To było wczoraj. Jedziemy? Jedziemy. Gdzie? Skansem Wsi Wałaskiej w Rožnovie pod Radhoštěm. Miejsce zaplanowane miesiąc temu, wyjazd tak od strzału, bo jeszcze wahanie, czy upał nie będzie zbyt duży, ale w perspektywie są jeszcze wyższe temperatury, to decydować się należy szybko- jedziemy. Ano upał był, ale dało się wytrzymać. Wyjechaliśmy dosyć wcześnie, po drodze wymiana złotówek na korony. Po stronie czeskiej mieliśmy, podczas jazdy, takie widoki.
I stado górskich krów. Ile razy mijamy w trasie jakieś krowy, tyle razy przypomina mi się stwierdzenie jednej z nauczycielek, że jeszcze trochę czasu minie i uczniowie będą oglądali krowy tylko w ZOO.
Bilety kupiliśmy przez Internet. I znów mieliśmy wybór miejsc do zwiedzania. W Rożnowie jest kompleks „skansenów”. Do każdego osobny bilet. Mogliśmy wybrać: Skansen Wsi Wałaskiej, Drewniane Miasteczko (też wałaskie), gdzie na bieżąco odbywają się występy zespołów ludowych (fakt, cały czas dochodziła stamtąd muzyka oraz śpiewy), oraz ścieżkę przyrodniczą z młynem. Wybraliśmy Skansen Wsi Wałaskiej- takie rzeczy bardzo mnie interesują. Odkąd pamiętam, historia, kultura materialna, kultura życia danej społeczności, antropologia, ogólnie etnografia, zawsze mnie interesowały (i nie dziwota, że „poszłam" i w tym kierunku” z wykształceniem).
Dodatkowym bodźcem do poznania kultury Wałachów, było to, że Cieszyniacy również wywodzą się z tego ludu. Taką wiedzę ogólną miałam do wczoraj, tu ZONK- i tak, i nie, ale o tym trochę później.
To nie tak, że nic nie wiedziałam o Wałachach, bo jednak jakąś wiedzę, dotycząca górali beskidzkich oraz Cieszyniaków miałam. Wiedziałam, że te ludy przyszły z południa, że wprowadziły kulturę szałaśniczą, jak wyglądały i nadal wyglądają ich stroje, jakie mają zwyczaje, co pozostało z dawnych lat itp., ale to poznałam ogólnie. Wczorajsza wyprawa „otworzyła” mi oczy na całość osadnictwa wałaskiego (wołoskiego). I jak zawsze, bo Jaskółka to taki zwierz, co musi poznać już, natychmiast „od podszewki” wszystko dogłębnie, dokładnie- weszłam w Internet. A tam całe opracowania, wiele opracowań i kurcze, maleńko na temat Wołochów morawskich, ale i tak przepadłam na amen…
No, więc…. No, więc pojechaliśmy obejrzeć skansem. Od nas do Rożnowa jest około 80 kilometrów
Na miejscu wielki parking, a na nim multum samochodów głównie z czeską rejestracja. O ile w Koprzywnicy było sporo Polaków, to w Rożnowie nie spotkaliśmy ani jednego, a samochody z polską rejestracją może było z pięć. Widać Rożnów jest za daleko na krótkie wypady, a góry czeskie chyba nie mają wzięcia u polskich turystów. Może inaczej- pewnie Polacy są na szlakach górskich, tych mocno reklamowanych- Łysa Góra, Radhošt (1029 m n.p.m.- Kaplica Cyrylego i Metodego) oraz Radegast (1106 m n.p.m.- figura boga Radegasta), przełęcz Pustevny (platformy widokowe)- tam można kolejką, są parkingi, kaplica, figura Radegasta, jakieś platformy widokowe, łatwe wejścia… w sam raz dla turystów mało wymagających. Pewnie też o to zahaczymy, ale w pierwszej kolejności przed nami te ciągle odkładane Hulkvady.
Przed wyjazdem pytam Jaskóła, jakie buty wziąć, bo w adidasach gorąco, chociaż ja na takie wyprawy głównie adidasy zabieram. Słyszę, że teren płaski… zakładam adidasy, mimo wszystko, ale sandały wkładam do samochodu. I to był dobry wybór. Z parkingu dochodzimy do kas biletowych, przechodzimy bramki i…
teraz ciągle pod górę i to dosyć stromym podejściem do chaty z wystawą, dotyczącą życia codziennego Wołochów. A potem jeszcze tak
i np. tak
a potem w dół też po stromiznach, i w górę po korzeniach, i w dół po piachu... W dodatku do chat wchodzi się po wysokich kamiennych schodkach lub wprost po wielkich kamieniach. Surwiwal dla nóg jak nic. Zatem, kde je rovinatá země ???????? No tak, to drewniane miasteczko, czyli ten drugi skansen, jest na terenie płaskim, a nasz skansen to łażenie po kamienistych dróżkach, po stromych zboczach, na których usytuowane są chaty wałaskie. Ot takie maleńkie niedopatrzenie, ale mój anioł stróż czuwa w takich przypadkach i delikatnie trzepnie mnie w łepetynę, bym dokonała właściwego wyboru. Adidasy zdały egzamin, nogi nie skręciłam, skansem zliczyliśmy bez uszczerbku kończyn, ale czasem było "o włos".
I teraz trochę o Wałachach. Może najpierw podział ludności na terenie przygranicznym. Tak wygląda na mapie.
Ci Wałasi cieszyńscy mnie zmylili. Dotychczas myślałam, że Wałasi, zamieszkujący Beskidy i Wałasi cieszyńscy to jedno i to samo. Otóż nie.
„Środkową część Śląska Cieszyńskiego w okolicach Cieszyna i Skoczowa oraz północno zachodnie pochyłości Beskidu Śląskiego to pagórkowate tereny, które zamieszkiwali Wałasi. Ich nazwa wywodzi się prawdopodobnie od przezwiska nadanego przez sąsiadów i nie łączy się bezpośrednio z Wałachami rumuńskimi.
Wałasi cieszyńscy trudnili się rolnictwem i hodowlą bydła. Uprawiali wszystkie gatunki zbóż, ziemniaki, len, konopie.
Strój wałaski zwany cieszyńskim nosi
wyraźne cechy ubioru miejskiego. Strój męski wyszedł z powszechnego użycia już
pod koniec XIX wieku”. Strój żeński nadal nosi się przy każdej uroczystości. Na
starym blogu miałam post, dotyczący stroju cieszyńskiego- szlag trafił blog
razem z postem.
Istotne jest to, że Wałasi cieszyńscy nie łączyli się bezpośrednio z Wałachami (Wołochami) pochodzenia bałkańskiego/rumuńskiego. Bo właśnie tych drugich dotyczy osadnictwo w Karpatach, kultura wałaska (wołoska), szałaśnicza, oraz skansen, który zwiedziliśmy.
Pewnie dlatego należałoby również używać głównie nazwy Wołosi, omawiając osadnictwo w Karpatach, a ludność cieszyńską nazywać dalej Wałachami. Jednak w opracowaniach te terminy używa się często zamiennie (choć nie powinno), co sprawiło, że uznałam, iż lud cieszyński i górale beskidzcy to ta sama nacja- Wałasi.
Skąd się wzięli Wołosi w Karpatch będzie w następnym poście, o skansenie również.
Po zwiedzeniu tego niezwykle klimatycznego miejsca, wracaliśmy do domu uroczą trasą. Ja zawsze, Jaskół musiał mnie posmykać górskimi drogami. Jazda w górę, to jeszcze mały Pikuś, ale w dół….
Gdzieś w połowie drogi, zatrzymaliśmy się na obiad w Starych Hamrach. I teraz trochę o jedzeniu w knajpach czeskich, a mamy już sporo doświadczenia w tym temacie. Po pierwsze, mały wybór dań w jadłospisie. Zazwyczaj dwa dania z kurczaka, dwa z wieprzowiny, - głównie pieczeń lub w panierce, rzadziej grillowane, jakieś dwie ryby. Zupy (dwie lub trzy)- króluje polewka czosnkowa, potem rosół. Z ziemniaków frytki, podsmażane ziemniaki w ćwiartkach lub ziemniaki puree z cebulą i skwarkami. Bardzo mały wybór sałatek. Wczoraj „do kotleta” (a jakże, bo co tu wybrać, jak wybór żaden, a syra nie chcieliśmy) dostaliśmy dwa plasterki pomidora i dwa plasterki ogórka, i nie było żadnej sałatki neutralnej typu buraczki, mizeria czy sałatka z kapusty, czy chociaż bukiet warzyw. Nic, zero, nul i podobnie w innych knajpach było. No może jeszcze Cezar i grecka, jako osobne dania, a nie dodatek do np. mięsa. Króluje smażeny syr (sporo dań z smażonym serem) i syrowe polewki (sosy) oraz knedliki. A w napojach króluje kofola brrrrrrrrr….Ale nie jesteśmy smakoszami, wchodzimy do knajpek, by coś zjeść, a nie „degustować”. Piszę dla orientacji. A dania regionalne to właśnie knedliki, gulasz, czosnkowa polewka czy smażony ser, czyli poznaliśmy, wiemy, ja nie polecam (no, ale spróbować, jak się jest na Morawach, wypada). Jedyne, co regionalne, godne polecenia to piwo Radegast i wina morawskie.
Dobra, zjedliśmy i jazda do domu uroczymi serpentynami.
Zapraszam.
Oczywiście, jak to w takich momentach bywa, kiedy ci zależy, by zrobić coś fajnego, to złośliwy sprzęt wysiada. No i wysiadła bateria w aparacie, a zanim ją wymieniłam, śliczne zakręty się skończyły.
Przeżyłam tylko dlatego, że kręciłam
filmy. Ale to nie jest tak, że Jaskół ma sadystyczne ciągoty i specjalnie
wlecze mnie po serpentynach. Za każdym razem pyta uprzejmie, czy możemy
pojechać górskimi drogami i za każdym razem dostaje moją zgodę, i za każdym
razem cichutko myślę sobie: „nigdy więcej”. Jaskół pokonuje te trasy na motocyklu, a wiadomo, jazda na motocyklu jest the best, zwłaszcza po takich serpentynach. Ale motocykl to nie samochód i mnie w samochodzie zaliczanie ostrych zakrętów niezbyt rajcuje. Jednak da się przeżyć, a te górskie trasy są naprawdę piękne.
A poza tym, być pod Radhoštěm i nie wypić Radegasta? To je nemožné. Piwo zostało kupione, a przy okazji trafiliśmy na absynt. Taki uczciwy-70% „dopalania“.
c.d.n.
http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-slaski&l3=slask-poludniowy&l4=slask-poludniowy-kultura-mwr
Takimi serpentynami jedzie się z Banja Luki do nas i dalej, do szwagrów i w sumie przez całą Bośnię do granicy z Chorwacją na południu😆 Przywykłam, ale na początku byłam bliska torsji.
OdpowiedzUsuńO kulturze wołoskiej słyszałam właśnie wyłącznie w kontekście bałkańskim, nowej wiedzy nigdy za dużo.
A zakątków to i u nas ubogo, co innego rejony turystyczne nad Jadranem, tam jest kuchnia śródziemnomorska , a serbska oferuje właśnie krojone pomidory albo ogórki, szatkowaą świeża kapustę , wszystko z oliwą i octem.
Nie zakątków, lecz w temacie sałatek u nas ubogo🤣
UsuńBałkany, Wołoszczyzna, starożytna Dacja to kolebka Włochów, a potem zaczęli migrować aż do naszych gór.
UsuńSerpentyny, jak szeroka droga, to nieszkodliwe, ale jak wąska, to mnie też mdli.
Czeska kuchnia jest bardzo tucząca. Ja jestem przyzwyczajona do zieleniny do obiadu i to w znaczących ilościach, jak jemy w Czechach, brakuje mi tego.
Tak jak mnie w Bośni, na szczęście mam ogród i szklarenkę, sery od sąsiadki i robię to, co lubię. A małżonka nawet do naszych zup przekonałam
UsuńU nas do wszystkiego jarzyny- sałatki, na chleb, tak do pogryzania i to różne. A zupy jarzynowe bardzo lubię, każde:):)
UsuńAle to u nas, bo bardzo często słyszałam, zwłaszcza od facetów, że oni nie króliki i zieleniny nie będą jedli. Tu nadal istnieje przekonanie, że na obiad musi być głównie mięso i ziemniaki, ewentualnie jakaś sałatka, ale nie ma musu.
Ogród i szklarenka to brzmi bardzo swojsko i pozytywnie:)
Tam miało być- kolebka Wołochów, jeszcze ktoś pomyśli, że coś pokręciłam, a mnie się litera zgubiła.
UsuńStaram się żyć pozytywnie, wychodzi różnie, ale dążę do tego:)
UsuńCo to znaczy- pozytywnie? Odkąd pamiętam jem zieleninę, nie przeżeram się, alkoholu coraz mniej, papierochów w ogóle, ruch, ruch, ruch na bieżąco... to dla ciała, a dusza? Różnie bywało, ale teraz jest jak najbardziej OK. Kiedy wokoło tyle śliczności, a dusza mimo wszystko jest optymistyczna, to nie ma co się szarpać. Te wszystkie nawalanki, podpadanki codzienności były, są i będą, trzeba ogarnąć i iść dalej.
UsuńMam czasami okresy, że widzę szklankę do połowy albo i całkiem pustą. Ale udaję się po pomoc i równowaga wraca.
UsuńW najgorszych momentach nie widziałam szklanki pustej- działałam, bo wiedziałam, że muszę. A normalnie to wiedze do połowy pełną. Dobrze, ze masz w kimś oparcie i możesz zwrócić się o pomoc, i to działa:)
UsuńO, moje klimaty, a piwko na drogę obowiązkowo.
OdpowiedzUsuńTe serpentyny to bardzo stresują mojego męża, w dodatku nawigacja uparcie zbacza z głównych dróg na te serpentyny właśnie...
pisałaś kiedyś o Frydlantcie, okazało się, ze byliśmy kiedyś. Teraz, gdy stacjonujemy w Świeradowie przypomniał mi się ten zamek, no i do Czocha tez blisko.
O Wałachach nigdy nie słyszałam1
No i nie ma poprzedniego mojego komentarza, bloger przegina.
UsuńNapisałam, że nie przepadam za piwem, ale akurat to czeskie mi smakuje.
Koniecznie trzeba zobaczyć zamek Czocha, a jak możecie, to po czeskiej stronie też te które są blisko. Nie pożałujecie.
W zamku Czocha byliśmy już kiedyś, ale chcemy zobaczyć, co się zmieniło, bo Książ nas tym razem pozytywnie zaskoczył...
Usuńjotka
A ja w Książu nie byłam i bardzo żałuję. Historia księżnej Daisy jest mi bardzo dobrze znana, bo przecież była ona panią w pałacu pszczyńskim oraz w pałacyku w Paprocanach. A to właśnie z Książem była bardziej związana i tam robiło dużo pozytywnych rzeczy. Pszczyny ponoć nie lubiła. na zamku Czocha też nie byłam, ale bardzo chciałabym go zwiedzić.
UsuńO rety. Jakie ciekawe wyjazdy wszyscy na blogach właściwie mają. A ja kończę przenoszenie się na nowe miejsce. Na szczęście zostało już mało rzeczy do rozpakowania na miejscu, nie będzie już chodzenia po schodach właściwie (tylko na odbiór mieszkania naszego przez nowych właścicieli). I to dla mnie jest czymś nad wyraz pozytywnym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mozaika Rzeczywistości.
Przeprowadzka jest przecież czymś szalenie fajnym. Jak miejsce wybrane z głową, jak odpowiadają warunki, jeżeli już na miejscu, to rozpakować się do końca i tylko się cieszyć.
OdpowiedzUsuńKiedy budowaliśmy dom, powiedziałam, żadnych schodów, jeden tylko do domu i tak jest.
Na piętro rzadko chodzę, tam młodzi mają mieszkanie,tylko do ogrodu trzeba zejść po kilku schodach, bo dom na lekkim stoku w tym miejscu stoi.
jak się ogarniesz po przeprowadzce, głowa się uspokoi, to zaplanujesz sobie różne wycieczki ciekawe miejsca. Wszystko po kolei.
Piękna wycieczka,bo to bardzo ciekawe tereny są,wiem,bo byłam;))Serpentyny bardzo ekscytujące mają,podobne tylko w Alpach:)Niezwykle gościnny kraj,w sumie oba kraje,najpiękniejsze na świecie widoki i najlepsze hotele SPA& Wellness..Ale Ustroń też cudny,zwłaszcza trasa rowerowa wzdłuż Wisły do Wisły.
OdpowiedzUsuńUstroń i Wisła są śliczne jesienią. Te kolorowe stoki- oczu nie można oderwać.
UsuńMorawy odkrywamy powoli, cały Morawsko- Śląski region wart jest poznania. Tymi serpentynami już kilka razy jechaliśmy i zawsze mam boja, i zawsze jestem zachwycona. Po drodze mijaliśmy zalew Stare Hamry, raz tam byliśmy, ale nie było gdzie stanąć, daleko musieliśmy iść na most, skąd był widok. Teraz są zrobione zatoczki dla samochodów.
Serpentyny są też na Słowacji i to jeszcze ostrzejsze. Brrrrrrr....
Mam z nimi przyjemność w czasie każdej podróży Bosnia- Polska. Ale widoki są cudne!
UsuńPewnie widoki cudne, ale jak znam siebie, to przy takich serpentynach, trzymałabym kierownicę w garści, wpatrzona przed siebie na drogę:):):):) Podziwiam Cię, że sama pokonujesz taką trasę i to nie raz.
UsuńA wiesz, że lubię tę trasę. Na obu jej końcach czekają na mnie ludzie, dzięki którym życie ma taki smak🙂
UsuńCzyli jak jedziesz do Polski, na końcu masz życzliwych rodzinnych, a jak jedziesz do BiH, to masz tam swoją miłość. No to faktycznie dotarcie na obojętnie który koniec trasy, może cieszyć.
UsuńNie mogę złego słowa powiedzieć też na teściów 😀
UsuńFajnie się czyta takie słowa o teściach. Zwłaszcza, ze dla nich jesteś cudzoziemka i w dodatku kobietą, z którą ożenił się ich syn. A tam chyba to ma dosyć spore znaczenie, z kim się kto żeni lub za kogo wychodzi za mąż. Tak przypuszczam, biorąc pod uwagę, że to BiH oraz społeczność górska. Tu w naszych miejscowościach górskich takie rzeczy jeszcze mają duże znaczenie, jakby w jakimś ułamku czas się zatrzymał.
UsuńDobrze że wspomniałaś o winie. Mnie Morawy najpierw kojarzą się z winami.
OdpowiedzUsuńTaaaaaa.... Wino morawskie wcale nie jest gorsze od tych renomowanych z innych "winnych" krajów. I jest coraz większy wybór win morawskich:)
UsuńFajnie tak poczytać i pooglądać, ja w ten upał ( u nas 33 stopnie) tylko kefir i maślanka, piwo i piwniczanka. I spacer do sklepu najwyżej.
OdpowiedzUsuńW samochodzie klima, ale tam, przy chodzeniu w skansenie, już gorzej. Wprawdzie upał się jeszcze nie rozkręcił, jednak gdy schodziliśmy, grzało już mocno.
UsuńŹle znoszę upały. W domu drzwi na taras zasłonięte, by duchota nie wchodziła, a parter naszego domu jest dobrze izolowany, mamy chłodek.
Ładniutko tam. Nigdy mnie nie przerażały serpentyny, nawet te alpejskie, po których woził mnie zięć. W Czechach bywałam rzadko, za to b.często na Słowacji i kuchnia słowacka bardzo mi odpowiadała. W Starym Smokowcu zwłaszcza. Ale podejrzewam, że gdybym siedziała na motocyklu to bym się nieco strachu najadła.Tęsknię tu trochę za Tatrami polskimi i po słowackiej stronie i chętnie bym znów znalazła się w Alpach.
OdpowiedzUsuńSerdeczności;)
Czechy są jednak bliżej nas. Słowacja też blisko, ale jednak te 30 kilometrów do granicy jest. Słowacja bardziej dzika, mniej ludzi, piękne krajobrazy górzyste i bardziej stromo. Czechy to duże pagóry, ale widoki z nich dech zapierają. Ja jestem otwarta na różne widoki i niemal każdy mi się podoba. Potrafię w "bele czym" dostrzec coś fajnego i mnie cieszy odkrywanie świata, zwłaszcza przyrody. Dlatego nie mam potrzeby jechać w dalekie strony, by znaleźć coś interesującego. Takie rzeczy mam często bliziutko.
UsuńPewnie widoki alpejskie też spodobałyby mi się, a nawet jazda tymi serpentynami.
Bardzo żałuję, że nie mogę jeździć już na wycieczki motocyklowe. To jednak jest ekstra przygoda
"WALIM-WIELKI-WESKI-WALIMOWIE to OLBRZYMOWIE inaczej WOŁOCI,a to synonim plemienia WIELOTÓW-WOŁOTÓW-WALIMÓW z ŁUŻYC-projekt OLBRZYM-RIESE"-Czesław Białczyński
OdpowiedzUsuńWięcej o Wołochach...
https://bialczynski.pl
Uwielbiam jazdę serpentynami...na piwo:)
https://youtu.be/Acgfj4Gj-Tc
Nie bardzo potrafię się połapać, gdzie ten Białczyński pisze o Wołochach.Chyba pomyliłeś ludy. Wołosi nigdy nie dotarli tak daleko. Zatrzymali się w Beskidzie Śląskim i na Morawach.
UsuńPiosenka fajna:)
Często pod tym linkiem wyskakuje"błąd 404"...próbuj.
Usuńhttps://bialczynski.pl/2022/02/19/basil-czuljew-wolosi-vlachs-lyachs-wallachi-przymusowo-zlatynizowana-populacja-europy/
Nie wchodzi, ale mnie Białczyński odpowiada tylko w tematach słowiańskich, i to nie zawsze. Białczyński traca ksenofobią i nacjonalizmem. Swego czasu czytałam jego artykuły o Słowianach- tam się nie da zweryfikować wielu rzeczy, więc pisał to, co chciał, a wielu ludzi jego treści przyjmuje za pewnik. Inna sprawa dotyczy tych tematów, które można łatwo zweryfikować na podstawie np. europejskich źródeł historycznych. i tu Białczyński często jest niewiarygodny, przynajmniej dla mnie, bo jest jednostronny. Natomiast jestem po obszernej lekturze o Wołochach i jakoś nie doczytałam się, by ten lud przymusowo latynizowano. Owszem, ich gwara jest pokłosiem łaciny, jednak w innych nacjach też to występuje. Wołosi migrowali głównie dlatego, żeby nie dać się podbić. Dotarli do Karpat polskich, które całe zasiedlili i najpóźniej na Morawy.
UsuńNo i co nazywamy przymusowym latynizowaniem, na jakich prawach, w jakim zakresie i o jakim zasięgu oraz w jakim okresie czasu?
Na Morawach byli traktowani tak samo, jak wszyscy poddani książąt czeskich/morawskich, a potem cesarza austriackiego. Te same prawa dotyczyły Wołochów i ludności "tubylczej" w całych północnych Karpatach, które były pod rządami Austrii.
Przecież Wołosi pochodzą z terenów, które długo były pod panowaniem rzymskim (limes na Dunaju), to jakie to latynizowanie? Tak samo możemy powiedzieć o latyn izowaniu terenów prawie całej współczesnej Anglii (oprócz Walii) gdzie Rzymianie siedzieli dosyć długo.
UsuńWołosi zachowali swoją kulturę i język/gwarę. Z Anglią inaczej się porobiło, ale teraz nie będę robiła wykładu z historii Anglii.
UsuńKogo ona interesuje, polecam "Zaginione królestwa" Normana Daviesa.