Zastanawiałam się, dlaczego wiewiórki zakopują
orzechy i czy potem potrafią je odnaleźć pod śniegiem. Melepeta jedna,
zapomniałam sobie, że w zimie wiewiórki przeważnie śpią i od czasu do czasu
tylko, wychodzą poza legowisko. Zatem robią zapasy na wiosnę, kiedy obudzą się i
muszą coś jeść. Nie ma owoców, grzybni, skończyły się szyszki, a pisklęta
jeszcze się nie wykluły. Jest jeszcze jedna ewentualność. Jesienią, kiedy
wszystkie orzechy znikną spod drzew, one potem sobie je wykopują, jedzą i
„nabierają sadła” na sen zimowy.
Podobnie zachowują się kosy. Teraz szaleją na
winobluszczu i jarzębinach wydziubując grona do ostatniej kuleczki. Dobrały się
nawet do gruszek. Nabierają ciałka, aby przetrwać mrozy.
Oto mam to, do
czego tęskniłam przez całe moje dorosłe życie. Mam namiastkę lasu i mam w nim
zwierzęta, które dobrze się w tym miejscu czują. Wychowana w leśniczówce,
potrafiłam całymi dniami przebywać w lesie i obserwować jego życie. To była moja
przestrzeń, moje małe tajemnice. Godzinami siedziałam w jednym miejscu i
obserwowałam leśny światek. A to lis przebiegł przez ścieżkę, a to jastrząb
zakołował nad czubami drzew, a to zając przekicał… niesamowita cisza i spokój.
Dlatego moje obserwacje zwierząt w naszym ogrodzie, które wielu osobom mogą
wydać się dziwactwem, to niejako mój powrót do tamtych czasów. Jaskół już się
przyzwyczaił do tego, że nagle odkładam wszystko na bok, biorę aparat i mówię:
„Idę się przejść po ogrodzie”. Chodzę tak, jak wtedy po lesie niczym duch.
Nauczył mnie tego ojciec. Ani jedna gałązka nie ma prawa trzasnąć pod stopą,
ani jedna gałązka się poruszyć. To już jest nawyk. Dzięki temu mogę sobie
poobserwować wiele ciekawych rzeczy. Niestety nie zawsze sfotografuję, bo albo
szybko się dzieje, albo warunki (gęste korony drzew) nie pozwalają na to. Tak
od dawna „poluję” na dzięcioła. Nie dość, że bardzo płochliwy, to w dodatku
łazi po tych drzewach w tempie zabójczym. Tu trochę popuka potem nagle szybko,
dookoła drzewa, drapie się wyżej lub schodzi niżej i zaczyna stukanie z drugiej
strony. Nim nastawię aparat, on już zdąży odlecieć, bo mnie nagle zauważył. Teraz
codziennie słyszymy w różnych miejscach ogrodu jego charakterystyczny „chichot”
i stukanie dziobem w drzewo. W zeszłym roku „wyprowadził” swoje wyrośnięte
pisklaki z gniazda i cała rodzina usiadła rządkiem na konarze śliwki. Jeden duży
dzięcioł oraz cztery małe dzięciołki. Kapitalny widok. Wielkim zaskoczeniem i
bonusem było dla mnie założenie gniazda przez wiewiórki w wywietrzniku koło
okna naszej sypialni. Cały ogród do dyspozycji, obok ogród siostry, strych, a
one wybrały miejsce tak blisko ludzi. I teraz też wykazują niesamowite zaufanie,
kiedy zbierają orzechy, a potem potrafią je zakopywać w odległości metra od
nas. Zupełnie nie przeszkadzają im te wielkie stwory snujące się po ogrodzie.
Najwyżej od czasu do czasu na ofukają i otuptają. Potem wszystko wraca do
normy.
Zdjęcia wiewiórek jeszcze będą, bo ich mam sporo i
fajne są na nich rude. Tym razem…
Dzięcioł. W końcu go upolowałam. To zdjęcie pochodzi z lipca. Cwaniak, myślał, że mnie przechytrzy i siadał raz na sośnie, raz na śliwce, a potem siadł na bożodrzew- i tu go dopadłam. Robiłam mu zdjęcia, jedno po drugim. Kiedy się już naprodukowałam i po południu szczęśliwa wrzuciłam fotki na komputer okazało się, że dno. Były one bardzo niewyraźne, bo "pod światło".Czyli polujemy od nowa. Trzy dni zasadzałam się z aparatem na tego kujona. I jest.
To jeszcze z lipca.
A to robione w sobotę. Tę, w którą zrobiłam zdjęcia wiewiórce, ukazane w poprzednim poście. To stukanie dzięcioła, blisko domu, wywabiło mnie z domu z aparatem w ręku. Nie miałam mu zamiaru odpuścić, a dzięcielina mizerna wyraźnie prowokowała mnie, stukając zawzięcie w konar pobliskiej śliwy.
No i pstrykałam, jak głupia, żeby tylko jak najwięcej zdjęć porobić. Mnogość materiału zapewnia, że coś tam z tego wyłowię nadające się do pokazania. Faktycznie, z dwudziestu zdjęć, do publikacji nadały się raptem dwa. Upiorna ptaszyna wierciła się na tym konarze niczym bąk. W dodatku bałam się bliżej podejść i robiłam na 8 krotnym przybliżeniu. Wtedy zdjęcia są mniej ostre. Dzięcioł popukał, postukał i nagle znudziła mu się śliwa. Poleciał sobie w głąb ogrodu z głośnym wizgiem. ZONK!
Ale los jest sprawiedliwy, pokazała się ruda i zrobiłam jej fajne zdjęcia- patrz poprzedni post :) A tego neurotycznego stukacza jeszcze dopadnę :)
To wyrosło po ostatnim deszczu na trawniku między krzakami malin i rododendronów i jeszcze trochę pod brzozami.Rosną nadal. Po gapowatym rozdeptaniu kilku maluchów, pozostałe zostały oznaczone patyczkami:) Anabell twierdzi, że wiewióry lubią grzybnię. Jeżeli to prawda, to nasze grzyby uratowała ostatnia wichura, która strąciła mnóstwo orzechów z drzew. Rude skupiły się na ich zbieraniu oraz zakopywaniu i dlatego, być może, nie zainteresowały się grzybami.
W misce drobnica. W ogrodzie rosną jeszcze inne grzyby. Jest ich mnóstwo. To rodzaj gołąbka albo mleczaj jadalny. Nie zbieramy ich, bo jakoś nie mam zaufania do takich grzybów. Jednak wiewiórki powinny "wiedzieć", że to też jadalne... chyba...Jakoś nie są nimi zainteresowane.
Ostatnie gruszki, które uratowałam przed kosami. Kosiska również ostatnio dostały powera i zżerają wszystko, co rośnie na drzewach. Po drodze dobrały się do naszych gruszek
Skrzynka orzechów. Tylko jedna. W sobotę silny wiatr
strącił z drzew wszystkie orzechy. Rude dostały amoku. Kursowały jak szalone i
zakopywały je dosłownie wszędzie. Tak nie mogło być. Istniało realne
zagrożenie, że zostaniemy bez orzechów na święta. Zaczęłam je zbierać. Zrobiło
mi się jednak żal rudych, no bo.. Tak nagle im zabrać wszystko? Jakoś to tak niehumanitarnie :):):) Zebrałam zatem wszystkie, które leżały w
widocznych miejscach, resztę im zostawiłam. Nawiasem, w ogrodzie rośnie 5
sporych drzew orzecha włoskiego, w sąsiednim co najmniej 4 drzewa. Wiewiórek naliczyliśmy
w sumie 3, no nich będzie ich 5. Ile orzechów wykarmi 5 wiewiórek? I tu
potrzebna jest cytrynówka. Bez niej niczewo nie razbierosz :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz