Wyszorowałam całą kuchnię. Kurcze, chyba mi odbiło. Całą caluteńką ( no prawie- piec został do wyszorowania)- od lampy przez górne półki do dolnych pomocników. Wszystkie garnki, skorupy, szklanki i co tam jeszcze w tych szafkach siedziało, wygruziłam. Pomyłam półki w środku, okap i nawet w szufladach zrobiłam porządek. Jaskół pojechał po towar, a mnie jakiś amok ogarnął. Szłam, od gry do dołu, ze ścierą i płynem do mycia naczyń (Ludwik najlepiej odtłuszcza powierzchnie- żadne tam ekstra płyny do...) i pucowałam centymetr po centymetrze. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że te półki były w miarę czyste i nie było musu tak bezwzględnie ich potraktować pucowaniem już, teraz i natychmiast. Mogło to poczekać spokojnie do wiosny, ale ja, jak widać, nie mogłam poczekać. Poczułam imperatyw kategoryczny- „sprzątaj” i poooszło.
A jeśli ktoś pomyślał, że to z okazji zbliżających się świąt BN, to jest w tak zwanym mylnym błędzie. Po prostu czasami tak mam, że ni stąd ni zowąd biorę się za pucowanie czego, co niezbyt tego wymaga. Ot tak, chyba dla jakiegoś sportu to uprawiam. Fakt, że przy tym sprzątaniu i myciu wszystkie mięśnie moje pracowały na „jeszcze parę kilo przydałoby się zrzucić”, a efekty eksploatowania mięśni, przez ostatnie trzy miesiące, już są. Znowu 1 kg w dół poleciało. I to, jak mówiłam, bez specjalnych wyrzeczeń.
Świąt BN nie obchodzimy, domu nie stroimy, nie pieczemy nie gotujemy ekstra, nie lepimy- nie jesteśmy (już nie) niewolnikami tradycji, która zakłada zaharowywanie się z powodu narzucenia, przez KK, całemu światu „jedynej słusznej” opcji obchodzenia narodzin dzieciaka z nieprawego łoża.
Ale może jakiś wianek, niekoniecznie świąteczny, sobie zmajstruję. Znalazłam w moim ogromnym kredensie, wiklinową podkładkę i ufilcowane kwiaty- czas to wykorzystać.
Trzeci dzień z rzędu wisi nad nami mgła. Świata nie widać, świata nie słychać- gęste białe mleko nas otula. I fajnie jest- lubię taką mgielną izolację. Czuję się trochę jak w innym świecie. Ciemne bezlistne drzewa tworzą teatr koronkowych cieni- jest jak w bajce. A w mgliste poranki na drzewach srebrzy się szadź i rośliny mają igiełkowe obwódki.
Na wszystkich regionalnych stronach, w Księstwie Cieszyńskim, szał ogłoszeniowy- „Zbieram zamówienia na cieszyńskie ciasteczka....”
Obłęd jakiś.
W tym roku 1 kg, mieszanki takich ciasteczek, kosztuje od 100 do 120 zeta. I nie ma się pewności, że są one pieczone tylko z „naturalnych” składników czyli dobrego masła, lekkiej mąki, czystego maku, prawdziwego kakao, domowych jajek, spirytusu, domowego ajerkoniaku itp. naturalne składniki, nie skażone żadnymi poprawiaczami, gwarantują niepowtarzalny smak tych ciasteczek.
W sklepach można kupić podróby i mają one smak starego tłuszczu. Są zbite, twarde, a ich nadzienia mdłe.
Jeżeli ktoś z Was chce sobie takich ciasteczek napiec, to trzeba kliknąć w zakładkę: przepisy -słodkości i tam są dwa posty z przepisami (dosyć sporo) na cieszyńskie drobne ciasteczka oraz historia ich pochodzenia. Niestety- przepis trzeba sobie przepisać, bo nadal nie mam zamiaru znieść zakazu kopiowania treści na moim blogu. Ale dla chcącego nic trudnego- kto zechce, to skorzysta.
Można również klepnąć w wyszukiwarkę: cieszyńskie drobne ciasteczka i też otworzą się strony z przepisami.
A poza tym, do przesilenia pozostało już tylko 21 dni i moja duszyczka cieszy się przeogromnie. Jeszcze nie planuję wiosny w ogrodzie, ale powoli coś tam mi się w łepetynie lęgnie.
Wczoraj odwiedziło nas nasze klasowo-licealne małżeństwo. Oni są razem od 17 roku życia. My z Jaskółem też wtedy byliśmy klasową parą, ale nie dane było nam przejść tyle lat razem, co oni. Jakieś fatalne zrządzenie losowe rozdzieliło nas na wiele lat. Spotkaliśmy się dopiero po 35 latach. U. i M. Mieszkają w Niemczech. Odwiedziliśmy ich w Ratyzbonie, gdzie mieszkali najpierw, a drugi raz w ich domu na wsi, który kupili i wyremontowali.
Ze zwiedzania Ratyzbony, Monachium, flomarków, z wycieczki statkiem po Dunaju, nie zachowało się ani jedno zdjęcie. Robił je Jaskół, a potem diabeł ogonem zakręcił i nie można tych zdjęć na żadnym z nośników znaleźć. Szkoda.
Goście posiedzieli, pogadaliśmy i pojechali dalej, sprzedać mieszkanie po rodzicach. Było miło, było wesoło. Może zobaczymy się w przyszłym roku.
Nadal bawię się w tworzenie prezentacji. Mam zamiar wykupić bogatszy program do ich tworzenia.
Dzisiaj zimowe klimaty ( koniecznie na dużym ekranie)
Muzyka: Celis babylon: "I Would Still Sacrifice for You"
Zdjęcia ciasteczek z Internetu.


