Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 15 maja 2015

Odlot, czyli "jak się umiera?"

Się porobiło. Jaskółka miała odlot. Dosłowny. Wprawdzie nie odleciała ostatecznie, było jednak blisko. No bo życie nadal „pieści' jaskółkę i jak może dokopuje. Nie będę rozwijała, ale tylko powiem, że każdy miesiąc 'umieram” razem z mamą, a dwa miesiące temu u Młodej wykryto złośliwego i to z gatunku tych najbardziej jadowitych. Na szczęście reakcja lekarza szybka, dosadna i z dobrym rezultatem. I na szczęście nie ma nic złego w organizmie, i na szczęście Młoda jest silna jak koń, psychikę ma mocną, dlatego jest nadzieja, dwie nadzieje, trzy nadzieje, że to wszystko jak najlepiej się skończy. Jeszcze tylko operacja, a potem co dwa miesiące badania. No ale… to napięcie i te poprzednie związane z mamą, i te starsze, związane z każdą kolejną utratą pracy i te najstarsze związane z …. nieważne- i tak się nazbierało. Serducho stwierdziło, że ma dosyć. A że nie słuchałam go przez 29 lat i ponadto wszyscy jego sygnały zwalali na nerwicę, to się wściekło, i prawie się zatrzymało na znak gwałtownego protestu. Pogotowie,karetka, SOR… jestem inna, mam inny ogląd na wiele spraw. Dopiero jak poczułam, że to mnie dotyczy i że mnie może już tu nie być, piorunem przewartościowało mi się sporo rzeczy. Trzy marne godziny na SORze- monitory, kroplówki i te ciągłe powtarzanie przez pielęgniarki oraz lekarkę słowa: „Spokojnie, zawał pani nie grozi”. No dobra, tylko co mi grozi? Tego już się nie dowiedziałam. Doczytałam oczywiście w Necie. Czekaja mnie dalsze badania, to wtedy może do końca się wszystkiego dowiem.
Leżę podłączona do monitora, krople z kroplówki leniwie kapią, na sali spokój i we mnie spokój, bo mi coś już w domu, na wstępnie, wstrzyknięto, a co mnie prawie uśpiło i na full otumaniło, monitor pika: najpierw normalnie pip,pip,pip….potem pipip pii..pipip pii.. pip i nagle…… cisza. Sekunda, dwie. Jak się umiera? Do diabła- Jaskół się śmiał, kiedy mu o tym opowiadałam, ale czy naprawdę wiemy, jak się umiera? A skąd wiadomo, że nasza świadomość dalej nie pracuje na tym samym poziome, a tylko ciało jest „nieżywe”?Kątem oka widzę, jak pielęgniarka nerwowo podnosi głowę i gapi się w monitor Mnie też tam wzrok leci... pipip,pipip...pii… rusza nerwowo moje serce. Brrrrrr….. Ekagram zryty nierównym wykresem. Nic już nie będzie tak, jak przedtem. Ale ogólnie nie jest źle. Żyję :):):) Mocno wypłoszona, wygłupiona, ale żyję:)
A powiedzenie- „Co nas nie zabije, to nas wzmocni” trzeba wsadzić między bajki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz