padać. Mamy świeże relacje od klientów,
którzy są z różnych miejscowości w powiecie. W piwnicy –spoko. Dajemy radę.
Ostatnia tura- 6 wiader. Zaczyna lać.
12,40
Szuflowanie- 10 wiader- pompa dwa razy chodzi.
Rano, kiedy ją montowaliśmy i daliśmy pierwszy zrzut wody z beczki- STOP- zaraz
na złączu, pod wpływem ciśnienia wody, rura wypadła. Cała woda poszła na
piwnicę…. Tego.. jak to się mówi???? Noż,
kurcze!!!! Poprawka. Idę na pole sprawdzić, czy tam wszystko w porządku.
Rura mocno wsunięta w drugą, ta z kolei ułożona na rynnie. Rynna, ma dobry
spad…. Jedziemy… woda poszła i…. STOP. Na końcu zrobił się zator z liści, kory
i już sama nie wiem z czego- przez rok nikt tam nie zaglądał. Cała woda poszła
na boki. Trzeba to usunąć, tylko, że…. Koniec rynny z tym całym wiechciem jest
pod bardzo niskim krzakiem i żeby się tam dostać trzeba ”na kolana”. „No i rób
tu sobie wczasy”- rymnęłam na kolana w to mokre igliwie, przesunęłam się pod twardą gałęzią, zwisającą 40 cm nad ziemią i prawie na
brzuchu, usunęłam to paskudztwo. Bezka, myśląc, że się bawimy, dzielnie mi
sekundowała, liżąc po nosie i próbując pogryźć jej ulubione czerwone gumowce,
które były na moich nogach. Wygramoliłam się z trudem stamtąd. Boszszszszsz… w
moim wieku, jak młódka, po krzakach w takiej pozycji się tłuc. Woda poszła i
prawidłowo spłynęła w dalsze części ogrodu. Uffffff….Siąpi.
14.00
Następna porcja. Mocno wybraliśmy, ale czuję, jak
kręgosłup mi siada. Ostatnie szufle wody
już w kucki zbierałam. Sytuację mamy opanowaną dzięki tak częstemu
wybieraniu wody. Kiedy tylko nachodzi mnie zwątpienie, przypominam sobie rok
2010 i ówczesną powódź na tych terenach. Wtedy mieliśmy w piwnicy wodę do
pierwszego schodka (około 15 centymetrów na prawie całej powierzchni.
Tylko jedno pomieszczenie miało suchą podłogę, a ze schodów schodziło się
wprost do wody. Wtedy ja szuflowałam do wiader, a Młoda z Jaskółem wynosili te
pełne wiadra przed dom, daleko na trawnik. To była udręka. Kupiliśmy wprawdzie
pompę przez Internet, bo w sklepach zabrakło, ale nim przyszła, to trzy dni tak
zaiwanialiśmy. No to co ja teraz narzekam?
Wisła przed Strumieniem nieco opadła. Niestety,
tylko dlatego, że woda uszkodziła śluzę w mniejszej rzeczce w Skoczowie i teraz zalewa tam domy. Dla nich nieszczęście,
dla nas trochę ulgi, bo zbierze wodę z okolicznych rzeczek i może nam tu się
trochę jej stan w gruncie obniży.
Lekko pada.
15.30
Spacer po ogrodzie. Mocno pada. Biorę parasol i
idę, bo trzeba Bezce trochę łapy przeczyścić. Ufifrała się po łokcie przy
kopaniu dziury pod cisem. My wylewaliśmy wodę, ona kopała. Idę przez mokry
ogród i myślę o tych ludziach ze Skoczowa, którym Wisła domy zalała. Straszne.
Zastanawia mnie „wiedza” reporterów TVN24- Skoczów koło Bielska-Białej- No
litości…. Skoczów koło Cieszyna. Gdzie tam jeszcze do Bielska-Białej. I nie
wały puściły, a właśnie ta śluza. Na dole
ogrodu sprawdzam, co w sadzie. Stawek się poszerza, po miedzy, w naszym
ogrodzie płynie strumyk. W zeszłym roku dzwoniłam do Spółki Wodnej i opisałam
sytuację. Kiedy padają deszcze, woda zalewa naszą piwnicę, bo nie ma gdzie
spłynąć. Główny dren w sadzie zarwany. Tak- przyjadą, tak- porozmawiają z
sadownikiem. Potem jeszcze raz dzwoniłam- rozmawiali. I tyle. Nikt nic nie
zrobił, a woda nie ma gdzie odchodzić. Teraz napiszę oficjalne pismo. Próbuję Bezę „wciągnąć” w wysoką trawę, w
środku lasku. Nie ma mowy. Idzie dumna środkiem wykoszonej miedzy i ani na mnie
spojrzy. Nagle zrywa się za młodym kosem. Wołam ją i, kiedy przelatuje obok,
walę parasolem po grzbiecie. Lekko się zawahała. Kos bezpiecznie wylądował na
morwie. W ogródku zeszła woda, która stała między grządkami, ale znowu leje i
chyba ponownie się pojawi. Nie wiem, do
czego się zabrać. Za chwilę chyba znowu zejdę do piwnicy.
17.30
Następna runda za nami. Nie jest źle, ale woda
pojawiła się w dwóch następnych piwnicach. Przy okazji dowiadujemy się, gdzie „uszczelniać”. Wyszła też następna
usterka, sprokurowana przez majstra od chodników. Przy montowaniu rury
odprowadzającej ścieki, naruszył zewnętrzną izolację ściany piwnicy i teraz
widać, jak w tym miejscu przesącza się woda i spływa po ścianie na podłogę.
Teraz należałoby odkopać ziemię na około 0,6m głęboko, zasmarować ścianę
substancją izolującą i zasypać na nowo.
Mogę już przykląć? Cały czas, jak to piszę, trzymam jęzor na uwięzi, ale
w głowie brak cenzury. Albo może nie, bo jak ostatnio sobie pomyślałam: „Niech
to szlag trafi”- to piorun uszkodził brzozę. A może ja mam jakąś siłę sprawczą
na to hasło?
21.00
Ostatnie szuflowanie. Kiedy poprzednim razem (około
19tej) zeszłam do piwnicy, usłyszałam, że gdzieś woda ciurkiem leci. W piwnicy,
gdzie nie ma kranu. Wchodzę tam i co widzę? Z rury przygotowanej do podłączenia
nowego osadnika leci ciurkiem na podłogę woda.
Tym razem rzuciłam głośno „panienką”. No sory… każdy ma swoją
wytrzymałość. Podstawiłam szybko wiadro i wołam Jaskóła, bo mi się w głowie nie
mieści, że z rozdzielnika, który jest w trawniku cofnęło wodę do piwnicy. W tym
rozdzielniku w ogóle nie powinno być wody. No co? Kolejna fuszera majstra od
chodnika. Widocznie nie dał uszczelki pod pokrywę i górą nabrał do pełna, bo
inaczej nie weszłaby woda do rury. Jaskół przyszedł, zaczął szukać zatyczki na
rurę, bo ponoć była. Szukaliśmy i nic. W końcu wzięłam rurę-kolanko, wepchnęłam
ją w tę cieknącą, otworem do góry, i
woda przestała lecieć. Zaczęłam szuflować. W przerwie jeszcze raz poszukałam
zatyczki. Znalazłam. Inny majster, który niedawno wymieniał rury w piwnicy,
pewnie chciał to kolanko przymierzyć, zdjął zatyczkę i już jej nie nałożył.
Jeden problem z głowy.
O 21, 30 zakończyliśmy wodę wybierać. Nie mamy
złudzeń. Jutro będzie na całej posadzce w piwnicy, ale nie 10, a 5 centymetrów.
Czeka nas następny dzień szuflowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz