Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 23 lutego 2015

Zatańczyć z diabłem

Po 22 latach od śmierci męża, postanowiłam przeprowadzić postępowanie spadkowe. W zeszłym roku, w maju, poszłam do sądu dowiedzieć się, co i jak mam załatwić. Dano mi formularz do wypełnienia- wniosek o wszczęcie postępowania spadkowego, sczesano 50 zeta za znaczek i kazano, po wypełnieniu druku, złożyć go w sekretariacie. OK, druk w miarę prosty, wypełniłam, złożyłam w biurze podań i w sierpniu JUŻ była rozprawa. Bo to rozprawa sądowa musi być. Nie muszą być na niej wszyscy spadkobiercy, wystarczy jak będzie osoba wnosząca o postępowanie, ale ROZPRAWA musi się odbyć (jakby nie wystarczyło pisemne oświadczenie wszystkich spadkobierców). Cała impreza trwała raptem 10 minut. Sędzia wypytał o to, co mu było potrzebne, a co mogliśmy zupełnie dobrze napisać na kolejnym formularzu, bez ciągania mnie po rozprawach. Na koniec sędzia oznajmił, że po miesiącu mogę zgłosić się po Postanowienie. Tak powiedział- MOGĘ ZGŁOSIĆ SIĘ PO POSTANOWIENIE. Odczekałam na wsiatkij słuczaj 6 tygodni i podreptałam po POSTANOWIENIE. W sekretariacie siedziało 5 bab. Dwie coś wcinały, trzecia coś pisała na kompie, czwarta siedziała i gadała z piątą, która robiła na drutach! Tak! Nie piszę bzdur- ona faktycznie dziabała na drutach i nawet się nie zmieszała kiedy weszłam, nie schowała też robótki.
Zamurowało mnie, ale i równocześnie zagotowało się we mnie lekko
-Przyszłam po Postanowienie dotyczące postępowania spadkowego- wyklepałam formułkę, która już prawie śniła mi się po nocach.
-A kiedy była rozprawa?- drutująca, odchylona lekko, żeby tymi druciskami o blat nie haczyć, nawet wzroku znad oczek nie podniosła.
- W sierpniu- powiedziałam jeszcze spokojnie i czekałam. Żadna się nie ruszyła.
- A to musi pani iść do Informacji, napisać wniosek o wydanie Postanowienia, złożyć go i poczekać.
Wywiało mnie stamtąd z tak wielką wściekłością, że nawet nie podziękowałam. Tylko zamknęłam cicho drzwi, z całej siły hamując się, żeby nie strzelić nimi z hukiem. Nie mógł ten pieprzony sędzia od razu mi powiedzieć, jaka jest procedura? Nie dość, że się godzinę na rozprawę spóźnił, to jeszcze zabrakło mu kompetencji, bo wolę nie myśleć, że jest tak arogancki i olał to, co do niego należało.
Poszłam do informacji, pobrałam wniosek (jeden) i zapłaciłam 60 zeta, bo…. bo jest nas troje do spadku i każdy płaci za wydanie mu postanowienia (ODPISU) 20 zeta. Złożyłam wniosek i czekam. Miałam nadzieję, że jeżeli rozprawa odbyła się w sierpniu, to po złożeniu wniosku, szybko dostanę to Postanowienie. Nic podobnego. Byłam w ogromnym tak zwanym mylnym błędzie. Na początku października dostałam z Sądu zawiadomienie, że sekretarka pomyliła się, napisała błędnie imię spadkodawcy. I co? I jaico. Dopiero, kiedy zadzwoniłam, to mnie poinformowano, że do dwóch tygodni powinnam dostać poprawione Postanowienie. I tak się stało. I teraz pytam się, pewnie retorycznie, gdybym załatwiała jakieś bardzo ważne sprawy, do których to postanowienie było by potrzebne, i gdyby przez to przedłużanie terminów, coś zawaliłoby się, kto odpowiadałby za to?
No nic, z tego całego zdenerwowania takim obrotem sprawy, zupełnie umknęło nam wszystkim, że trzeba teraz zgłosić nabycie spadku w US. Obowiązuje termin miesięczny. Lipa wyszła. Postanowienie włożyłam do ekstra teczki z dokumentami i… życie potoczyło się dalej.
Dwa tygodnie temu dostaję z US cały plik dokumentów z informacją, że zaniedbaliśmy i teraz do 14 dni musimy to wszystko zgłosić, uzupełnić, i chyba najlepiej kurcgalopkiem w zębach donieść bo inaczej naliczą jakąś karę. Przejrzałam te wszystkie formularze. Ja Cię kręcę. Bez pał litra nie rozbieriosz Na formularzach trzeba podać daty, ale jakie? Nabycia spadku? A może wydania Postanowienia o nabyciu spadku? A może złożenia tego zeznania? Podać wartość spadku…. Ale z jakiego okresu… do diabła! Pojechałam do księgowego. Pozbierał wszystkie moje papierzyska i obiecał załatwić całą sprawę w US. Brakowało tylko numeru z Ksiąg Wieczystych. NOWEGO numeru. No dobra, jak mus, to mus. Pojechałam do Sądu po ten numer, a przy okazji wpisać nowych właścicieli w tejże Księdze Wieczystej. W normalnej rzeczywistości to pewnie urzędnik spisałby podane na miejscu dane nowych właścicieli i wpisał je do Księgi. Ale ja chyba żyję w Matrixie. Pan, bo tym razem był pan, kiedy poprosiłam, żeby podał mi aktualny numer Księgi równocześnie podając mu Postanowienie ze Starostwa o zmianie numerów działek łącznie z mapką, wziął mapkę i pokazał mi palcem numer zamieszczony w rubryce nad mapką. Patrzę na nagłówek rubryki, a tam jak wół jest napisane: „Nomenklatura prawna”. Do cholery, czy ktoś jest normalny w tym kraju? Czy nie można po ludzku napisać ”Numer Księgi Wieczystej”. Czy ja jestem wróżka, żeby odgadnąć, co kryje się pod tym arcyciekawym tytułem? Dobra, zdziwienie mnie lekko oszołomiło. Na tyle, żeby nie zakląć szpetnie.
- I to jest aktualny numer Księgi Wieczystej? - zapytałam- Bo ponoć była zmiana numerów.
- Tak, aktualny- pan był bardzo pewny tego, co mówi.
- No dobra, to jeszcze poproszę o wpis pozostałych spadkobierców do Księgi Wieczystej- ja naprawdę byłam przekonana, że pan spisze nasze dane i na tym sprawę zakończymy. Aha! Nie ciesz się pieseczku. Pan wyciągnął jakiś wniosek- formularz podwójnie złożony, podał do ręki, informując. iż mam go wypełnić, zapłacić w kasie 150 zeta i złożyć w biurze podań. Dobrze, że podana kwota po raz drugi mnie oszołomiła, bo chyba eksplodowałbym tam na miejscu.
- Ile??????- zapytałam cicho- Sto pięćdziesiąt złotych??????
Pan potaknął głową
- I złożyć do biura podań- matko, ja to chyba świętą zostanę, bo nawet głosu nie podniosłam- Proszę mi jeszcze powiedzieć, co tu mam dokładnie wypełnić- zaczęłam cedzić wolno przez zęby.
Pan chyba wyczuł, że za chwilę może być nieciekawie i zaczął szybko zakreślać ołówkiem rubryki
- Tu pani wypisze, i tu, a tu pani wpisze formułę, znajdzie ją pani w gablocie na korytarzu, i tu złoży podpis- dopisał jeszcze wielkimi cyframi na dole 150 zł i szybko dał mi papier do ręki. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym sformułowaniem w gablocie i czy go nie pogonić, żeby mi go też przytoczył, ale musiałam dbać o swoje nerwy, i chyba jednak jego bezpieczeństwo.
Wyszłam prawie na palcach. No cóż…. Widocznie dane mi przeżywać takie dziwne, czyt. nienormalne sytuacje. W gablocie faktycznie sformułowanie było. Między czterema innymi, podobnie brzmiącymi. Rozszyfrowanie zajęło mi jedyne 10 minut. Sukces, tym większy, że miałam ten potrzebny numer Księgi Wieczystej. Podałam go Księgowemu, zadowolona i przekonana, że chociaż jeden malutki kroczek jesteśmy do przodu.
CHAŁA! Jedna wielka CHAŁA!
Dzisiaj powiedział mi, że to jest stary numer, i że w US podano mu nowe sygnatury Ksiąg Wieczystych. Mój numer Księgi Wieczystej jest starym numerem.
W czwartek idę z wnioskiem o wpisanie nowych właścicieli do Księgi Wieczystej. Co mam ze sobą zabrać- siekierę do rąbania drewna, czy wystarczy tłuczek do gniecenia ziemniaków?

PS. Jutro idę do UG zmieniać właścicieli na deklaracji podatkowej. Spodziewam się… jak myślicie czego?
A może kupić sobie perkusję?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz