niedziela, 24 października 2021

Po raz kolejny....

Wklejam dzisiaj drugi post. Przeczytałam ten artykuł i postanowiłam zrobić to, o czym marzy Anna Alboth- po raz kolejny ukazać sytuację imigrantów na polskiej granicy.  I chyba należy to robić do oporu. Ktoś już wie, ktoś przeczyta pobieżnie, ale może znajdą się osoby, które w końcu zrozumieją na czym polega tragizm sytuacji tych ludzi i przestaną pleść głupstwa, że mogą imigranci cokolwiek teraz zrobić. Jeżeli możecie to powielajcie.

„– Mnie się marzy armia ludzi w internecie, którzy w wolnych chwilach od pracy, karmienia dzieci czy wieczorem, zamiast oglądać film, tłumaczą ludziom po raz setny, dwusetny, trzysetny, jak jest naprawdę. Spokojnie, bez emocji. Że ci ludzie naprawdę nie mają wyboru, w jakim miejscu przychodzą na tę granicę, ponieważ są tam przywożeni przez Białorusinów. Że to nie jest tak, że mogą sobie przyjść na dowolne przejście graniczne.”

 

„Anna Alboth: Jak podam już tę zupę, rozmasuję zziębnięte stopy, muszę powiedzieć: "Jesteście w kompletnej dupie"

Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej (Źródło: Archiwum wolontariuszy z Łodzi)

Anna Alboth: Miał tak zamarznięte ręce, że nie był w stanie sam założyć suchych skarpetek. Zaczęłam mu pomagać. Odwrócił wzrok, płakał. Nie tylko nad sytuacją, też nad tym, że ja go w tym widzę.

Z Anną Alboth, dziennikarką, aktywistką zajmującą się prawami człowieka, koordynatorką Minority Rights Group International, rozmawia Agnieszka Jucewicz

Umawiamy się na piątkowy wieczór, ale tuż przed naszą rozmową dostaję od Ani wiadomość: „Dziś się nie uda. Mamy kontrolę policji". Nic wielkiego. W pasie przygranicznym na Podlasiu to teraz rutyna. Ale dokładne przeszukanie samochodu zabiera czas i trochę nerwów. Następnego dnia rano, zanim usiądziemy do rozmowy, Alboth przekaże jeszcze informacje grupie aktywistów wyjeżdżających na interwencję: „W lesie czeka na was czworo Jemeńczyków. Mają suche ubrania. Ale są głodni i spragnieni". „Aha, i weźcie fajki!" – dorzuca. „Fajki to takie małe człowieczeństwo" – wyjaśnia.

Ekipa Grupy Granica, z którą jest moja rozmówczyni, to aktywiści z różnych fundacji i stowarzyszeń, którzy zjednoczyli się pod wspólnym szyldem, żeby pomagać przy granicy polsko-białoruskiej. Kwaterują w okolicy Gródka, niedaleko strefy objętej stanem wyjątkowym.

Ty też czujesz bezradność?

– Użyłabym chyba nawet słowa bezsilność, a nie bezradność.

Jaka jest różnica?

– Wiem, co powinniśmy zrobić – rząd, lokalne władze, mieszkańcy, my wszyscy. Tylko brakuje mi siły przebicia, mocy decyzyjnej. I ten brak jest dla mnie najgorszy. Bo można działać tu, na miejscu, rozmawiać z politykami, polskimi, zagranicznymi, informować media, robimy to, tylko co z tego?

Oczywiście, pojechanie do lasu, nakarmienie ludzi, którzy nie jedli i nie pili od kilku dni, przywiezienie im suchych, ciepłych ubrań i lekarstw to nie jest nic. Tyle że moment, w którym musimy ich tam zostawić, bo już nic więcej nie możemy, rwie serce. Moje i ich.

Ich bezradność musi być totalna.

– I uruchamia moją. Widzę te głodne, niewyspane, zmęczone oczy, które mają nadzieję, że im pomogę, ale po tym jak podam już tę zupę, rozmasuję zziębnięte stopy, muszę im przekazać straszną wiadomość: „Jesteście w kompletnej dupie". Większość z nich nie zdaje sobie z tego sprawy.

Dwa dni temu spotkaliśmy dziewięć młodych kobiet z Nigerii, Konga i Gwinei. Niektóre wyszły z domu w klapeczkach, doleciały w nich do Mińska i tak w nich już zostały. Jak im wyjaśniłam krok po kroku, jaka jest ich sytuacja, to zaczęły tak strasznie płakać…

Co się wtedy robi?

– Można przytulić. Tym razem płakałam z nimi. Mnie to absolutnie przerasta. Nikt nas, aktywistów, nie szykował na takie rzeczy. To, że zajmujemy się prawami człowieka, nie oznacza, że ktoś nam mówił, jak to jest chodzić z gorącą zupą w plecaku po ciemnym lesie i ukrywać się przed Strażą Graniczną, chociaż nie popełniamy przestępstwa, tylko chcemy kogoś nakarmić!

Nikt was też nie szykował na to, że możecie potknąć się o ludzkie ciało.

– Staram się o tym nie myśleć. Choć ostatnio złapałam się na tym, że gdy idę nocą po lesie i wiem, że małe światło nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo, to wolę sobie poświecić. Żeby odgonić czarne myśli.

Co się dzieje, jak już tych ludzi nakarmicie, dacie im suche ubranie?

– Tłumaczymy im, jaka jest ich sytuacja. Jeżeli pierwszy raz się o tym dowiadują, dajemy im czas na przetrawienie tej informacji i zostawiamy kontakt do siebie – jeśli na przykład następnego dnia zrobi się jeszcze zimniej albo zabraknie im ciepłego jedzenia. Działamy zgodnie z prawem. Nie możemy nikogo nigdzie zawieźć. Jeśli ktoś z nich zdecyduje się aplikować o azyl w Polsce, to jedynym wyjściem jest zadzwonienie po Straż Graniczną. Tylko że w tej chwili 95 proc. przypadków kończy się tym, że Straż odwozi ich z powrotem na stronę białoruską. Czego nie życzę najgorszemu wrogowi. Jeśli mimo wszystko zdecydują się na to, oferujemy, że będziemy przy nich w momencie, jak będą dzwonić po tę Straż. I że postaramy się, żeby były przy tym media. W kilku przypadkach ta presja zadziałała. Ale i ona się już moim zdaniem skończyła. Na dzieci z Michałowa patrzyła cała Polska i świat. I nic to nie dało.

O czym jeszcze ich informujecie?

– O strefie stanu wyjątkowego. Większość z nich nie ma o tym pojęcia. Nie wiedzą, że do strefy nikt nie może wjechać, że szanse na otrzymanie tam pomocy są nikłe.

Jak w ogóle do was trafiają?

– Mamy w tej chwili jeden główny numer, centralę. Ludzie go sobie przekazują. Ale jeszcze do niedawna wiele „pinezek", czyli współrzędnych lokalizacji, w których te osoby się znajdują, przychodziło bezpośrednio do mnie. Bo wiadomo, że zajmuję się prawami człowieka. Czasem „pinezki" dostajemy też od rodzin – z Syrii, Niemiec, Holandii. Mówią nam, że kilka dni temu stracili kontakt z bliskimi, że ostatnio znajdowali się tu i tu. Czasem udaje się ich odnaleźć. Wtedy dowozimy im powerbanki, żeby sobie naładowali telefony. Od razu dzwonią do swoich rodzin. Dają im znać, że żyją.

Staramy się zbierać informacje, kto kogo szuka, ale też kogo spotkaliśmy, jak się nazywa, ile ma lat, z jakiego kraju pochodzi. Tyle że pracujemy poza strefą. Do strefy nie wolno nam wejść. A tam jest większość ludzi.

Ile?

– Kilka tysięcy? Kilka dni temu w strefie odnaleziono ciało 24-letniego Syryjczyka. Mieliśmy kontakt z jego rodziną. Poprosili nas o pomoc w odnalezieniu go. Gdyby wolno nam było tam wejść, może by jeszcze żył… Takich śmierci jest więcej. Jestem o tym przekonana, widząc, w jakim stanie spotykam ludzi w lesie.

Ktoś im pomaga w strefie?

– Kilku lokalnych aktywistów i niewielu mieszkańców.

Jest czymś absolutnie strasznym, że nie może tam wjechać żadna pomoc humanitarna. Trzeba pamiętać, że ci ludzie, którzy przychodzą teraz do Polski, mieszkali w zupełnie innych warunkach geograficznych. Nie chodzi tylko o to, że tam jest cieplej.

Oni na przykład nie wiedzą, co to jest bagno. Nie wiedzą, że ziemia może się pod nimi zapaść.

Mówi się, że najlepszym antidotum na bezradność jest działanie. Ty działasz, a jednak wciąż ją odczuwasz.

– Działam, ale co chyba ważne – na różnych polach. Pomagam ludziom tutaj. Ale też rozmawiam z mieszkańcami, kontaktuję się z dziennikarzami. Staram się ich namówić, żeby przekonali się na własne oczy, jak to wygląda. Kilka dni temu przyjechali do nas Niemcy z magazynu „Die Welt". Zabraliśmy ich na interwencję do grupy siedmiu czy ośmiu osób. Po bardzo długim, wyczerpującym marszu w końcu udało nam się ich znaleźć. Jeden z nich, który miał działający telefon, po prostu przysnął. Kiedy się przebrali i zjedli, usiedliśmy razem z nimi. Zapalić, pogadać. W drodze powrotnej jeden z tych niemieckich dziennikarzy powiedział: „Ja pierdolę, zaraz mi głowa pęknie. Wiedziałem, po co tu jedziemy, jaki jest temat, ale jak chodziliśmy po tym lesie, to nie do końca wierzyłem, że to naprawdę ludzie. Tam ludzie śpią w lesie!". Dotarło do niego dopiero, jak to fizycznie zobaczył.

Niewidzenie, niemyślenie to chyba częsty mechanizm obronny. Bo jak widzisz realnego człowieka w potrzebie, to jego sytuacja musi cię zaboleć. Z drugiej strony, kiedy słyszę ludzi, którzy opowiadają, że na myśl o osobach na granicy nie mogą spać, cierpią, to wydaje mi się to jakoś nieadekwatne, nadmiarowe.

– Ja to trochę rozumiem. Sama miałam podobnie. Coś mnie tak poruszało, że nie mogłam się skoncentrować na niczym innym. Ale bardzo wierzę, że takie emocje jak bezradność, bezsilność, rozpacz można przekuć właśnie w działanie. I to bardzo różne. Organizowanie protestów, zbiórek, malowanie domów i haseł na chodniku, rozmawianie o tej sytuacji z dziećmi, sąsiadami, nawet wysyłanie maili do Angeliny Jolie z prośbą o interwencję – ma ogromny sens. Wiem też, że ludzie mają różne limity zarówno empatii, jak i działania. Kiedyś mnie to złościło – jak się tak bardzo martwisz, to dlaczego cię tu nie ma? Ale już tego nie oceniam. Wierzę, że większość robi tyle, ile jest w stanie – emocjonalnie, fizycznie i finansowo.

Na co dzień mieszkam w Berlinie i jak sobie przypomnę rok 2015, w którym tak dużo osób przybyło do Niemiec, to wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak ta różnorodność działań jest fajna i potrzebna. Niektórzy przyjęli uchodźców do domu, inni przelewali kasę na organizacje pomocowe, ale znajomy fryzjer na przykład postanowił w piątki strzyc uchodźców za darmo, a warsztat rowerowy zaoferował, że nauczy ich naprawiania rowerów. I to jest fantastyczne.

Teraz z kolei odzywają się do nas, aktywistów, psychologowie z całej Polski. Chcą pomóc, wspierając nas psychicznie. Wiedzą, że dzięki temu będziemy w stanie więcej tutaj zrobić. I to jest fakt.

Branie się do rzeczy, o których nie ma się pojęcia, które robi się w emocjach, na szybko, może bardziej zaszkodzić, niż pomóc.

Kilka dni temu na Facebooku zamieściłaś zdjęcie butów, które przysłali ludzie – modne, odblaskowe adidasy, kozaki na obcasach, pluszowe kapcie.

– Są inne zbiórki, na przykład dla osób w ośrodku, i tam takie buty by się przydały, ale tu? Wiadomo było, że ta konkretna zbiórka jest dla osób z lasu. Jak wpadliśmy do magazynu w środku nocy, bo wszystko nam się pokończyło, i zobaczyłam te buty, to mnie kurwica strzeliła. Ktoś teraz będzie musiał te rzeczy spakować, zawieźć gdzieś, gdzie się przydadzą.

Ktoś chciał dobrze, tylko nie pomyślał.

– A to ważne, żeby nie tylko współodczuwać, ale też właśnie myśleć. Radziłabym więc wszystkim, którzy czują „płomień", że trzeba koniecznie coś zrobić, żeby odczekali 24 godziny i się zastanowili – w jaki sposób. Ten „płomień" widać na przykład w tym, jak ludzie zgłaszają się do nas, że chcą przyjechać, pomóc na miejscu. Kiedy się okazuje, że najpierw muszą wypełnić szczegółowy formularz, połowa odpada. Potem z tych, którzy się zgłosili, odpada kolejna połowa, gdy odzywamy się z pytaniem, kiedy mogą przyjechać i na jak długo. To jest bardzo ludzkie. Rozumiem to. Emocje opadają to i chęć pomagania opada.

Na samych emocjach nie da się pomagać skutecznie.

– Bo pomaganie to w ogóle nie jest prosta sprawa. Pomagając, można też wyrządzić krzywdę.

Zdarzały się tu takie sytuacje, że ktoś wjeżdżał do lasu, obiecywał uchodźcom pomoc, dawał im złudną nadzieję, a potem znikał, jak się dowiedział, że nie może im pomóc tak, jak chciał. To jest nie fair. Czasem musimy chronić tych ludzi przed tymi, którzy „chcą dobrze".

Co jeszcze pomaga ci radzić sobie z bezradnością?

– Moja rodzina. Bez nich by mnie nie było. Sprowadzają mnie na ziemię. To nie pierwsza moja granica. Byłam w różnych miejscach, gdzie było ciężko, i moi bliscy wiedzą, że pierwsze dwa dni po powrocie są trudne. I dla mnie, i dla nich. Bo wtedy spotykają się jakby dwie rzeczywistości. Jak wracam na przykład z obozu dla uchodźców w Grecji, gdzie dzieci nie mają co jeść, i słyszę, jak moje kłócą się o rodzaj sera, to siedzę cicho. Przecież nie będę mówić: „a dzieci w Afryce głodują". Po pierwsze, bo to bez sensu. A po drugie, bo to nie w porządku wobec nich.

Co jeszcze?

– Kiedy robiłam różne rzeczy dla Syryjczyków i organizowałam „Marsz dla Aleppo" rozmawiałam z pewnym amerykańskim profesorem, który prowadzi badania nad empatią. Bardzo dużo mi ułożył w głowie. Wytłumaczył na przykład, jak działa nasz mózg i jak łatwo jest nam wypierać duże, globalne problemy, kiedy nie jesteśmy ich w stanie objąć rozumem. Jak widzisz duże cyferki, to ci się po prostu odechciewa coś robić. Dlatego tak cholernie istotne jest to, żeby się skupić na tej jednej osobie, która stoi przed tobą. Na tym jednym zgłoszeniu. Nie zmieni to globalnie sytuacji, ale zmieni sytuację tej jednej osoby na dzisiejszą noc. I ta perspektywa bardzo mi pomaga.

Wiesz, kiedy rozmawiam z przyjaciółmi, którzy pracują w innych działkach i których ta sytuacja bardzo dotyka, to widzę, że paradoksalnie mnie jest łatwiej. Mimo że jestem bliżej i widzę trudniejsze rzeczy.

Bo?

– Bo moje działanie ma realne, bezpośrednie przełożenie.

Co byś powiedziała osobie, która nie ma możliwości, żeby zaangażować się tu, na miejscu, a czuje tę obezwładniającą bezradność i chciałaby jakoś się przydać?

– Mnie się marzy armia ludzi w internecie, którzy w wolnych chwilach od pracy, karmienia dzieci czy wieczorem, zamiast oglądać film, tłumaczą ludziom po raz setny, dwusetny, trzysetny, jak jest naprawdę. Spokojnie, bez emocji. Że ci ludzie naprawdę nie mają wyboru, w jakim miejscu przychodzą na tę granicę, ponieważ są tam przywożeni przez Białorusinów. Że to nie jest tak, że mogą sobie przyjść na dowolne przejście graniczne. Chłopaki, których spotkałam wczoraj w lesie, powiedziały mi, że jak ich Białorusini przepychali i strzelali im pod nogi, to krzyczeli do nich: „Teraz jesteście naszymi żołnierzami. Białoruskimi żołnierzami. No, idźcie do Polski!".

Niektórzy mówią: „Oni idą z tymi dziećmi, bo to bardziej wzbudza litość". Nie mam siły już na to odpowiadać, a trzeba na to odpowiadać. Do wyrzygania.

Co w takiej sytuacji mówisz?

– „Człowieku, czy ty masz dziecko? Czy szedłbyś gdzieś z tym dzieckiem, narażając jego i swoje życie po to, żeby to na zdjęciach lepiej wyglądało? Spróbuj to sobie wyobrazić".

Rzecznik praw dziecka, który był na Podlasiu, też uważa, że dzieci są przez „migrantów specjalnie rozbierane i wyziębiane, żeby nakłonić funkcjonariuszy Straży Granicznej do odstąpienia od zatrzymania".

– Aaaaaaaa! Nie mam na to słów.

Co jeszcze można tłumaczyć ludziom w internecie?

– Że pomaganie jest legalne. Dawanie jedzenia, wody jest legalne. Marzy mi się dotarcie do jak największej liczby ludzi lokalnych w strefie. Bo tam są osoby, które pomagają, niektórzy nawet udzielają uchodźcom schronienia, tyle że się z tym ukrywają.

Bo się boją.

– Mogą się bać o siebie, ale mogą się też bać o tych, którym pomagają, że jak ktoś się o tym dowie, to Straż Graniczna zacznie ich nękać. Ale jeśli zaczęliby mówić o tym głośno – „tak, pomagamy uchodźcom" – to być może takich osób byłoby więcej. W trzystu domach znacznie trudniej zrobić kontrolę niż w trzech.

Wiesz, jak sobie pomyślę o historii i o tym, że za udzielenie schronienia Żydom groziło rozstrzelanie, a mimo tego ludzie to robili, a my teraz boimy się dać w lesie garnek z zupą komuś, za co grozi NIC, to jest jakiś absurd, nie?

Przed chwilą powstała inicjatywa, że ludzie, których domy są otwarte dla uchodźców, wieszają zielone lampki nad wejściem. Wiadomo, że uchodźcy mogą nawet nie wiedzieć, po co jest ta zielona żarówka, ale chodzi o to, że w ten sposób pokazujesz światu, co robisz oraz że się tego nie wstydzisz. To trochę tak jak z wieszaniem tęczowej flagi w oknie. Czy robisz coś w tym temacie czy nie, identyfikujesz się z tym. I w tym też jest jakaś sprawczość. Chciałabym, żeby do lokalnych mieszkańców dotarła wiadomość, że to jest duma, a nie wstyd. I że jest nas więcej.

Na samym początku powiedziałaś, że wiesz, co powinno być zrobione. Co?

– Przede wszystkim stan wyjątkowy powinien zostać zniesiony. Na granicy grecko-tureckiej czy na granicy bośniacko-chorwackiej od lat odbywają się push-backi. Od lat ludzie próbują przechodzić, są zatrzymywani, bici, zawracani. Tylko że między tamtymi granicami a tą istnieją dwie zasadnicze różnice. Po pierwsze, nie ma stanu wyjątkowego, czyli ludzie, w tym media, mogą zobaczyć, co się tam dzieje, dotrzeć, do kogo chcą, i pomoc humanitarna może tam wejść. Poza tym po drugiej stronie granicy, czy to z Turcją, czy z Bośnią, jest kontakt. To znaczy aktywiści chorwacko-bośniaccy i grecko-tureccy ze sobą współpracują. Natomiast my tutaj po stronie białoruskiej nie mamy żadnego partnera do rozmowy. I to jest cholernie, cholernie trudne. Nie ma szans, żeby ci ludzie wrócili przez Białoruś do Mińska, a potem do Syrii, Jemenu czy innego kraju. Nie ma takiej opcji. Nawet gdybyśmy my się wycofali z różnych decyzji, to Łukaszenka na pewno się nie cofnie.

A zobacz, co robi maleńka Litwa? Organizuje dla uchodźców schronienie w szkołach, w budynkach więziennych itd. Daje im dach nad głową. Tymczasem my poszliśmy w hardkor wrzucania ludzi do lasu. Ale to nie może trwać wiecznie. Wschodnia granica ma 400 km i bardzo trudno będzie to opanować.

Dlatego budujemy mur. Podobno ma być najnowocześniejszy. Najlepszy.

– Nie ma takich płotów, przez które by ludzie nie przeszli. W innych miejscach na świecie przez wielkie mury też przechodzą. Oczywiście, będzie ich mniej, bo trudniej przeskoczyć przez mur z dzieckiem czy z babcią. Ale będą.

Co z tymi, którzy teraz utknęli w pasie przygranicznym?

– Ludzie, którzy są zwożeni z tego miejsca, gdzie teraz jestem, i z całej strefy, zanim zostaną przepchnięci na białoruską stronę, zostają zgromadzeni w jednym miejscu. Myślę, że z czasem powstanie tam coś w rodzaju „no man’s land", ziemi niczyjej. Ogrodzi się ten teren i zbuduje regularny obóz. Rząd pewnie sobie z tym nie poradzi, więc zaprosi jakichś Lekarzy bez Granic czy UNHCR, żeby tym zarządzali, a oni nie będą mieli wyjścia, bo będą chcieli ludziom pomóc. A przynajmniej dostarczyć im jedzenie, picie, lekarstwa. Obawiam się, że to się tak skończy. Bo przecież nie będzie żadnych korytarzy humanitarnych.

Dlaczego?

– Cała polityka unijna idzie w odwrotnym kierunku.

Uważasz, że dobrze by było, żeby po naszej stronie powstawały ośrodki dla uchodźców?

– Tak uważam. Posłuchaj, ludzie, którzy przychodzili tutaj z planem, że chcą dotrzeć do Niemiec czy Holandii, po czterech, pięciu nocach w lesie, szczególnie z małym dzieckiem, często zmieniają zdanie. W takiej sytuacji nie marzą ci się już Niemcy i dotarcie do rodziny, tylko przeżycie. I chociaż ośrodki dla uchodźców w Polsce są na tragicznym poziomie, to wciąż jest to dach nad głową.

Ja jestem słaba w cyferkach, musiałabyś sprawdzić, ile oni zaplanowali wydać na ten mur…

…podobno ponad półtora miliarda złotych.

– To jest kilkadziesiąt razy więcej niż kasa, która idzie na ośrodki dla uchodźców. Tylko kogo obchodzi ich los?

Ponad połowa Polaków jest za tym, żeby stawiać ten mur. Ale jednak coraz więcej osób się budzi, czuje niezgodę, chce działać. Sama mówiłaś o zaangażowaniu lokalnej ludności.

Uśmiecham się teraz do siebie, bo w marcu byłam na Wyspach Kanaryjskich, dokąd bardzo dużo ludzi wtedy przypływało. Miałam tam spotkanie w szkole, gdzie mówiłam to, co teraz mogę mówić ludziom tutaj, że te miejsca, które są tak mocno doświadczane przez migrację – czy to jest wyspa Lesbos, Teneryfa, czy właśnie Podlasie, poza tym, że stoją przed ogromnym wyzwaniem, mają też wielką okazję.

Okazję do czego?

– Do nauki. Lokalni mieszkańcy są tymi pierwszymi, którzy mogą się czegoś dowiedzieć o tych ludziach, których spotykają. Ale też o sobie. Nie twierdzę, że to jest łatwe, zwłaszcza dla starszej osoby, która w życiu nie spotkała na przykład czarnego człowieka. Ale bezpośrednie spotkanie z tym, który do tej pory przedstawiany był jako ten „obcy", „dziki", „nielegalny", zmienia wszystko. Siedem tygodni temu, jak to się dopiero zaczynało, dzwonili do mnie lokalni mieszkańcy i pytali: „Idą jacyś ludzie przez pole. Co ja mam zrobić?". Bali się. Nie wiedzieli. A teraz zdarza im się zaprosić kogoś do domu, nakarmić. Zobaczyć przerażenie i głód w jego oczach. Od tej pory już nic nie będzie takie samo. Ci ludzie już wiedzą, że uchodźca ich nie zaatakuje, nie okradnie, że to też człowiek.

Co myślisz, że się stanie, jeśli – powiedzmy – za kilka miesięcy stan wyjątkowy zostanie zniesiony?

– Już się dzieje.

Lokalni ludzie boją się wchodzić do lasu. Boją się tego, co tam zastaną. Siedzą nad mapami, patrzą, gdzie są bagna. Zrzucają się na noktowizory.

W ogóle bardzo dużo myślę tutaj nad lokalną dynamiką.

I do jakich wniosków dochodzisz?

– Nawet jeśli to wszystko się skończy, to, co się wydarzyło, już się nie odwydarzy. To, że niektórzy sąsiedzi pomagają, a inni na nich krzywo patrzą, już w ludziach zostanie. Do tego dochodzi kwestia tego, że strażnicy graniczni są tak mocno wklejeni w tutejszą rzeczywistość. Każdy zna jakiegoś strażnika albo ma go w rodzinie. I to też będzie miało swoje konsekwencje. Statystyki Straży Granicznej mówią, że w tym tygodniu Straż „udaremniła 600 prób nielegalnego przekroczenia granicy", jak to oni nazywają. W każdym razie zrobili 600 push-backów. Równie dobrze może to oznaczać, że trzy razy przepchnęli tę samą osobę, więc załóżmy optymistycznie, że to było „tylko" 200 przepchnięć. Sytuacja ma miejsce od siedmiu tygodni. Strażników i żołnierzy, którzy to robią, jest ograniczona liczba, więc każdy z nich musiał to zrobić co najmniej kilka razy. Jestem przekonana, że dla większości to, że muszą zapakować na pakę wojskowego samochodu matkę z dzieckiem, a potem fizycznie ją wyrzucić i przepchnąć na drugą stronę granicy, słysząc, jak to dziecko płacze i krzyczy, bo mamy też takie nagrania, musi być bardzo traumatyczne. Powiedzmy, że taki strażnik zrobi coś takiego raz i jest mu bardzo ciężko. Wierzę w to. Ale zrobi to trzy razy i jest mu już trochę mniej ciężko. Za trzydziestym razem będzie sobie musiał to jakoś w głowie już ułożyć, więc pewnie tych ludzi sobie odczłowieczy, stwierdzi, że to „broń Łukaszenki". I już nie będzie słyszał płaczu i krzyku tego dziecka.

Co chcesz przez to powiedzieć?

– To, że przez tę sytuację hodujemy sobie teraz ludzi, dla których takie rzeczy będą normalne. I to mnie przeraża.

Jak to wpłynie na lokalną ludność?

– Jak te rodziny będą żyły z tym, co robił ich ojciec? Jak ten ojciec będzie z tym żył? Jego dzieci, które słyszą, co się dzieje, oglądają wiadomości, wiedzą, co ich tata robi. Nie wyobrażam sobie, żeby teraz Polska załatwiła terapię tym wszystkim strażnikom. To nie jest ten poziom.

Rozmawiałam z żołnierzami w Macedonii, Serbii, którzy opuścili armię, bo nie byli w stanie przepchnąć drugiego człowieka przez granicę, ale nie mamy żadnych informacji, jak to wygląda tutaj. Czy ci ludzie biorą urlopy, czy odchodzą. Nikt nam takich informacji nie udzieli.

Wiesz, co mnie jeszcze bardzo martwi?

W lesie spotykam ludzi, którzy się chowają. Chowają się tak, że kiedy przynosimy im ciepłą kurtkę, a ona jest jasnoniebieska, to nagle się okazuje, że nie ma z niej pożytku. Mamy wór z rzeczami dla malutkich dzieci, na przykład świecące, posrebrzane, białe kombinezony. Ciepłe, ale już wiemy, że nie ma co im ich dawać.

I jak widzę tych ludzi, jak się kulą w jakimś dole, jak spłoszone, przyczajone zwierzęta, to się zastanawiam, jak to na nich wpłynie. Czy mamy prawo wymagać od ludzi, których nie traktuje się jak ludzi, że będą się jakoś zachowywać? Część z nich, jeśli w którymś momencie zostaną przewiezieni do ośrodków w Polsce i przejdą przez całą procedurę, stanie się polskimi obywatelami. W naszym własnym, Polaków czy Europejczyków, interesie jest to, żeby się zająć tymi traumami jak najszybciej, a nie, żeby je pogłębiać. Jak możemy od ludzi, którzy przeszli przez takie piekło, oczekiwać, że na przykład ich dzieci będą potem „grzeczne" w szkole? Albo że będą chcieli jakoś współtworzyć to społeczeństwo? Oni będą mieli absolutne prawo być totalnie wkurwieni. Na ten system i na ten kraj.

Myślenie o dobrostanie psychicznym to chyba wyższy poziom empatii. Najpierw trzeba w tych ludziach zobaczyć ludzi. A władza robi wszystko, żeby ich odczłowieczyć.

– A wystarczy tak niewiele. Wystarczy sobie wyobrazić, że samemu jest się w takiej sytuacji. Często nie wiem, jak się w tym lesie zachować. Jak z kimś rozmawiać. Czy to jest OK, że kogoś obejmę, kiedy się trzęsie z zimna? Że rozgrzeję mu nogi?

Wczoraj miałam taką sytuację. Spotkałam chłopaka w moim wieku. Fizycznie był w nie najgorszym stanie, ale psychicznie – na skraju. Siedział skulony pod drzewem. Miał tak zamarznięte ręce, że nie był w stanie sam założyć nowych, suchych skarpetek i butów. Zaczęłam mu więc pomagać i widziałam, jakie to jest strasznie dla niego trudne. Odwrócił wzrok, płakał. Myślę, że płakał nie tylko nad tą sytuacją, w której się znalazł, ale też nad tym, że ja go w tym widzę. Zawsze w taki momentach zadaję sobie pytanie: jak ja bym się czuła w takiej sytuacji? Albo mój tata, albo moja córka? Czego bym chciała? Co bym wolała? Żeby ktoś mi pomógł, czy żeby się odwrócił?"

https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,27718216,jak-podam-juz-te-zupe-rozmasuje-zziebniete-stopy-musze-im.html

Wkleiłam cały artykuł. Zaznaczenia na czerwono są moje. W artykule jest więcej zdjęć, ale nie dało ich się wkleić.

 

26 komentarzy:

  1. Chcialam udostepnic na fb przy pomocy symboli na dole posta, ale pokazal mi sie komunikat mniej wiecej takiej tresci: "twoja wiadomosc nie moze zostac udostepniona, poniewaz zawiera tresci zgloszone na fb jako niewlasciwe". Przez podany na dole link tez nie moge, bo nie abonuje wyborczej i nie widze calej tresci. Jedyne, co moglabym zrobic to skopiowac i wrzucic, ale nie wiem, czy mi to wolno (prawa autorskie itp)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy kopiować z Facebooka? Jak podajesz w cudzysłowie i podajesz źródło to nie naruszasz praw autorskich. Na facebooku są przeklejane i doklejane komentarze tych wklejających. Może lepiej z mojego bloga skopiuj i podaj link do gazety.
      Te treści nie są niewłaściwe, komunikat może być automatyczny.

      Usuń
    2. Gazeta ma przekierowania na różne strony- Udostepnij, czyli godzi się na udostępnianie treści.

      Usuń
    3. No dobra, to skopiuje i wrzuce na swoj profil.

      Usuń
  2. ...i ryczę jak bóbr, bo nic nie mogę zrobić... co to jest kurwa za świat??? co to jest za kraj?? co to są za ludzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a taka katolka jedna z drugą ci powie to weź sobie ich do domu... i po sprawie.

      Usuń
    2. Ja też chlipałam. To kolejny tekst, po którym mam strasznego kaca moralnego, jestem roztrzęsiona i nie potrafię zrozumieć.
      Katolka nie katolka, ludzie gadają tak, bo im się wydaje, że w ten sposób ludzi "sprawdzają". Takie chamskie podpuszczanie. Nie przygarniesz, to od razy plunie ci w twarz: " A widzisz, taka mądra, a sama nic nie zrobi". Czyli nie jesteś lepsza- usprawiedliwienie dla tych sprawdzających, podniesienie samopoczucia, nie są gorsi. A tu nie tyle chodzi o zrobienie, ale i o zrozumienie, normalne zrozumienie, a potem współczucie, a nie obśmiewania i gadanie głupstw. Kto może ten pomaga- wpłaca, jedzie, zbiera rzeczy...
      Wklejam, nagłaśniam...tyle od razu mogę zrobić.

      Usuń
    3. Ale trzecia, jak ja, będzie wyć w nocy z bezsilności...

      Usuń
  3. Wkleiłam całość na FB - może ktoś z moich znajomych do końca przeczyta...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, niech ludzie chociaż wiedzą, jak to wygląda.Dzięki:)

      Usuń
  4. Jest mi strasznie źle. Strasznie. Tutaj pomagam imigrantom na Fitzgerald sposoby. A w moim kraju jestem aż tak bezradna???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam taki straszny ścisk w klatce, kiedy po raz kolejny czytam, jak to potraktowano imigrantów i nie tylko, bo i ludzi niosących pomoc szykanuje się.

      Usuń
  5. Z jednej strony pomoc i zrozumienie, z drugiej czytam na pasku wiadomości, że Polka przewoziła uchodźców busem, nie wiadomo skąd i dokąd...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było by takich sytuacji, gdyby służby normalnie podeszły do sprawy. Wiem, że tych migrantów jest sporo i jest to problem, ale przecież to da się normalnie załatwić.
      A ci, którzy pomagają nie zawsze robią to z głową. Inni chcą zrobić "na pomocy" interes. Czasem trudno się w tym połapać.

      Usuń
  6. To bardzo skomplikowany problem, bardziej niż się nam wydaje. Cała Europa, łącznie z Niemcami, którym wciąż brakuje ludzi do pracy (a brakuje im tych ludzi od 1945roku)nie życzy sobie niekontrolowanego napływu migrantów. A Łukaszenka pozapraszał wręcz różnych migrantów by spokojnie przespacerowali się przez Białoruś i przez jego kraj przedostali się do UE. Ten napływ migrantów ma sprawić, że UE zniesie sankcje wobec Białorusi.A wtedy Białorus uszczelni swoje granice i nie będzie przepuszczała żadnych migrantów przez swój teren. Co do samych migrantów- na świecie toczy się wciąż 37 konfliktów zbrojnych i to w różnych częściach świata.W Ameryce Płn. między rządem a kartelami narkotykowymi w Meksyku, w Kolumbii pomiędzy partyzantką a rządem, i dość blisko nas, na Ukrainie (Donbas). 20 konfliktów i 14 wojen toczy się aktualnie w Azji. To Indie i Pakistan, wojna domowa w Somalii, która trwa od 1988r, nieoficjalna wojna pomiędzy Koreą Południową i Północną, wojna domowa w Syrii, oraz w dawnej Birmie, czyli w Myanmarze. Na pewno nie wymieniłam wszystkich objętych konfliktami wewnętrznymi państw, ale liczby podałam zgodne ze stanem faktycznym. Trzeba pamiętać o jednym- udzielenie pomocy wszelakiego rodzaju imigrantom to nie tylko danie im dachu nad głową i zapewnienie trzech posiłków dziennie.To jest też zapewnienie pomocy lekarskiej, nauczenie miejscowego języka, przeszkolenie do jakiejś pracy by mogli z czasem zarobić sami na swe utrzymanie.I nawet gdy to wszystko tym ludziom się zapewni, to na końcu okazuje się, że oni wcale nie mają ochoty tu pracować ani dostosować się do do wszystkich przepisów i obyczajów miejscowych, co oczywiście rodzi natychmiast konflikty ze stałymi mieszkańcami danego kraju. A kraje UE raczej dołożą się finansowo do budowania zapór pomiędzy Polską a Białorusią niż przyjmą nielegalnych imigrantów. Na tym wszystkim najlepiej wychodzą ci, którzy za ciężkie pieniądze przeprowadzają tych nieszczęśliwych ludzi poprzez granice. Polska swego czasu przyjęła Czeczenów. No i nadal mieszkają w ośrodkach dla nich przeznaczonych nie mając normalnego życia. Łatwo się wzruszyć losem tych ludzi, dzieci zwłaszcza, ale trzeba sobie zdać sprawę z tego, że doraźna pomoc niczego nie załatwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doraźna pomoc to jest pomoc, zawsze jakaś pomoc. Bez doraźnej pomocy ludzie zginą, zanim dostaną ostateczną pomoc. I dlatego moje wklejki, by uświadomić innym, że nawet doraźna pomoc dużo tym ludziom daje.
      Reszta jest do załatwienia przez rządy i w tym, jak to załatwiają pozostaje dużo do dopracowania.
      Mam też wrażenie, że nie zawsze to, iż imigranci nie chcą się dostosować do kultury czy warunków kraju w jakim osiedli jest ich złośliwą fanaberią. Oni też mają swoją kulturę, religie. A może nie daje im się "wolności" w przestrzeganiu tego? Mówię o tradycjach imigrantów, nie naruszających miru państwa, w którym się osiedli.
      Czy te nieszczęsne chusty na głowach dziewczyn we Francji są naprawdę tak szkodliwe, ze trzeba prawnie zakazywać ich nosić? Dla państwa betka, dla dziewczyny naruszenie zasad panujących w jej kulturze.
      A gdyby Amerykanie w "Czikagowie" zabronili Polakom chodzić do kościoła? Polacy chyba roznieśliby całe miasto.

      Usuń
    2. Niech budują te zapory na granicach, ale najpierw niech w końcu po ludzku potraktują tych ludzi, którzy już na nich są. Tyle i tylko tyle.

      Usuń
    3. Abstrahując od sytuacji na tej konkretnej granicy- jeśli prosisz kogoś o to, żeby móc u niego mieszkać, to ten stawia ci pewne warunki i z góry wiesz co ci będzie wolno, a czego nie, bo każdy "gospodarz" stawia ci pewne warunki, które musisz w trakcie swego pobytu spełniać, a jeśli ci one nie odpowiadają- trudno musisz szukać innego kraju.Zakaz noszenia chust wszedł we Francji w życie łącznie z zakazem noszenia przez "tubylców" ostentacyjnych, widocznych atrybutów wyznawanej wiary, np. krzyży. Państwo to instytucja świecka, możesz sobie krzyżyk nosić, ale tak by nie był widoczny. Gdy mieszkańcy Europy jadą do któregoś z państw, gdzie obowiązuje islam, kobiety (nawet gdy się żar leje z nieba) nie mogą być mocno wydekoltowane lub chodzić w ażurowych bluzkach lub w bardzo cienkich, niemal prześwitujących spodniach lub w szortach. A jeśli trafisz tam w okresie ramadanu to też musisz tego zwyczaju przestrzegać. Póki co to w Europie islamiści mają w krajach, w których zdecydowali się mieszkać- meczety. Polska i Niemcy to kraje europejskie, teoretycznie kultura ta sama, ale decydując się tu mieszkać podlegam tym samym prawom i przepisom co rodowici Niemcy, choć osobiście wiele z tych przepisów uważam za niezbyt dobre czy praktyczne. O dobrobycie Niemiec w krajach dawnego III świata opowiadają sobie ludzie banialuki, a gdy tu przyjeżdżają, to po jakimś czasie doznają ciężkiego rozczarowania, bo zjednoczenie Niemiec pociągnęło za sobą olbrzymie obciążenia finansowe dla budżetu
      państwa i "koszulka okazuje się wciąż za krótka". Jak na razie tak się jakoś składa, że we wszystkich państwach europejskich, które przyjęły imigrantów z krajów gdzie jest islam rozczarowanie jest po obu stronach - i gości i gospodarzy.Goście rozczarowani, że muszą przestrzegać obowiązujących praw a kokosów w dalszym ciągu nie ma, a gospodarze rozczarowani, że goście nie potrafią się dostosować do zastanej rzeczywistości.

      Usuń
  7. Przekopiowałam na swojego bloga. Wiem, że to niewiele, ale zawsze coś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki w imieniu Anny Alboth, chociaż ona nie wie nic o mojej "akcji"

      Usuń
  8. Powiedzmy sobie szczerze. Rodzice tych dzieci rzucali ostatnio kamieniami w polskich funkcjonariuszy. Zachowali się jak bezczelna dzicz. Bo tym są. I mamy za takie chamskie zachowanie ich chwalić i wpuścić? Nielegalne przekraczanie granic jest przestępstwem więc niech się ciapate cieszą że na razie nikt do nich nie strzela. Bo tylko swołocz pcha się bez zaproszenia. Może weż imigranta do swojego domu. Czemu tego nie zrobisz jak tak Ci ich żal?
    Jarek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy sobie szczerze, to był incydent, który zdarzył się wczoraj. Ile dni ci ludzie siedzą w lasach? I nic się z ich strony nie działo.
      Drogi Jarku, jeżeli jeszcze raz napiszesz o ludziach w tak pogardliwy sposób, to nie masz co liczyć na to, że twój komentarz tu pozostanie.
      Tu nie jest miejsce na szerzenie nienawiści rasowej. Jasne?
      Czytam twoje wypowiedzi na innych blogach i zastanawiam się czy ty tak durnowato szpanujesz, by zwrócić na siebie uwagę, czy naprawdę jesteś cholernym nazistą, który nienawidzi ludzi, a szczególnie tych "innych".
      Moim zdaniem zachowanie imigrantów nie jest chamskie, za to wiem, że ty piszesz tu jak ostatni cham. Włazisz na mój blog, by siać nienawiść do tych ludzi?
      Powiem krótko s....j i to w podskokach.

      Usuń
    2. No i się wkurzyłam. Tam, powyżej w komentarzu mówię, że takie gadanie, "czemu nie weźmiesz" to chamska prowokacja, a ten niekumaty i chyba nieczytaty produkuje swoje mądrości.

      Usuń
  9. Bądźmy realistami - nic nie wskazuje na to, by twarde stanowisko Polski w sprawie imigrantów miało się zmienić, a w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest korytarz humanitarny do Niemiec lub stworzenie mostu powietrznego: Mińsk - Berlin. Wszelkie naciski na nieposiadającą mocy sprawczej Warszawę nie mają oczywiście sensu, apelować należy do przyjaznych przybyszom Niemiec, których finansowo - ekonomiczne i polityczno - dyplomatyczne przewagi na arenie międzynarodowej z pewnością wystarczą dla urzeczywistnienia tego planu. O zgodę Berlina na przyjęcie kolejnej fali imigrantów byłbym spokojny. Im i tak jest wszystko jedno, skoro już dziś śpią z jednym otwartym okiem, to nie zrobi im różnicy, jeśli dodatkowo będą to robić... na stojąco.
    Eustachy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, racja, zgadzam się. To jest polityka trochę "dalsza'. Ten tekst mówi o sytuacji "tu i teraz" i o pomocy potrzebnej teraz. Trzeba ludziom pomóc wyjść z tego lasu o ich własnych siłach, a potem zapewnić dalszą przyszłość.
      A głównym przekazem tego tekstu jest, by odkłamywać przekonanie, iż ci ludzie mogą sobie iść z powrotem. Ano nie mogą i to jest cały tragizm ich sytuacji.
      Gdzieś przeczytałam, ze zafundowali sobie "śmierć za ciężkie pieniądze". Straszna prawda.

      Usuń