Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 27 lutego 2015

Logika, logiką, a kwitek musi być


Od razu zaznaczam- jestem uczulona na tzw, biurwy, na ich arogancję, niekompetencję i wręcz lenistwo, jednak to wszystko, co opisuję dzieje się naprawdę. 

We wtorek rano pojechałam do UG zgłosić nowych współwłaścicieli domu i działki. Już nie pukam do drzwi biura. Skończyły się te czasy, kiedy trzeba było na korytarzu czekać na burkliwe „proszę”, a i zdarzało się, że na aroganckie ”wejść!”. Wchodzę do biura, w którym zajmują się podatkiem gruntowym. Jedna pani stoi przy oknie i obserwuje rynek, druga stoi przy szafce i grzebie w aktach. Po chwili ta przy oknie leniwie puszcza firankę, podchodzi do „kontuaru” i podpierając się ręką o niższy blat, staje do mnie bokiem.
- Słucham- pani ledwo musnęła mnie spojrzeniem. Oż ty królewno z bożej łaski.
- Przyszłam, zgłosić, że zmienili się właściciele i na tym- tu pokazuję miejsce na dokumencie- Trzeba zmienić nazwiska.
Baba z łaską bierze dokument do ręki- A w Geodezji pani była?- pyta tonem takim, jakby za chwilę miała zemdleć- Bo to w Geodezji trzeba najpierw załatwić.
Ha, jakby ktoś myślał, że po poprzednich perypetiach w sądzie, pójdzie mi teraz łatwiej, to grubo się mylił.
- Jak to, w Geodezji? A nie w Księgach Wieczystych?- autentycznie jestem zdumiona.
- A po co w Księgach?- ton urzędasa mówi za siebie- „ty nędzny ćwoku, to ty nie wiesz, że to GEODEZJA załatwia?”
- Czyli, jak to ma wyglądać?- jestem jeszcze spokojna, bo nastawiłam się na to, że coś wyskoczy, ale powoli zaczyna mnie ogarniać lekka wściekłość. Co innego trudności na miejscu, a co innego latać znowu po urzędach w innym mieście. Nasz UG jest na jednym końcu powiatu, a Geodezja na drugim końcu powiatu- raptem od jednego do drugiego- 40 minut auteczkiem. Bagatela!
- Pójdzie pani do Geodezji, tam wypisze wniosek i złoży- kilka słów i cisza.
- I co dalej?- pytam nauczona, że należy drążyć i drążyć, bo taki urzędas rzadko coś od siebie poinformuje.
- I nic, należy czekać- odpowiedzi towarzyszy wzruszenie ramionami.
No dobra, jeżeli należy czekać, to pewnie na jakiś dokument, który przyniesie listonosz- tak sobie wydedukowałam. W każdym razie logika na to wskazywała. Ja wniosek- urząd dokument- dokument "poczta" przyniesie i ja z tym dokumentem do UG. Widząc, że pani wyczerpała wszystkie informacje na ten temat, zmieniłam kierunek.
- No dobrze, proszę mi powiedzieć, dopóki nie będę miała tego dokumentu z Geodezji, to mogę wpłacać podatki na podstawie tego, tak?- machnęłam jej deklaracją przed oczami- Bo nie chcę jakichś kar płacić, od razu tu pytam.
Urzędas łaskawie jeszcze raz spojrzała na dokument i…
- Zaraz pani kwit wypiszę.
- Kwit? A na co?- trochę mnie wybiła z rytmu.
- Chce pani podatek zapłacić, prawda?- popatrzyła na mnie jak na głupola.
- Nic podobnego, chodzi mi tylko, czy ten dokument jest ważny jeszcze zanim nie zmienicie właścicieli na nowym?- ludzie, czy naprawdę trzeba jak krowie na rowie ….
- I nie chce pani płacić teraz?- urzędas jeszcze raz się chciała upewnić, czy ja aby nie kombinuję czegoś.
- Nie, zapłacę przelewem.- odpowiedziałam zdecydowanie, ale zainteresowała mnie sama procedura, bo zaczynało mi tutaj wyraźnie nie grać. Coś zakrawało na absurd.
- Proszę mi powiedzieć, gdybym chciałam zapłacić tu obok w kasie (kasa jest dosłownie 2 metry od biurka urzędasa i kasjerka wszystko słyszy), to pani musi taki kwit wypisywać?- zapytałam lekko zdezorientowana tym, co do mnie docierało.
- Tak. Pani daje deklarację, ja wypisuję kwit i z tym kwitem idzie pani do kasy- nareszcie baba zaskoczyła i otrzymałam płynną informację.
- Ale po co pani wypisuje kwit, przecież ja mam dokument, na którym jest kwota, idę do kasy i tam płacę, i pewnie dostaję pokwitowanie- dla mnie taka wersja jest logiczne, ale nie dla urzędasa. Patrzy na mnie lekko zaczadziałymi oczami, nie pojmuje, że wypisywanie kwitów, kiedy jest dokument i kasa obok jest absurdalne. Daję sobie spokój. Pewnie powinnyśmy obie wzruszyć ramionami i każda pomyśleć odpowiednio o drugiej. Świat urzędasów jest nie z tej planety. Zabrałam dokument, podziękowałam i poszłam sobie. Perspektywa zaliczania dodatkowego (oprócz sądu) urzędu, trochę mnie podłamała.
A dzisiaj byłam i w Geodezji i w sądzie, ale na razie muszę ochłonąć, bo „to se ne da” tak z marszu opisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz