Nie da rady. Albo się nie chce, albo nie ma czasu. W
związku z tym, trzeba posty zrobić na zasadzie wszystkiego po trochę. Mam
mnóstwo zdjęć z poprzednich miesięcy, mam filmiki. Zdjęcia kwiatów i innej
zieleniny wrzucę na blog chyba jesienią i zimą, kiedy na dworze smutno i szaro.
natomiast wrzucenie jednego krótkiego filmiku na YT i jego obróbka, trawa kilka
godzin. Zrobię to, kiedy będę miała czas na to wszystko. A teraz ogród,
remonty, sklep itp.
Była burza, a nawet dwie w odstępie trzech godzin.
Obie podobnie się zapowiedziały chmurami szelfowymi. Były one ogromne, ciemne i
posępne. Czuło się grozę w powietrzu. A burze? Takie sobie. Trochę wichury,
trochę ulewy, wszystkiego pół godziny. Pikuś w porównaniu z tym, co dzieło się
w Polsce.
W maju odkryłam gniazdo obok drzwi na wschodni taras.
W takim miejscu to tylko ptak ryzykant robi gniazdo. Znajduje się ono półtora
metra na posadzką, 30 cm od wnęki i uwite jest na dosyć słabo przytwierdzonych
do ściany pędach bluszczu. Dopóki na bluszczu nie było liści, gniazdo stało
puste. Mamy zwyczaj, wiosenną oraz letnią porą, spędzać całe dnie na tym
tarasie. Jemy tam śniadania, obiady, ja siedzę i haftuję, czytamy. To taki
letni pokój. Taki bardzie prywatny, bo na balustradzie suszymy ręczniki i
dywaniki łazienkowe, a to raczej nie jest widok dla postronnych. Dla gości
przeznaczony jest taras południowy, bardziej zacieniony i większy.
Pod koniec maja siedzę sobie na tarasie i haftuję,
nagle słyszę szelest liści bluszczu, gwałtownie poruszonych i spomiędzy nich,
tam, gdzie jest gniazdo, wyskakuje kos. Najpierw myśleliśmy, że nasza obecność
spłoszy ptaki. Nic podobnego. Po kilku dniach kosica twardo zaczęła wysiadywać
jajka. Dwa metry od naszych głów. Mimowolnie zostaliśmy wciągnięci w proces
kosiego lęgu. No cóż, trzeba było się przystosować. Póki siedziała cichutko, używaliśmy
tarasu normalnie, ale na zasadzie ”chodzenia na paluszkach”.
Potem, chyba w niedziele, tydzień temu, wykluły się
pisklaki.
Stare kosy zaczęły je karmić. Nie macie pojęcia jaka
to dla nich uciążliwa praca. Dopiero teraz nabrałam szacunku do ptaków. Karmienie
zaczyna się o 6tej rano i kończy o około 19tej. Mniej więcej co 15 minut kosica
z szumem wpada do gniazda, rozlega się tam niesamowity pisk i wrzask. Kosica
zapycha młodym dzioby żarciem, wypada z
liści i udaje się „na łowy”. Wrzask ucicha do następnego karmienia. Każde
pisklę kosa dziennie musi zeżreć około 4 gramów. W gnieździe siedzą trzy
żarłoki. Tak nam się wydaje. Nie robiłam więcej zdjęć i nie kręciłam filmiku, bo boję
się spłoszyć stare. Wprawdzie można bawić się w dokarmienie porzuconych piskląt,
jednak łatwiej jest zrezygnować ze zdjęć niż brać udział w „ptasiej tragedii”.
Korzystanie z tarasu ograniczyliśmy do minimum i
tylko w tych momentach, kiedy młode siedzą cicho, a stare są w poszukiwaniu
żarcia. Kiedy zdarza się trafić na karmienie, obie wstrzymujemy oddech- ja przechodząc,
ona pilnując młodych. Beza grzeje się na tarasie bez przeszkód. Śmiejemy się, że
pilnuje młodych pisklaków, kiedy starzy są na łowach. Jednak jestem już tym
cyrkiem zmęczona. Taras nie pozamiatany, młode pędy bluszczu zwieszają się nad
głowami, Męczy mnie ten wrzask młodych oraz obawa, że za następnym razem, kiedy
stara wpadnie z takim impetem, gniazdo z całą zawartością spadnie- będzie katastrofa.
Podobno kosy karmią pisklaki przez 15 dni, potem młode są autowane z gniazda i
dokarmiane na ziemi. Odliczam z niecierpliwością te dni- wychodzi mi, że w
niedzielę powinien się cały biznes zakończyć i młode opuszczą gniazdo. Pojawi się
następny strach, czy sobie poradzą i czy ich coś nie zeżre. No cóż to jednak
jest natura i ja nic nie poradzę. Na razie zapewniamy im maksymalny spokój.
I na koniec zdjęcia innych zwierzaków.
Beza w postawie "O co znowu chodzi?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz