Pojechałam
więc do Sądu dokończyć sprawę z wpisem nowych właścicieli do
Księgi Wieczystej. Czekało mnie również załatwienie sprawy w
Geodezji. Musiałam ustawić kolejność, bo mogło się okazać, że
w jednym, albo drugim urzędzie czegoś zabraknie i będę tak latać
od jednego do drugiego. Postanowiłam najpierw załatwić sąd. Na
korytarzu było dwoje ludzi, na tablicy wstęp do kasy ”Wolne”,
wstęp do Informacji ”Wolne”, Księgi Wieczyste ”Zajęte”. Bo
sąd jest nowoczesnym urzędem- teraz tablica informuje, które
stanowisko wolne. Z marszu weszłam i zapłaciłam za znaczki
skarbowe. Jedna kolejka mniej. Wyszłam na korytarz, a tam już dwie
osoby, do Ksiąg, ustalają kolejkę. O nie, tym razem nie stać było
mnie na uprzejmość, w końcu stałam się stałym bywalcem tego
miejsca, jakiś przywilej mi się należy.
-
Ja zaraz wchodzę, bo moja kolej, byłam w kasie zapłacić.-
rzuciłam zdecydowanie. Nikt nie zaprotestował.
-
Skoro jesteśmy za panią, to wejdziemy tylko zapytać o coś-
starsze małżeństwo weszło do pokoju i zaraz zaświeciło się na
czerwono „Zajęte” przy „Informacji”. Po dwóch minutach byli
z powrotem na korytarzu lekko skonsternowani.
-
Nie udzieliła nam informacji- zdumiony starszy pan jeszcze się
oglądnął za siebie na drzwi, z których wyszedł.
-Jak
nie udzieliła informacji? - tym razem mnie ogarnęło zdziwienie-
Przecież po to jest informacja.
-
Nie udzieliła, bo to dotyczy Ksiąg Wieczystych i tylko tam
udzielają informacji na ten temat- pani była zbulwersowana. Ja
również.
-
To znaczy, że na temat Ksiąg Wieczystych tylko tam udzielają
odpowiedzi? W Informacji nie?- też nie mieściło mi się w głowie-
Przecież po to jest stanowisko Informacji, żeby się przy nim
dowiedzieć tego, czego się chce.- dla mnie to było oczywiste, ale
widać sąd ma inne pojęcie na temat „udzielanie informacji”
przy stanowisku „Informacja”.
Nie
miałam czasu dłużej zastanawiać się na tym zjawiskiem. Weszłam
do pokoju i spokojnie usiadłam przy stanowisku Ksiąg Wieczystych.
-
Byłam tu w zeszłym tygodniu, żeby dowiedzieć się, jaki jest
numer Księgi Wieczystej. Pan mi podał taki- tu pokazałam dokument
(mapkę z tabelką na której była ta tajemnicza rubryczka
„nomenklatura prawna' i w niej numer Księgi)- natomiast w Urzędzie
Skarbowym twierdzą, że jest to stary numer, a nadano już nowe
numery- na razie jestem bardzo spokojna, bo nie mam ochoty na
szarpaniny. Zresztą nic niepokojącego się na tym etapie nie
dzieje. Pan patrzy na dokument, patrzy na monitor i potwierdza, że
to jest właściwy numer. Nie czepiam się, Urząd Skarbowy to
kolejny etap.
-
No dobrze, to proszę teraz, żeby pan przejrzał mój wniosek i
powiedział, co mam wpisać tu w te kratki, bo nijak nie rozumiem, o
co chodzi- faktycznie teksty obok kratek są bardzo zawiłe. Nie mam
ochoty z powodu źle postawionego x na nowo wszystko wypełniać
-
E, tu pani nic nie musi wpisywać- rzucił pan lekko.
-
A tu rozumiem, że mam wpisać ten numer księgi, który pan podał?-
na wszelki wypadek też go nie wpisywałam.
–
Tak, a tu pani wpisze dokument,
który załącza- pokazał miejsce palcem. Nie pytałam o jaki
dokument chodzi, bo dla mnie było jasne, że o Postanowienie, ale od
razu mówię, że pan, na żadnym etapie naszej rozmowy nawet nie
zająknął się, jakie pismo mam dołączyć. Pewnie miałam zadać
następne pytanie. Nie zadałam i to był mój błąd. Z drugiej
strony, do cholery, przecież jeżeli tam i tylko tam się udziela
informacji, to ten bufon powinien już za pierwszym razem dokładnie
mi powiedzieć co i jak, a nie namnażać kolejkę po każdą
informację, bo na tym się to pewnie w innych przypadkach kończyło.
I ja pewnie też stanęłabym po raz kolejny przed drzwiami, gdyby…
nie moja logika, która nawiasem nijak nie przystaje do logiki
urzędników.
Wracając
do wątku przy biurku urzędasa, wzięłam długopis (mój zresztą)
i chciałam uzupełnić numer oraz to jedno zdanie o dokumencie.
JEDNO zdanie.
-
Dokumenty uzupełnia się na korytarzu- rzucił pan arogancko.
Zgłupiałam, ale pomyślałam sobie, co mi szkodzi, przecież tu już
nie przyjdę, to nie muszę tu, a mogę na korytarzu. Bo ja byłam
święcie przekonana, że potem składam wniosek w biurze
podawczym...ostatnim razem tak było… ostatnim, i tu znów moja
logika dostała w pysk. Wyszłam na korytarz, a tam biurko pod
ścianą, żadnego krzesła, ciemno… jakoś wpisałam dane do
wniosku, przyklepałam znaczki i maszeruję do biura podawczego.
-Dzień
dobry, przyszłam złożyć wniosek, ale chciałam się upewnić, czy
ja muszę do niego dołączyć oryginał dokumentu, czy ksero, bo mam
tylko oryginał, czy w sądzie jest ksero?- wyrzuciłam z siebie na
jednym wydechu. Nie miałam zielonego pojęcia, czy w Geodezji nie
zechcą oryginału, a miałam tylko jeden egzemplarz. Starsza pani
wzięła ode mnie wniosek
-
To się składa w Księgach Wieczystych, nie u nas. - oddała mi
wniosek- I musi pani dołączyć oryginał. U nas nie ma ksero, ale
na rynku w papierniczym mają i pani skserują- uprzejmie dorzuciła.
We mnie tym razem piorun strzelił
-
Gdzie się to oddaje???- aż mnie zatkało z wściekłości, ale
byłam spokojna, bo przecież pani była bardzo miła i widać było,
że chce mi pomóc.
-
W Księgach Wieczystych, tu obok w pokoju, jak pani wyjdzie to w lewo
i zaraz są drzwi- naprawdę wszystko robiła, żeby mi pomóc
-
Przecież ja teraz stamtąd wyszłam- chyba widać było, że tracę
panowanie- I ten pan nawet słowem nie pisnął, że trzeba u niego
ten wniosek złożyć- teraz już nie hamowałam złości- No
przecież byłam tam dosłownie przed chwilą i załatwiałam
sprawę…- głos mi się załamał. W pokoju była jeszcze jedna
kobieta, spojrzały na siebie, ale milczały. Złapałam oddech.
-
No nic, teraz idę zrobić ksero, potem załatwić jeszcze jedną
sprawę… jak panie usłyszą za godzinę awanturę w Księgach
Wieczystych, to będę ja- starałam się obrócić to wszystko w
żart, jednak aż mnie zemdliło z wściekłości. Czułam, że muszę
wyjść na powietrze, zanim stanie się coś niedobrego. Nie
potrafiłam zrozumieć, dlaczego ten drań nie poinformował mnie,
gdzie mam wniosek złożyć. Wpis jednego zdania trwa minutę, odbiór
dokumentu drugą, wydanie poświadczenia odbioru, trzecią. Czy jego
zachowanie to brak kompetencji? Złośliwość, a może ogromna
arogancja? Tak, czy siak, sprawił, że muszę stanąć po raz
kolejny w kolejce i odczekać, nie wiem, jak długo, może 5 minut, a
może godzinę. Drań i tyle.
Wyszłam
z sądu zrobić ksero. Postanowiłam pójść najpierw do Geodezji,
potem zrobić zakupy, a na koniec zanieść wniosek do sądu.
Musiałam ochłonąć i poskromić w sobie tysiąc furii, które
dyszały z ochoty, aby wziąć faceta za krawatkę i porządnie nim
potrząsnąć.
W
Urzędzie Miejskim, w którym mieści się Geodezja, zaraz za
drzwiami ogromna tablica informacyjna. Szukam numeru pokoju Geodezji.
Czytam „Geologia” II piętro. Kurcze… jeszcze po schodach się
tłuc. Nagle uświadamiam sobie, że przecież nie geologia, a
geodezja. Noż babo, weź się w garść, bo musisz być po raz
kolejny uprzejma i spokojna- idziesz swoją sprawę załatwić.
Czytam Geodezja- pokój 190, parter. Wchodzę w korytarz, a tam
numery 159, 160- Naczelnik Wydziału Geodezji, Sekretariat. Idę
dalej 161… parę drzwi bez oznakowań, dochodzę do przepierzenia i
składu rupieci. Zaraz mnie szlag trafi, wracam. Nie mam ochoty na
dalsze ceregiele. Otwieram drzwi do sekretariatu i swoim wejściem
zatrzymuję panią sekretarkę, jak mniemam, w pół drogi do pokoju
sąsiedniego. Zazwyczaj nie jestem taka bojowa, ale tym razem łażenie
po urzędach sprawiło, że nie mam ochoty na ekstra uprzejmości.
-Dzień
dobry, szukam biura Geodezji- rzucam stanowczo.
-
Zaraz pani pokażę.- kobieta jest bardzo miła i od razu stara się
mi wskazać biuro- Wyjdzie pani na korytarz i tam na lewo, na wprost
jest biuro- wychodzi ze mną na korytarz- O tam zaraz przy wejściu.
Dziękuję
i idę w stronę wskazanych drzwi. No i teraz konia z rzędem temu, kto od
razu trafiłby do pokoju numer 190. Wchodząc do urzędu widzi się
na wprost szerokie schody, z lewej jest opisany przeze mnie korytarz,
a z prawej… no właśnie pokój 190- jak oni to numerowali? I
jeżeli ktoś nie wie, to mija te drzwi, wchodząc od razu na schody.
Dobra, weszłam do małego pomieszczenia. Z boku otwarte drzwi do
dużego biura. Od razu podniosła się jedna urzędniczka i podeszła
do mnie. Nie będę to rozwijała, ale właśnie w Geodezji spotkałam
się z obsługą taką, jaka pewnie marzy się każdemu petentowi
urzędu. Miło, szybko, pomoc w wypełnianiu wniosku, ksero
dokumentu, bez fochów, bez pośpiechu, pełna informacja.
Załatwienie sprawy zajęło mi 15 minut. Teraz Geodezja prześle
dokumenty do UG. Moja rola skończona. Wyszłam podniesiona na duchu.
Trochę mnie popuściło. Zrobiłam sobie spacer po mieście i
stwierdzam, że Cieszyn podupada. Przykre to bardzo, bo to
klimatyczne, fajne miasto.
Wróciłam
do sądu. Bałam się, że natrafię na przerwę, ale nie…. Ale
NIE!… miałam wolne wejście, bo nie było kolejki. Weszłam do
pokoju, zdecydowanie podeszłam do biurka urzędasa. Położyłam
torebkę na krześle, nie, nie będę siadać, do tego, co chcę
powiedzieć, muszę patrzeć z góry. Jak mówi Baba, to taki chłyt
matertintowy. Wyjęłam dokumenty.
-
Dlaczego nie powiedział mi pan, że ten wniosek mam u pana złożyć-
znowu zaczęła narastać we mnie wściekłość.
-
Powiedziałem- stwierdził facet tonem beznamiętnym. O
kurcze,bratku, to ty masz taki sposób kłamania- wpieranie czegoś,
czego nie było, poczekaj…
-
Nie powiedział pan- byłam nieugięta- A to, że dołącza się
oryginał dokumentu do wniosku też pan powiedział? Bo widzi pan
jakoś sobie nie przypominam- syczałam cicho. Pan milczał, ale
chyba już go kamienny spokój opuszczał.
-
Tu jest wniosek, tu jest dokument- położyłam dokumenty stanowczo
na biurku- Mam jeszcze coś zrobić? A może mam odwiedzić inny
pokój, żeby w końcu to załatwić?- miałam na myśli kierownika
Wydziału i urzędas chyba prawidłowo odczytał moje pytanie.
-Nie,
to wszystko, mam wydać potwierdzenie odbioru?- zapytał uprzejmie i
chyba, nareszcie, zaczął wypełniać swoje obowiązki tak, jak
trzeba, bo ja nie pomyślałam o tym w ogóle, ale...
-
Oczywiście- zagrałam oburzoną przypuszczeniem, że mogłabym nie
chcieć takiego dokumentu- I proszę jeszcze raz powiedzieć mi, jaka
jest dalsza procedura- ciągnęłam. Ty draniu, teraz sobie
popracujesz, mimo, że już dwa razy pytałam o to.
-
Teraz trzeba czekać trzy miesiące i dostanie pani zawiadomienie o
wpisie do Księgi- urzędas udzielał mi informacji jednocześnie
drukując potwierdzenie odbioru. Postawił na nim pieczątkę, podał
do ręki i spojrzał z nadzieją, że pewnie teraz sobie pójdę. Nie
tak szybko, kotku…
-A
jak będę potrzebowała dokument potwierdzający wpis w Księdze, to
co mam robić?- w sumie potrzebne mi są te informacje, można by
moje pytania odebrać w ten sposób, ale ja też bardzo chciałam,
żeby jednak wysilił się troszeczkę za pieniądze z moich podatków
i opłat skarbowych. Zostawiłam w sądzie, załatwiając tylko tę
jedną sprawę, 260 zeta. Jak ktoś mi nadepnie na odcisk, to… a
tak… „wymagająca” jestem.
-
To pani weźmie tutaj wniosek, wypełni go, wniesie opłatę i złoży-
biedak miał mnie chyba dosyć, bo zaczął coś z ogromnym
natężeniem oglądać na monitorze. Do diabła….
-
Czy ten wniosek mogę zabrać od razu, czy macie go jako druk…- nie
dokończyłam, bo facet gwałtownie wziął różowy kwitek ze
stosika leżącego przy drukarce i energicznie wcisnął w moją dłoń.
-Tu
jest ten wniosek- było czuć w powietrzu tę ogromną, z jego
strony, ochotę, żeby mnie wywalić za drzwi.
-
No cóż, to chyba wszystko….- zawiesiłam głos, na chwilę
zastygłam z kwitkiem w ręku… nabrałam powietrza… byście
widzieli minę faceta. Bezcenna. Pewnie myślał, że znowu zadam
jakieś durne, według niego, pytanie. Też zastygł przy kompie
wyczekująco. A ja naprawdę gorączkowo szukałam w myślach jeszcze
czegoś, co może mi się przydać i dowiedzieć się od razu
wszystkiego, żeby nie latać co chwilę do sądu oraz stać w
kolejkach. Przy okazji smażyłam faceta na brązowo.
-Do
widzenia, panu- powiedziałam i złośliwie dodałam- Mam nadzieję,
że nie będę miała już z panem do czynienia- wzięłam swoje
tobołki i z godnościom osobistom powoli wyszłam na korytarz.
Stanęłam
przed drzwiami na chwilę. Na korytarzy byli sami mężczyźni.
Musiałam mieć interesującą minę, bo jeden z nich rzucił z
uśmiechem
-No
niech sobie pani zaklnie.
-
Oj przydałoby się- westchnęłam i wyszłam. Planowałam jeszcze
odwiedzić mamę.
Mam
nadzieję, że skończyła się na razie moja wędrówka po urzędach.
Na razie...
I
nasuwają mi się takie wnioski
1.
Nie wiem, czy we wszystkich sądach jest takie beznadziejne
rozwiązanie, że wszystko- informacja, druki- wydawanie i
przyjmowanie dokumentów- dotyczące Ksiąg Wieczystych robi to tylko
ta jedna komórka. W cieszyńskim sądzie tak jest i sprawia to
tworzenie się wiecznych kolejek. Bo- idziesz po informację,
bierzesz druk. - jedna kolejka, potem wypełniasz druk, ale znaczki
kupujesz w Kasie- druga kolejka, chcesz oddać druk- trzecia kolejka,
okazuje się, że druk jest źle wypełniony ( co przy zawiłości
sformułowań może zdarzać się często), bierzesz drugi, lub
uzupełniasz pierwszy- nie na miejscu, ale np. na korytarzu- ponownie
chcesz oddać- czwarta kolejka, okazuje się, że brakuje dokumentu-
musisz donieść- piąta kolejka. To minimum. Rozmawiałam z ludźmi
na korytarzu, niektórzy byli 6 raz i to nie z ich winy, tylko
niekompetencji urzędasa, tego samego, z którym miałam do
czynienia.
2.
Nie rozumiem dlaczego pełnej dokumentacji nie można złożyć w
biurze podań, a znowu w Księgach Wieczystych.
3.
Nie rozumiem, dlaczego druków nie można wystawić w gablotach na
korytarzu, skoro nie są to druki ścisłego zarachowania. Każdy
mógłby sobie potrzebny druczek zabrać, bez czekania w kolejce. Sad
jest strzeżony, po korytarzu spacerują ochroniarze, nikt gabloty z
papierami nie świśnie.
4.
Nie rozumiem, dlaczego nie udostępni się interesantom godnego
miejsca do wypełniania wniosków, skoro muszą to robić na
korytarzu- odpowiedni stolik z krzesłem i dobre światło nad nim.
5.
Nie rozumiem, dlaczego gabloty, w których wiszą wzory, dotyczące
wypełniania wniosków, są wysoko zamontowane i nieoświetlone, a
same wzory są napisane małym drukiem.
6.
Nie rozumiem, dlaczego sądowi jest potrzebny dokument, który jest w
moim posiadaniu- oryginał Odpisu Postanowienia (ODPISU!), kiedy samo
oryginalne Postanowienie ma w swojej dokumentacji. A kiedy mnie
będzie potrzebny ODPIS Postanowienia- oryginalny, to mam ponownie
składać wniosek i uiścić odpowiednią (najmniejsza opłata to 20
zeta). Odbieram to jako wyłudzanie, oczywiście w majestacie prawa,
pieniędzy przez sąd.
Tu
następny przykład- skarżył mi się jeden pan, ze wszedł i prosił
o numer Księgi Wieczystej, bubek kazał mu złożyć wniosek i
zapłacić 20 złotych. Chodziło tylko o słowną informację, nie o
wydanie dokumentu. Nie mógł? Naprawdę nie mógł w ciągu minuty
kliknąć i podać ten numer za darmo? Jak to nazwać? Złodziejstwo
i tyle. Pan poszedł do swojej Spółdzielni i tam za darmo wypisano
mu dokument z numerem Księgi Wieczystej.
7.
Dlaczego nie można uprościć procedury- mam Postanowienie, na nim
są wypisani wszyscy spadkobiercy, czyli obecni właściciele-
wystarczy, żeby urząd na tej podstawie (niech sobie ksero
Postanowienia trzyma) wpisał w swój rejestr i na każdym dokumencie
ten stan uwieczniał. Nie! Za każdym razem sryliony papierzysków i
multum opłat, wycieczki po urzędach, stanie w kolejkach i często
złe traktowanie przez urzędasów … szkoda słów.
8.
Ja wiem, że nasze prawo jest straszne, ale co się dzieje z
pracownikami urzędów? To przecież od nich zależy, jak obsłużą
klienta i jaka atmosfera panuje w urzędzie. Tego ciągle, choć tyle
urzędów w życiu już zaliczyłam, nie pojmuję. Co to za ludzie?
Nie chcę generalizować, jednak nawet mały procent chamskich
urzędników wyrabia pozostałym negatywną opinię.
To
takie moje spostrzeżenia dotyczące stosunku sądu do interesantów.
Jaki on jest? OLEWAJĄCY. Mam wrażenie, że nad cieszyńskim sądem
fruwają ciągle duchy austriackich urzędników Franza Jozefa. Mam
także cichą nadzieję, że ktoś młodego aroganta z Ksiąg
Wieczystych w końcu upupi.
Sory za przydługi post:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz