Cytat z fejsa: ”Dlaczego introwertykom mówi się zawsze- wyjdź z domu, otwórz się na ludzi, a ekstrawertykom nie mówi się, zamknij w końcu mordę i zastanów się nad sobą? Dlaczego???? Dlaczego??????”
A ja zapytam jeszcze, dlaczego zawsze słucha się „głośnych”, nachalnie „rozpychających się łokciami” ludzi, choć często pieprzą głupoty, uprawiają słowotok, konfabulują (mnóstwo wśród nich mitomanów i narcyzów), a tych stojących z boku, którzy mają naprawdę coś mądrego do powiedzenia, olewa się?
Co jest w naturze ludzkiej takiego, że ludzie wolą oglądać i czytać o chamskich zachowaniach, a te kulturalne, normalne "omijają boczkiem"? Dlaczego ludziska podniecają się „ponad normę” sensacjami? Jakkolwiek by to tłumaczyć, to preferowanie ekstrawertyków, chamów i sensatów trąca czymś niezdrowym.
To było krótkie „Słowo na niedzielę”, bo w sumie są to pytania retoryczne.
Obserwuję, jak wiewiórki kursują po tarasach. Brzeg tarasu dużego, na piętrze, jest doskonale widoczny z miejsca, gdzie siedzę przy komputerze. Podnoszę głowę i widzę śmigającego na tarasie rudzielca. Z tego miejsca mam również widok na zachodzące jesienią i zimą słońce.Taki widok, przez drzwi małego tarasu, też mam często. Najpierw na czarny bez, potem na tuje i dalej przez parking na lipy przy płocie.
To są małe moje radości- takie codzienne widoki. I jeszcze poranne oraz popołudniowe przeloty rybitw, czasem gęsi, nad domem. I jeszcze codziennie rano lecąca, kracząca wniebogłosy, ciotka wrona (codziennie leci tylko jedna, ciekawe czy ta sama), jakiś interesujący suchelec, zerwana wiatrem pajęczyna, dziwny grzyb, czy zaschnięty kwiat róży. To wszystko poprawia mi humor, cieszę się, że jest mi dane dostrzegać takie drobne akcenty w przyrodzie.
Drapole rozpoczynają jesienne nasiady w ogrodzie. Przyłapałam jednego na kontemplowaniu ogrodu u sister wielkie ucho. Piękny, naprawdę piękny drapol. A czujny jak diabli- kiedy cichutko (tak mi się wydawało) otworzyłam drzwi balkonowe, by zrobić wyraźniejsze zdjęcie, ptaszor cicho poderwał się z gałęzi i lotem koszącym skierował się w głąb ogrodu.
Jastrząb.
Od początku września schudłam 3 kilo. Sama nie wierzę, ale tak jest. W październiku wystraszyłam się, że coś za szybko chudnę (chudnięcie ponoć zwiastuje choroby), no bo jakże to, tak szybko ma być efekt? Ja tu przygotowana na długotrwałe oczekiwania na wynik, patrzę na wagę, a tam już 1,5 w dół. Zrobiłam wszystkie możliwe badania z krwi. Głęboka norma- we wszystkich, tylko cholesterol lekko podwyższony.
Recepta? Ano odrzuciłam cukier i słodycze. Organizm już się przyzwyczaił do tego stopnia, że jak sobie pozwoliłam na zjedzenie ciastka dubajskiego, to mega mnie po nim zemdliło- z tej słodyczy, bo dobre było. Nie ciągnie mnie do słodkiego, chociaż raz na jakiś czas drożdżówkę, czy inne ciacho z lubością pożrę. I na tym moja przyjaźń ze słodyczami kończy się. Nie jem masła, nie jem żółtego sera, a pleśniowe ograniczyłam, smaruję chleb białym serem (biały ser+ kwaśna śmietana 12%- nie żadne tam gotowe serki do smarowania) lub humusem, jem mniejsze porcje- to nie jest dieta ŻP, po prostu jem mniejsze porcje. Jem częściej małe „co nie co”, byle tylko zatrzymać spadek cukru (przy hipoglikemii trzeba się bardzo pilnować, bo jak cukier spadnie, to potem zaczyna się dramat). Obiady też zmieniły charakter- więcej zup, makaronów (bez sosów), jajka w różnej postaci, chińskie stir fry, jakieś łazanki, mniej mięcha, a jak już to kurczak, indyk, no i ryby oraz ograniczanie olejów i innych tłuszczów do smażenia, a mięso często pieczone w piekarniku, do tego surówki i dużo warzyw oraz ograniczam ziemniaki chociaż tu akurat cierpię, bo ja kocham ziemniaki i wszystko co ziemiaczane. Robię również galaretki warzywno- mięsne, kalorii w tym niedużo, a doskonale zabijają głód. Włączyłam do diety mielony ostropest- ziarno mielę sama- który poprawia pracę wątroby (mówię wam rewelacja- ostropest obniża cholesterol, wzmacnia wątrobę, a efekty są szybko widoczne). Jem sporo zielonych grejfrutów oraz kiwi. Co jeszcze? Ano ruszam się dużo- prace ogrodowe (przysiady, wspinanie na palcach, skłony itp.) oraz prace domowe bez opieprzania się- najlepiej spala się kalorie podczas mycia okien:):):):):). Wszystko w tempie wymuszającym trochę wysiłku. To wszystko bez napinki, bez paniki, że muszę schudnąć, bez paniki- znowu się nie mieszczę w... A tak, no właśnie, przymierzałam dżinsy rozmiar 44-46 i zjechały mi z tyłka. No dobra, górą nasi, myślę sobie. W takim razie mam jeszcze drugie 40-42. Wciągam, OK, jadę na zakupy, a dżinsy przy chodzeniu bezczelnie zjeżdżają mi z dupeńki. Rany... coś tam chyba będę musiała zaszyć, choć przy dżinsach to trudne ze względu na podwójne szwy. Nie wiem, czy to efekt chudnięcia przy tych mniejszych- może to krój sprawia, że nie trzymają się na pupie? A z drugiej strony, one kiedyś były opięte na udach, a teraz tam są nieprzyzwoite luzy. Zobaczymy.
W każdym razie cieszymy się, ja i mój kręgosłup, tudzież moje kolana, z efektów wdrożonego planu schudnięcia choć trochę.
Wreszcie skoszono, z dwóch stron ogrodu, kukurydzę. Zrobiło się przestrzennie jasno i widać znów góry czeskie.
Zaliczyliśmy dwie wyprawy w teren, ale "o tem potem".


















