Po
22 latach od śmierci męża, postanowiłam przeprowadzić
postępowanie spadkowe. W zeszłym roku, w maju, poszłam do sądu
dowiedzieć się, co i jak mam załatwić. Dano mi formularz do
wypełnienia- wniosek o wszczęcie postępowania spadkowego, sczesano
50 zeta za znaczek i kazano, po wypełnieniu druku, złożyć go w
sekretariacie. OK, druk w miarę prosty, wypełniłam, złożyłam w
biurze podań i w sierpniu JUŻ była rozprawa. Bo to rozprawa sądowa
musi być. Nie muszą być na niej wszyscy spadkobiercy, wystarczy
jak będzie osoba wnosząca o postępowanie, ale ROZPRAWA musi się
odbyć (jakby nie wystarczyło pisemne oświadczenie wszystkich
spadkobierców). Cała impreza trwała raptem 10 minut. Sędzia
wypytał o to, co mu było potrzebne, a co mogliśmy zupełnie dobrze
napisać na kolejnym formularzu, bez ciągania mnie po rozprawach. Na
koniec sędzia oznajmił, że po miesiącu mogę zgłosić się po
Postanowienie. Tak powiedział- MOGĘ ZGŁOSIĆ SIĘ PO
POSTANOWIENIE. Odczekałam na wsiatkij słuczaj 6 tygodni i
podreptałam po POSTANOWIENIE. W sekretariacie siedziało 5 bab. Dwie
coś wcinały, trzecia coś pisała na kompie, czwarta siedziała i
gadała z piątą, która robiła na drutach! Tak! Nie piszę bzdur-
ona faktycznie dziabała na drutach i nawet się nie zmieszała kiedy
weszłam, nie schowała też robótki.
Zamurowało
mnie, ale i równocześnie zagotowało się we mnie lekko
-Przyszłam
po Postanowienie dotyczące postępowania spadkowego- wyklepałam
formułkę, która już prawie śniła mi się po nocach.
-A
kiedy była rozprawa?- drutująca, odchylona lekko, żeby tymi
druciskami o blat nie haczyć, nawet wzroku znad oczek nie podniosła.
- W
sierpniu- powiedziałam jeszcze spokojnie i czekałam. Żadna się
nie ruszyła.
- A
to musi pani iść do Informacji, napisać wniosek o wydanie
Postanowienia, złożyć go i poczekać.
Wywiało
mnie stamtąd z tak wielką wściekłością, że nawet nie
podziękowałam. Tylko zamknęłam cicho drzwi, z całej siły
hamując się, żeby nie strzelić nimi z hukiem. Nie mógł ten
pieprzony sędzia od razu mi powiedzieć, jaka jest procedura? Nie
dość, że się godzinę na rozprawę spóźnił, to jeszcze
zabrakło mu kompetencji, bo wolę nie myśleć, że jest tak
arogancki i olał to, co do niego należało.
Poszłam
do informacji, pobrałam wniosek (jeden) i zapłaciłam 60 zeta, bo….
bo jest nas troje do spadku i każdy płaci za wydanie mu
postanowienia (ODPISU) 20 zeta. Złożyłam wniosek i czekam. Miałam
nadzieję, że jeżeli rozprawa odbyła się w sierpniu, to po
złożeniu wniosku, szybko dostanę to Postanowienie. Nic podobnego.
Byłam w ogromnym tak zwanym mylnym błędzie. Na początku
października dostałam z Sądu zawiadomienie, że sekretarka
pomyliła się, napisała błędnie imię spadkodawcy. I co? I
jaico. Dopiero, kiedy zadzwoniłam, to mnie poinformowano, że do
dwóch tygodni powinnam dostać poprawione Postanowienie. I tak się
stało. I teraz pytam się, pewnie retorycznie, gdybym załatwiała
jakieś bardzo ważne sprawy, do których to postanowienie było by
potrzebne, i gdyby przez to przedłużanie terminów, coś zawaliłoby
się, kto odpowiadałby za to?
No
nic, z tego całego zdenerwowania takim obrotem sprawy, zupełnie
umknęło nam wszystkim, że trzeba teraz zgłosić nabycie spadku w
US. Obowiązuje termin miesięczny. Lipa wyszła. Postanowienie
włożyłam do ekstra teczki z dokumentami i… życie potoczyło się
dalej.
Dwa
tygodnie temu dostaję z US cały plik dokumentów z informacją, że
zaniedbaliśmy i teraz do 14 dni musimy to wszystko zgłosić,
uzupełnić, i chyba najlepiej kurcgalopkiem w zębach donieść bo
inaczej naliczą jakąś karę. Przejrzałam te wszystkie formularze.
Ja Cię kręcę. Bez pał litra nie rozbieriosz Na formularzach
trzeba podać daty, ale jakie? Nabycia spadku? A może wydania
Postanowienia o nabyciu spadku? A może złożenia tego zeznania?
Podać wartość spadku…. Ale z jakiego okresu… do diabła!
Pojechałam do księgowego. Pozbierał wszystkie moje papierzyska i
obiecał załatwić całą sprawę w US. Brakowało tylko numeru z
Ksiąg Wieczystych. NOWEGO numeru. No dobra, jak mus, to mus.
Pojechałam do Sądu po ten numer, a przy okazji wpisać nowych
właścicieli w tejże Księdze Wieczystej. W normalnej
rzeczywistości to pewnie urzędnik spisałby podane na miejscu dane
nowych właścicieli i wpisał je do Księgi. Ale ja chyba żyję w
Matrixie. Pan, bo tym razem był pan, kiedy poprosiłam, żeby podał
mi aktualny numer Księgi równocześnie podając mu Postanowienie ze
Starostwa o zmianie numerów działek łącznie z mapką, wziął
mapkę i pokazał mi palcem numer zamieszczony w rubryce nad mapką.
Patrzę na nagłówek rubryki, a tam jak wół jest napisane:
„Nomenklatura prawna”. Do cholery, czy ktoś jest normalny w tym
kraju? Czy nie można po ludzku napisać ”Numer Księgi
Wieczystej”. Czy ja jestem wróżka, żeby odgadnąć, co kryje się
pod tym arcyciekawym tytułem? Dobra, zdziwienie mnie lekko
oszołomiło. Na tyle, żeby nie zakląć szpetnie.
- I
to jest aktualny numer Księgi Wieczystej? - zapytałam- Bo ponoć
była zmiana numerów.
-
Tak, aktualny- pan był bardzo pewny tego, co mówi.
- No
dobra, to jeszcze poproszę o wpis pozostałych spadkobierców do
Księgi Wieczystej- ja naprawdę byłam przekonana, że pan spisze
nasze dane i na tym sprawę zakończymy. Aha! Nie ciesz się
pieseczku. Pan wyciągnął jakiś wniosek- formularz podwójnie
złożony, podał do ręki, informując. iż mam go wypełnić,
zapłacić w kasie 150 zeta i złożyć w biurze podań. Dobrze, że
podana kwota po raz drugi mnie oszołomiła, bo chyba eksplodowałbym
tam na miejscu.
-
Ile??????- zapytałam cicho- Sto pięćdziesiąt złotych??????
Pan
potaknął głową
- I
złożyć do biura podań- matko, ja to chyba świętą zostanę, bo
nawet głosu nie podniosłam- Proszę mi jeszcze powiedzieć, co tu
mam dokładnie wypełnić- zaczęłam cedzić wolno przez zęby.
Pan
chyba wyczuł, że za chwilę może być nieciekawie i zaczął
szybko zakreślać ołówkiem rubryki
- Tu
pani wypisze, i tu, a tu pani wpisze formułę, znajdzie ją pani w
gablocie na korytarzu, i tu złoży podpis- dopisał jeszcze wielkimi
cyframi na dole 150 zł i szybko dał mi papier do ręki. Przez
chwilę zastanawiałam się nad tym sformułowaniem w gablocie i czy
go nie pogonić, żeby mi go też przytoczył, ale musiałam dbać o
swoje nerwy, i chyba jednak jego bezpieczeństwo.
Wyszłam
prawie na palcach. No cóż…. Widocznie dane mi przeżywać takie
dziwne, czyt. nienormalne sytuacje. W gablocie faktycznie
sformułowanie było. Między czterema innymi, podobnie brzmiącymi.
Rozszyfrowanie zajęło mi jedyne 10 minut. Sukces, tym większy, że
miałam ten potrzebny numer Księgi Wieczystej. Podałam go
Księgowemu, zadowolona i przekonana, że chociaż jeden malutki
kroczek jesteśmy do przodu.
CHAŁA!
Jedna wielka CHAŁA!
Dzisiaj
powiedział mi, że to jest stary numer, i że w US podano mu nowe
sygnatury Ksiąg Wieczystych. Mój numer Księgi Wieczystej jest
starym numerem.
W
czwartek idę z wnioskiem o wpisanie nowych właścicieli do Księgi
Wieczystej. Co mam ze sobą zabrać- siekierę do rąbania drewna,
czy wystarczy tłuczek do gniecenia ziemniaków?
PS.
Jutro idę do UG zmieniać właścicieli na deklaracji podatkowej.
Spodziewam się… jak myślicie czego?
A
może kupić sobie perkusję?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz