niedziela, 3 grudnia 2023

Oooooo ja Cierpię dolę, czyli kup se domeczek w Beskidach.

 


Och, jaka piękna zima, och  beautiful, och lovely, och wonderful…. 
No, fakt bieluśko, czyściutko, tylko tego śniegu mogło by nie być.
Padał i padał, i padał, i padał…. Młodzi wczoraj około 15. odśnieżyli 
chodniki, parking, a o 18. znów leżała 10 centymetrowa warstwa śniegu. 
Dzisiaj rano warstwa ta podrosła o kolejne 10 centymetrów. 
No i mamy 40 centymetrów śniegu wszędzie. Po opadach pierwszego 
śniegu, cieszyłam się, że już nie ma tui, by się gięły i łamały. Za to mamy
 teraz przed oknem przygięte do ziemi  grube gałęzie cisa. Szlag mnie 
trafi- jak jeszcze dopada, to się połamie, a odśnieżyć go definitywnie nie 
można, bo śnieg leżący na wysokich gałęziach nie jest możliwy 
do strzepania. 
Kwiaty hortensji, zgodnie z ogrodniczą poradą, nie ścięte, teraz leżą 
przy ziemi, a gałązki są połamane. W zeszłym roku, na jesień ścięłam 
wszystko i nic im się nie stało, teraz posłuchałam rady 
(lepiej ciąć wiosna, a i zimą tak pięknie zdobią ogród😠)
i mam hortensje zniszczone.
A w ogóle to na razie czuję się jak ten mieszczuch z opowiadania 
o domku, w przepięknych Beskidach, zimową porą.
 Wymarzony domek w Beskidach.
 

ZIMOWA OPOWIEŚĆ:
2 sierpnia
Przeprowadziliśmy się do naszego nowego domu w Beskidach. Boże jak tu pięknie. Drzewa wokół wyglądają tak majestatycznie. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy pokryją się śniegiem.

4 października
Beskidy są najpiękniejszym miejscem na ziemi!!! Wszystkie liście zmieniły kolory na tonacje pomarańczowe i czerwone. Pojechałem na przejażdżkę po okolicy i zobaczyłem kilka jeleni. Jakie wspaniałe i okazałe, Jestem pewien, że to najpiękniejsze zwierzęta na świecie. Tutaj jest jak w raju. Boże !!! Jak mi się tu podoba.

11 listopada
Ostatniej nocy wreszcie spadł śnieg. Obudziłem się, a za oknem wszystko było przykryte białą, cudowną kołderką. Wspaniały widok. Jak z pocztówki bożonarodzeniowej. Wyszliśmy całą rodziną na zewnątrz. Odgarnęliśmy śnieg ze schodów i odśnieżyliśmy drogę dojazdową do naszego pięknego domku. Później zrobiliśmy sobie świetną zabawę - bitwę śnieżną (oczywiście ja wygrałem). Wtedy nadjechał pług śnieżny i zasypał to co wcześniej odśnieżyliśmy, więc znowu musieliśmy odśnieżyć drogę dojazdową. Super sport. Kocham Beskidy.

12 grudnia
Zeszłej nocy znowu spadł śnieg. Odśnieżyłem drogę, a pług śnieżny znowu powtórzył dowcip z zasypaniem drogi dojazdowej. Po porostu kocham to miejsce.

19 grudnia
Kolejny śnieg spadł zeszłej nocy. Ze względu na nieprzejezdną drogę dojazdową nie mogłem pojechać do pracy. Jestem kompletnie wykończony ciągłym ośnieżaniem. Na dodatek bez przerwy jeździ ten pieprzony pług.

22 grudnia
Zeszłej nocy napadało jeszcze więcej tych białych gówien. Całe łapy mam
w pęcherzach od łopaty. Jestem pewien, że pług śnieżny czeka już za rogiem żeby wyjechać jak tylko skończę odśnieżać drogę dojazdowa - sku******

25 grudnia
Wesołych, je****ch Świąt!!! Jeszcze więcej napadało tego białego, gównianego śniegu. Jak kiedyś wpadnie mi w ręce ten sku***** od pługu śnieżnego przysięgam - zabiję ch**a. Nie rozumiem, dlaczego nie posypują drogi solą jak w mieście, żeby rozpuściła to zmarznięte, śliskie gówno.

27 grudnia
Znowu to białe kurestwo spadło w nocy. Przez trzy dni nie wytknąłem nosa z domu, oczywiście z wyjątkiem odśnieżania tej *****ej drogi dojazdowej za każdym razem kiedy przejechał pług. Nigdzie nie mogę dojechać. Samochód jest pogrzebany pod wielką górą białego gówna. Na dodatek meteorolog w telewizji zapowiedział dwadzieścia pięć centymetrów dalszych opadów tej nocy. Możecie sobie wyobrazić ile to jest łopat pełnych śniegu.

28 grudnia
Jeb***y meteorolog się pomylił!!! Napadało osiemdziesiąt pięć centymetrów tego białego kurestwa. Ja pi*****lę - teraz to nie stopnieje nawet do lipca. Pług śnieżny na szczęście ugrzązł w zaspie, a ten ch** przylazł do mnie pożyczyć łopaty. Myślałem że go od razu zabiję, ale najpierw mu powiedziałem, że już sześć łopat połamałem przy odśnieżaniu, a siódmą i ostatnią roz*****oliłem o jego zakuty, góralski łeb.

4 stycznia
Wreszcie jakoś wydostałem się z domu. Pojechałem do sklepu kupić coś do jedzenia i picia. Kiedy wracałem, pod samochód wskoczył mi jeleń. Ten po*****y zwierz z rogami - narobił mi szkód na trzy tysiące. Przez chwilę przebiegło mi przez myśl, że jest on chyba w zmowie z tym ch**em od pługu śnieżnego. Powinni powystrzelać te sk***ysyńskie jelenie. Że też myśliwi nie rozwalili wszystkich w sezonie.

3 maja
Dopiero dzisiaj mogłem zawieźć samochód do warsztatu w mieście. Nie uwierzycie jak zardzewiał od tej *****ej soli, którą jednak sypali drogę. Na podjeździe stał zaparkowany, umyty i błyszczący pług śnieżny z nowym kierowcą. Tamten podobno jeszcze leczy roz*****y łeb. Na szczęście od uderzenia stracił pamięć, bo jeszcze poszedłbym za ch**a siedzieć.

18 maja
Sprzedałem tą zgniłą ruderę w Beskidach jakiemuś wypacykowanemu inteligentowi z miasta. Powiedział, że całe życie o tym marzył i zbierał kasę, aby na emeryturze odpocząć. A to się głupi **** zdziwi jak przyjdzie zima i ten drugi **** wyjdzie ze szpitala. Ja przeprowadziłem się z powrotem do mojego ukochanego i urokliwego miasta. Nie mogę sobie wyobrazić jak ktoś mający chociaż troszeczkę rozumu i zdrowego rozsądku. Może mieszkać na jakimś zasypanym i zmarzniętym zadupiu w Beskidzie...
https://potworek.com/dowcipy/pokaz/zimowa-opowiesc

I tak to dzisiaj wygląda, zdjęcia robiłam z domu. Nie trzeba domku w Beskidach i sarenek za oknem, ale te góry są blisko. Pług owszem, już dwa razy przejechał i zasypał odśnieżony podjazd, kurności.




 Jakiś ufok zaplątał się przy cisie- tyle dało się go odśnieżyć- cis nie ufoka.

Widok z okna kuchennego.
Przed dzisiejszym odśnieżaniem.
Zimowa "stacja pomiarowa"

A śnieżek dalej sobie pada, i pada, i pada.....
😡😡😡

 


 

51 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. W sumie pięknie:):):)Jak się odśnieży, a potem z gorącą herbatą siedzi przed drzwiami balkonowymi:):) Ja mam na przemian uczucia- raz mordercze, a raz jestem zachwycona.

      Usuń
    2. Ja jestem tylko zachwycona bo przyrodzie nic innego nie mozna.

      Usuń
    3. No tak, ale mój kręgosłup jednak mocno protestuje i obrzydza mi to piękno przyrody:):) Taki lajf :)

      Usuń
    4. Ja sniegu nie przerzucam tylko spycham. Jestem juz tak wprawiona, ze mnie nawet miesnie nie bola po 2 godzinach spychania kilka razy w tygodniu juz caly listopad. Cala rzecz polega na pierwszym odgarnieciu w miare daleko. Chodze sobie z szeroka lopate, posuwam i kroki mi sie licza, nie musze juz specjalnie chodzic na spacery. Dodatkowo miesnie utrzymuje w dobrej kondycjii w jakims momencie jestem gotowa na narty. Jedynie co mi przeszkadza to ciepla czapka i zamglone okulary od oddechu intensywnego.

      Usuń
    5. No taką właśnie taką szeroką łopatą do śniegu zsuwamy śnieg na brzegi chodnika i parkingu.
      Kroków nie liczyłam i nie liczę, jakoś mnie to nie przekonuje, a na narty, niestety to już dano nie mogę:)
      Ale faktycznie, można sobie takie odgarnianie zaliczać do "kroków".
      Mnie w ogóle wkurza to wieczne ubieranie się w kurtkę, komin, czapę, rękawice, kozaki czy botki, a potem zdejmowanie tych ciuchów. Okulary noszę tylko na spacery i do jazdy samochodem. Masz rację, nie ma nic bardziej wkurzającego zimą od zaparowanych okularów i zjeżdżającej na oczy czapki, co przy odśnieżaniu nagminnie się dzieje.

      Usuń
  2. Cóż, nie kupię sobie domku w Beskidach, bo gór nie cierpię, a na domek mnie nie stać. Co wcale nie oznacza, że lubię miasto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zima w górach jest piękna, ale czytałaś, co takiego amatora domku w górach czeka o tej porze roku. Mieszkałam w mieście, dziękuję, postoję. W końcu ten śnieg zawsze się stopi, a potem to już lajtowo:)

      Usuń
  3. BBM: Widoki piękne, ale robota z odśnieżaniem straszna!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nas tu jest 4 do odśnieżania. Ale i tak człowiek się naharuje i spoci, bo obszar spory.

      Usuń
  4. mam podobnie, odśnieżam tylko niezbędne minimum, w końcu robotę trzeba oszczędzać, narzędzia się zużywają i choć ruch to zdrowie, to ten rodzaj ruchu jakoś nigdy mi go nie dodawał...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała prawda, wszystko się zużywa przy kompleksowym odśnieżaniu, a najbardziej moje ręce, nogi i kręgosłup. Toteż wywalamy śnieg tylko z tych miejsc, które są niezbędne do poruszania się. A i tak trzeba było z dachu sklepu, garażu i z namiotów foliowych śnieg zwalić. W myśl zasady, ty śniegu nie zwalisz, to ci się zawali.

      Usuń
  5. U nas aż tyle nie napadało, ale i tak ładnie:-)
    Mój syn mniej się zachwyca, bo musi odśnieżać chodnik i zabezpieczać auto...
    Opowieść poznałam wiele lat temu, ale śmieszy do tej pory!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas w śnieg latoś obrodziło:):):):)Ja znam parę wersji tej opowiastki. Pierwsza dotyczyła chyba chaty w Bieszczadach.

      Usuń
    2. Czy "latoś" pasuje do aury zimowej? Może porównać do ślimoli, które nadzwyczaj się plenią, a ten śnieg też tak się mnożył i mnożył.

      Usuń
  6. Sąsiad każdego dnia rano zrzuca śnieg z paneli słonecznych z dwóch dachów,wieczorem ma już zasypane.
    W okresie międzywojennym w Kraju u Pana Boga także narzekano na pogodę,ale brało się to bardziej z zawodu,że śnieżne zimy-pamiętane jako dopust-zawodziły w okresie,kiedy były niecierpliwie wyczekiwane przez mieszkańców górskich miejscowości i ich gości.
    Zdarzało się,że do sytuacji podchodzono z humorem.W Dusznikach-Zdroju odbyła się w 1932 roku demonstracja,podczas której grupa przebierańców"domagała się"od miejscowych władz śniegu!
    Ale wcześniej bywało też tak,że podczas długich zim ubogim brakowało zwykle opału i pożywienia.Bywało,że wewnątrz chaty śląskiej zamarzała woda.Domownicy najchętniej przebywali w pobliżu pieca,a na zewnątrz wychodzili przymuszeni okolicznościami życiowymi lub zawodowymi.Dzieci siedziały w chałupach,brakowało obuwia.Czas umilano sobie odwiedzinami i kobiecymi spotkaniami,podczas których przędło się,tkało,dziergało na drutach i słuchało rozmaitych opowieści,np:"Jak to diabeł przeleciał w powietrzu na nartach".
    Zdarzały się zimy,kiedy zaspy odcinały wieś od świata na wiele dni.
    Kiedyś wszystko było lepsze?
    Gdzie te zimy śnieżno srogie?
    Gdzie te rzeki skute lodem?
    Zuchów owych gdzież rumieńce
    Co przed laty w mroźne zimy
    Ciepłe uszy,nosy,ręce,
    Nie chowali pod pierzyny?
    Teraz zuchów tych już nie ma
    Dziś cieplaki z nich dojrzałe
    I nie w nos im sroga zima
    Niepotrzebne noce białe.
    Czyżby z opatrzności woli,
    Czyż niebiosa tego chciały,
    By wraz z nami,choć powoli
    Zimy też się zestarzał?/blubracz/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkim nie dogodzisz. Przecież w ostatnich klatach też bywały zimy mało śnieżne i tez ludzie na wczasach w górach narzekali n brak śniegu. To, że dzieci nie szły do szkoły, bo nie miały butów, czy że woda zamarzała w domu, znam z dzieciństwa. U mojej babci grzało się tylko w kuchni, tam kwitło życie domowe, a pokoje były lodowate. Wodę trzy,mała w sieni w wiadrach i ona zamarzała. u nas w domu kiedyś zamarzły rury prowadzące wodę od hydroforu do łazienki. W pokojach, zanim napaliliśmy w piecach, było rano parę stopni, a na szybach szron bardzo gruby.
      Zdecydowanie nie życzę sobie takich zim, jakie były w tamtych czasach.
      Co to jest blubracz?

      Usuń
    2. blubracz.koscian.net
      Sąsiad już odśnieżył panele.Jest piękna,słoneczna pogoda...czas zdjąć narty z kołków i zostawić ślad w górach.
      W naszej chacie nie było zbyt ciepło,toteż ojciec dostawił trociniak za piecem kuchennym.Taki trociniak był bezobsługowy,paliło się od rana do wieczora.Pozostawała łyżeczka popiołu.Średnica wewnętrzna komina w chacie wynosiła ok.100 cm.Komin służył jako wędzarnia.

      Usuń
    3. Weszłam sobie na podana stronę- Wielkopolska znaczy się:):):).
      Znam trociniak, bo takim mama dogrzewała swój pokój- poprawiała zeszyty do późna w noc i przygotowywała się do lekcji. faktycznie, raz się załadowało i był spokój. Ale jak się rozgrzał, był niebezpieczny,m bo czasem do czerwoności rozpalały się ściany. Nasz był wąski, metrowy, szybko się rozgrzewał. Do wędzenia stał drewniany wędzok na podwórku.Cały czarny, osmalony w środku i nawet latem pachniał wędzonką. Czasem wstawiałam w środek głowę i sobie wąchałam taki fajny wędzonkowy zapach.

      Usuń
  7. Czasem słyszę, że Ach, ja to się przeprowadzę, chce przeprowadzić do Hiszpanii, Włoch na emeryturę. A ja sobie myślę, co Ty wiesz o przeprowadzkach do obcego kraju...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też sobie tak marzymy. Mniej więcej wiem, o co Ci chodzi, ale jest sporo ludzi, którzy się świetnie asymilują i nie czują się obcymi w innych krajach.

      Usuń
    2. Tak. Sa tacy. Ale większość jest taka jak z tej opowieści. Nie zdają sobie sprawy z rzeczywistości

      Usuń
    3. Wiesz, niektórzy to wyszydzają mój wiejski protest w kontekście miastowych na wsi, a przecież od dzieciństwa miałam możliwość przyglądania się takim ludziom. Najpierw letnikom, którzy przyjeżdżali do leśniczówki, potem miałam mężów miastowych, którzy zamieszkali w naszym domu na wsi, a potem tym ludziom, którzy wybudowali domy i chcieli rządzić, według ich gustu, wiejskimi.
      Zawsze uważałam, że jak się wchodzi w środowisko, to najpierw trzeba poznać życie tego środowiska, a ewentualne zmiany wprowadzą powoli i nie na siłę.

      Usuń
  8. Nienawidzę zimy!!!! W mieście zwłaszcza. Jak na razie to jest tu umiarkowanie, chociaż nie da się ukryć, że Berlin ma dziwny klimat- jest temperatura - 3 na termometrze a temperatura odczuwalna to -6 stopni a gdy jest +5 to każdy mógłby przysiąc, że jest co najwyżej 0. Zima jest fajna tylko w marcu w Zakopanem gdy świeci słońce. A opowiadanko o zimie w Bieszczadach cuuuudne!!!! Serdeczności;)
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już sama nie wiem, czy nienawidzę zimy. no raczej jej nie lubię, ale z drugiej strony, jak tak sypnie świeży śnieg, jest bardzo ładnie. Powiedziałbym, ze nie znoszę zimna i taki zimny ( pewnie wilgotny) klimat berliński, raczej odpada.

      Usuń
  9. Nic mnie do zimy nie zniechęci:) Nawet to, że jak u nas w górach popada to jesteśmy często odcięci od szosy, bo przez las najpierw musi przejechać traktor z pługiem.
    Jak mnie męczy odśnieżanie to sobie przypominam 38 stopni na plusie w lecie, spiekotę, parnotę i pot i od razu raźno szuflą macham.
    W Lublinie też sypnęło, a w Banja Luce plus 20.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja takie warunki zimowe wiejskie znam od dzieciństwa. Bywaliśmy odcięci od świata przez kopny śnieg. I też droga była przejezdna tylko wtedy, kiedy pług przejechał. pisałam o tym w którymś poście (zakładka wspomnienia) Teraz o wiele lepiej jest i jak już tak się powkurzam na to odśnieżanie, to potem lubię sobie tę biel pooglądać. Upałom mówię zdecydowane NIE! Ale mrozy też mnie zniechęcają.
      Czytałam, że na Bałkanach wysoka temperatura. +20 stopni to ja moge na okrągło:):):)

      Usuń
    2. Ja dopiero teraz doświadczam, bo nigdy na wsi nie mieszkałam. Ale to już też nie tamta wieś z lat 60/ 70 .
      Te 20 stopni na plusie jednak normalne nie są, oby znowu w maju nie było non stop deszczu i potem.nieurodzaj.

      Usuń
    3. Czytałam wypowiedzi meteorologów, prognostów- oni sami przyznają, ze teraz w aurze tak szybko zachodzą zmiany, tak szybko przemieszczają się masy powietrza, że trudno im postawić właściwą prognozę na następny dzień, a co dopiero długoterminową. Zwłaszcza ten grudzień jest zaskakujący pod kątem pogody.
      Dzisiaj w nocy miało być u nas -11 stopni, a były zaledwie -4. Oczywiście, że dla nas lepiej, ale aż taka różnica w prognozowaniu?

      Usuń
    4. W Lublinie jest - 11, śnieg zamarzł na kamień.

      Usuń
    5. Czyli Repo w swoim żywiole:):):):) Fajnie, że Ci zima odpowiada:) Ale przyznam, że jesteś jednak rzadkością w swych upodobaniach, przynajmniej wśród moich znajomych.

      Usuń
    6. Od zawsze tak mam. A znam teraz sporą grupę osób , dla których lata mogłoby nie być :)

      Usuń
    7. Swój ciągnie do swojego:):):):) Znam osoby, które lubią zimę, ale zawsze z jakimś warunkiem:)Najczęściej oglądać ją zza okna w ciepłym pokoju, albo podczas szusowania po stoku. Poza tym lepiej, żeby jednak jej nie było.

      Usuń
    8. To ja lubię bezwarunkowo:)
      Rozmawiałam kiedyś z psychiatrą i coraz więcej jest pacjentów, którzy zaostrzenie depresji mają nie jesienią i zimą, kiedy jest deficyt słońca, tylko latem. Słońce nasila lęki, wiem coś o tym.

      Usuń
    9. Nie wiedziałam, że słońce nasila lęki. Trudno mi teraz stwierdzić, jak to u mnie jest latem, ale deprecha przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i wcale nie musi to być zima, czy jesień. Jak się skumulują problemy, to trzeba walczyć, by się nie poddać. A tych jest sporo.
      Wczoraj i dzisiaj mamy piękne słonce i temp. +2 stopnie. Nocami tylko - 3 stopnie. No i tak może sobie być:)

      Usuń
  10. Czyżbym nutkę defetyzmu wyczuwał? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeeeee tam, tylko taka maleńką, dmuchnij i się rozwieje:):):):)

      Usuń
  11. Szukałam, szukałam...aż w końcu blog jaskółki znalazłam :)
    Fajne to opowiadanie :) Chyba mamy gdzieś w genach ciągłe narzekanie ;) Deszczu brak, źle. Deszcz pada, jeszcze gorzej ;) Ze śniegiem tak samo. Jak śniegu gdzieś dużo ,to niedobrze. Tylko górale się cieszą, że będą dutki od turystów :p Ale gdy jest mróz, a śniegu brak to też, źle. Problemy potem wiosną .Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że znalazłaś i jesteś:)Tak, bardzo dużo ludzi ma gen narzekania. Bardzo staram się, żeby nie marudzić, ale czasami coś mi nie wychodzi i sobie ponarzekam:):):).
      No właśnie, bałam się, że ściśnie mróz na gołą ziemię, bez śniegu. Dobrze, że chociaż ziemia była bardzo mokra, bo najgorzej dla roślin jest wtedy, gdy sucha ziemia i silny mróz. A tak, na razie śnieg ochronił oziminę no i moje nasadzenia:):):) Ale teraz pod śniegiem jest grzęzawisko i ziemia nie zamarzła.

      Usuń
  12. już myślałam,że tylko ja pamiętam tamte zimy z lat 50 i 60 tych.Było tak zimno,że na szybach szron to była normalka i też taki piecyk,że jak się paliło,to było ciepło,a jak nie paliło się to narmalnie lodownia.Babcia nam wlewała gorącą wodę do butelek,żeby pod pierzyną nogi rozgrzać.Ale o dziwo,mimo moich 75 lat,nie choruję na żadne kolana,ani wogóle kości.W sadzawce myliśmy się do późna w jesieni.Stryjek zrobił taką kładkę z naniesionymi niby deseczkami wąskimi,żeby się nie poslizgnąć i z poręczą,żeby zawiesić ręcznik,lub ubranie.I nikt nie chorował, lekarstw wogóle nie było,tylko jodyna w razie skaleczenia.Wspominamy sobie z siostrą tamte zimy i cieszymy się ,że teraz mamy ciepełko (obie mieszkamy w bloku i jest naprawdę ciepło).Ale wtedy byłyśmy młode, więc....Pozdrawiam F

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, butelki z gorącą wodą znam i jeszcze były termofory, ale czasem robiły psikusa i przez źle zakręcony korek woda lała się do łózka.
      To pewnie znasz też lodowe kule na nogawkach spodni, rękawice prawie stojące na mrozie oraz grę w hokeja (na lodzie na stawie) z hokejkami wystruganymi i na butach, kto nie miał łyżew. Zresztą łyżwy były takie na przykręcanie do butów albo z butem razem na trwałe.
      Jednak im starszy był człowiek, tym zima stawała się bardziej uciążliwa.

      Usuń
    2. Tak,pamiętam te łyżwy dokręcane,nawet miałam takie,z tyłu na obcasie była tzw.żabka i do tej żabki dołączało się łyżwę,a zboku dokręcało się łyżwę takim kluczykiem od nakręcania zegara ściennego.Pamiętam ,jak na zamarźniętym stawie "rozłożył" się wagon z wypożyczalnią łyżew tzw figurówek i za godzinę jazdy opłata 5 zł.puszczali muzykę z megafonów ,przeważnie beatlesów.Ale to była uciecha,tylko,że trochę drogo,bo godzina szybko zleciała więc.....

      Usuń
    3. Miałam takie z okrągłym noskiem przymocowane na stałe do butów, a jak z nich wyrosłam, to miałam szpicoki dokręcane tak, jak piszesz. Nigdy nie miałam klasycznych figurówek, nie było rodziców stać na takie. Mnie to nie przeszkadzało. na tych szpicokach lepiej grało się w hokeja na stawie ( nie miałam blisko koleżanek, grałam z chłopakami z PGRu)- lepsze odpychanie:):):):).
      Grało się do pierwszych roztopów. Pamiętam, że nawet jak były już na lodzi 3 cm wody, my jeszcze próbowaliśmy grać nikt się nie przeziębił, mimo iż buty można było "wykręcać"

      Usuń
    4. W latach 50.ubw. to ja już jeździłem na niemieckim sprzęcie:)) Sanie rogate mam do dzisiaj,narty miały już wiązania Kandahar,kije bambusowe,pilotka,buty do nart(narciary) były robione przez szewca,który używał drewnianych kołków zamiast gwoździków.Łyżwy na żabki z kluczykiem na sznurku przyniósł Mikołaj.Do łyżew dorobiłem sobie skórzane paski,które zapinałem w przegubach stóp,żeby żabki nie obrywały podeszwy(blaszki w podeszwie jeszcze nie było). Ojciec zrobił nam metalowe sanie na 6 osób.Zakładałem łyżwy,siadałem jako pierwszy i kierowałem łyżwami...do czasu,gdy łyżwy wciągnęły mnie pod sanki i nieźle mnie poturbowało.
      Ojciec dorobił do sań kierownicę z łyżwą i...wszyscy chcieli kierować:)Tylko pod górę nikt nie chciał ciągnąć sań.Sanki z kierownicą mam do dzisiaj.Jeżdżą na nich wnuki i dzieci sąsiadów...każdy chce kierować, a pod górę...:))Teraz jazda po drodze na tych saniach jest niebezpieczna z powodu jeżdżących samochodów.
      Na żabki mam poniemieckie raki z oryginalnym kluczykiem.Niemcy chodzili zimą butach z kolcami w podeszwach do pracy po kilka kilometrów.,a dzisiaj czterysta metrów do szkoły i mamusia zawozi i przywozi dziecko samochodem.

      Usuń
    5. :):):)Ale fajne z tymi sankami z kierownicą. Popatrz, jak to zawsze jest- wszyscy chcą zjeżdżać, ale nikt pod górę sanek nie chce ciągnąć. Zawsze tak było, zawsze się dzieciaki migały:):)
      Przypomniała mi się historia, kiedy to mój synek ( wtedy lat 4) i jego kuzyn (wtedy lat 3) dostali od babci wózek drabiniasty. Zaciągnęli go na trawnik, obaj wsiedli, a potem rozległ się zespołowy ryk i płacz, bo wózek nie chciał sam jechać.
      Narty z kandaharami też miałam ale mi się ciągle wypinały. Denerwujące, kiedy w połowie stoku nagle narta cie wyprzeda, a noga grzęźnie w śniegu. Poza tym strasznie niszczyły buty, a ja miałam wprawdzie narciarskie, ale po kuzynce i już raczej leciwe.
      Dzisiaj dzieciaki zawozi się do szkoły głównie ze względu na bezpieczeństwo, ale ja nie popieram, bo też latałam 3 kilometry i jakoś przeżyłam.

      Usuń
    6. Ja też latałam ze 3 km,żeby w grupie być na tym lodowisku i razem ze wszystkimi się cieszyć zimą,co tam kto miał to zakładał i nikt się z nikogo nie wyśmiewał.Figurówki to były bardzo drogie łyżwy,też ich nie miałam.Zresztą nie pamiętam,żeby ktoś miał,raczej się wypożyczało.

      Usuń
  13. Na zimową połowę roku dom w Toskanii a na drugą upalną kamienna chata w Szkocji lub Irlandii. Może kiedyś! A narazie kamienica na Rynku małego miasteczka i jest dobrze!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja raczej gdzieś w Hiszpanii na zimę, a na lato do Norwegii.
      Twoja przeprowadzka chyba wyszła Ci na dobre. Wiesz kamienica na Rynku małego miasteczka to też fajne miejsce do życia.

      Usuń
  14. Jestem mieszczuchem i nie dla mnie perypetie domowe, ani letnie ani zimowe.
    Znam doskonale tę opowieśc, trafia w sedno.
    Niezmiennie lubię zimę. Ale żyję troszkę inaczej. W mieście mieszkam, a wolny czas przeżywam na przedzieraniu się przez zaspy w okolicznych lasach. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, jak się nie musi, to się lubi:):) Odśnieżanie to często horror. Ja przez zaspy śnieżne w lesie, biegałam codziennie do szkoły:):):) Doskonały trening:)

      Usuń
    2. Ja mieszkałam na wsi, też musiałam wcześniej wstawać, odśnieżyć cały podjazd i tak codziennie. A teraz w zaspy wpadam dla przyjemności. ^_^

      Usuń