I znów miałam problem, jak pokazać to wszystko, co warte poznania, by zaznaczyć charakterystyczne cechy, a nie zanudzić czytających. Jest to wprawdzie skansen położony na terenie Moraw i dotyczy Wołoszczyzny morawskiej, ale przecież Wołosi, zanim tam dotarli, to całą tę kulturę ugruntowali na terenach polskich Karpat (i nie tylko). To, co w skansenie to najpierw w polskich górskich/góralskich społecznościach funkcjonowało.
Tak wygląda mapa trzech skansenów- my w prawo na górę.
Skansen jest duży, chat sporo. Twórcy skansenu sprowadzali je z różnych części Wołoszczyzny morawskiej oraz z pogranicza czesko- słowackiego. Są to chaty wybudowane najczęściej w różnych latach XIX wieku. Rekonstrukcje obejmuję nie tylko sam budynek, ale także wystrój wnętrza, zależny od statusu społecznego domowników.
Chaty są numerowane, mają metryczki, na których jest informacja skąd każda pochodzi oraz kiedy została zbudowana. Niestety, wszystko w języku czeskim i niemieckim. Wszystkich opisanych obiektów jest 30.
Chaty w skansenie umieszczone są na zboczach, albo pojedynczo, albo po dwie i jest także formacja, składająca się z kilku budynków. Wszystkie zbudowane z drewnianych bali, uszczelnionych ubitą słomą, pokryte drewnianymi gontami.
Zapas gontów.
Układanie gontów na dachu.
"Domy budowane przez Wołochów miały charakterystyczną architekturę, a dominującym elementem odróżniającym je od domów budowanych we wsiach lokowanych na prawie polskim czy niemieckim, jest forma dachu. „Różni się ona od wysokich dachów osad polskich, nie jest też związana z wysokimi dachami niemieckimi. Wyróżnia się od nich swą stromością i krótkością linii wierzchołka dachu, przez co dach w profilu uzyskuje kształt ostrego stożka. Drugą cechą dachu domów wołoskich jest tworzenie okapu, „krokwie oparte są na belkach poziomych, silnie poza ścianę wysuniętych, tworząc dookoła domu występujący okap, zaszalowany od spodu deskami”.
Dom z wołoskim okapem
Belkę wieńczącą okap trzymały, wyciosane z jednego kawałka drewna, "haki".
Często w wołoskich chatach szczyt był zdobiony półokrągłym daszkiem z gontów.
Większość chat w skansenie ma kamienne kominy.
Ponieważ były one budowane w XIX wieku, prawdopodobnie obejmował je patent przeciwpożarowy, wydany przez cesarza Józefa II, w 1768 roku. Każdy nowy dom wybudowany po wydaniu patentu, musiał mieć komin wybudowany z kamieni. Przedtem kominy, które odprowadzały dym znad paleniska, robione były z listew lub wikliny, a ich powierzchnię pokrywała glina. Ponieważ ten materiał był łatwopalny, często dochodziło do pożarów.
Chata drewniana, ale komin kamienny.
Twórcy skansenu zadbali również o to, by dobrze zobrazować to wszystko, co wiązało się z życiem mieszkańców wsi, dlatego obok chat można spotkać małe poletka zasiane roślinami, które wtedy uprawiano oraz maleńkie ogródki z warzywami i kwiatami.
Żyto. Czy pamięta ktoś jeszcze, jak wygląda żyto? Pewnie gdzieś się go uprawia, skoro można kupić mąkę żytnią. Przyznam, że ja ostatni raz widziałam żyto chyba z 50 lat temu. Zostało wyparte przez pszenicę, jęczmień i owies, a głównie kukurydzę. Ale w czasach, o których "opowiada" skansen, siało się głównie żyto, bo ono wytrzymywało warunki górskie.
Natomiast w czasach przed przybyciem Wołochów na te ziemie, uprawiano głównie owies, jako, ze to zboże najlepiej rosło na jałowych ziemiach górskich.
Uprawiano również mieszanki zbóż oraz już w XVII wieku ber- proso włoskie, które przywędrowało do południowej Europy aż z Azji wraz z migrującymi stamtąd plemionami, a potem, z Wołochami, dotarło na teren Karpat.
A tu zagon z ziemniakami oraz strach na wróble. Bardzo klimatyczny ten strach.
Pole kwitnącej gryki- pohanki. Moja babcia cieszynianka mówiła na kaszę gryczaną poganka, bo ona taka czarna jak pohańcy-poganie. Nazwa "poganka" funkcjonuje na cieszyńskim i dzisiaj.
"Czeska nazwa gryki (pohanka) pochodzi od ludów, które przywiozły ją do Europy. Tak, byli to poganie, Tatarzy. Czesi zaczęli uprawiać grykę w XII wieku, początkowo jako paszę, dopiero w XV wieku pojawiła się także na talerzach. Mieloną grykę dodawano do chleba, służyła jako zaprawa do zupy, jedzono kaszę gryczaną na słodko i słono."
O pohance jeszcze napiszę.
Oprócz chat zrekonstruowano również pasieki z ulami drążonymi w pniach grubych drzew, wiatrak, karczmę, szkołę oraz kościół ewangelicki. W skansenie jest mały cmentarzyk, dzwonnice i kapliczka.
Postarano się również o utrzymanie krajobrazu górskiej wsi, stąd jest w skansenie stary sad, łąki z kopami siana, można spotkać zwierzęta hodowlane.
Stary sad na stoku, bardzo charakterystyczny dla górskich osad. W nim stare odmiany jabłoni, grusz, ogromne czereśnie, śliwy..
W sadach i na łąkach koszono trawy, suszono i układano na ostwiach/łorstwiach (łostropcach), tworząc kopy.
Kto był latem w górach, mógł takie kopy na ostwiach/łorstwiach zobaczyć. Bardzo swojski wakacyjny widok.
Ostwie robiono z młodych, okorowanych świerków, z odpowiednio przyciętymi gałęziami.
Sprzęty typu drabiny, ostwie/łorstwia, drągi, grabie, widły oraz inne, wieszano na zewnętrznych ścianach domostw.
Drewniane grabie nadal są w użyciu i często można je kupić na prawie każdym targu.
W skansenie można zobaczyć różne rodzaje wozów konnych oraz kolasek.
Wóz drabiniasty z ławkami. Po zdemontowaniu ławek służył do przewożenia siana oraz snopów zboża z pola do stodoły.
Wozy służące do wożenia bali drewnianych, a po dodaniu bocznych desek, innych towarów.Sanie i obok nich płozy, oparte o ścianę. Wyglądają na bardzo stare i dosyć prymitywne.
Kolaski, jakimi jeździli ważniejsi/bogatsi gazdowie. Kolaskami jeżdżono również do ślubu oraz podczas uroczystości.
Wołosi hodowali również pszczoły. Ule drążyli w grubych pniach drzew.
Przed tą pasieką jest mały ogródek, a w nim dziewanny oraz inne kwiaty łąkowe.
Ogródki były również przy innych chatach. Małe, ogrodzone plecionym drewnianym płotkiem lub płotkiem ze sztachet. Uprawiano w nich trochę kwiatów i warzyw.
Wielką troskę poświęcono uprawie kapusty. Flance kapusty sadzono na najlepszych, urodzajnych działkach we wsi, położonych w nasłonecznionym miejscu, chronionych ogrodzeniem przed szkodnikami.
Na tym kawałku ziemi każdy gospodarz miał własne kwietniki, zwane dobudówkami lub grządkami.
Poszukałam w necie, co jadali Wołosi i przerosło mnie.... sporo tego, oj sporo, a każdy górski region trochę się kuchnią różni.
c.d.n.
Źródła:
"Lidova strava na Valśsku", Jarosław Śtika
http://www.malopolska24.pl/index.php/2011/07/byli-tu-wolosi/
file:///C:/Users/ABC/Downloads/paszje,+%7B$userGroup%7D,+Balcanica_Czama%C5%84ska.pdf
http://skansen-studzionki.pl/wolosi-w-ochotnicy/
My mamy żyto i to kilka hektarów, wlasnie malo kto sieje, dlatego mamy z góry zakontraktowane. W ogóle to żhto po serbsku nazywa się raž, zboże to žito, a ryż to pirinač. Języki podobne, ale łatwo można się pomylić.
OdpowiedzUsuńSkansen sympatyczny mamy w Lublinie i często są tam imprezy tematyczne, a nawet wesela i to lubię, martwe obiekty mogę obejrzeć, ale nie przemawiają do mnie aż tak.
Jestem po następnym kawałku lektury- tłumaczyłam z czeskiego- oni głównie uprawiali owies, potem żyto, i jeszcze jakąś specjalną odmianę żyta-zielone.
UsuńAle mnie głównie interesuje to, co wnieśli Wołosi na początku migracji, bo potem po zasymilowaniu się z tubylcami trudno już było odróżnić co swoje, a co napływowe w kulturze. jedno jest pewne- spadek Wołochów w Karpatach polskich i Wołoszczyzna na Morawach, różnią się w niewielkim stopniu.
Kilka hektarów żyta, czyli mąż rolnik:):):)
Piękne te nazwy bośniackie:):) Aż się uśmiechnęłam- lubię takie rzeczy:)
Te Skanseny na Morawach też oferują różne imprezy tematyczne. W Skansenie na dole cały czas coś się działo, my, w górnym nie trafiliśmy na żadną, ale czytaliśmy, że są i też można sobie zamówić taką imprezę np, dla uczniów.
Ja z kolei lubię w spokoju sobie wszystko obejrzeć, a potem jeszcze doczytać o tym. Czasem przewodnik mi przeszkadza w skupieniu się nad jakimś eksponatem.
Marzy mi się taki prywatny przewodnik jak obsługa w sklepach, który stoi i nie przeszkadza, a dopiero zapytany rozjaśnia mroki niewiedzy.
UsuńMamy kilkanaście hektarów ziemi, żyto i kukurydzę, nie jest ciężko kupić ziemię, bo mnóstwo młodych jest na emigracji i wszystko leży odłogiem, a kupić może każdy, kto zapłaci. Mój mąż kocha ziemię, rolnictwo to wybór, bo z wykształcenia jest technikiem samochodowym, mamy żyto i kukurydzę, świnie i przy domu ogród warzywno- owocowy i szklarnię. Na szczęście mamy szwagra z głową do biznesu i on te wszystkie nasze wspólne talenty umie przekuc w pieniądze😀
Pięknie z tym gospodarstwem. Samowystarczalne jest. Jak mąż lubi to, co robi, to jeszcze piękniej:):):) A jak Ty też to lubisz tzn. lubienie męża, to sam miód:):) I ja się nie wyśmiewam, bo gdybym miała kiedyś możliwości to też chętnie zostałabym na roli. Miałam w młodości dwie szanse- ogromne gospodarstwo i druga- hodowla norek + sady. niestety, obaj panowie byli z tzw, ciepłe kluchy, a ja lubię lekki "opór" męski.
UsuńŚmieszne, ale jeżeli ktoś spełnia każde twoje życzenie, spija ci z dziobka, to zaczyna od tych słodkości mdlić. Nie było w tym normy, jakieś przegięcie. No i tak nie zostałam żona wielkiego bauera i żoną hodowcy norek (pomijam już, ze sama myśl o tej hodowli- jej końcówce, odrzucała mnie od chłopaka). I nawet motocykl, jaki miał nie pomógł mu:):):)
Ja muszę sama sobie zwiedzać, oglądać, dumać. Zdarzało się, że z klasami zwiedzałam te same miejsca i każde słowo przewodnika mnie denerwowało i te powtarzające się dowcipy, anegdotki- uczniowie chłonęli, a ja chciałam spokoju.
W Krakowie na szczęście mam koleżankę- licencjonowanego przewodnika, więc jest fachowo i na luzie🙂
UsuńAle to duży Kraków. Kiedy chodziłam z wycieczkami i byli przewodnicy, wydawało mi się, ze oni są total znudzeni oprowadzaniem. Ale to były głównie wycieczki szkolne, a wiesz jak to czasem z dzieciakami bywa. Nasze grupy były dosyć zdyscyplinowane, bo dzieci wiejskie raczej takie są, a i tak szumiały, nie słuchały itp.
UsuńW jakimś czeskim skansenie byliśmy, ale w tym chyba nie. Podoba mi się jego wielkość i sposób pokazania cech charakterystycznych. W tym ,który zwiedzaliśmy tez były numerowane chaty i sporo wiadomości o każdej.
OdpowiedzUsuńPodobał nam się tez polski skansen w Pstrążnej. Niektóre skanseny oferują cykliczne imprezy, problem tylko, że trzeba tam być w danym czasie.
jotka
Skansen jest super, ale te informacje co, gdzie, kiedy i jak, to moje wyszukiwanie i tłumaczenie. Tam nie było tak obszernych informacji. Informacje są również na tym planie, które pokazałam na górze. na mapie są numerki chat, klikasz w numerek, klikasz w tablice i pokazuje Ci się informacja o życiu mieszkańców tej chaty. Tak, to jest świetne, ale te ogólne o Wołochach musiałam sama znaleźć i w dodatku na stronach czeskich, bo na polskich ani słowa o Morawach.
UsuńChętnie bym zamieszkał w którejś z tych chat...przy moim wzroście walił bym głową o powałę:)
OdpowiedzUsuńUrodziłem się w chacie śląskiej.Dzisiaj stoi opuszczona.W sieni była pompa,wędzarnia w kominie,w posadzce zsyp na ziemniaki,schody"na górę".W kuchni piec chlebowy,żeliwna brytfanna z ciepłą wodą,wejście do zimnej komory.Ojciec dostawił trociniak bo zimą przy -30*C było zimno.
"Kilka"ciekawostek o Wołochach na Morawach.O tej Wystawie Etnograficznej ,która odbyła się w Pradze w 1895 i pokazała Wołoszczyznę jako bardzo atrakcyjny region,nie wiedziałem(The Czechoslovak Etnographic Exhibition in Prague in 1895)
https://journals.openedition.org/res/5138?lang=en
:)
Była tam jedna chata, że kiedy do niej weszłam, to jakbym do domu babci wchodziła. Taka pompa wajcha była u nas w piwnicy w leśniczówce, a zimą w pokojach, zanim zapaliło się w kaflowych piecach, było tak zimno, że można było się rozsypać w lodowe kawałki.Wprawdzie nie była to typowa chałupa wiejska, ale warunki wiejski już tak.
UsuńHenryku, przecież te moje posty o Wołochach zamieszczam dlatego, że Wołoszczyzna na Morawach jest bardzo interesująca. W ogóle wpływ Wołochów na kulturę karpacka jest ogromny. Była taka wystawa, ale uznałam, że nie da rady o wszystkim tu pisać.
Świetny ten skansen! A w takim domu zbudowanym z całych, okrągłych pni świetnie się mieszka- przez wiele lat bywając w Zakopanem mieszkaliśmy właśnie w takim domu. I mieliśmy w pokoju śliczny kaflowy piec, w którym nam pani gospodyni rano i wieczorem paliła. Zabawne - nie tęsknię za Warszawą, ale tęsknię za Zakopanem.
OdpowiedzUsuńSerdeczności;)
Te chaty chyba ciepłe były, bo belki grube, okienka małe, nisko strop. Ja z takiej chaty zapamiętałam łóżko z pierzynami i poduchami aż po powałę oraz ogromne święte obrazy na ścianach. No ale mała wtedy byłam.
UsuńTęsknisz za "klimatem" gór:)