No
dobra, wiem, brzmi to obcesowo, ale… no dobra, daję sobie na razie
luz, luz z polityką. Nie wytrzymuję parcia. To zbyt mocne, jak na
moje i tak mocne, chociaż bardzo zszargane nerwy. Słuchając
wypowiedzi polityków PiSu mam wrażenie, że albo oni, albo ja
znajdujemy się w jakimś Matrixie- świecie równoległym. Do tego
jeszcze jeden świat równoległy- świat Kościoła Katolickiego. No
tak, było Boże Ciało? Było. Niech mi ktoś wytłumaczy po kiego
te dzieci sypią kwiaty przed monstrancją? To ma jakiś sens? Jakieś
uczczenie przedmiotu świętego? A bez tego nie dałoby się? Nie
dałoby się wierzyć bez tych całych procesji, obwożenia obrazów,
czy relikwii świętych. A jeżeli już tak trzeba, to dlaczego nie w
obrębie posesji kościelnych? Czy rzeczywiście Bozia katolicka
wymaga tej otoczki, tego blichtru, tego demonstrowania wiary? Jakby
ktoś chciał mi zarzucić nietolerancje to uprzedzam- ja pytam.
Pytam, bo nie rozumiem, pytam, bo w moim mniemaniu modlitwa
wystarczyłaby, ale….czy to strach katolików, że modlitwa to
mało? Czy oni uważają, że trzeba „przekupić” Boga tymi
wszystkimi działaniami?
Moja
matka miała zawsze piękne ogrody, pełne kwiatów. Nie przesadzę,
kiedy powiem, że jej ogrody wyróżniały się w miejscowościach, w
których przyszło nam mieszkać.
Przypomniała mi się scenka z
dzieciństwa, która miała miejsce przed Bożym Ciałem. Do matki
przyszły panie ze wsi z prośbą o kwiaty na procesję. Byłam
dzieckiem i kompletnie nie miałam pojęcia, o co chodzi. Świat
wiary, świat katolickiej wiary, był mi obcy, nie znałam obrządków,
nie wiedziałam, co z tymi kwiatami się stanie, toteż, kiedy matka
poleciła mi ich narwać, zrobiłam to z ochotą. Myślałam, jak to
przyjęte czynić z kwiatami, że zostaną włożone do wazonów,
żeby stanowiły dekorację. Narwałam tych kwiatów sporo i
wręczyłam bukiety paniom ze wsi. Odebrały je ode mnie, po czym
jedna z nich popatrzyła jeszcze po mocno ogołoconych grządkach i
dojrzała krwiste piwonie, których nie ruszyłam. Pokazała je
palcem i rzekła do mamy
-
A te też niech córka zerwie.
-Te
zostaną w ogrodzie. Macie panie już dosyć kwiatów. Więcej nie
dam- rzekła matka stanowczym głosem.
Na
to druga z pań odezwała się wściekłym głosem, pełnym
pretensji- No wie pani,dla Boga pani żałuje?
Stałam
zdezorientowana i zastanawiałam się, jakie to matka przestępstwo
popełnia. Kompletna dziecięca tabula rasa. Moja matka, twarda
sztuka, nie dała się zmanipulować.
-
Wystarczy tych kwiatów. I tak idą na zmarnowanie- rzekła
stanowczo. Panie poszły sobie, a potem dowiedziałam się, że i tak
puściły na wieś plotę, że matka nie chciała dać kwiatów „Panu
Bogu”. Wstrętne raszple.
Kwiaty
na zmarnowanie? Trochę mnie te słowa zastanowiły, ale jak to
dziecko, przeszłam nad nimi do porządku dziennego. Dopiero potem,
kiedy poznałam cały obrządek Bożego Ciała, dotarł do mnie sens
słów matki. A dziś byłam w mieście gminnym, przechodziłam obok
kościoła. Pod nogami miałam zwiędłe płatki kwiatów. I zrobiło
mi się żal. Zerwać, rozrzucić, żeby podeptać tabunem
bezmyślnych stóp. Że co? Że niby Bóg tego chce? Dobrze, że nie
chce tysiąca martwych wiewiórek. Ludzie to bezmyślni głupcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz