sobota, 5 listopada 2022

„Gdyby rok schowany był w zegarze, jesień byłaby magiczną godziną.”

Zamki, zameczki, pałace… wyprawy na razie zawieszone, bo mi się kolano zepsuło. A sprawa z kolanem tym bardziej wkurzająca, że była piękna pogoda, ciepełko, a tu ani z Bezką na spacer, ani z Jaskółem na zwiedzanie, ani w ogrodzie podziałać.

Przed Świętem Zmarłych, kuśtykając na „sto pięć”, wyprawa tylko na tutejszy cmentarz, by położyć małe wianki (naturalne) i zapalić po jednym zniczu na grobach rodziców oraz byłego. W zeszłym roku zbuntowałam się, widząc masę plastiku oraz „szkła” w kubłach na cmentarzu i  zrobiłam wianki z naturalnych produktów. Było ich sześć. W tym roku z powodu "bolejącego" kolana, kupiłam jeden większy naturalny i drugi malutki też naturalny. I to wszystko. Na cmentarze, gdzie pochowana dalsza rodzina, nie pojechaliśmy. Jakoś nie widzi mi się jechać -dzieści kilometrów, by zapalić jeden znicz, a tyle w tym roku zaplanowałam. Po jednym i nic więcej. Wystarczy, że prawie codziennie ktoś mi się przypomina, o kimś ze zmarłych myślę, że pamiętam.

Lubię ten nastrój na cmentarzu we Wszystkich świętych. Zwłaszcza jak już jest ciemno i palą się setki zniczy. Ale co z tego, że lubię, kiedy ochoty na to nie mam. To się zbierało latami, a teraz kompletnie mi się pod tym względem wypaliło.

Mam takie wspomnienia z dzieciństwa i obrazy przed oczami z tego dnia- jedziemy pociągiem do domu, po wizycie u babci i odwiedzeniu wiejskiego cmentarzyka, na którym są groby moich pradziadków. To jeszcze stary pociąg z drewnianymi siedzeniami, oknami wąskimi- cesarsko-austriacki- lokomotywa na węgiel- otworzysz ono kłęby dymu się wciskają, a na stacji pary od groma. Wlecze się niemiłosiernie pomiędzy wzgórzami, siedzenia twarde, ugniatają. Nie przeszkadza nam to jednak, bo po drodze mijamy cmentarze, które w ciemności mienią się światełkami. Widok wprost bajeczny.  Dlaczego mam się wypierać, tak- podobały mi się spotkania z rodziną na cmentarzu. I nie, wtedy nie widziałam tych futer czy kozaczków „na pokaz”. Było święto i ludzie ubierali się odświętnie, a że często było już wtedy mroźno, to panie zakładały futerka. To przyszło później, ten cały szpan i blichtr, to zawalenie grobów tonami sztuczności, te znicze jak miednice, karafki czy inne dzbany. I wtedy przestałam chodzić na cmentarze.

Do tego doszły refleksje- przecież tam pod tą płytą nikogo już nie ma, jest pustka. Jakoś tak beznadziejnie głupio palić znicz „pustce”. Idę zobaczyć, czy jest porządek i dopada mnie myśl, no jak to, przecież to już tylko marmurek do umycia i rodzi się  bunt, po co? Dla kogo? Dla kogo? Ano dla żywych, którzy tu przychodzą. I spróbuj coś zaniedbać, oj… a jednak coraz częściej jest mi to obojętne. Jeden wianek, jeden znicz. Jest czysto i tyle

Ale nie mam zamiaru krytykować tych, co lubią takie nastroje, co lubią spotykać się z bliskimi, w ten świąteczny dzień, przy grobach bliskich zmarłych. Nie podejrzewam ich o obłudę, czy inne niecne powody wizyty na cmentarzach. Tak się przyjęło- ludzie lubią tę tradycję. Cała sprawa jest delikatna na tyle, że wszelka krytyka nie ma sensu.  

Dzisiaj pogoda się zepsuła. Mży mżawka, jest ponuro, a jednak nie jest mi smutno. Patrzę na resztki kolorów na drzewach oraz krzewach i już planuję prace wiosenne. Jutro znowu zaświeci słońce, prześwietli te jesienne kolory, zrobi się bajkowo, nierealnie. Taką jesień lubię najbardziej

Trochę kolorów.














 

  Cytat: Victoria Erickson

Ostatni, październikowy grzyb.


 

17 komentarzy:

  1. O moich bliskich zmarłych mysle codziennie. Nie lubie cmentarzy, nie chodzę na żadne pogrzeby i nie mam wyrzutów żadnych. W czasach szkolnych odwiedzaliśmy nasza lubelska nekropolię i Powązki z pobudek historycznych, w ramach lekcji. Dla mnie cala ta dekoracja nagrobka jest skierowana w stronę żyjących, żeby widzieli. Ale wiem, że niektórzy traktują to jako znak pamięci , tak samo jak pomnik, i wyrażają taka wolę przed śmiercią. Co kto lubi, mnie jest kompletnie obojętne co sie stanie z moim ciałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy chyba od tego, jak głęboko zakorzeniona jest, w trakcie wychowania, tradycja związana z danym świętem czy sytuacją itp. Są osoby, które racjonalnie myślą, przyjmują argumenty, ale nie potrafią z tą tradycją zerwać. Po prostu nie.potrafią. To jest od nich mocniejsze. Nie należy takich ludzi potępiać, czy ostro krytykować. Mam wrażenie, że oni i tak wystarczająco "stoją w rozkroku" i miotają się, by im jeszcze dodawać paskudnych wrażeń.
      Niech sobie każdy świętuje i pamięta o zmarłych w taki sposób, w jaki on chce. Jeżeli coś mnie razi, to ten nadmiar plastiku i "szkła' zniczowego. mam nadzieję, ze dotrze do ludzi, że "zaśmiecanie" cmentarzy nie leży w ich interesie, a pamięć o zmarłym nie zależy od ilości stroików i zniczy.
      Tak, starsze osoby życzą sobie taki a nie inny pogrzeb, taki a nie inny pomnik, taki a nie inny pochówek. Myślę, że należy to uszanować. Ja chcę być skremowana i mam nadzieję, że już wtedy będzie można rozrzucić moje prochy tutaj w ogrodzie:)

      Ten, kto wymyślił słowo grobing powinien zostać ukarany za zaśmiecanie j. polskiego. Straszne słowo i okropne to, że ono jest coraz częściej używane. Brrrrrrr.....

      Usuń
  2. Nigdy nie lubiłam cmentarzy - może dlatego, że jako dziecko nie byłam po nich ciągana, nie byłam przyzwyczajona (nikt w rodzinie nie czcił przesadnie tego święta, długo nie mieliśmy bliskich zmarłych krewnych).
    Mnie odrzucają nie tylko tony plastiku (także zapalamy jednego znicza), ale także tony kamieni (marmurów i innych). Jeżeli już koniecznie nagrobek, to symboliczny (jak w Ameryce np.)
    Nie mam zamiaru umierać, póki nie będzie można moich prochów rozsypać gdziekolwiek! 😜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnie zdanie do przemyślenia- mojego. Chyba masz rację, trzeba poczekać na lepsze czasy:):):)
      Nie wiem, czy lubię, czy nie lubię cmentarzy. Jedne są klimatyczne inne zapchane po uszy grobami. Na jednych stare drzewa, alejki, interesujące pomniki, na innych kamienna pustynia.
      Stare cmentarze interesują mnie jako kawał historii, nowe odrzucają.
      U nas w rodzinie akurat nikt nikogo nie przymuszał do chodzenia na cmentarz. W dzieciństwie jeździliśmy do babci i odwiedzić groby pradziadków, potem różnie bywało.

      Usuń
  3. Tak, teraz to już resztki kolorów, resztki ciepełka.
    Na podobnej zasadzie ja lubię wycieczki samochodem zimową porą, bo mijamy ozdobione światełkami i choinkami domy.
    To prawda, kiedyś były spotkania rodzinne 1 listopada, do mamy chodziło się na czerninę, do babci, która z nami mieszkała przyjeżdżały wnuki z wioski.
    Teraz każdy szybko załatwia co trzeba i w drogę...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez całe życie jeździłam a to do szkoły, a to do pracy i zawsze lubiłam patrzeć w rozświetlone okna domów. Myślałam sobie wtedy o tym, co robią w danej chwili ludzie w tych domach. Lubiłam też oglądać rozświetlone wystawy. Mnie nie denerwują świąteczne wystroje, światełka, choinki- denerwuje mnie tylko to, że cała heca zaczyna się już na początku listopada. To odbiera czar świętom. Za dużo i za wcześnie.
      Święto Zmarłych ma w sobie coś klimatycznego. I dawniej naprawdę była to jedna z niewielu okazja, by w takim nastrojowym miejscu spotkać się z rodziną, albo pójść do rodziny na herbatę i ciasto, pogadać, powspominać. Teraz, gdy są samochody, szybka komunikacja nie ma problemu, by się odwiedzać częściej. Oczywiście jak się chce.

      Usuń
  4. I ja pamiętam te stare pociągi. Siedziska były twarde i zimne. Ale młodemu człowiekowi to nie przeszkadzało. Jeździłam razem z grupą w góry na obozy treningowe, latem i zimą. Wyobraź sobie te godziny jazdy przy minus 20 stopniach. To samo tramwaje. To były czasy! Twoje zdjęcia pięknie pokazują jesień, a na każdym wybija słoneczna aura. Aż się chce iść do parku. Co do cmentarzy, mam podobne przemyślenia. Ludzie przesadzają z tym zdobnictwem. Sam kicz. Jeżeli mam iść na cmentarz to wczesnym wieczorem. Widok zapalonych zniczy, drzewa i krzewy, wszystko lśni.
    Pozdrawiam serdecznie Jaskółko...
    PS - i wiesz, fajną rzeczą jest rozmawiać o takich jak wyżej sprawach, z dozą humoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeździłam, na lekcje rytmiki i muzyki do niedalekiego miasta, pociągiem z czasów Franza Jozefa, -drewniane siedziska, drzwi przy drzwiach i po drugiej stronie "przedziałku" też były drzwi ( na długości wagonu chyba z 10 było), okna otwierane ( zsuwane lub podciągane) za pomocą parcianego paska, klinowanego na metalowy guzik, klamki takie zakrzywione, ozdobne, a same drzwi ciężkie jak cholera, trudno to było otworzyć. Wagony ciągnął parowóz, jak wiatr zawiał na pociąg, to można było udusić się w wagonach. Spuszczano parę- peron w tumanach mgły. I ten niezapomniany gwizd. Potem weszły wagony z zielonymi ceratowymi siedziskami, a siedzenia były w rzędach po obu stronach przejścia- drzwi z przodu i z tyłu wagonu. I jeszcze jakieś pulmany były- 1 klasa, siedzenia z aksamitu. A i jeszcze pod oknami fikuśne popielniczki z aluminium, które "wisiały" otworem w dół, bo się ciągle "odpinały" z metalowego zatrzasku. A większe były mocowane z boku siedzenia przy przejściu. Lampy jarzeniówki ( to już w tych z ceratowymi siedzeniami) wiecznie migające, buczące, piszczące, wkurzające. Parowozy powoli wycofywano na rzecz spalinowozów i elektrowozów.
      Boże jaka ja jestem stara....::):):) Istny mamut:):):)

      Usuń
    2. Znalazłam zdjęcie takiego starego wagonu- boczniak się nazywał
      https://www.wikiwand.com/pl/Boczniak_(wagon)

      Usuń
    3. Nie gadaj tu o starości! Po prostu miałyśmy fantastyczne dzieciństwo i wczesną młodość pod tym względem. Nie ma to jak posadzić pupę na twardych dechach. I jakie jesteśmy zahartowane. Kiedy to było? A kogo to obchodzi? Mnie nie. Zapamiętaj to sobie Młoda Damo...
      Pozdrowienia ślę...

      Usuń
    4. Taaaaa.... te twarde dechy to jeszcze, jeszcze, ale otworzyć te drzwi kiedy ważyło się 20kg i miało 130cm to było hardcore. A potem jeszcze hop metr w dół na nasyp i w dół po wysokim nasypie na ścieżkę, przez las do domu:):). Jeszce fajniejsze były drzwi w autobusach beczkach-jelczach. Gdyby nie konduktorki, które wtedy funkcjonowały w nich, to ani bym nie wsiadła, ani wysiadła z takiego autobusu. I nie daj boże przytrzasnąć takimi drzwiami nogę, czy łapę. Kalectwo murowane. Oj, były ekstrema, były.

      Usuń
  5. Lubię cmentarze. Lubię tradycje wszelkiego rodzaju, dają mi poczucie bezpieczeństwa. Choć bywało różnie, musiałąm sobie trochę w głowie i życiu poukładać, żeby zacząć lubić święta.

    Lubię usiąść nad grobem mamy i pogadać. Zawsze daję jej różne zadania do wykonania a potem rozliczam;)
    Muszę przyznać, że jest bardzo skuteczna:)

    No u nas grzyby już z 1go listopada są w zupie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swoją magię, swoje rytuały, swoje przyzwyczajenia. Grunt, że to lubi. Wyobraziłam sobie minę Twojej mamy podczas rozliczania jej z zadań:):):):) "Oj córeczko, a ty jak zawsze pewnie wątpiłaś...."

      Usuń
    2. Aż się zadumałam!
      Nad tą miną.

      Mama była pod pewnym względem zupełnie niezwykła. Zawsze pamiętała o moich sprawach. Jak mówiłam, że za 3 tygodnie i 2 dni o 17 potrzebuję 20 zł na wycieczkę to nigdy nie trzeba było jej przypominać.
      Teraz wygląda na to, że jest podobnie

      Usuń
    3. Wygląda na to, że obie jesteście pod tym względem podobne, bo przecież dbasz o swoje dzieci niesamowicie:) Fajnie jest mieć takie psychiczne mamine "wsparcie", o jakim piszesz:)

      Usuń
    4. Mnie niestety zdarzało się zapomnieć cuś ważnego buuu

      Nie mam takiego poczucia, że jakoś nadzwyczajnie dbam o dzieci. Właśnie zarezerwowaliśmy narty w takim terminie, żeby sztywni z nami nie jechały🤣

      Usuń
  6. Jakoś nigdy nie było okazji do takich większych spotkań rodzinnych u mnie z okazji listopadowych świąt. Bo jakby nie patrzeć to nawet te 15-20 lat temu moja rodzina nie należała do licznych, takich osób z którymi się spotykaliśmy częściej niż raz na kilka lat było 8-10. Z dalszą rodziną to różnie, jak się przejeżdżało w okolicy, albo jak jakieś sprawy spadkowe czy pogrzeby, a częściej to nie.

    Mnie jakoś przygnębiło to przerzucanie papierów i pamiątek u Babci. Na zdjęciach wiele osób, z których praktycznie wszyscy nie żyją, część z nich nawet nie była znana mojej Mamie. To było trochę jak oglądanie czyjejś historii, do tego zza mgły. Zostało nam pojechać do mieszkania Babci może ze 2-3 razy jeszcze, żeby zamknąć wszystko na tip-top.

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń