Nie będzie po kolei. Teraz powinnam pokazać główny zamek, najstarszą część grodu. Najpierw napiszę jednak o czymś, co decydowało o życiu zamkowej społeczności.
Wielką słabością grodu hukvaldzkiego był brak wody. Mówiono, że na zamku woda jest droższa niż wino.
Niedaleko zamku, poniżej na stoku znajdowała się Biała studnia. Z niej czerpano i dowożono do grodu wodę, którą składowano w cysternach.
W cysternach zbierano również deszczówkę, lecącą z dachów.
Wszystko to było niezwykle uciążliwe, dlatego postanowiono wykopać studnię na terenie grodu. Pierwsza studnia została wykopana w narożniku głównego dziedzińca zamku.
Studnia na dziedzińcu zamkowym był pierwszą studnią, która w ogóle wykopano w grodzie. Problem z zaopatrzeniem w wodę rozwiązano na krótki czas, bowiem z czasem stało się ono tak duże, że ta studnia była niewystarczająca.
Postanowiono wykopać drugą studnię. Wybrano dla niej miejsce na ostatnim dziedzińcu. Początkowo dziedziniec ze studnią obwarowany był tylko drewnianą palisadą, ale później obudowano go grubym murem kamiennym. W rogach dziedzińca wymurowano także kamienne, obronne bastiony. teraz nie ma bastionów, a studnia nakryta jest drewnianym daszkiem.
Kopanie rozpoczęto w 1580 roku, a prace trwały cały rok. Wykonali je
włoscy murarze. Całe przedsięwzięcie kosztowało 300 guldenów, czyli cały roczny
dochód zamku.
Studnia pierwotnie miała 176 metrów głębokości. Prawdopodobnie woda w niej była jeszcze w czasach oblężenia szwedzkiego, ponieważ przez 9 miesięcy załoga zamek utrzymała. Zdarzało się, że woda w studni była zanieczyszczona. Nad studnią stała chata, w której umieszczono urządzenie do czerpania wody.
Współczesna rekonstrukcja na zamku w Pradze.
Przy tak głębokich studniach wodę pompowano za pomocą koła pedałowego, napędzanego przez więźniów. Urządzenie składało się z szybu, w którym były dwa bębny. Większy miał średnicę około 4 metrów, mniejszy, umieszczony w środku studni miał średnicę 1 metra. Na mniejszy nawinięto linę konopną. Na końcu tej liny zawieszono pojemniki o pojemności 50- 100 litrów. Lina była tak zawinięta, że kiedy jedno pęto znajdowało się na dole studni, drugie było na wierzchu. Gdy jedno pęto opadało, drugie unosiło się. Obciążenie wodą nakierowane było na urządzenie, a nie na liny i pojemniki. Za pomocą pedałowania lina przesuwała się po kołach, ciągnęła pojemnik z wodą, a całą pracą ludzką (oprócz pedałowania, ale to robili więźniowie) było odbieranie pojemnika z wodą przy cembrowinie studni. Metodę taką stosuje się w głębokich kopalniach, gdzie pusty kontener pomaga wyciągnąć kontener zapełniony.
Tu jest link do strony, na której jest film, pokazujący działanie mechanizmu studziennego. Takie koło zrekonstruowano na zamku w Boskovicach.
W studni w Hukvaldach cały mechanizm wykonany był z drewna, a przed wpływem atmosferycznym chroniła go drewniana chata, postawiona nad studnią. Całe to ustrojstwo trwało sobie, w dobrym stanie, przez wiele lat, dostarczając wodę do zamkowych budynków. Dopiero pożar, który strawił zamek, zniszczył również chatę nad studnią i to urządzenie- nigdy nie zostało ono odrestaurowane.
Obecnie studnia ma głębokość tylko 46 metrów i średnice 2 metrów.
Obłożona jest kamieniem.
Z tą studnią łączy się legenda. Podobno na poziomie rzeki Ondřejnicy
była ona połączona tajnym przekopem z rzeką (z niej to miała wpływać
woda do studni). Przekop był ponoć doskonale zamaskowany i mało kto
o nim wiedział. Tym przejściem wyprowadził bandyta Ondráš (Ondraszek)
swego ojca, uprzednio uratowanego z więzienia. Obaj opuścili się na linie
w studni i niezauważeni przez nikogo opuścili zamek.
Druga legenda , a właściwiej opowiastka, powstała już w czasach
współczesnych. Zamek Hukvaldy odwiedza wiele turystów. Odwiedzający
często pochylali się nad studnią, wrzucali kamienie i słuchali ich łoskotu.
Tak też uczynił pewien mężczyzna, ale kiedy rzucił kamień z ręki zsunął
mu się złoty zegarek i wraz z kamieniem wpadł do studni. Turysta prosił,
by ktoś zechciał mu ten zegarek wydobyć, jednak nie było chętnych,
wszyscy bali się głębokości.
Mówi się, że nawet dzisiaj, jeżeli ktoś się pochyli nad studnią i mocno
skupi, to usłyszy tykanie zegarka. Problem w tym, iż drewniana chatka
nad studnią jest zamknięta i o żadnym pochylaniu się nad nią, oraz
wsłuchiwaniu, nie ma mowy.
j w obrębie zamkowych murów jest jeszcze jedna studnia. Znajduje się
ona przed kamiennym mostem.
Nie znalazłam żadnej informacji na jej temat. Prawdopodobnie miała
mniejsze znaczenie.
C.d.n.
Źródła:
https://medievalheritage.eu/pl/strona-glowna/zabytki/czechy/hukvaldy-zamek/ https://www.ic-hukvaldy.cz/hrad-hukvaldy
https://www.atlasceska.cz/pamatky/hrad-hukvaldy-16926
Przypomniałaś Ondraszka, o którym pisał Gustaw Morcinek🙂 Jakoś go zawsze wolałam od
OdpowiedzUsuńJanosika
OdpowiedzUsuńOndraszek to tutejszy zbójnik. Mieszkałam niedaleko "ondraszkowej dziury" w Kopcach Cieszyńskich, z której ponoć jest przejście do lochów zamkowych w Cieszynie. Ta dziura, to wejście do jaskini. Kiedyś próbowaliśmy tam wejść, ale to bardzo niebezpieczne miejsce w wąskim głębokim jarze i się spietraliśmy. Całe szczęście:)
UsuńOn tutaj niezbyt dobrą sławą się cieszył. Morcinek go uwiecznił. Ta legenda o uprowadzeniu ojca z hukvaldzkiego więzienia może zwierać sporo prawdy, bo było tam wiezienie, rodzina Ondraszka mieszkała na tych terenach, a ucieczka przez studnię była możliwa.
Moje dzieci już żadnej pozycji Morcinka nie czytały i chyba pisarz popadł w zapomnienie, a szkoda. Mam też sentyment do książek Heleny Boguszewskiej, też chyba od dawna nie wznawianych.
UsuńNie przeczytałam żadnej książki Boguszewskiej, albo coś przeczytałam, ale nie pamiętam. Morcinka przeczytałam tylko po to, by poznać lepiej historię tej ziemi.
UsuńTeraz czytam książkę o Joannie Chmielewskiej- fajnie napisana w jej stylu. Skończyłam "Barbaricę", ale już wiem, że do niej jeszcze wrócę.
Podobno ta biografia nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, przynajmniej tak ocenia grono fanów pani Joanny w grupie w necie. Czytałam Autobiografię, dawno temu.
UsuńFaktycznie, to jest powieść o bohaterce, którą mogłaby być Chmielewska, na podstawie jej biografii. Jest pogodna,fajnie się czyta, a ja po "Wawelu" i "Barbarice" musiałam wziąć oddech:)
UsuńA poza tym listopad to czas na lżejszy kaliber lektur, przynajmniej u mnie.
UsuńZastanowiłam się nad Twoim ostatnim zdaniem. Nie, chyba pora roku nie ma wpływu na to, co czytam, ale możliwe, że w tak paskudnym szarym listopadzie dobrze czytać coś lekkiego. Mnie gna głód wiedzy. Trochę brakuje mi pracy naukowej, dlatego kompensuję sobie to książkami i bardziej szczegółowymi opisami naszych wycieczek oraz miejsc, które zwiedzamy.
UsuńW listopadzie, chcąc nie chcąc, więcej myślę o śmierci. Wiecej wspominam, więc wracam do lektur znanych i lubianych, wywołujących uśmiech. A czasami smutek mnie przytłoczy i wtedy szukam czegoś, co mi skutecznie wyłączy myślenie.
UsuńZ tą wiedzą to jest tak, że zafrapuje mnie jakiś nowy temat, a ja nic nie wiem! Choćby o Afryce 😀
Moje przemyślenia o śmierci lecą przez cały rok. W listopadzie nie myślę o niej więcej niż w inne miesiące. Dora lekka książka, dobra komedia, kabaret- najlepsze by smutki rozwiać.
UsuńJak mnie zafrapuje temat, to grzebię w Internecie do skutku:):):) A jak to bywa, jedna ciekawostka/informacja, pociąga za sobą następne potrzeby grzebania/ zgłębiania tematu.:):):):) I tak sobie to leci:)
do śmierci człowiek wszystkiego nie ogarnie swym umysłem. W sumie to jest piękne:))
UsuńChyba każde góry mają swojego rozbójnika:-) w naszej części Karpat mamy Dobosza i legendy o skarbach nieprzebranych, ukrytych w jaskiniach:-)
UsuńRepo, ważne, że oswajasz śmierć- każdą, czyjąś i swoją. A to, że mogę poznawać to jest piękne. Boję się jednego, że stracę wzrok, a to dla mnie klęska prawdziwa. Słuchanie książek też fajna rzecz, ale tych, które ja chciałabym czytać, raczej w audio nie ma.
UsuńMario, nie wiedziałam, że i u Was zbójnik grasował. Najpopularniejszy jest Janosik, który był Słowakiem. Nie wiem, czy można go zaliczyć do "naszych". Ten tutejszy Ondraszek to raczej Czech. Tylko, że wtedy nie było Czech jako państwa, ani Polski na tutejszych ziemiach, a państwo austriackie ( nie zabór, bo te ziemie nigdy pod zaborami nie były).
Muszę sobie o waszym Doboszu przeczytać więcej.
Ludzie lubią czytać historie o tych, którzy zabierali bogatym, rozdawali biednym.
we Francji woda nadal bywa droższa, niż wino, co prawda to najtańszych gatunków, ale to nadal jest wino, a nie jakiś polski wynalazek z dolnej półki w Biedrze, o którym nawet strach myśleć, co w nim jest i z czego zrobiony, to już dawne jabole peerelowskie były mniej ryzykowne w użyciu...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Rany, gdzie Ty szukasz wina:):):):)Ale pamiętam, kiedy otwierano Biedronki- wtedy mieli niezłe alkohole i w dobrej cenie. jak jest teraz nie wiem, bo od lat tam już niczego nie kupuję. Po prostu są dosyć daleko, a tu mam dobrze zaopatrzone sklepy we wsi.
UsuńWe Francji woda droższa niż wino, ale chyba też ta butelkowana, a nie kranówa?
No tak, zamek na górce, wiec do wody daleko, podobny problem miało wiele zamków, także w Polsce.
OdpowiedzUsuńCo do cen wody, to przypomniał mi się dowcip:
- Halo, czy to gorzelnia?
- Nie, proszę pana, tu wodociągi!
- Co pani powie, sądząc po cenach, to z kranu powinna lecieć whisky!
jotka
Kąpiel w whisky? Czemu nie?:) Grody budowano na wzgórzach i faktycznie był problem wody. Nasz Wawel również go miał.
UsuńStudia w Hukvaldach brała wodę z rzeczki płynącej wokół wzgórza. To tajemne przejście od rzeki pod wejście dolne do studni było prawie nieznane. To na wypadek, by nikt wody nie zatruł. Czytałam, że wodę zanieczyszczały piżmaki, które w tym przejściu i na brzegu rzeczki miały nory.
A nie mogli w tej sytuacji napełnić studni winem i poprosić o przemianę wina w wodę?
OdpowiedzUsuń:):):):) No widzisz, nawet pragmatyczni Czesi nie wpadli na ten pomysł, a przecież gród był siedzibą biskupów ołomunieckich. Może ich dopadła pomroczność jasna, bo przecież biskupi raczej wolą wino niż wodę (w dodatku z rzeki via studnia).
Usuń