Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 3 maja 2023

Wirujące owce, czyli wiosenne miyszani.

 

„Wśród tłumu turystów kręcących filmiki i „cykających” zdjęcia, ruszyły koniakowskie owieczki na zielone stoki Ochodzitej. Tradycyjnie o 12:00 1 maja w Koniakowie wymieszano owce i wyprowadzono je na wypas. Po co się je miesza? I właściwie co to znaczy?

Owce w koszorze kręcą się wokół moja

Baca, w tym przypadku Piotr Kohut, prowadzący wspólnie z żoną Centrum Pasterskie w Koniakowie na Szańcach, organizator „miyszania” podąża przed stadem i posypuje solą, soczystą zieloną trawę. – Baca soli, żeby się dażyło, na zdrowie – tłumaczy przez mikrofon jego żona Maria, która przybliża zebranym turystom, ale też sąsiadom, mieszkańcom, o co chodzi w obrzędach pasterskich. Jest 12:00, pogoda dopisała, chętni do oglądania obrzędu również.



 

Owce wirują w, nomen omen, owczym pędzie wokół ustawionego centralnie w środku kosiora (zagrody – przyp.NG.) moja (okorowane z dołu drzewko, ozdobione wstążkami gałęzie na szczycie – przyp.NG.). Zwierzęta gotowe stratować się nawzajem. Porządku pilnują jednak pomocnicy bacy – juhasi oraz sam baca. – Po co na środku stoi to drzewko? – pyta jeden z turystów stojących obok mnie. Gdyby słuchał prelekcji, która rozpoczęła się o 11:00 przy Centrum Pasterskim w Koniakowie, tuż obok, za drogą, toby wiedział, że „moj” to symbol płodności, odradzającej się przyrody, owce muszą okrążyć go trzy razy, na dobrą wróżbę.

Jak pisze w książce Doroczna obrzędowość w społecznościach zróżnicowanych religijnie na pograniczu polsko-czesko-słowackim. Opis etnograficzny Małgorzata Kiereś, tradycja pierwszego wypędzenia owiec związana jest z innymi tradycjami dobrego początku i pierwszego wypasu bydła w ogóle – wypasu krów czy koni. Wypędzenie owiec na sałasz miało miejsce zawsze w okolicach maja, a końcową granice stanowił dzień św. Urbana, tj. 25 maja. „Każda owca przed pierwszym wypasem jest przeprowadzana koło wbitej w ziemię jodełki, zataczając koło, następnie przeskakuje przez niewielki ogień. Cały koszor z tanin, do którego jest wpuszczana, jest okadzany przez bacze lub owczorza dymem, który pochodzi ze spalonych ziół i ze spalonej połaźniczki. Następnie każda owca jest kropiona woda święconą, tak samo jak i sałasz, kolyba i koszor. Czynności te, powtarzane co roku, miały na celu zabezpieczenie stada przed chorobami, kradzieżą i urokiem złej czarownicy”.

 


Obrzęd łączy stare i nowe, łączy owce, łączy ludzi

Kierdel (nazwa wspólnego stada owiec należących do różnych gospodarzy, pozostającego pod opieką bacy) w koszorze trzeba jeszcze okadzić. Baca podpala zioła i obchodzi kosior. Pojawia się i wspólna modlitwa i katolicki ksiądz, tu niepogańska praktyka, łączy w sobie przeszłość i teraźniejszość. W obrzędzie, który sięga czasów pogańskich jest miejsce dla wszystkich. Także dla turystów, którzy z Obcych – stają się – Uczestnikami.

- To co tu robimy nie jest inscenizowane – głos Marii Kohut niesie się przez głośniki, wypożyczone przez życzliwego księdza proboszcza z położonego kilkaset metrów niżej kościoła. – To nie jest udawane, to prawdziwe obrzędy, ale bez Was ich by być nie mogło. Jesteście ich częścią. – zauważa i dodaje: - My tu nikogo nie zapraszamy specjalnie, ni ma wysyłanych zaproszeń. Kto chce, sóm się dowiaduje. Kto chce, wiy, że tu musi być. I jest. Jako i wy dzisio.

Bez turystów i ich pieniędzy nie byłoby też środków na reaktywację niemal zapomnianych na tym terenie obrzędów pasterskich i samego pasterstwa. Są dotacje państwowe, unijne, ale to turyści kupujący oscypek, bunc, czy wełniane wyroby dają pasterstwu możliwość trwania i rozwijania się. Ocalenia dziedzictwa.

Hej, na zieloną łąkę!

- Prosimy, żebyście utworzyli teraz korytarz, przede wszystkim, żeby łowce nie poszły na dół drogóm – mówi przez megafon Maria Kohut. – Pójdom teraz na Ochodzitóm i kiery chce, może iść za nimi, ale przygotujcie się na szybki tympo. One nie lubią iść po asfalcie, więc polecóm – ostrzega.

 I tak się dzieje. Powstaje zamieszanie. Owce z kosiora wypuszczone zostają na drogę główną, przebiegającą przez centrum wsi. Przypadkowo przejeżdżający właśnie kierowy zatrzymują się zaskoczeni, wyciągają komórki, kiedy tłum owiec i ludzi opływa ich wozy z każdej strony. Owce pędzą szybko, śpieszno im do zielonej, soczystej trawy i… spokoju.

 


Tłum ludzi i sznur aut jednak rusza za nimi. Kilkaset metrów suną w dziwnym korowodzie – na czele juhasi i baca, potem owce, wokół psy pasterskie, za nimi ludzie i auta. W końcu znikają na stokach Ochodzitej. Nieliczni turyści biegną za owcami. Samochody się rozjeżdżają. Impreza dobiegła końca. Ale to nie koniec, a dopiero początek pracy pasterzy. Z owcami pozostaną na halach aż do jesieni. Kiedy to z jednego stada, z kierdla, które teraz powstało, owce  podzielone zostaną znów i oddane swoim gospodarzom podczas innego obrzędu zwanego „rozsodym owiec”.”

https://wiadomosci.ox.pl/z-koszora-na-hale-miyszani-owiec-w-koniakowie,81318

 Zdjęcia ze strony, trochę niewyraźne,sorry.






30 komentarzy:

  1. kiedyś słyszałem o innej tradycji: owieczki pakowano do samolotu i były wniebowzięte pasąc się w Sudetach i okolicach... u nas nie widziałem, bo tu nie ma pastwisk, tylko pola uprawne, a poza tym nie wiem, czy to nadal jeszcze jest praktykowane...
    a w temacie przewodnim trochę się uśmiałem tym zastrzeżeniem, że "to nie inscenizowane, tylko naprawdę"... okay, rozumiem, o co miało chodzić, ale ipso facto każdy obrzęd magiczno-religijny jest pewną inscenizacją, przedstawieniem, spektaklem i to w ogóle nie ma znaczenia, czy naprawdę uruchamiamy jakieś moce tajemne, czy tylko udajemy...
    aha, i tak jeszcze sobi9e pomyślałem, ile to musi być roboty z tym rozdzielaniem owiec na koniec... a tak w ogóle, to jak one są znaczone, te wełniaki?... bo na fotkach za bardzo nic takiego nie widać... kiedyś miałem taką grubaśną czarną kredkę do znaczenia zwierzaków właśnie... nie bardzo miałem pomysł na jej zastosowanie, więc tak leżała, leżała sobie w szufladzie, wreszcie oddałem ją jakimś dzieciakom na podwórku, niech mają do zabawy w Indian, czy jakichś komandosów na wojennej ścieżce... niestety pomysł był marny, bo potem zobaczyłem mnóstwo różnych mazajów na okolicznych murach i autach, takie graffiti dla ubogich...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inscenizowane raczej nie jest, bo to zwyczaj coroczny, a ludzie wiedzą o nim i chętnie oglądają. Jej chyba szła o to, że nie jest to specjalnie zorganizowane na pokaz. Tutaj wiele zwyczajów jest kultywowane nie ze względu na gapiów, a po prostu z potrzeby utrzymania tradycji. Tu tradycja ma się świetnie i jest mocno pilnowana. A co najważniejsze ludzie ci świetnie się podczas takich obrzędów bawią i lubią to.
      Myślę, że owce rozpoznaje się po numerach na kolczykach. Jak będzie "rozsod" owiec na jesień, to spróbuję nie zapomnieć i opisać.

      Usuń
    2. obrzęd, czy rytuał magiczny zawsze jest jakąś inscenizacją, choćby minimalną w formie, a do tego widzowie nie są konieczni, można to nawet robić solo w czterech ścianach - taki monodram grany do pustej widowni... ale zapewne o to kobitce chodziło, że nie jest pusty, ograniczony do samej formy, tylko faktycznie ma w sobie tą magiczną treść i biorący udział faktycznie w to wierzą, choć być może nie wszyscy...
      kolczyki też mi przyszły do głowy, bo co tu więcej można wymyślić oprócz mazania?... ewentualnie jeszcze jakieś obroże, na których można powiesić dzwonki lub jakieś zawieszki, to się akurat praktykuje tu i tam, ale nie wiem, czy w tej gęstwie sierści byłyby bardziej widoczne od kolczyków?... a w obecnych czasach można by nawet pomyśleć o chipach, ale nie wiem, czy w tej sytuacji byłyby takie wygodne, o kosztach już nie wspomnę... chociaż instalacja psiego lub kociego chipa u weta kosztuje w granicach 50 - 100 pln, ale to jest brutto, bo sam chip plus strzykawka to są grosze, do 10 pln, a czasem nawet tylko 3 pln...

      Usuń
    3. Jaskół był kiedyś na rozsodzie w Węgierskiej Górce. Też był ciekaw, jak te owce sortuję. okazało się, że pobudowano zagrody, a owce same wchodziły do poszczególnych. Podobno owce rozpoznają swojego właściciela, a psy dokonują reszty (zaganiają swoje owce).
      Beza nosi czipa, ma paszport i książeczkę zdrowia. "Obywatelka" pełną parą.
      Przypuszczam, ze górale wierzą w te wszystkie obrzędowe zabiegi. W każdym razie dokonać ich nie zaszkodzi, a może nawet pomóc:). No i fajne widowisko jest.

      Usuń
    4. faktycznie, pomoc psów, a do tego owce są wyszkolone, gdzie są swoi, a gdzie obcy, z kim się mają trzymać... u nas chipa ma tylko psiak, koty nie mają, bo tu na wiosce nie ma sensu, bo nie ma nikogo z czytnikiem... ale książeczki zdrowia mają wszystkie zwierzaki, bo notujemy szczepienia, odrobaczania i takie tam inne... zresztą od kotów jestem ja, mam całą dokumentację weterynaryjną, badania, wyniki, pilnuję już tych spraw... a sprawy psiaka ogarnia bratowa, bo to jest jej pupilek...

      Usuń
    5. Ale w razie wpadki, to owce kolczyki w uszach mają:) Faktycznie czipować koty na wsi, to chyba mija się z celem. Jednak są właściciele, którzy to robią. Nie wiem, jak dużo ludzi czipuje psy. Muszę zapytać naszego weta.
      Ile masz tych kotów? Dwa? Trzy? Wielkie futro i jaki jeszcze?

      Usuń
    6. chipowanie zwierzaka aby być modnym i po to, aby nosił jakieś elektroniczne ziarenko pod skórą nie ma kompletnie sensu... jeśli w okolicy nikt nie ma czytnika lub posiada go tylko komendant policji powiatowej, to sprawa się upodobnia do drukowania gazet po japońsku w regionie, gdy nikt nie zna tego języka... chip ma sens jako element systemu, a nie jako ozdoba, której zresztą nikt nie widzi... system powstaje, stopniowo się popularyzuje, ale nie zmienia to faktu, potrzeba (oraz możliwość) kontroli, monitorowania psów jest większa, niż kotów... pies bez opiekuna zwraca uwagę, nawet na wsi, a na przemykającym kotem raczej nikt się nie przejmuje i to jest naturale zjawisko... u nas być może Kudłaty, bo w mojej okolicy taki kot to egzotyka, ale okoliczni sąsiedzi od dawna już wiedzą, czyj to kot...
      koty mamy cztery, a na pewno trzy... dwa przywiezione z poprzedniego domu, Kudłaty dołączył w lecie zeszłego roku, a czwarty przybłąkał się zeszłej zimy, według mojej teorii ktoś go przywiózł z miasta i porzucił... ten czwarty prowadzi najbardziej luzacki tryb życia, bo dożywia się w kilku domach dookoła, ale jak zauważyłem, to tylko go dokarmiają, za to o przegląd pod kątem kleszczy (np.) dbamy tylko my... odpowiedź na pytanie "czyj to kot?" w jego przypadku łatwa nie jest, ale tak żyje sporo kotów, szczególnie na wsi lub w małych miasteczkach, czy osiedlach...

      Usuń
    7. Wystarczy zwierzaka zawieźć do najbliższego weterynarza i on od razu czip odczyta. Myślę, że wielu właścicieli zwierząt, w ten sposób, odzyskało je, kiedy się zgubiły. My też w tym celu zaczipowaliśmy Bezę.
      O tak, wiejskie koty łażą gdzie im się podoba. Przypuszczam, że jeden taki zniszczył gniazdo z młodymi kosami (znalazłam ledwo opierzone, martwe na trawniku). Gniazdo było łatwo dostępne, ponieważ kosy zrobiły go na stosie wyciętych gałęzi z tui, który leżał na trawniku. Dlaczego sądzę, że on? Bo przez ostatnie dwa miesiące pałętał się tutaj często, właził na taras i w ogóle.
      Nie przesądzam, że to on, ale on jest głównym podejrzanym.

      Usuń
  2. U nas owiec a owiec😀 Swoich już nie mamy, ale sąsiedztwo jak najbardziej. To jest inny gatunek.niz w Polsce, włos prosty i długi, a pilnują ich także osiołki i czarne, małe psiaki razy shipperke. Od dawna już są na halach. Stada owiec do tej pory wędrują po całych Bałkanach górami i granice im niestraszne, chorwackie okazy często spotykamy na drogach Muszę spytać męża, czy istnieją takie obrzędy jak.opisane.
    I zarówno krowy jak i owce, mimo żeśmy poza UE, mają numerki.na uszach.
    Owcze sery uwielbiam, jagnięciny nie tknę 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś owiec na halach było dużo więcej. Jesienią przywożono stado owiec do mojej rodzinnej wsi i te owce dopasały (po krowach) łąki. Zwyczajów związanych z owcami jest tutaj wiele. Urządza się na przykład, w Wiśle, Święto baraniny. Niemniej trudno jest kupić owcze sery. najbardziej lubię tzw. bunc- ser w postaci cwibaka (kształt), który kroi się na plastry. Oscypki też są, ale często podpędzane krowim mlekiem. Baraniny w sklepach nie uświadczysz. Jedynie wełniane wyroby w różnej postaci nadal królują na targowiskach i w miejscowościach uzdrowiskowych.
      Te pieski są fajne, nasza Beza też jest owczarkiem, ale jej krewniacy pilnują stad owiec na Szetlandach.
      Tutaj wszystkie zwierzaki hodowlane muszą mieć kolczyki z numerkami

      Usuń
  3. Ciekawe są te stare obyczaje i atrakcja dla majowych turystów, a i memy znalazłaś świetne:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy byliby turyści, czy nie, miyszani owiec odbyło by się. Mnie zastanawia ten moj, bo moja stawia się przy domu panny na wydaniu. W starej tradycji owce biegały wokół świerczka.

      Usuń
  4. Przy całym zarzekaniu się o brak improwizacji stają mi przed oczyma opisy jak z Awansu Redlińskiego. Nie mam nic przeciwko takim wydarzeniom, a wręcz przeciwnie. Jest jakby to powiedział Tewje Mleczarz nasza tradition.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta powiedziała, jak umiała. Może chodziło jej o to, że corocznie jest to naturalny zwyczaj i nikt tego nie zapowiada, bo każdy to wie. W dodatki corocznie jest taka sama kolejność działania, występują w strojach regionalnych, są te same pieśniczki, muzyka. Wygląda jak inscenizacja, choć nikt tego umyślnie dla gapiów nie robi.

      Usuń
  5. Mieliśmy dwa hektary łąki i 25 owiec(PRL).Kiedyś w nocy miyszanie zrobiła nam sfora psów,zabiła trzy owce.Został mi kołowrotek i wrzeciono na którym ojciec prządł wełnę a mama dziargała na drutach swetry,rękawice,skarpety.
    Gdy w Tatrach utworzono Tatrzański Park Narodowy wypas owiec przeniesiono na inne tereny w Polsce.Każdego roku na wiosnę,przywożono z Tatr samochodami kilkaset owiec w Góry Sowie.Owce wypasali młodzi górale.Często ich odwiedzałem.To byli weseli ludzie.Zawsze było słychać w oddali ich śpiew:"Descyk mnie ukąpie,wioter mnie ucese".Na małej skałce zrobili sobie małą kapliczkę.My te poniemieckie łąki nazwaliśmy Prerią.Dzisiaj powoli te tereny zarasta pionierska roślinność.Kilku górali zostało i nadal wypasają owce w G.Sowich.
    sowirower.pl/krajanow-sokolica.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do nas też zwożono owce z gór, ale nie wiem z jakich, nie interesowało mnie to wtedy. na gospodarstwie rodzice hodowali 4 sztuki. Upiorne barany, goniły za nami i bodły, jak tylko zwolnione zostały z łańcuchów. Nie znosiłam też ich uporczywego beczenia. potrafiły stać w trawi po kolana i jednostajnie beczeć. Po strzyżeniu wełnę mama dawała zgręplować, uprząść i robiła nam z niej swetry, skarpety tudzież getry. Boże, jak ja nie cierpiałam wełnianych rzeczy- gryzły mnie i drapały nawet przez bawełniane podkoszulki i bawełniane rajstopy.

      Usuń
  6. Odkąd zobaczyłam owce przecinające już prawie w Luksemburgu główną drogę prowadząca z Belgii do centrum miasta i to na zielonym świetle nic mnie nie zdziwi👀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :):):):):): fajny widok:):):)

      Usuń
    2. Rano to było, myślałam, że mam zwidy ale syn obok też miał te same zwidy😄

      Usuń
    3. A co na śniadanie jedliście?

      Usuń
    4. To pewnie Ty z głodu barany widziałaś, a Młodytmoże z przejedzenia?:):)P))

      Usuń
  7. Tytuł posta przypomniał mi polskie tłumaczenie filmu" Dirty dancing"😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wykorzystałam podpowiedź z artykułu- owce kręcące się wokół moja.
      Nie lubię tego filmu, nawet, jak świetnie w nim tańczą. Mnie akurat ten styl taneczny nie odpowiada. Wolę "Gorączkę sobotniej nocy", taniec, z pazurem, Travolty.

      Usuń
    2. Raz obejrzałam i wystarczy:) Za to West Side Story oryginał znam na pamięć.

      Usuń
    3. No , też fajne:):) Dla mnie kultowe jest "Hair" i takim pozostanie.

      Usuń
    4. Na Hair byłam z cioteczną siostrą w kinie i, jak prawie wszyscy, nagrywałam piosenki na kasetę. To był widok- las rąk z Grundigami w górze 😀

      Usuń
    5. Już to widzę. Twardy naród, nagrywał, a ręce mdlały:)

      Usuń
  8. Bardzo barwne widowisko,chętnie bym zobaczyła na żywo.Poza tym rejony tzw.Trojwsi Beskidzkiej to niezwykle malownicze, atrakcyjne turystycznie tereny,ja lubię łatwe trasy😊 Super,że ta tradycja jest tam wciąż żywa,inne zresztą też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może na jesień rozsod uda Ci się zobaczyć. Trójwieś jest malownicza, ale zaczynają ją psuć. Ostatnio na Trójstyku otworzono tężnie. Jest tam też jakoś wielki dom wybudowany, plac zabaw. A pamiętam to miejsce jako malownicze, klimatyczne i bez tych dziwactw cywilizacyjnych. Najbardziej podoba mi się granie na trombitach i wtedy czuję, ze jest to jedyny niepowtarzalny beskidzki klimat.

      Usuń