No i oczyszczalnia zaczęła sobie pracować, a my
odetchnęliśmy, bo duży problem spadł nam z głowy. W jeden dzień. Tyle trwał
cały montaż. U siostry pracowała inna firma. „Bawiła się” z całym kramem
półtora tygodnia. Jasne, że ona miała więcej do zrobienia, ale ekipa
przychodziła o 9tej rano i kończyła pracę równo o 16tej. Zawsze mi się
wydawało, że taka branża, kiedy jest sezon, to pracuje na cały gwizdek, bo
przecież wystarczy parę dni deszczu i robota stoi. Nie wiem, czy to lato było
deszczowe, czy nie. Mnie wody przelało się po kokardy. I w piwnicy, i…. w
ogrodzie. Po paru dniach deszczowych, zauważyliśmy, że przed kopcem stoi woda.
Zrobiła się ogromna kałuża i dopiero po dwóch dniach zniknęła. Nigdy przedtem
takiego czegoś nie było. Zasypaliśmy wgłębienie, w którym stała woda. Było to
miejsce „pracy” koparki. Ziemia ubita, trochę wklęsła, toteż woda zbierała się
w tym zagłębieniu. Po kolejnym deszczu woda zebrała się nieco dalej i znowu
była kałuża. Fakt, że kopiec jest usypany jakby w poprzek spadu, ale bez
przesady, nie powinien stanowić aż takiej zapory dla wód deszczowych. Po
następnych deszczach zobaczyłam, że azalia
oraz magnolia, rosnące obok kopca, mają lekko brązowe liście. I katalpa
też. Był sierpień, jeszcze nie czas na żółknięcie liści. Podreptałam za kopiec
i doznałam wstrząsu. Za nim stała woda. Nogi ugrzęzły mi w bajorze. Rany…..
Postanowiliśmy wykopać rowek, żeby woda spłynęła niżej. Potem wykopaliśmy
studzienkę i z niej pompowaliśmy wodę dalej w ogród. Rezultat? Zerowy. Woda
ciągle stała i w studzience, i w rowku, i wzdłuż kopca. Wyglądało na to, że
cała woda gruntowa pchała się do „wanny” pod kopcem, w której były rury
rozsączające. Woda z oczyszczalni też nie miała szans odpływać, więc wszystko
to wylewało się spod kopca. Pompowaliśmy
wodę z tej studzienki codziennie, przez
prawie miesiąc i nic jej nie ubywało. Prawo naczyń połączonych. Woda z terenu
wlewała się teraz też do studzienki. Spróbowaliśmy jeszcze „wpuścić’ słońce na ten
teren, żeby go osuszało. Kopiec od strony południowej zacieniały ogromne
tuje. Wycięliśmy je. Na cały zalany
kawałek terenu, oraz kopiec, weszło światło i ciepło. Po tygodniu
stwierdziliśmy, że nic się nie zmieniło. Tylko woda miała teraz większy teren,
po tujach, do zalania i bagienko robiło się
coraz szersze. Rozpacz, no czarna
rozpacz. Coś ekipa schrzaniła i tyle.
Brakowało wodzie odpływu. A już na wiosnę, podglądałam, jak montują
oczyszczalnię u siostry i zastanawiałam się, dlaczego z poletka rozsączającego
wyprowadzili jeszcze jedną rurę w pole. Teoretycznie ziemia w naszym kopcu
miała nasączać się wodą z oczyszczalni i potem jej nadmiar miał powoli wsączać
się w grunt. A tu nie chłonęło. Cała woda stała w gruncie. Czyli trzeba tę wodę
„wyprowadzić” dalej. Rura! Taka sama, jak w oczyszczalni u siostry. Taką trzeba
zakopać. Na samą myśl o następnym ryciu ogrodu zimno mi się robiło. Traf
chciał, że we wrześniu na zakupy przyjechał szef innej firmy z tej branży. To
on najpierw robił nam na wiosnę rozeznanie, podpowiadał, co robić, jednak
później coś stanęło na przeszkodzie i wzięliśmy inną firmę. Ciekawski,
pochodził wokół oczyszczalni, wokół kopca i jak pochwalił robotę wokół
oczyszczalni, tak zaklął, kiedy zobaczył wodę za kopcem. Zapytałam, czy dobra
byłaby rura odprowadzająca wodę w ogród,
bo widziałam taką przy oczyszczalni za płotem. Przytaknął. Dobra, połaziłam po
ogrodzie, pokombinowałam (Jaskół każdą moją decyzję w sprawie ogrodu akceptuje,
dlatego piszę tu tylko o swoich pomysłach). Dużo możliwości nie było, ale chciałam
mieć jak najmniej rycia między roślinami. Zadzwoniliśmy do firmy z reklamacją.
Nie robili żadnego problemu. Umówiliśmy się na oględziny. Przyjechali,
zobaczyli i zgłupieli. Nie spodziewali się, że ziemia zamiast chłonąć wodę, pod
jej wpływem tak się zbije. No niestety, taki gatunek gleby. Zrobił się ziemny
beton, który wody nie przyjmuje. Z miejsca odkopali kawałek kopca z tyłu. Woda,
kiedy poczuła ujście natychmiast wylała się szerokim strumykiem. Potem powoli
ściekała.
Zrobili odwodnienie w pół dnia. I znowu szybko,
czysto, schludnie. Pociągnęli w wyrytym przez koparkę wąskim wykopie peszel,
zasypali żwirem, położyli na żwirze włókninę i to zasypali ziemią. Przelecieli tak 40 metrów. Nawet nie
wiedziałam, że na tych 40
metrach jest aż 40. centymetrowy spad. A to już dużo. Minął
tydzień. Woda na razie zeszła i nie wylewa się na boki kopca. Jest piękna,
sucha jesień. Mam nadzieję, że kiedy spanie deszcz, nadal nie zobaczę wody w
tych miejscach, w których nie powinna się pojawić. A po wycięciu tui, zrobiła
nam się piękna przestrzeń ogrodowa. Nie żałuję tej decyzji.
PS. Firma robiła oczyszczalnie z kopcem na terenie bardzo piaszczystym
teoretycznie najlepsze warunki przepuszczalności. Po miesiącu rozpaczliwy
telefon od właściciela oczyszczalni- woda zalewa teren. Pojechali. Faktycznie
woda stała. Okazało się, ze gleba była piaszczysta, ale piasek pod wpływem wody
zmineralizował się w beton. Też robiono odwodnienie. Ta firma robi takich
oczyszczalni około 120 na rok. Najczęściej sypią kopce, ale takich przypadków
jak nasz i ten drugi, to bardzo rzadko doświadczają.
A ja się już nie dziwię, bo użeranie się z wodą mam
chyba wpisane do życiorysu na stałe.
To jest jedyny ślad (oprócz kopca), że na terenie jest oczyszczalnia. Daliśmy lampki, żeby podczas nocnego spaceru nie uszkodzić kominków. Trudno jest się przyzwyczaić do przeszkody na trawniku. Na wiosnę zagospodarujemy ładniej.Kopiec. Na razie wygląda tragicznie. Poczekamy do wiosny, żeby ziemia siadła. Potem położymy agrowłókninę i obsadzimy roślinami płożącymi. Z przodu zasadzimy krzewy, żeby zasłoniły kopiec od strony tarasu.
Kopiec z tyłu, już po wkopaniu peszla odwadniającego.
Wejście w alejkę sosnową. Tu jest wykopana studzienka, do której dochodzi peszel. Od tego miejsca jest już spory spad.
Miedza, którą poszedł peszel. Trochę podniszczyli korzenie brzóz, ale im to nie zaszkodzi. Mam nadzieję.
Od strony alejki sosnowej.
Taką oczyszczalnię mamy zamontowaną i nazywają ją biologiczną. Czyści ścieki i wypuszcza wodę II klasy czystości. Zamiast kopca może być poletko drenażowe, jeżeli gleba jest przepuszczająca. Montuje się też studnie drenażowe, jeśli gleba dobrze przepuszcza i jest mało miejsca.
Ten typ ma moja siostra i nazywa się go ekologiczny. Tak naprawdę to jest to szambo jednokomorowe z wkładką kermazytową (wstępnie filtruje, ale tylko filtruje gnojowicę), tyle, że plastikowe i poletko drenażowe, które ma przefiltrować gnojowicę i rozrzedzony ściek ma wchłonąć gleba. Pozostałości potem (po 10 latach) wybiera się na całej powierzchni poletka.
Nie wiem, dlaczego nazywa się to ekologiczną oczyszczalnią, skoro do gruntu i tak wpuszcza tylko przefiltrowaną, ale nie oczyszczona gnojowicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz