sobota, 23 marca 2024

Lubię wracać do znajomych stron.


Istnieją miejsca, które pozwalają mi na złapanie oddechu, dystansu do wszystkich spraw zajmujących mi głowę- domowych, politycznych, społecznych…

Takie są miejsca nad Jeziorem Goczałkowickim, te, gdzie rzadko można spotkać ludzi. 

Zaparkowaliśmy koło starej kapliczki i zabytkowe remizy strażackiej.

Byliśmy tu w czerwcu, w zeszłym roku, kiedy trawa na grobli sięgała nam po pas i nie było sposobu, by przejść tamtędy. Musieliśmy zrezygnować ze spaceru. Wtedy postanowiliśmy wrócić, na wiosnę, gdy ścieżka nie będzie zarośnięta. 

 Wysiadam z samochodu i "Na dzień dobry" taki widoczek.

Po wyjściu z parkingu, chciałam skrócić drogę na groblę i przejść taką miedzą- nie miedzą na skróty, ale po parunastu metrach zostałam mocno wyhamowana przez bardzo szeroki rów. 

 Trzeba było pójść normalną drogą, prowadzącą przez mały zagajnik, w stronę przepompowni. Zawsze jestem niecierpliwa i chcę wszystko sfotografować dlatego, kiedy wyszliśmy z zagajnika i zobaczyłam przelatujące nad wałem stado dzikich gęsi musiałam je „złapać”. No i wyszły takie messerschmitty.

Dzikie gęsi i dzikie kaczki straszliwie szybko zapinkalają i trudno je sfotografować w locie. Na wodzie też mają niezły napęd, ale daję radę i czasem wyjdą mi niezłe ich zdjęcia. To piękne ptaki, zwłaszcza dzikie kaczory. Posiadają niesamowicie mieniące się seledynowo- ciemno zielono- fioletowe pióra na szyjach.

Stoję sobie na nasypie i patrzę na drzewa, które porastają mocno wysunięty w jezioro cypel.  W koronach drzew aż roi się od kormoranich gniazd. Wiszą jak jabłka jedno obok drugiego. Przy gniazdach siedzą kormorany. Od czasu do czasu jeden zrywa się, robi okrąg nad czubkiem drzewa, po czym siada w to samo miejsce, z którego się zerwał.

Cypel jest około 300 metrów od miejsca, w którym stałam. za nim płynie Wisła, za nią droga. Wisła wpada do zalewu jeszcze dalej, patrząc na prawo.

 Jaskół  już sporo się oddalił. Idzie spokojnym krokiem i robi zdjęcia. Niedaleko niego Beza coś z zainteresowaniem obwąchuje w trawie, a potem wysuwa się przed Jaskóła i szczęśliwa biegnie przed siebie. W takich miejscach biega bez smyczy.

Jest cicho, spokojnie, tylko z prawej strony słychać pokrzykiwania i śmiechy wyrośniętych podrostków. Przyszli zaraz za nami i coś tam sobie dyskutowali. Usłyszałam fragment zdania- „punkt kolejny, a teraz idziemy…”, ale nie dosłyszałam gdzie zamierzają pójść. Wydaje mi się, że to jakaś grupka harcerzy uskuteczniała bieg patrolowy. Pokręcili się trochę na wale i poszli z powrotem w stronę parkingu. Wszystkiemu towarzyszył głośny szum wody wpadającej do???? No właśnie, nie wiem, jak to nazwać- taki spust? Ujście? To jest przepompownia, jednak nie widać, gdzie ta woda jest pompowana. W każdy razie woda wpadała z hukiem do ujścia, ale jak się młodzi stracili, przestała płynąć i zrobiła się cisza kompletna. 

 Po chwili usłyszałam kłócące się gęsi, siedzące daleko na wodzie.  Coś do siebie gęgały raz głośniej, raz ciszej. 

 


Po chwili rozkrzyczała się, lecąca nad moją głową, dzika kaczka. Przeleciała, obniżyła lot i szurając brzuchem po wodzie w końcu usiadła na falach. 

Przy brzegu ucztowały w ciszy dwa łabędzie, tylko plusk, kiedy zanurzały się w wodzie był jedynym głośniejszym akcentem, towarzyszącym im w żerowaniu. W tej prawie oszałamiającej ciszy, zakłócanej jedynie głosami przyrody filmuję. Najpierw drzewa z kormoranami- niestety przybliżenie powoduje, że obraz drga. Potem filmuję łabędzie. Są prześliczne, żerują nie zważając na moje wścibskie kamerowanie.

 Idę w stronę, gdzie zalew robi ogromny łuk. Naprzeciwko widać drzewa, które zasłaniają Wisłę. Rzeka płynie równolegle w stosunku  do zalewu, a potem wpada do niego. 


 
To miejsce jest bardzo malownicze. W wodę wrzynają się długie cyple porośnięte drzewami i łozami.

 


Widzę, że Jaskół zbliża się do zejścia z wału, które prowadzi na mały mostek, przerzucony przez kanał „ulgi”- ten rów, który zepsuł mi drogę na skróty- złapie przelewającą się wodę, gdyby zbiornik miał przebrać. Pokazuję mu, że tamtędy pójdziemy. Nie chce mi się wracać groblą- wieje mocny zimny wiatr, przeszkadzający w spacerze. Miedza za rowem jest porośnięta teraz zeschniętą  trawą, ale wydaje się równa. Za miedzą łąka- ugór, na której wśród szarych pozostałości traw, żółcą się kępy podbiału. Niesamowity widok, bo kwiaty wyglądają tak, jakby odbijały promienie słoneczne. Wokół ugoru zagajniki, wszystko to dziko wygląda.

Idę dalej nasypem i po drodze robię jeszcze zdjęcia. Potem schodzę na miedzę za mostkiem i daję Bezie wodę. Już bardzo chciało jej się pić. Chłepce i chłepce, i przestać nie może….W końcu odrywa się od michy i zadowolona rusza dalej zwiedzać świat.

 Jest początek marca, świeci cudne słońce, ale powietrze jest jeszcze ostre i wieje dosyć mocny wiatr. Chciało by się dalej podziwiać to, co wokół nas, ale nogi, kręgosłup się buntują, wołają o chwilę odpoczynku. Niestety, miedza mokra, nie ma gdzie przysiąść. Powoli idziemy w stronę parkingu. Jeszcze parę zdjęć po drodze, jeszcze Beza ma ochotę pożreć dwa młode foksteriery. To młode szczeniaki, a już je wzrostem dorównują, ale ona na takie coś nie zważa, chodzą po jej drodze, mają być pożarte i już. 

 Samochód stoi przy zabytkowej kapliczce. Słońce odbija się w okienkach, ale widzę za szybkami złociste kwiaty, taki witrażowy widok.

I jeszcze widok okolicy przydomowej.

Taką piękną aleją wracaliśmy do domu.


 

32 komentarze:

  1. A ja myślałam, że Beza jest wielkości owczarka niemieckiego długowłose i te foksteriery teraz mnie zdziwiły 😀
    Pięknie jest nad tym zalewem, ale trasa taka bardziej survivalova.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beza to szetland z domieszką krwi mieszańca ( w tym husky), czyli sztelandzki kundelek:):):). Jest psem średniej wielkości, dlatego te foxy, mimo, że szczeniaki były jej prawie równe. Nad zalewem są niesamowite widoki, jeżeli ktoś lubi taką dzicz. A trasa normalna dla spacerowiczów- na wale równo, miedzami to oni raczej nie chodzą. Ja, z kolei, lubię łazić po chaszczach- nawyk z dzieciństwa, kiedy prawie codziennie ganiałam po lesie. Zawsze włażę tam, gdzie mam ochotę- przez rów, w bagniste, na stok, w krzaczory itp. I mam się fajnie z Jaskółem, bo on to rozumie, jest cierpliwy. Zresztą my w terenie robimy to, na co każde ma ochotę i rozumiemy, że czasem trzeba poczekać na drugie. Wszystkie wyprawy są na niesamowitym luzie, bez napinki, bez pośpiechu, czasem na poczekaniu zmieniamy plany.

      Usuń
    2. Tak to i ja najbardziej lubię, bez nerwów, że plan się sypie.
      Mam w życiu szczęście do grzybiarzy i wędkarzy, obu tych aktywności nie lubię i nie rozumiem, a wszyscy moi byli partnerzy i obecny mąż kochają moczenie kija albo grzebanie w ściółce. Więc ja sobie z psami spaceruje przy muzyce w słuchawkach, a małżonek z koszem prawdziwki ogarnia😀

      Usuń
    3. Grzyby kiedyś zbierałam, bo wystarczyło wyjść za bramę i już był las, a w tm lesie grzybów sporo:):):) I w tym lesie były stawy, gdzie kłusowałam na linkę spławik i haczyk tylko. Przy czym wtedy nie miałam pojęcia, ze kłusowałam, bo te stawy uważałam za "nasze", leśne, a to były stawy PGRu ( jak dużo później mi uświadomiono). Ale co ja tam mogła nagrabić wiele, czasem jeden marny karp się trafił, a i ten lubił się zerwać.
      Teraz do tych tutaj lasów nie chodzę, jakoś tak nie mam ochoty, a może boję się sama chodzić teraz po lesie? Bo nie ukrywam, że ja najbardziej w terenie lubię być sama

      Usuń
  2. Ogladam Twoje zdjecia i tak same mi sie konfrontuja z widokiem moim przez okna samochodu z wczorajszech 100 km. Pola jeszcze biale, w lesie troche mniej sniegu. To zasluga kilkudniowego sloneczka i to, ze drzewa popraly maksymum energi. Przy drogach nawet tych duzych ciagle jeszcze waly sniegu z tym, ze brudnego. Jeziora zamarzniete. Na jednym, ktore zawsze bylo pelne labedzi i innego ptactwa o tej porze, stala zdziwiona wielce jedna para labedzi. Mam nadzieje, ze nie przymarznieta. Mam nadzieje, ze przezyja, odleca aby znow przyleciec. Lubie raczej labedzie w locie lub plywajace. Jakos slizganie sie po lodzie im nie pasuje. Za to na jeziorach pelno wedkowiczow pojedynczo, parami, grupami siedza sobie nad wywiercona dziura i czekaja, medytuja, kontempluja te dziwne czasy.
    Chetnie wiec ogladam wiosne u Ciebie. Warto odwiedzac znajome miejsca. To tak jak odwiedziny znajomych. Nie trzeba ceregieli poznawania sie, choc i to moze byc interesujacym odkryciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba trudno było by mi żyć w klimacie, w jakim Ty żyjesz. Nie znoszę zimna. Bardzo chciałabym mieszkać nad Bałtykiem, ale pewnie nie wytrzymałabym tam długo. Tam ciągle wieje i zimno, nawet latem ciepło jest krótko. A jeszcze bliżej Bieguna- never.
      U nas faktycznie już wiosna pełną parą. Za chwilę będą kwitnąć czeremchy. Bardzo szybko to wszystko wybujało.

      Usuń
  3. Rozumiem Cię doskonale, tez mamy ulubione miejsca, które często odwiedzamy, po prostu cos nas tam ciągnie!
    Azyl dla kormoranów jest także nad Gopłem, a i gęsi sporo.
    Na przedwiośniu wycieczki wymagają dobrego planowania, bo nie wszędzie się odpocznie lub napije kawki, a to czasem bardzo potrzebne, ze o toalecie nie wspomnę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kormorany i gęsi na Jeziorze Goczałkowickim są chyba od 20 lat. Wcześniej ich nie było. Teraz są całe kolonie kormoranów. Ale one migrują na stawy hodowlane i jest problem, bo trzebią ryby.
      Ten Toy-toy tam sobie stoi , ale nie wiem, co w nim, nawet nie próbuję. I nie wiem, dlaczego go tam postawiono, ale może jakieś majowe przy kapliczce odprawiają i wierni potrzebują WC?

      Usuń
  4. Też mam ulubione miejsca, w większości nadzwyczajnie zwyczajne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niby nadzwyczajnie zwyczajne, a jednak ciągle chce się tam być.

      Usuń
  5. To bardzo ładne miejsce i cholernie daleko ode mnie.
    Też mam takie miejsca, gdzie wszystko mi się resetuje. Mam z nim problem – źle znoszę odjazdy. Smutno mi za każdym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty przecież też masz wokół siebie takie miejsca. Pięknie pokazujesz je w postach.

      Usuń
    2. Ale ja lubię wszystkie takie miejsca. O_O Jeziora, zalewy, stawy. Wszystkie i wszędzie.
      A te wyjątkowe miejsca, do których jadę jakbym wracała do domu, są na Mazurach.

      Usuń
    3. Mazury są piękne, ale bardzo daleko od nas. Może te jeziora, które lubię to taka namiastka Mazur? Nie mam takiego miejsca, w którym czułabym się, jakbym wracała do domu. Było takie, ale je zniszczono. Ten mój las, to już inny las, nie mój, nie ciepły swojski, a jak z horroru.

      Usuń
    4. Odkryłam kiedyś, że w moim domu w łódzkiem zawsze poszukiwałam dzikich zakątków, bardzo często wybieram się do lasu i równie chciwie poszukiwałam różnych stawów, zalewów czy mniejszych jeziorek, bo w takich okolicznościach czuję się najlepiej. Nazywałam to swoim naturalnym zewem natury, ale w minionym roku zrozumiałam, że to jest po prostu próba zastąpienia sobie Mazur substytutem dostępnej przyrody, która jednak jest inna.
      Mazurskie lasy i łąki różnią się. One inaczej wyglądają, jest inne ukształtowanie terenu, na pewno liczniej występują jary. Drzewa inaczej rosną, ziemia inaczej pachnie. Zwierząt jest więcej i są one jakby bliżej. Łąki są bujniejsze, wyższe. Ogromne przestrzenie niepodzielone płotami.

      To fragmencik stąd: https://ambasadaducha.blogspot.com/2023/09/tam-gdzie-niby-davy-jones-zakopaam.html

      Usuń
    5. Ciekawe, że wielu ludziom Mazury jawią się jako raj:):) Niewątpliwie jest to urocza, dzika kraina, ale mimo, że piękna, nie chciałabym tam na stałe mieszkać. Tak samo jak na stoku góry. Jedynie nad morzem pewnie wytrwałabym dłużej, ale jednak to zimno, ten północny klimat, by mnie zniechęcały.
      bardzo podoba mi się roztocze, ale tam też klimat jest nieciekawy. to może w lubuskie?

      Usuń
    6. No i masz- mała litera, ble.... Roztocze.

      Usuń
    7. Mogłabym mieszkać na Mazurach, nawet kiedyś (nim poznałam męża), planowałam przeprowadzić się do Olsztyna, ale nie wyszło. Start wymagał większego kapitału niż miałam.
      Mam tam znajomych, mam przyjaciółkę, wiem, że nie pożałowałabym.
      Ale jestem rozerwana na pół, Łódź też jest moją miłością.

      Usuń
  6. To jest wymarzony relaks. Niby zwykły spacer, a ile epizodów przytoczyłaś, które warte były uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam naprawdę mogę oderwać się od wszystkiego i tylko obserwować. W ogóle na takich wyprawach w teren, nabieram dużego dystansu do wszystkiego.

      Usuń
  7. Zawsze mnie zadziwiają te "kolonie' kormoranów- to szalenie towarzyskie ptaki- niestety drzewa, na których zakładają swe gniazda są zupełnie ogołocone z liści. Kiedyś pływaliśmy blisko takiej małej wysepki ( tak ze 30 km od Berlina), na której stało z 5 drzew i wszystkie obwieszone kormoranimi gniazdami. Zauważyłam , że w Niemczech jest bardzo dużo kormoranów, znacznie więcej niż dzikich kaczek. Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drzewami nie jest tak źle. W zeszłym roku były calutkie zielone. Może to świeże gniazda i nie zdążyły ptaki zrobić spustoszenia? Oby nie, bo to tragedia takie nagie, martwe drzewa.
      Tutaj też już jest plaga kormoranów. Hodowcy ryb próbują je straszyć armatkami hukowymi, ale ludzie i przyrodnicy protestują, bo to płoszy inne zwierzaki.

      Usuń
  8. Lubię wracać tam gdzie byłam,nawet bardzo lubie..Kiedys rozmawiałyśmy na temat Goczalkowic,jeziora,zapory i samego uzdrowiska.Bardzo cenię sobie to,że mam blisko.No,wiem,Ty zdecydowanie blizej;))Ja doceniam, moze już coraz bardziej nie że względu na trasy rowerowe,a zabiegi rehabilitacy na mój powypadkowy bark.:))
    Miejsce przepiękne,zwłaszcza o tej porze roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam zdecydowanie bliżej, ale nie zawsze tam jedziemy. Zazwyczaj, kiedy wiemy, że nie będzie tam ludzi. Te miejsca, które odwiedzamy są coraz bardziej popularne, zwłaszcza dla rowerzystów. Fajnie jest jechać parę kilometrów wałem i mieć piękne widoki, ja to rozumiem, ale dla spacerujących rowerzyści są uciążliwi- ścieżka wąska, trzeba im schodzić co chwilę z drogi, zapinać Bezie smycz. No i są hałaśliwi, bo pokrzykują do siebie podczas jazdy. Dlatego najczęściej jeździmy do południa, albo w porze obiadowej. Wtedy jest tam cicho, spokojnie i nie ma ludzi. Wtedy to miejsce ma urok. Da się wszystko pogodzić.
      A dla Ciebie informacja- od Pszczyny, wzdłuż drogi, która wiedzie brzegiem jeziora, do Strumienia, powstaje ścieżka rowerowa. Będzie atrakcyjna, bo widoki są niebiańskie:)
      Ledcz bark i korzystaj z jazdy na rowerze nad jeziorem:)

      Usuń
  9. I ta piosenka Wodeckiego bardzo ładna😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wodecki jak Wodecki, ale mnie ciągle chodzi ten wąsaty mors:):):):):)

      Usuń
    2. I też jesteś śliczna, apetyczna?

      Usuń
  10. Coś mi mówi nazwa Zalewu, ale nie wiem, co. Wyczytałam za to coś bardzo ciekawego, z czym nie wiem, co zrobić. Napisałaś: "[...] jak się młodzi stracili". Czyli co zrobili? Potopili się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedz, że nie wiesz, co to znaczy "stracili się"? Po prostu poszli sobie:):):).
      Zalew Goczałkowicki to sztuczny zbiornik, wybudowany jako rezerwuar wody pitnej dla Śląska. Ale mogło z czymś innym Ci się skojarzyć:)
      Poza tym, ja dosyć często o nim piszę, więc gdzieś tam po drodze zarejestrowałaś nazwę:)

      Usuń
    2. No w życiu nie słyszałam! Mnie się tracenie ludzi kojarzy raczej z katem i egzekucją 😁

      Usuń
    3. Jest takie powiedzenie: "Strać mi się z oczu". Być może jest to tutejsze gwarowe "Zejdź mi z oczu".
      Powinnam napisać: " Po chwili młodzi ludzie przemieścili się w niewiadomym dla mnie kierunku, ponieważ znikli mi z oczu i zrobiło się cicho:):):):):)

      Usuń