Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 29 września 2012

I jeszcze o tych wiewiórach


 Jakby nie było, to temat bardzo wdzięczny i cały czas u nas w domu na topie. Bo… jesień i orzechy lecą w ilościach nieprzyzwoitych. Lecą i cieszą wszystkich. Szczególnie rude paskudnice, które umyśliły sobie poczynić ogromne zapasy na zimę. No i tu mała dygresja. Postanowiłam się dokształcić, zatem kliknęłam w Google hasło: „Zwyczaje wiewiórek”. O rany boskie, znalazłam różne zaskakujące informacje, ale  nic w miarę stricte o zwyczajach wiewiórek. Najbardziej wprawiło mnie w osłupienie to, że w Internecie można znaleźć gotowe zadania domowe i wypracowania na poziomie szkoły podstawowej na temat wiewiórek. To, że są ściągi dla gimnazjalistów, licealistów i studentów, to już od dawna wiadomo, ale dla uczniów z podstawówki??? Dobra… szukam dalej i znajduję propozycje scenariuszy dla nauczycieli nauczania początkowego, w tematach których przewija się słowo wiewiórka w różnych kontekstach. Czyli szanowny nauczycielu, myślenie na temat ułożenia lekcji o wiewiórce masz z głowy. Kliknij, wydrukuj, ucz! I kto tu mówi o ogromnej liczbie godzin poświęconych na przygotowanie się do lekcji? Klik- chcesz i masz. Z jednego scenariusza dowiedziałam się, że wiewiórka potrafi zjeść nasionek ze 150. szyszek dziennie. Jak myślicie? O co zapytają w tym momencie dzieci? Szukam dalej, bo chcę o zwyczajach puchatych rudzielców  dowiedzieć się więcej. W końcu znalazłam trochę informacji pod adresem www.superkid.pl/quiz-wiewiorki-odpowiedzi (za Chiny Ludowe nie wchodzi mi tu linkowanie, nie mam pojęcia dlaczego. Nie pomogły Wasze wskazówki i nie pomógł Jaskół. Przemęczyliśmy chyba godzinę ten temat- NIC). Już się nie czepiam stylu i poziomu pytań. Porównałam nasze spostrzeżenia z tym, co przeczytałam w odpowiedziach quizowych.
Dzisiaj część, bo jak twierdzi Czarek, wychodzi z tego niezła epopeja, w której będzie jeszcze trochę rozdziałów J. A potem nastanie….zima.
 Zbieractwo przebiega na dwa sposoby. Albo tak- z drzewa w pyszczku znoszą na ziemię,
 albo tak- zbierają pod drzewem, łapią w pyszczek i lecą szukać miejsca do zakopania. W trawniku zakopują w dziwny sposób, nie wykopują dziurki w ziemi, tylko rozchylają trawę, drapią małą dziurę w darni, wkładają tam orzech i zasuwają dziurę łapkami. Na grządkach wykopują porządną dziurę, wkładają orzech i zagarniają ziemię łapkami. Rozumiem, że w ziemi spulchnionej łatwiej im jest wykopać dziurę, ale przecież mają ostre pazury i w trawie też nie stanowiłoby to dla nich problemu. Zastanawiam się, czy nie kontrolują efektów wzrokiem. Kiedy w trawie orzech zniknie im z oczu, uważają go za ukryty. Na grządce muszą orzech ukryć pod ziemia, żeby nie był widoczny.
 To jest Kitka. Rozpędziła się z orzechem w stronę domu, gdzie przed drzwiami czatowałam,  z aparatem.
 Chyba mnie  zauważyła, bo skręciła nieco (bez zbytniego popłochu) i zakopała pospiesznie orzech w trawniku.
 To już następna runda z nowym orzechem do zakopania. One są niezwykle pracowite. Potrafią w krótkim czasie zakopać sporo orzechów. Kursują na trasie orzech (drzewo)- trawnik, orzech- grządki przez pół dnia. Raz Bazylka, raz Kitka, czasem obie razem, a dzisiaj pojawił się ciemnobrązowy Kminek.
 "OO!!.... kurcze... stoi z tym piszczącym czymś, a mnie się spieszy". Wcale nie jest przestraszona. Raczej zaskoczona, że jeszcze tu stoję. One chyba przyzwyczaiły się do widoku człowieka z aparatem. Podchodzę spokojnie, na palcach, robię spokojnie zdjęcia, staram się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Czasem do nich cicho przemówię. Nie mają powodów do obaw i chyba to czują.
 "No... co teraz?" Trochę się zastanowiła, ale nie miała zamiaru wracać, skręcić czy uciekać.
Śmieszna jest ta proporcja orzecha i pyszczka wiewiórki. Orzech jest wielkości połowy jej głowy. Musi mieć bardzo mocne i ostre zęby, żeby móc przenosić tak duże orzechy na odległość.

 "Ty..no...ty... usuń mi się z drogi...Z orzechem idę.. nie widzisz?" Poczułam lekką psychiczną presję z jej strony. Co tam, poczułam się wręcz intruzem w moim własnym ogrodzie. Obibokiem z aparatem. Stanęłam na drodze niesamowicie zapracowanej wiewiórce :) Myślałam, że zaraz zacznie tupać na mnie.
Postanowiła mnie zignorować i podbiegła do grządki kwiatowej. Przeskoczyła żeniszka i zniknęła pod krzewami. Zakopują orzechy wszędzie. Pod krzewami, na grządkach, w trawniku, w kompoście. Potem o części z nich zapominają. Ostatnio wycięłam w lasku mnóstwo podrośniętych młodych sadzonek orzechów włoskich. Wiosną przekopując grządki również wybieram kiełkujące orzechy. Paskudy. Zapasy zapasami, ale marnotrawstwo mi tu pod bokiem kwitnie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz