Myję gary i się wkurzam. Nie
dlatego, że myję te gary. To mam opanowane do perfekcji i szybko mi leci. Myję
ręcznie, bo przez 30 lat nie dorobiłam się zmywarki. Zresztą, jej brak też nie
jest dla mnie jakimś większym bólem. Stoję przy zlewozmywaku i czuję, że mnie
zaraz cholera trzepnie. Powód bardzo prozaiczny, ale jaki upierdliwy i w
dodatku mam wrażenie, że jestem w latach 80tych albo jeszcze wcześniej. Płyn do
mycia naczyń- „Ludwik”. To on jest powodem mojego grzania się. Bo…. czy
pamiętacie 70te i 80te? Miałyśmy do dyspozycji polską chemię gospodarczą. Te
proszki, pożal się Boże, do prania białego, które sprawiały, że szarzało w
tempie błyskawicznym? Te proszki do prania kolorowego, kiedy po wypraniu w nich
kolor ciucha robił się o ton jaśniejszy
i wyblakły? Jedynym chyba dobrym proszkiem była Pollena. Były, owszem, były
super niemieckie proszki do prania, w PEWEKSIE, Kogo było stać? Dolary,
dewizy….A te czyściki do wanien, które były szorstkie i śmierdziały chlorem? No
i „Ludwik”, król płynów. Jeden, jedyny płyn do mycia naczyń, który przez
ostatnie 30 lat nie stracił na jakości. O nie- jeszcze jeden płyn nie stracił
na jakości- płyn do płukania tkanin „K”. Do „Ludwika” wróciłam po
przetestowaniu wszystkich możliwych Wacków, Wicków, Dosi itp. Zawsze był dobry.
Do niedawna. Jakieś pół roku temu zauważyłam, że jakoś ten „Ludwik” nie myje
tak, jak kiedyś. Słabszy, mniej wydajny, zostają po płukaniu zacieki. Jednak
siłą rozpędu jeszcze kupowałam butle litrowe, bo tańsze. Przy ostatniej
zaczęłam się już na dobre wkurzać. Nie dość że wlewałam prawie pół szklanki
płynu, to po wymyciu szklanek i talerzy robiła się jakaś zawiesina w wodzie i coraz
częściej musiałam ją zmieniać (wlewając następną porcję płynu), żeby domyć
pozostałe naczynia. I dzisiaj się wściekłam. Wywaliłam Ludwika i wlałam
niemiecki „Pril” (przezornie sobie kupiłam). Kolosalna różnica. Od razu przypomniał
mi się artykuł, który czytałam parę lat temu w „Polityce” o wymaganiach Polek,
dotyczących proszków do prania. Otóż zaczęły się skarżyć na niską jakość takich
„niemieckich’ proszków jak „OMO”, „Wizir”, itp. producenci „odbili piłeczkę”,
twierdząc, że to Polki same chcą, aby proszki były gorszej jakości, ale tańsze.
O Ludzie!!!!! Targnęło mną porządnie. Taka bezczelność!!! Od tej pory zaczęłam
testować te proszki, a potem kupiłam oryginalny niemiecki i systematycznie
teraz kupuję w specjalnym sklepie, albo koleżanka przywozi mi z Niemiec wielkie
pudła na zapas. Różnica w wyniku prania ogromna. A „Pril”? W połowie lat 80tych
otworzono w Bielsku wielki dom handlowy „Klimczok”. Poszłam tam kiedyś,
zauważyłam z boku ogromnej hali niewielkie pomieszczenie z chemią z zachodu.
Kupiłam wtedy po raz pierwszy „Pril” i proszek do czyszczenia „Ajax”. I dodam,
że ten nasz „Ajax” z półek w przeciętnych sklepach też się nie umywa do
oryginalnego, przywiezionego z Niemiec.
No i w ogólnym rozrachunku są tańsze.
Nasze pierzaste. Jednak nie
wytrzymałyśmy. Młoda trzymała krzesło, a ja robiłam zdjęcia. Piorunem, bo
starzy mogli nadlecieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz