Podsłuchane w sklepie.
Dwie młode kobiety stoją
przy serach i rozmawiają na temat świątecznych wizyt u dziadków.
- Pojadę, bo mój się uparł,
no i trzeba dziadkom wnuki zawieźć.
- My też jedziemy do teściów.
Ostatnio coś kręcili nosem, bo Piotrek zepsuł im gałkę od szufladki.
- Jak zepsuł? On ma tyle
siły?
- No nie, ale tak długo nią
kręcił, tak mu się to podobało, że ukręcił.
- I co babcia?
- Babcia była bardzo wkurzona,
ale dziadek ją uspokajał, że to dziecko i stało się.
- No w sumie…. Moja Zuzię
coś napadło i cały czas biegała po pokoju. W końcu teścio się lekko zdenerwował
i złapał ją za rączki. Wiesz, jaki był wrzask? Wyrywała się, bo dziadek ją
przytrzymał.
- No a ty, ty nie
powiedziałaś jej, żeby przestała?
- No coś ty, niech dziadki
wiedzą, że mają wnuczkę. Rzadką ja widzą, to mogę tyle wytrzymać.
Stałam między regałami
trochę ogłuszona, bo dotarło do mnie, że te kobiety wcale nie miały zamiaru, w
opisanych sytuacjach, reagować na korzyść dziadków. Puściły dzieciaki na żywioł
i uważały, że jak dziadkowie widzą wnuki rzadko, to mogą ten najazd Hunów wytrzymać,
nie mieć pretensji i nie zwracać wnukom uwagi. I w ten sposób dzieci nie tylko
nie zostały powstrzymane przez rodziców, ale i dziadkowie zostali pozbawieni
prawa do reakcji. Wyniosły zatem prostą naukę- w domu dziadków mamy prawo do wszystkiego,
a dziadkowie nie mają prawa nam zwrócić uwagi. Jak mama i tato przyzwalają, to
nie muszę dziadków słuchać.
Czytałam niedawno na
Facebooku dyskusję na temat stawiania dzieciom granic oraz reagowania na ich
niewłaściwe zachowania.
W sklepie dotarło do mnie, że
to stawianie granic jest postawione na głowie. Rodzice nie tylko nie potrafią
tych granic stawiać, ale nie rozumieją sytuacji, kiedy te granice są stawiane przez
innych. Mało tego, zamiast zrozumieć, że inni działają na ich korzyć, na korzyści
ich dziecka (chociaż to czasem jest bolesne), to mają o to pretensje. Sami nie
potrafią tego robić, innych nie rozumieją. Często też stosują szantaż emocjonalny-
nie pojedziemy do dziadków, bo oni krzywią się, kiedy dzieci się bawią,
biegają, hałasują. Dziadkowie wiecznie mają pretensje, że dzieciaki nie usiedzą na miejscu. Ale sami rodzice nie
są na tyle uczciwi, by powiedzieć, że sami na te hałasy nie reagują, bo uważają,
że dzieci muszą się wyszumieć. Nieważne, że dziadkowie po dwóch godzinach
takiej głośnej wizyty są już zmęczeni, że nie wytrzymują już takiego natłoku
wrażeń. Oni mają kochać wnuki bezwarunkowo i cieszyć się nimi w każdej sytuacji.
Nie rozumiem takiego
stawiania sprawy- jest u dziadków rzadko, to wszystko mu wolno, a dziadkowie
powinni wtedy piać z zachwytu nad wnukami i broń boże nie reagować. Są we
własnym domu, zakłóca się im spokój, demoluje sprzęty, ale nie mają głosu, bo
to nie ich dzieci. A po takiej „kwaśnej” wizycie u dziadków, lecą komentarze,
jacy to oni niewyrozumiali, jakich do niefajnych dziadków mają dzieci, jak ta
babcia mogła….jaki ten dziadek zniecierpliwiony….A z drugiej strony, znam
takich dziadków, co to wszystko zniosą, byle im wnuczków „nie odebrać”.
Idą święta…. Odwagi w
stawianiu granic swoim wnukom….no i ich rodzicom:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz