Od
razu zaznaczam- jestem uczulona na tzw, biurwy, na ich arogancję, niekompetencję i wręcz lenistwo, jednak to wszystko, co
opisuję dzieje się naprawdę.
We
wtorek rano pojechałam do UG zgłosić nowych współwłaścicieli
domu i działki. Już nie pukam do drzwi biura. Skończyły się te
czasy, kiedy trzeba było na korytarzu czekać na burkliwe „proszę”,
a i zdarzało się, że na aroganckie ”wejść!”. Wchodzę do
biura, w którym zajmują się podatkiem gruntowym. Jedna pani stoi
przy oknie i obserwuje rynek, druga stoi przy szafce i grzebie w
aktach. Po chwili ta przy oknie leniwie puszcza firankę, podchodzi
do „kontuaru” i podpierając się ręką o niższy blat, staje
do mnie bokiem.
- Słucham-
pani ledwo musnęła mnie spojrzeniem. Oż ty królewno z bożej
łaski.
-
Przyszłam, zgłosić, że zmienili się właściciele i na tym- tu
pokazuję miejsce na dokumencie- Trzeba zmienić nazwiska.
Baba
z łaską bierze dokument do ręki- A w Geodezji pani była?- pyta
tonem takim, jakby za chwilę miała zemdleć- Bo to w Geodezji
trzeba najpierw załatwić.
Ha,
jakby ktoś myślał, że po poprzednich perypetiach w sądzie,
pójdzie mi teraz łatwiej, to grubo się mylił.
-
Jak to, w Geodezji? A nie w Księgach Wieczystych?- autentycznie
jestem zdumiona.
-
A po co w Księgach?- ton urzędasa mówi za siebie- „ty nędzny
ćwoku, to ty nie wiesz, że to GEODEZJA załatwia?”
-
Czyli, jak to ma wyglądać?- jestem jeszcze spokojna, bo nastawiłam
się na to, że coś wyskoczy, ale powoli zaczyna mnie ogarniać
lekka wściekłość. Co innego trudności na miejscu, a co innego
latać znowu po urzędach w innym mieście. Nasz UG jest na jednym
końcu powiatu, a Geodezja na drugim końcu powiatu- raptem od
jednego do drugiego- 40 minut auteczkiem. Bagatela!
-
Pójdzie pani do Geodezji, tam wypisze wniosek i złoży- kilka słów
i cisza.
-
I co dalej?- pytam nauczona, że należy drążyć i drążyć, bo
taki urzędas rzadko coś od siebie poinformuje.
-
I nic, należy czekać- odpowiedzi towarzyszy wzruszenie ramionami.
No
dobra, jeżeli należy czekać, to pewnie na jakiś dokument, który
przyniesie listonosz- tak sobie wydedukowałam. W każdym razie
logika na to wskazywała. Ja wniosek- urząd dokument- dokument
"poczta" przyniesie i ja z tym dokumentem do UG. Widząc, że pani
wyczerpała wszystkie informacje na ten temat, zmieniłam kierunek.
-
No dobrze, proszę mi powiedzieć, dopóki nie będę miała tego
dokumentu z Geodezji, to mogę wpłacać podatki na podstawie tego,
tak?- machnęłam jej deklaracją przed oczami- Bo nie chcę jakichś
kar płacić, od razu tu pytam.
Urzędas
łaskawie jeszcze raz spojrzała na dokument i…
-
Zaraz pani kwit wypiszę.
-
Kwit? A na co?- trochę mnie wybiła z rytmu.
-
Chce pani podatek zapłacić, prawda?- popatrzyła na mnie jak na
głupola.
-
Nic podobnego, chodzi mi tylko, czy ten dokument jest ważny jeszcze
zanim nie zmienicie właścicieli na nowym?- ludzie, czy naprawdę
trzeba jak krowie na rowie ….
-
I nie chce pani płacić teraz?- urzędas jeszcze raz się chciała
upewnić, czy ja aby nie kombinuję czegoś.
-
Nie, zapłacę przelewem.- odpowiedziałam zdecydowanie, ale
zainteresowała mnie sama procedura, bo zaczynało mi tutaj wyraźnie
nie grać. Coś zakrawało na absurd.
-
Proszę mi powiedzieć, gdybym chciałam zapłacić tu obok w kasie
(kasa jest dosłownie 2 metry od biurka urzędasa i kasjerka wszystko
słyszy), to pani musi taki kwit wypisywać?- zapytałam lekko
zdezorientowana tym, co do mnie docierało.
-
Tak. Pani daje deklarację, ja wypisuję kwit i z tym kwitem idzie pani
do kasy- nareszcie baba zaskoczyła i otrzymałam płynną
informację.
-
Ale po co pani wypisuje kwit, przecież ja mam dokument, na którym
jest kwota, idę do kasy i tam płacę, i pewnie dostaję
pokwitowanie- dla mnie taka wersja jest logiczne, ale nie dla
urzędasa. Patrzy na mnie lekko zaczadziałymi oczami, nie pojmuje,
że wypisywanie kwitów, kiedy jest dokument i kasa obok jest
absurdalne. Daję sobie spokój. Pewnie powinnyśmy obie wzruszyć
ramionami i każda pomyśleć odpowiednio o drugiej. Świat
urzędasów jest nie z tej planety. Zabrałam dokument, podziękowałam
i poszłam sobie. Perspektywa zaliczania dodatkowego (oprócz sądu)
urzędu, trochę mnie podłamała.
A
dzisiaj byłam i w Geodezji i w sądzie, ale na razie muszę
ochłonąć, bo „to se ne da” tak z marszu opisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz