czwartek, 4 października 2012

Wiaderko grzybów


Czas nasycony. Pogoda piękna, więc posprzątaliśmy dzisiaj garaż. Szybko poszło. Graty na śmietnik, drewno pocięliśmy i już jest w piwnicy, stare puszki, jakieś szkło do kubła, narzędzia  do warsztatu w piwnicy. Nasz garaż pełni zastępczą funkcję altany ogrodowej. Mamy w nim kosiarki, taczki, wózek na drewno i… no, i do teraz były wszystkie ściepy, które już, natychmiast, w danej chwili, trzeba było sprzątnąć z widoku. Kiedyś nawet garażowały w nim moje kolejne maluchy. Tylko, że one malutkie, toteż można było nimi wybrać zakręt podczas wjazdu do garażu. Teraz mamy wielkie autka, które żadnym sposobem tam nie wjadą.
Wczoraj przyszła moja siostra. Mieszka w drugiej części naszego „bliźniaka’, a jej ogród graniczy z naszym. Przyniosła miskę, w niej parę grzybów. Oho- pomyślałam- przychodzi z grzybami, pewnie coś będzie chciała w zamian. Można to poczytać za złośliwość, ale moja siostra ma taki wkurzający nas zwyczaj. A tym bardziej wkurzający, że przynosi rzeczy, które jej się „ostały”. Na przykład kilka ogromnych przejrzałych ogórków, z których już na pewno nic nie zrobię. I zawsze, albo o coś prosi w zmian, albo zaczyna dyskusję na zasadzie: „muszę się dowiedzieć”. Wścibska jest przeokrutnie i tyle. Nie grzeszy również taktem. Nie, nie przepadam za moją siostrą i nie mam zamiaru tego kryć. Zapracowała sobie sumiennie na to, żebym jej nie lubiła.
- Tu masz grzyby, siostra i mam pytanie- zagaiła słodziutko.
- No?- jakoś nie paliłam się do rozmowy. Akurat wróciłyśmy z Młodą z miasta i szykowałam mamie kolację.
- Co robisz z tymi owocami pigwowca, bo jak ci niepotrzebne, to nazbierałabym sobie- ciągnie dalej przymilnie.
- Z tymi koło morwy? A weź sobie, ile chcesz, tylko z ziemi najpierw- nie miałam powodu, żeby odmówić. Leży tego pod krzakami sporo i tylko się marnuje. Kiedyś próbowałam zrobić konfitury. Twarde toto, nie chciało się rozgotować, dałam sobie spokój- A grzyby mamy swoje- dodałam- Nawet sporo ich ostatnio wyrosło i jeszcze rosną.
- A ja dzisiaj przyniosłam z ogrodu całe wiaderko- oznajmiła triumfalnie. Jasne, nie byłaby sobą, żeby nie przelicytować.
- A wczoraj znalazłam pod krzakiem takiego (tu zatoczyła ręką okrąg wielkości sporego talerza) starego grzyba.-  Faktycznie Młoda przyszła wczoraj z chichotem, bo opowiadała Jaskółowi o ciotczynym grzybie, a ten skomentował, że rzeczywiście znalazła takiego starego grzyba, co w domu siedzi
- No- mruknęłam bez zachwytu. Bardzo chciałam, żeby już sobie poszła. Od paru lat, od pewnego zdarzenia, nie potrafię już z nią serdeczniej rozmawiać.
- A czemu ty tak na czarno się ubrałaś???! Nie żeby mnie to ciekawiło, ale żałobę jakąś nosisz????- a jednak wylazł z niej wścibuch paskudny.
- Tak się ubrałam. Normalnie- zaczynałam już być zła.
- A jednak opłacało się zasiać tę mikoryzę. Tyle grzybów wyrosło- siostra wzięła pustą miskę, z której wysypałam grzyby do swojej i powoli zbierała się do wyjścia
-Że co? Jaką mikoryzę?- Nadstawiłam ucha, bo czułam, że zaczyna być interesująco.
- Na wiosnę taka jedna osoba….- lekko zawahała się- No dała mi adres i w Internecie zamówiłam sobie mikoryzą, taką grzybnię. Nawet niedrogo mnie to wyszło. Z przesyłką 50 złotych.- ciągnęła jeszcze trochę niepewnie, a ja miałam wrażenie, że się sypła z tą informacją.- Na ulotce napisali, pod jakimi drzewami to się sadzi. Odgrzebuje się trochę ziemi, trzeba zadrapać korzeń i nanieść trochę tej grzybni.- opowiadała dalej już z nutą przechwałki.
Ja cię kręcę- wiadro grzybów przestało mi imponować w jednej chwili. Grzyby siane jak marchewka. Jakoś nie rajcuje mnie taka metoda. A nawet zrobiło mi się smutnawo. Grzybobranie kojarzyło mi się zawsze z przygodą, z napięciem, z radością ze znalezienia grzyba. A tu w „określonym miejscu” „określona liczba” grzybów rośnie. Po jej wyjściu, zwołałam rodzinkę i poszliśmy poszukać w ogrodzie „naszych” grzybów. Tych nie posianych, a znalezionych z uczuciem niespodzianki.
Nasze łupy (z dzikiej grzybni)
 Pierwsze takie duże. Potem było ich więcej.
 Całe stadko kozoków, a obok mleczaje.
 Z nożem na grzyba. Leśny horror.
 Rosły wszędzie. Pod krzakami tawuły, przy pniakach, na trawniku, koło rododendronów. Ostatniego znalazłam w samym środku szczodrzeńca.
 Jedna miska to za mało. Trzeba było przynieść drugą.
 Nie spodziewaliśmy się takich zbiorów.
 Dwa kilo pokrojonych grzybów. Zrobiłam je w zalewie octowej.
 "Ahoj!!!!! Ja sem tukej!!!!.....". Kminek pod krzakiem pigwowca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz