Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 5 listopada 2014

Jak to z oczyszczalnią było (2)



No i oczyszczalnia zaczęła sobie pracować, a my odetchnęliśmy, bo duży problem spadł nam z głowy. W jeden dzień. Tyle trwał cały montaż. U siostry pracowała inna firma. „Bawiła się” z całym kramem półtora tygodnia. Jasne, że ona miała więcej do zrobienia, ale ekipa przychodziła o 9tej rano i kończyła pracę równo o 16tej. Zawsze mi się wydawało, że taka branża, kiedy jest sezon, to pracuje na cały gwizdek, bo przecież wystarczy parę dni deszczu i robota stoi. Nie wiem, czy to lato było deszczowe, czy nie. Mnie wody przelało się po kokardy. I w piwnicy, i…. w ogrodzie. Po paru dniach deszczowych, zauważyliśmy, że przed kopcem stoi woda. Zrobiła się ogromna kałuża i dopiero po dwóch dniach zniknęła. Nigdy przedtem takiego czegoś nie było. Zasypaliśmy wgłębienie, w którym stała woda. Było to miejsce „pracy” koparki. Ziemia ubita, trochę wklęsła, toteż woda zbierała się w tym zagłębieniu. Po kolejnym deszczu woda zebrała się nieco dalej i znowu była kałuża. Fakt, że kopiec jest usypany jakby w poprzek spadu, ale bez przesady, nie powinien stanowić aż takiej zapory dla wód deszczowych. Po następnych deszczach zobaczyłam, że azalia  oraz magnolia, rosnące obok kopca, mają lekko brązowe liście. I katalpa też. Był sierpień, jeszcze nie czas na żółknięcie liści. Podreptałam za kopiec i doznałam wstrząsu. Za nim stała woda. Nogi ugrzęzły mi w bajorze. Rany….. Postanowiliśmy wykopać rowek, żeby woda spłynęła niżej. Potem wykopaliśmy studzienkę i z niej pompowaliśmy wodę dalej w ogród. Rezultat? Zerowy. Woda ciągle stała i w studzience, i w rowku, i wzdłuż kopca. Wyglądało na to, że cała woda gruntowa pchała się do „wanny” pod kopcem, w której były rury rozsączające. Woda z oczyszczalni też nie miała szans odpływać, więc wszystko to wylewało  się spod kopca. Pompowaliśmy wodę  z tej studzienki codziennie, przez prawie miesiąc i nic jej nie ubywało. Prawo naczyń połączonych. Woda z terenu wlewała się teraz też do studzienki.  Spróbowaliśmy jeszcze „wpuścić’ słońce na ten teren, żeby go osuszało. Kopiec od strony południowej zacieniały ogromne tuje.  Wycięliśmy je. Na cały zalany kawałek terenu, oraz kopiec, weszło światło i ciepło. Po tygodniu stwierdziliśmy, że nic się nie zmieniło. Tylko woda miała teraz większy teren, po tujach, do zalania i bagienko robiło się  coraz szersze.  Rozpacz, no czarna rozpacz.  Coś ekipa schrzaniła i tyle. Brakowało wodzie odpływu. A już na wiosnę, podglądałam, jak montują oczyszczalnię u siostry i zastanawiałam się, dlaczego z poletka rozsączającego wyprowadzili jeszcze jedną rurę w pole. Teoretycznie ziemia w naszym kopcu miała nasączać się wodą z oczyszczalni i potem jej nadmiar miał powoli wsączać się w grunt. A tu nie chłonęło. Cała woda stała w gruncie. Czyli trzeba tę wodę „wyprowadzić” dalej. Rura! Taka sama, jak w oczyszczalni u siostry. Taką trzeba zakopać. Na samą myśl o następnym ryciu ogrodu zimno mi się robiło. Traf chciał, że we wrześniu na zakupy przyjechał szef innej firmy z tej branży. To on najpierw robił nam na wiosnę rozeznanie, podpowiadał, co robić, jednak później coś stanęło na przeszkodzie i wzięliśmy inną firmę. Ciekawski, pochodził wokół oczyszczalni, wokół kopca i jak pochwalił robotę wokół oczyszczalni, tak zaklął, kiedy zobaczył wodę za kopcem. Zapytałam, czy dobra byłaby  rura odprowadzająca wodę w ogród, bo widziałam taką przy oczyszczalni za płotem. Przytaknął. Dobra, połaziłam po ogrodzie, pokombinowałam (Jaskół każdą moją decyzję w sprawie ogrodu akceptuje, dlatego piszę tu tylko o swoich pomysłach). Dużo możliwości nie było, ale chciałam mieć jak najmniej rycia między roślinami. Zadzwoniliśmy do firmy z reklamacją. Nie robili żadnego problemu. Umówiliśmy się na oględziny. Przyjechali, zobaczyli i zgłupieli. Nie spodziewali się, że ziemia zamiast chłonąć wodę, pod jej wpływem tak się zbije. No niestety, taki gatunek gleby. Zrobił się ziemny beton, który wody nie przyjmuje. Z miejsca odkopali kawałek kopca z tyłu. Woda, kiedy poczuła ujście natychmiast wylała się szerokim strumykiem. Potem powoli ściekała.
Zrobili odwodnienie w pół dnia. I znowu szybko, czysto, schludnie. Pociągnęli w wyrytym przez koparkę wąskim wykopie peszel, zasypali żwirem, położyli na żwirze włókninę i to zasypali ziemią.  Przelecieli tak 40 metrów. Nawet nie wiedziałam, że na tych 40 metrach jest aż 40. centymetrowy spad. A to już dużo. Minął tydzień. Woda na razie zeszła i nie wylewa się na boki kopca. Jest piękna, sucha jesień. Mam nadzieję, że kiedy spanie deszcz, nadal nie zobaczę wody w tych miejscach, w których nie powinna się pojawić. A po wycięciu tui, zrobiła nam się piękna przestrzeń ogrodowa. Nie żałuję tej decyzji.

PS. Firma robiła oczyszczalnie  z kopcem na terenie bardzo piaszczystym teoretycznie najlepsze warunki przepuszczalności. Po miesiącu rozpaczliwy telefon od właściciela oczyszczalni- woda zalewa teren. Pojechali. Faktycznie woda stała. Okazało się, ze gleba była piaszczysta, ale piasek pod wpływem wody zmineralizował się w beton. Też robiono odwodnienie. Ta firma robi takich oczyszczalni około 120 na rok. Najczęściej sypią kopce, ale takich przypadków jak nasz i ten drugi, to bardzo rzadko doświadczają.
A ja się już nie dziwię, bo użeranie się z wodą mam chyba wpisane do życiorysu na stałe.
To jest jedyny ślad (oprócz kopca), że na terenie jest oczyszczalnia. Daliśmy lampki, żeby podczas nocnego spaceru nie uszkodzić kominków. Trudno jest się przyzwyczaić do przeszkody na trawniku. Na wiosnę zagospodarujemy ładniej.
Kopiec. Na razie wygląda tragicznie. Poczekamy do wiosny, żeby ziemia siadła. Potem położymy agrowłókninę i obsadzimy roślinami płożącymi. Z przodu zasadzimy krzewy, żeby zasłoniły kopiec od strony tarasu.
Kopiec z tyłu, już po wkopaniu peszla odwadniającego.
Wejście w alejkę sosnową. Tu jest wykopana studzienka, do której dochodzi peszel. Od tego miejsca jest już spory spad.
Miedza, którą poszedł peszel. Trochę podniszczyli korzenie brzóz, ale im to nie zaszkodzi. Mam nadzieję.
Od strony alejki sosnowej.
Taką oczyszczalnię mamy zamontowaną i nazywają ją biologiczną. Czyści ścieki i wypuszcza wodę II klasy czystości. Zamiast kopca może być poletko drenażowe, jeżeli gleba jest przepuszczająca. Montuje się też studnie drenażowe, jeśli gleba dobrze przepuszcza i jest mało miejsca.
Ten typ ma moja siostra i nazywa się go ekologiczny. Tak naprawdę to jest to szambo jednokomorowe z wkładką kermazytową (wstępnie filtruje, ale tylko filtruje gnojowicę), tyle, że plastikowe i poletko drenażowe, które ma przefiltrować gnojowicę i rozrzedzony ściek ma wchłonąć gleba. Pozostałości potem (po 10 latach) wybiera się na całej powierzchni poletka.
Nie wiem, dlaczego nazywa się to ekologiczną oczyszczalnią, skoro do gruntu i tak wpuszcza tylko przefiltrowaną, ale nie oczyszczona gnojowicę.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz