Pojawiają się zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Wczoraj też tak było. Wróciłam ze sklepu i miałam zamiar zabrać się za gotowanie obiadu, kiedy Jaskół z parkingu zawołał: Młoda jest na leszczynie.
Jasne... teraz...ale piorunem porwałam aparat i nawet niezbyt cicho podeszłam pod ogromny orzech, na którym Ruda już sobie urzędowała. Beza, myśląc, że to zabawa, w podskokach poleciała za mną.
Trochę się obawiałam, że Ruda zaraz zwieje, bo pod nogami miałam suche liście i nie było możliwości, żeby stąpać cicho. Poza tym Beza robiła hałas, ganiając z patykiem tam i z powrotem, okrutnie warcząc i raz po raz waląc nim w pień orzecha. Ruda raczej nie miała zamiaru wiać. Wspinała się coraz wyżej. I tu pojawiły się trudności w robieniu zdjęć. Pierwsza z nich to plątanina gałęzi, która przysłaniała mi Rudasa, a druga- ostre słońce. Musiałam szukać cienia, żeby w ogóle widzieć, co fotografuję. Jak na złość, kiedy stałam tyłem do słońca, wiewióra była mało widoczna spoza gałęzi. Dlatego większość zdjęć jest robiona "pod słońce", a futrzak musiał być potem "rozjaśniony"
Tu już jest bardzo wysoko. Zauważyła nas. Zastanawiała się pewnie, co to tak na dole warczy i goni jak głupie, i co to jest to drugie, które co chwilę podnosi ręce i piszczy.
Chwilę rozglądała się dokoła. Przyszła na obiad, szukała pozostałych jeszcze na drzewie orzechów.
Potem popatrzyła na dół po czym zapadła w stupor. Trwała tak i trwała, a mnie już kark bolał od spoglądania w górę oraz ręce od trzymania aparatu na wysokości oczu. A Ruda nic, siedziała i gapiła się. Wiewiórki, kiedy czują zagrożenie, zastygają i potrafią w jednej pozycji trwać długo. Oczywiście cykałam i cykałam te zdjęcia, ale większość z nich musiałam wyrzucić, bo do bani były. A wiewióra w tym czasie ani drgnęła. Na szczęście po kilku minutach postanowiła się ruszyć.
Przekicała po konarze w stronę orzecha.Hejka!!!! Tam na dole!!!! Jesteście jeszcze????- ciekawski futrzak zwisnął przez konar głową w dół, kontrolując nasze poczynania. A było na co popatrzeć, bo Beza postanowiła zachęcić mnie do zabawy, atakując moje kostki. Gryzła moje gumiaki, a ja "odkopywałam" się jej z wdziękiem, ciągle robiąc zdjęcia z zadartą w górę głową. Im bardziej kopałam, tym zajadlej Beza poszczekiwała.
- Boszszszszszsz, co wy wyprawiacie?! Czy ja mogę spokojnie zjeść obiad?- Ruda zniecierpliwiona przyjęła pozycję "do ataku" , a potem zaczęła na nas pofukiwać. Znalazłam jakiś patyk, rzuciłam go szczeniarze i nareszcie moje kostki "odetchnęły". Beza poleciała z patykiem do lasku.
Wiewióra zabrała się do pałaszowania orzecha, rozrzucając łupiny na wszystkie strony, a ja robiłam zdjęcia w spokoju.
-A gdzie jest szczeniara?- nagle zainteresowała się Ruda. Nie musiała długo na odpowiedź czekać. Beza w szalonym pędzie przeleciała pod orzechem i z impetem zaatakowała moje gumiaki. Odzywa się w niej owczarek. Ma w zwyczaju "zaganiać" mnie, gryząc po pęcinach. Nie potrafimy jej tego oduczyć.
Ruda ze zdziwieniem przyglądała się przez chwilę wyczynom szczeniary.Odniosłam wrażenie, że była deczko zdegustowana tym, co się na dole wyrabia.
Potem spojrzała w górę. Oceniała możliwość ewakuacji z tego niezbyt spokojnego otoczenia. Przyznam, że też czekałam, kiedy sobie pójdzie. Powinnam iść gotować obiad, a żal mi było odchodzić, bo zawsze jest jakaś nadzieja, że jeszcze ciekawsze ujęcie się zdarzy. Toteż stałam tam pod drzewem ze świadomością, że czas ucieka.
W końcu postanowiła pójść sobie. Najpierw pobiegła na koniec gałęzi. Już miałam nadzieję,
że wykona cudny skok na tuję, a ja- oczywiście- zrobię zdjęcie tygodnia pt. Latająca wiewiórka, kiedy zawróciła i poleciała w kierunku pnia.
Młode toto, widocznie jeszcze "latać' nie potrafi.
Wybrała leszczynę. Potem mignęła wśród liści i tyle ją widziałam. Poszłyśmy z Bezą do domu. Obiad był o normalnej porze:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz