Pierwszy dzień wiosny. Tak długo wyczekiwana przez wszystkich jest. JEST. Nareszcie się pojawiła. Uczciłam ją generalnym porządkowaniem grządek kwiatowych. Wygrabiłam wszystkie brzozowe liście. Tej zimy śnieg krótko leżał i liście nie zdążyły pod nim zbutwieć. Wyniosłam parę koszy tego paskudztwa na ognisko. Teraz codziennie palimy wszystko, co wytniemy i co zgrabimy. Trochę mamy wyrzuty, bo nie zawsze wieje właściwy wiatr i trochę zadymiamy sąsiadów. Zresztą na wsi to normalka. Raz my ich, raz oni nas. Nie ma o co kopi kruszyć. Do tego inni rozprowadzają po polach sielskie zapachy.. O…. wisi spokojna… wsi wesoła J. Dzisiaj J. wyciął 12 tui. Kiedyś je posadziłam, tworząc krąg, aby w nim postawić altanę. Taką drewnianą z daszkiem, stołem i ławami w środku. Zaciszny kąt 50 metrów od domu. Miejsce na spokojną rozmowę, pracę lub wypicie kawy po południu. Jak zawsze, finanse nie puściły. Dziewięć lat altana czekała na realizację i ZONK. Tuje wyrosły, a altana nie powstała. Tuje powalił śnieg tak, że nie ma co ratować – nie ta odmiana. My też nie bardzo mamy czas w tej hipotetycznej altanie przesiadywać- mamy duży taras, a oprócz tego stół z krzesłami nad oczkiem wodnym. Zrezygnowaliśmy z altany. Wycięliśmy niskie, poskręcane i połamane przez śnieg tuje. Zostały tylko trzy wysokie i ławka parkowa pod nimi. Posadzimy obok brzoskwinie i morele, i też będzie dobre miejsce na pogaduchy.
I trochę z cyklu „Moje zachody”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz