Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 17 czerwca 2012

"Ludwiku".... do kubła


Myję gary i się wkurzam. Nie dlatego, że myję te gary. To mam opanowane do perfekcji i szybko mi leci. Myję ręcznie, bo przez 30 lat nie dorobiłam się zmywarki. Zresztą, jej brak też nie jest dla mnie jakimś większym bólem. Stoję przy zlewozmywaku i czuję, że mnie zaraz cholera trzepnie. Powód bardzo prozaiczny, ale jaki upierdliwy i w dodatku mam wrażenie, że jestem w latach 80tych albo jeszcze wcześniej. Płyn do mycia naczyń- „Ludwik”. To on jest powodem mojego grzania się. Bo…. czy pamiętacie 70te i 80te? Miałyśmy do dyspozycji polską chemię gospodarczą. Te proszki, pożal się Boże, do prania białego, które sprawiały, że szarzało w tempie błyskawicznym? Te proszki do prania kolorowego, kiedy po wypraniu w nich kolor  ciucha robił się o ton jaśniejszy i wyblakły? Jedynym chyba dobrym proszkiem była Pollena. Były, owszem, były super niemieckie proszki do prania, w PEWEKSIE, Kogo było stać? Dolary, dewizy….A te czyściki do wanien, które były szorstkie i śmierdziały chlorem? No i „Ludwik”, król płynów. Jeden, jedyny płyn do mycia naczyń, który przez ostatnie 30 lat nie stracił na jakości. O nie- jeszcze jeden płyn nie stracił na jakości- płyn do płukania tkanin „K”. Do „Ludwika” wróciłam po przetestowaniu wszystkich możliwych Wacków, Wicków, Dosi itp. Zawsze był dobry. Do niedawna. Jakieś pół roku temu zauważyłam, że jakoś ten „Ludwik” nie myje tak, jak kiedyś. Słabszy, mniej wydajny, zostają po płukaniu zacieki. Jednak siłą rozpędu jeszcze kupowałam butle litrowe, bo tańsze. Przy ostatniej zaczęłam się już na dobre wkurzać. Nie dość że wlewałam prawie pół szklanki płynu, to po wymyciu szklanek i talerzy robiła się jakaś zawiesina w wodzie i coraz częściej musiałam ją zmieniać (wlewając następną porcję płynu), żeby domyć pozostałe naczynia. I dzisiaj się wściekłam. Wywaliłam Ludwika i wlałam niemiecki „Pril” (przezornie sobie kupiłam). Kolosalna różnica. Od razu przypomniał mi się artykuł, który czytałam parę lat temu w „Polityce” o wymaganiach Polek, dotyczących proszków do prania. Otóż zaczęły się skarżyć na niską jakość takich „niemieckich’ proszków jak „OMO”, „Wizir”, itp. producenci „odbili piłeczkę”, twierdząc, że to Polki same chcą, aby proszki były gorszej jakości, ale tańsze. O Ludzie!!!!! Targnęło mną porządnie. Taka bezczelność!!! Od tej pory zaczęłam testować te proszki, a potem kupiłam oryginalny niemiecki i systematycznie teraz kupuję w specjalnym sklepie, albo koleżanka przywozi mi z Niemiec wielkie pudła na zapas. Różnica w wyniku prania ogromna. A „Pril”? W połowie lat 80tych otworzono w Bielsku wielki dom handlowy „Klimczok”. Poszłam tam kiedyś, zauważyłam z boku ogromnej hali niewielkie pomieszczenie z chemią z zachodu. Kupiłam wtedy po raz pierwszy „Pril” i proszek do czyszczenia „Ajax”. I dodam, że ten nasz „Ajax” z półek w przeciętnych sklepach też się nie umywa do oryginalnego, przywiezionego z Niemiec.  No i w ogólnym rozrachunku są tańsze.
Nasze pierzaste. Jednak nie wytrzymałyśmy. Młoda trzymała krzesło, a ja robiłam zdjęcia. Piorunem, bo starzy mogli nadlecieć.



PS. Zdjęcia dzisiaj robione (wtorek 19.06). To jest podlot muchołówki. Gniazdo już puste tylko ta bidota siedzi na krawędzi i drze dziób na cały regulator. Ciekawe, dlaczego rodzice go zostawili.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz