Czerwiec. Po szalonym maju, który wybuchał kwiatami, liśćmi, trawami, plączącymi się pod nogami nielotami, przyroda przyhamowała. Nie znaczy to, że nie kwitnie, nie pachnie, nie śpiewa. Owszem, drozdy nadal drą się, pięknie śpiewając, albo inaczej, pięknie śpiewają, drąc się niemiłosiernie tak, że czasem własnych myśli nie słyszę, a szpaki, kłócąc się zawzięcie, przelatują nad ogrodem w poszukiwaniu czereśniowego łupu, niemniej czuje się w powietrzu wyciszenie i oczekiwanie na lato.
Tak jak przewidywaliśmy, z dwóch stron ogrodu, za płotami, na polach, zasadzono kukurydzę. I znów od wschodu świat przysłoni zielona ściana, zasłoni polskie góry i wschodnie niebo. Zasadzona blisko płotu kukurydza zatrzymuje wiatr, nie ma przewiewu, robi się duszno i wilgotno. Odzywa się wtedy we mnie klaustrofobia, a wycieczki w dół ogrodu aleją sosnową tracą przyjemność. Kukurydzę zasadzono też na polu, na którym kiedyś był sad, od strony południowej ogrodu. Nie mam pojęcia co ona przysłoni, bo pole jest niżej, a kukurydza wyrasta na około 3 metry wysokości. Nie pamiętam już, jak wysokie były jabłonie, ale zasłaniały cały widok na czeskie Beskidy. Sad rósł bliżej płotu. Mam nadzieję, że posadzona w większej odległości kukurydza, pozwoli nadal podziwiać południowe góry. I mam nadzieję, że będzie z tej strony większy przewiew, tu potrzebne jest suszenie podłoża, bo na dół ogrodu spływa woda z całej posesji.
Znowu chodzimy z Bezą na spacery. Nie są to wielkie odległości, ale Beza ma komfort wyjścia poza ogród, a ja mam komfort złapania widoków przestrzeni. Przekwitły już jabłonie w „resztkach’ sadów. Połacie powstałe po wycięciu jabłoni, sadownik zasiał kukurydzą. Kiedy idziemy trasą miedzy sadami, widzę często myszołowa, krążącego na polami. Ma on swoje terytorium łowieckie i chyba nie zapuszcza się poza nie. W każdym razie widuję go zataczającego coraz szersze kręgi, dociera do pewnej granicy, po czym zawęża kręg. Zawsze na tymi samymi polami. A potem nagle robi przelot w kierunku dużych lasów i tyle go widać.
Od początku maja odwiedza nasz ogród kukułka. Owszem słychać było jej nawoływania z pobliskich lasów, ale w ogrodzie była dotąd chyba tylko raz. A teraz, co drugi dzień, słychać w lasku jej donośne kukanie. Fajna sprawa, następny ptak, który polubił nasz ogród. Natomiast krogulec chyba wyniósł się definitywnie. I całe szczęście. Tej wiosny podloty były bezpieczne.
To ostatni miesiąc, kiedy ptaki śpiewają. W lipcu zrobi się w ogrodzie ciszej, ale może wtedy przylecą wilgi. Pomyliłam się, myślałam, że już przyleciały, a to prawdopodobnie szpak naśladuje gwizd wilgi i to mnie zmyliło. W ogóle jest w tym roku sporo szpaków. Przypuszczam, że mają gniazda również w naszym ogrodzie. Na pewno mają gniazdo muchołówki. Widuję je na słupkach ogrodzenia- przysiadają na chwilę, a potem znikają w iglakach.
Rude opuściły strych, przeniosły się do letnich gniazd. Rzadko teraz je widuję.
No i są nadal zaskrońce. Jednak wyniosły się spod tarasu. Teraz mieszkają pod magazynami.
Dzisiaj 6 rano- mgła. Po wczorajszym deszczu ciepła noc, to i ranek wstał mglisty. Momentami czułam się jak we wrześniu, kiedy to babie lato króluje, a na malutkich i większych pajęczynach rosa się perli i mieni tęczowo. Wszędzie szkliste kropelkowe firanki.
O 9. spacer z Bezą. Mgła zeszła, słońce jeszcze przysłonięte mglistymi chmurami. Potem mocniej przygrzało, ale dochodziłyśmy już do domu. dzisiaj spacer dłuższy, godzinny, runda 3 kilometrowa. Dotarłyśmy do domu złachane, z mokrymi butami oraz łapami, ale niebiańsko szczęśliwe i zadowolone ze swojej "dzielności".
Uczę się robić zdjęcia telefonem. Słabo mi to jeszcze wychodzi. Jednak to najlepsze wyjście, kiedy podczas spaceru z Bezą chcę robić zdjęcia. Telefon mieści się w kieszeni, aparat nie.
Dzisiejsze fotograficzne łowy.
Na początek dzika róża, która według mnie, jest najładniejsza ze wszystkich dzikich polnych róż. Kwiat pusty w środku, delikatnie różowy, ze złotymi pręcikami. Ta róża często pojawia się jako motyw hafciarski. Mogłabym wykopać, przenieść do ogrodu, ale nie zrobię tego. To gatunek róży wyrastający na wielki krzak, który pewnie trudno opanować. Pozostaje podziwiane krzaków dziko rosnących.
Jesienią zrobię zdjęcia jej owoców, bo są równie zachwycające, jak kwiaty.
Idziemy asfaltową drogę w kierunku jednego z przysiółków. Beza często przystaje i dokładnie obwąchuje ślady oraz tropy. Daję jej na to tyle czasu, ile potrzebuje. Żadnego popędzania i szarpania. Ona obwąchuje, a ja podziwiam widoki. Ale dzisiaj nie było widać gór. Ani tych czeskich, ani tych polskich. Mgiełka nad polami zwiastuje upał.
Idziemy stamtąd,
tam
Kiedyś ta droga była do połowy wysadzana dębami, a od połowy akacjami. Dzisiaj zostały tylko cztery stareńkie dęby i dwie stare, kostropate, oblepione jemiołami, ale obficie kwitnące akacje.
Te akacje, w tym roku mocno kwitną, nasze w ogrodzie słabiutko. Kiedy przechodziłyśmy pod drzewami, słychać było pszczoły. Pewnie było ich mnóstwo, bo głośne bzyczenie roznosiło się dosyć daleko od akacji.
Akacje rosną naprzeciwko tzw. rancho, czyli małej stadniny koni. Mieszkają w niej również osioł i kucyk.
Konie, kiedy zobaczyły dwa małe kurduple, jednego rudego przyziemnego i drugiego niewiele więcej wystającego nad ziemię, przystanęły w niemym zdumieniu.
Te z drugiej strony miały taki widok w nosie i spokojnie czyniły swoje, czyli zażarcie skubały trawę.
Dlatego, kiedy zobaczyłam na horyzoncie rowerzystkę i biegnącego obok roweru psa husky, wciągnęłam zdziwioną Bezkę w głąb zarośniętej miedzy. Husky uszedł z życiem, a ja wyszłam na asfalt w mokrych adidasach. Beza, wciągnąwszy wiatr w nos, bezbłędnie zwróciła się w stronę odjeżdżającego roweru i wykonała dwa skoki, by jednak dopaść "wroga". Co ciekawe, kiedy mijamy malutkie psinki, Bezka podkula ogon i chowa się za mną.
Znienawidzony chwast ogrodowy- podagrycznik, przy drodze wygląda bardzo wdzięcznie.
Ładne baldachy, ale prawda jest taka, że nawet rosnąc dziko, stwarza on zagrożenie dla innych roślin, rozrastając się i dusząc je.
Widać też kawałek pola, na którym zasadzono buraki. Nareszcie jakaś odmiana, bo nic tylko rzepak, pszenica, kukurydza i tak na zmianę. A tu niespodzianka i pojawiło się coś innego. Będzie cukier.
Za nami półtora kilometra drogi asfaltowej, a przed nami półtora kilometra miedzami.
To wielkie szare, to chłodnia, którą wybudował sadownik, kiedy rozwijał sadownictwo. Teraz je zwija, ale chłodnia stoi i szpeci. Z prawej strony chłodni widać stertę skrzynek na owoce oraz nasz ogród-zagajnik.
To za nami
I jeszcze za nami
Zastanawiam się, po cholerę, sadownik randapuje trawę wzdłuż płotów, kiedy nic tamtędy nie jeździ i nikomu taka wysoka naturalna trawa nie przeszkadza, tylko jemu. Kompletny idiotyzm jakiś. Z drugiej strony wzdłuż miedzy ktoś normalnie przykasza trawę, a on wypala, jakby też nie mógł jej skosić. Za parę dni będzie wzdłuż płotu naga glina.
Widok na kawałek sadu, pozostałość po wielkich sadach. Za nim widok na staw. Kiedy nie było sadów, można było pójść miedzą, w dół po stoku, wprost nad staw. Potem posadzono jabłonie i sadownik cały, ogromny iluśtam hektarowy teren ogrodził. Zagrodził drogę nad staw, a tym samym piękny kawałek trasy spacerowej. A szkody nie było, bo na spacery chodzili tam tylko mieszkańcy naszej ulicy.
Z jednej strony, nie dziwię mu się- nikt nie chce, by go okradano, nawet jak to są "tylko głupie jabłka", a z drugiej strony trochę mi żal tej ścieżki. Teraz, aby dojść nad ten staw, trzeba spory kawał iść ruchliwą ulicą. Innej drogi nie ma.
I na koniec
Na wprost biegnie wiejska droga, dochodząca do głównej. Kawałek idzie się jak w tunelu, między gęstymi krzewami, potem wychodzi się na drogę nasłonecznioną. Tam też chodzimy na spacery, ale dzisiaj poszłyśmy w prawo, do domu.
Mam hektar kukurydzy zaraz nad warzywniakiem, więc wiem, o czym piszesz. To jest ściana, a na dodatek, dzięki oglądaniu głupich horrorów, za nic się do niej nie zbliżę😄 A nasz pies przyniósł wczoraj w darze martwa zmije, kolejna w sezonie. A po podziwianiu przez nas elegancko ja zjadł.
OdpowiedzUsuńO tak, ściana wysokiej,. mrocznej kukurydzy pobudza wyobraźnię. Też mam takie odczucia, przechodząc obok pola kukurydzy- coś nagle wychynie i to coś raczej nieprzyjemne.
UsuńPies zjadający żmiję? Brrrrrrrr....
uwielbiam takie spacery...przestałam chodzić, gdy umarła Erna. Z Ciri chodzimy chodnikiem, asfaltem, bo ma pazury do zdarcia. poza tym zniknęły łąki -zaorano je i coś tam posadzono. My mamy naszą działkę odgrodzoną od pól sąsiadami...nie podoba mi się opryskiwanie...więc się cieszę.
OdpowiedzUsuńTrochę mi brakuje innych tras spacerowych. Ale i te dobre. A ta miedzami, wśród pól najfajniejsza,
UsuńBeza ma obcinane pazurki u weta. Żaden asfalt ich nie stępi. Poza tym, pies instynktownie wybiera pobocze, a ściągać go na asfalt jest nieludzkie.Mówię o Bezie. Nie wiem co wybiera Ciri.
Tu zaczynają opryski kukurydzy, potem pszenicy, potem znów kukurydzy... wściec się można. Randapu coraz mniej, ale sadownik ma "swój rozum" widać, a raczej hiper lenia- raz spryska i ma spokój z koszeniem.
Calkiem udanie wyszly Ci zdjecia telefonem, sa ostre, dobrej jakosci. Ja tez nauczylam sie nie brac aparatu na zwykle spacery, nie potrzebuje wielkich zoomow, zeby pokazac pszczolke na kwiatku czy Toye w zamysleniu.
OdpowiedzUsuńJa dzisiaj zdazylam przejsc z Toyka 10 km, bo po poludniu zapowiadaja deszcze i rzeczywiscie jakos tak niebo sie zaciaga.
Zdjęcia są podrasowane w Ac/DC, ale niewiele. Takie długie trasy to nie dla mnie. Wysiadają mi kostki i kolana- wynik sportu wyczynowego. Jak długo chodzę, to potem w nocy nie mogę spać z bólu, albo rano budzi mnie ból.
UsuńU nas zapowiada się pięknym upalny tydzień. Cieszę się teraz każdym słonecznym dniem po mokrym i zimnym kwietniu i zimnym maju.
Co tu dużo mówić - pięknie! Tereny do spacerów wręcz wymarzone. My byliśmy wczoraj w Pszczynie i okolicach, bez zwiedzania zamku tym razem. Lubię te okolice, nawet bardzo. O tej porze roku najpiękniej.
OdpowiedzUsuńPszczyna, moje miasto urodzenia, a potem tam chodziłam rok do szkoły i trenowałam. W zasadzie to jestem pszczynianka. W parku zaliczałam wagary:):):) Polecam zalew w Łące i spacer po koronie zapory. Albo puszczę- Jankowice, Międzyrzecze, Piasek.
UsuńTak się sklada,że trochę znam te tereny:))Po koronie zapory jeździlam na rowerze,piękna trasa.Park rzeczywiście mogl byc swietnym miejscem na wagary:)) Nigdy calego nie przeszlismy,jest spory, zwykle pijemy herbatę na wyspie:)) W Piasku mamy przyjaciół.
UsuńKiedy chodziłam do szkoły, par był bardziej dziki, a wagary zaliczaliśmy w części parkowej, bliżej torów kolejowych. teraz jest bardziej ucywilizowany. Pamiętam ogromne krzewy rododendronów, zagajniki bzów i jaśminów pachnących. Ogólnie to był raczej zaniedbany, ale przez to piękny. W Piasku mam rodzinę.
UsuńRododendrony i magnolie.Wszedzie mnostwo magnolii,wiadomo-bardziej w kwietniu:) Jednym słowem - na pewno jedno z piekniejszych miejsc w tym (naszym:);) regionie,Cieszę się,że mam niedaleko:))
Usuń