środa, 14 kwietnia 2021

"Uroki" codzienności i drapole

Wierzcie mi, ostatni post jest wynikiem dobicia do dna mojej tolerancji w odbiorze ludzkich bredni oraz przekroczenia granicy mojego  zrozumienia ogromu ludzkiej arogancji tudzież egoizmu. Tak się wściekłam, że teraz staram się powoli dojść do siebie, ale ile razy sobie przypomnę te wszystkie, aroganckie „antymaseczkowe”, „wolnościowe”, wyśmiewające obawy i racjonalne zachowania ludzkie, lekceważące wpisy, to jeszcze mną trzepie.

Tym bardziej, że znów przeczytałam, ile nieszczęścia niesie za sobą ta choroba. Nie tylko ciężkie jej przebiegi, zgony, ale ile też pozostawia niedobrego w ludziach, którzy to wszystko wraz z bliskimi przeżywają- depresję, doły, obawy, bezsenność, ból, żal, brak planów, niepewność i beznadzieję.

Tydzień temu spadło dużo śniegu. Zaraz, w tym samym dniu, wszystko spłynęło. Potem było dosyć ciepło i prześlicznie świeciło słońce. Przedwczoraj był ostatni ciepły dzień wiosenny. Teraz znów, od czasu do czasu, pada śnieg. Mamy to szczęście, że mieszkamy na północnej granicy powiatu cieszyńskiego i gdy dla powiatu ogłasza się alerty pogodowe, u nas często pogoda jest lepsza. I tak, gdy na południu powiatu, w górach pada śnieg, u nas tylko lekko prószy lub pada deszcz. Kiedy na południu powiatu leje, u nas pada, ale bez przesady. Częściej pogoda traktuje nas łagodniej, ale bywa, że jest na odwrót. Na razie pada deszcz, co mnie złości, bo bardzo już chcę ciepła, słońca, letnich ciuchów, otwartych drzwi na taras i w ogóle….

Z powodu szczepienia starałam się jak najmniej narażać na przeziębienie, dlatego mało przebywałam w ogrodzie. Zresztą ziemia bardzo mokra, odchwaszczać nijak, a górą wiało szalenie, co zagrażało przewianiem i przeziębieniem- nie przecinałam krzewów. Można powiedzieć, ogród zarasta i czeka na lepszą pogodę, a mnie denerwuje perspektywa nadganiania zaległości. Po zeszłorocznej chorobie nie potrafię złapać tego „powera”, co to pozwalał pół dnia „siedzieć na grządkach”. Doszła do tego „alergia” na słońce, czego wcześniej nie miałam. Nie mogę teraz dłużej pracować w słońcu (nie chodzi o wysoką temperaturę), bo oblewam się potem, tracę siły i muszę uciekać do cienia. No cóż, trzeba się przestawić nie tylko mentalnie, ale i fizycznie, przeszacować siły, przeorganizować rozkład dnia.

Poszczepiennych reakcji nadal brak, dlatego uznałam, że może już ich nie będzie. Szczepienie załatwiło również moje nieustanne „obracanie myśli”. Jest po fakcie, rów przeskoczony, skończyło się „co by, gdyby”, skończył się niepokój.

Wczorajsza rozmowa:

- I jak zdrowie? Wszyscy zdrowi?- pytam stałą klientkę.

- A jakoś chwała bogu, na razie wszyscy zdrowi- odpowiada zbierając z lady towar.

- Zaszczepiliśmy się w sobotę- mówię do niej, bo kiedyś rozmawiałyśmy na temat szczepień.

- I co? Dzieje się coś?- nadstawia ucha

- No właśnie wszystko w porządku.  Chyba już nic nie będzie złego- mówię spokojnie. Na co ona nagle wypala:

- A wie pani, że ten Staniek zmarł? Ten przewoźnik?

- No wiem który, znam.- odpowiadam niezbyt ciekawa, ale czuję, że coś się szykuje.

- Ja tam nic nie mówię, nie będę powtarzała plotek, ale on ponoć zmarł po szczepionce- klientka zniża głos, bacznie mi się przygląda.

- Na pewno po szczepionce? Nie wierzę, pewnie na coś jeszcze chorował- cały czas jestem spokojna, bo co mi po tej informacji.

- No ponoć po szczepionce, ale ja tam nie będę plotkować- odpowiada wsiadając do samochodu.

Nie przestraszyłam się, ale odczułam niesmak. Niektórzy to potrafią zachowywać się jak słoń w sklepie z porcelaną. Topornie oraz tępawo. Klientka antyszczepionkowiec, może chciała zobaczyć w moich oczach strach, ale chyba nie, ona raczej jest z tych „nielotów”, palnie zanim pomyśli. Trzeba koniecznie produkować sensacje, nadarza się teraz okazja- śmierć po dawce szczepionki. Ręce opadają.

Zrobiłam kilka zdjęć myszołowowi.  Siedział na modrzewiu i jak zwykle, kiedy mnie ujrzał, pofrunął w siną dal. Dosłownie siną, bo niebo miało właśnie taki kolor.


Jest coś pięknego w locie tych ptaków. Często kołują nad polami i ogrodem. Bywają dwa, bywa ich kilka. Ruchy skrzydeł myszołowa są płynne majestatyczne, ptak płynie w powietrzu. A kiedy zrywa się do lotu, nie robi tego gwałtowanie- on rozpościera skrzydła i spływa, dopiero po kilku metrach zaczyna powoli nimi machać.

 



Krogulec też cicho zrywa się do lotu, ale od momentu poderwania się z gałęzi, macha energicznie skrzydłami. Jest zwinny, bezawaryjnie przemyka między pniami, gałęziami, nad krzewami. To bardzo szybki drapieżnik. Ten nasz „ogrodowy” już w marcu sygnalizował swój codzienny pobyt w lasku. Co jakiś czas słychać jego krótkie śpiewne nawoływania. Na nasz widok podrywa się, ale bez paniki. Przelatuje na inne drzewo, siada, czeka spokojnie, aż znikniemy. Zdarza się, że przechodzę pod tym drzewem, on jest jakieś 6 metrów nade mną, nie reaguje.

Zdjęcia zrobione o 6 rano w niedzielę. Na pierwszym ptaszor siedzi przodem do słońca, widać jego piękne upierzenie, ale resztę zasłoniły gałęzie modrzewia. Nawiasem mówiąc, modrzewie właśnie teraz, wbrew paskudnej pogodzie, kwitną.

Drugie zdjęcie pokazuje drapola na ogromnym orzechu. Kiedy mu zrobiłam pierwsze zdjęcie, spłoszył się, odleciał, zrobił kółko i usiadł nad alejką. Niestety tyłem.

Na początku próbowałam krogulca płoszyć. Nie chcę, by znów budował w ogrodzie gniazdo. Nic z tego, uznał, że to jego teren i nie da się z niego wykurzyć. Daję spokój. Widocznie tak ma być.

 Myszołów też często siada na modrzewiu i obserwuje sąsiednie pola. Czy mogę już uznać, że mamy oswojone drapole? Tylko tych ptaszków i gołębi żal. Jednak to natura, a ona wie dobrze, co robi.

Samych dobrych dni